W K. odczuć rozmaitych dostarcza mi pewien drobniutki fragment miejskiego krajobrazu, z cykanek poniżej i powyżej. Najważniejszy jego szczegół jest na tyle daleko, że srajtfon nie łapie, zresztą srajtfon źle łapie niektóre zjawiska. Dlatego też, niestety nie ma rady, muszę się posłużyć cudzesami.
A co to jest to coś powyżej? To jest kawałek rzeczki która dała nazwę pewnemu wydarzeniu muzycznemu, czyli Rawa Blues Festiwal. Rawa jest dopływem Brynicy, czyli rzeki granicznej pomiędzy zaborami. Do dziś Brynica żartobliwie lub poważnie - co oznaką istniejących wciąż konfliktów i zadrażnień, jest określana jako granica. Rawa jako rzeczka-ściek przepływa przez Rudę Śląską, gdzie ma/miała źródło, Świętochłowice, Chorzów. Przepływa, choć źródło już podobno wyschło, co dużo mówi w temacie ściekowości cieku wodnego mieniącego się rzeką. Dużo też mówi o traktowaniu rzek, nie tylko na Śląsku.
Do nie tak dawna rzeka w centrum K. płynęła całkiem pod ziemią a okrutne aromaty w okolicy rynku były i tak jej częściową zasługą. Zmieniło się to. Oczyszczona w Chorzowie, tak jak na obecną chwilę się da, została częściowo uwolniona z podziemnych rur, a jej podziemny rurowy nurt został zaznaczony krótkim odcinkiem sztucznego kamiennego koryta. Owszem, w tym korycie bywa woda, ale tak jak w miejskich fontannach krąży w zamkniętym obiegu. Nad sztucznymi brzegami sztucznej Rawy ustawiono kamienno-drewniane leżaki, oraz od strony urzędu miejskiego płaskawo-obłe bryły na których można się wyciągnąć. Zadbano o rośliny - łany traw, platanowy lasek, latem przywożone z gliwickiej palmiarni palmy. Miły fragment rynku, nawet jeśli w letnie noce leżaki są wykorzystywane przez bezdomnych jako łóżka, a rano prezentują istną kolekcję "kawalerów do wzięcia". Może i rzadziej w tym roku, bo straż pilnowała.
Co się dzieje jeszcze nad rzeką częściowo podziemną? Różne były pomysły, za rynkiem powstały bulwary, nieciekawe wyjątkowo, były taneczne zajęcia cieszące się wzięciem - salsa pod palmami, salsa nad Rawą, tak to się nazywało. Z przyczyn oczywistych teraz zajęć niet, podobnie jak wielu innych atrakcji.
Dlaczego piszę o jakichś odczuciach związanych z tą podejrzaną strugą? Czy jakieś mogą być i co mnie do nich?
Odchodzi tu perfidna manipulacja i oszczędne gospodarowanie prawdą. Na zasadzie takich czarów prospekty reklamowe robiły z metrowego paska szarego piachu rozległe złote plaże. Sztuka kitu, nic innego. Taka jakby podobna do opisu "mebli z lawy". Cuda znad Rawy.
Niewielkie, ale mogą być i są. Kiedy wyburzono budynek zastawiajacy widok na wodę, powstał mały taras, który w roku szczytu klimatycznego został zagospodarowany przy pomocy braci francuzów. Ładnie. Sprytnie zrobione proste kwietniki, wstawione meble... No właśnie meble - wtedy nowość, reklamowana jako cud. Widziałam je w katalogach i oszalałam na ich punkcie. Może nie na punkcie akurat tego zestawu, ale na punkcie wiszących ław, stojących leżanek. Bo reklama była potężna, przekonująca że wysoka cena ma sens, bo meble rewelacyjne, nowość najgorętsza i najmodniejsza. Z tzw. lawy wulkanicznej, o fajnej formie, wytrzymalsze od stali, nie nagrzewające się od słońca, ekologiczne, ergonomiczne. Mały zestaw ozdobił "pokój z klimatem", dwa fotele stojące, jeden fotel-huśtawka, fikuśny stolik. Meble rzeczywiście bardzo przyjemne dla oka, zakątek milusi się zrobił. Tak wyglądał, tylko jednego nie ma na ściągniętej z katowickiej gazetki fotce. Snajperów.
Bo w czasie szczytu klimatycznego stali na każdym dachu w centrum K.
Siedziałam na tych meblach raz, ranną porą i stwierdzam, że jak ładne, tak niewygodne, oraz że może i od słońca się nie nagrzewają, ale zimnym rankiem i one zimne. "Pokój z klimatem" zweryfikował także wytrzymałość lepszą od stali. Szybciutko jakoś zgrabny i niewygodny stoliczek został przełamany w miejscu styku stożków, łańcuch huśtawki musiał zostać zastąpiony innym, jednak stalowym. Zauroczenie mi zdechło, nie ma jak osobisty ogląd ekstra cudów. A byłabym skłonna namawiać Bobisława do zakupów.
Kto zepsuł? Podejrzewam snajperów.
W tym roku nie ma snajperów na dachach, nie ma wody w sztucznym korycie Rawy, nie ma "pokoju z klimatem", salsy oczywiście też nie tańczono. Palmy nad Rawą były, ale już odjechały na zimowe kwatery w gliwickiej palmiarni.
Zostało jednak coś, co dla mnie miłe i kojarzące mi się z twórczością nieodżałowanego Terryego Pratchetta. Neon, jakby żywcem wyjęty z powieści "Złodziej Czasu". Kto czytał (a polecam gorąco), ten wie, że jednym ze sposobów walki z czarnymi charakterami powieści, były absurdalne napisy. Neon jest taki, choć o wschodzie słońca odnośnie niebiańskich "zachodzących" kolorów głosi prawdę. A głosi pomarańczem i różem ZACHÓD SŁOŃCA. Jaką mi sprawia frajdę, gdy świeci a za nim wschodzi słońce, barwiąc niebo na kolory neonu i wyłaniając się z zza wieżowca dodaje swoje kółko do kółek stałych - neonu i jego odbicia rawiańskiej wodzie. Są takie dwa dni w środku jesieni i dwa dni wiosenne gdy ma miejsce różowo-pomarańczowe szaleństwo. Poniżej pożyczone fotki, kłamliwe jak diabli. I zaraz napiszę dlaczego.
Dlatego, że dokonano na nich perfidnych manipulacji odległościami i wielkościami.
Neon nie jest duży, ja cykajac go z łapą wyciągniętą przez barierkę łapię go jako czerwone światło, no sorry, nie ma tak. A na pewno nie ma tak:
A fajny pratchettowski neon jest pomysłem tego samego zespołu, który w Łodzi odpowiada za neon WDECH - WYDECH.
Czyli Katarzyna Furgalińska, Dorota Góra, Łukasz Smolarczyk - oni go wymyślili z okazji Street Art Festiwalu w 2016. W dość mętnym uzasadnieniu dzieła nie ma ani słowa o Pratchettcie, więc może nie czytali i zupełnym przypadkiem zostawili broń przeciw napaści Audytorów. Skuteczną.
Poniżej jednak cykanki własne. Neon, widok na neon i leżaki drewniano-betonowe nad sztuczną Rawą.
R.R. pisała.
A u nas odwrotnie, przepływające przez całe miasto rzeczki i strumyczki, częściowo wierzchem a częściowo pod ziemią, przez kilka dziesiątków lat prawie całkiem przykryto asfaltem i betonem, pozostawiając tylko ujścia do większej rzeki. Głupota, która wybija studzienkami przy każdej większej ulewie, zatapiając spore odcinki ulic i wlewając się do piwnic.
OdpowiedzUsuńA z tymi podrasowanymi zdjęciami to waćpani marudzisz. To się nazywa wizja artystyczna fotografa.
Małgosiu, w Cz-wie jest podobnie. Zlikwidowany ostatnio kanał Kohna, pod starym rynkiem Wieluńskim płynie zamurowana rzeka. I podobno nie ona jedna tak podziemną wtórnie. W K. odsłonili kawalątek Rawy, tylko wydaje się po to, by z powrotem kilometr dalej zmienić ją ponownie w ściek. Głupota, tak.
OdpowiedzUsuńWizja artystyczna? Nie. Wizja reklamowa. Dla mnie jednak wymagająca reklamacji.😀