Byłam na samym początku lat 80-tych na wystawie w Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Dla mnie chodzenie na wystawy żadna nowina, od dziesięcioleci do niedawna uprawiałam bez wstrętu, a bywały wystawy takie, że z dużym upodobaniem. Ta o której mowa, utkwiła mi w pamięci na dłuuugo, robiąc kolosalne wrażenie. Może dlatego, że byłam szczylem, a może też i dlatego, że zdarzyła się w czasie straszliwej szarości. Beznadziei i rozpaczy. No i po niej nastąpiła kilkuletnia przerwa w oglądactwie.
Miała ta wystawa tytuł " Kultura cedru" , a pokazywała maski, totemy, modele łodzi, drobne sprzęty wytwarzane na potrzeby codziennego życia, stroje, broń, a wszystko było drobniutkim odpryskiem dorobku dwóch kanadyjsko-alaskańskich plemion, kruków i chyba wilków. Wszystko w całości było wykonane z czerwonego cedru barwione farbami naturalnymi. Czyste kolory, nieprawdopodobnie eleganckie ich zestawienie. Naturalne drewno, ciepło złociste lub z lekka czerwonawe to raz, drugim kolorem była czerwień, taka jak w koralach babci, trzecim lśniąca i nieskalana szarością czerń, czwartym zielonkawy turkus, piątym biel pojawiająca się najrzadziej. I już. Żadnych innych kolorów, żadnych jaskrawości neonowych tak chętnie używanych w cepeliowskich wyrobach. Co najwyżej gdzieniegdzie surowe drewno ciut rozjaśnione do przejrzystej żółci.
Elegancja i finezja wykonania oszałamiające. Myślałam sobie wtedy, że gdyby na podstawie tych wytworów sztuki i rzemiosła w jedno splecionych oceniać poziom cywilizacji, inteligencji, poczucia estetyki, to twórcy z Cepelii byliby daaaleeko w tyle. Po prostu nie ta klasa, przedszkole, a może raczej żłobek naprzeciw uniwersytetu. Ci z naszych muzeów sztuki ludowej to tylko bardzo wczesna podstawówka, z długą jeszcze droga przed sobą. Tak piękne to były rzeczy, tak mistrzowsko wykonane, z taką dbałością o płynność linii, funkcjonalność, wygodę.
Nie znalazłam w necie dokładnych odpowiedników tego, co zrobiło na mnie największe wrażenie czyli masek totemicznych wkładanych na głowę z ruchomymi szczękami. Są, ale tylko podobne. A maski wilka, orła i kruka powalały. Coś podobnego masz Czytaczu na pierwszych dwóch fotografiach. Te kolory, płynność linii, gładkość powierzchni. Dodatkowo one, tak jak te z widzianej wystawy, chyba mają ruchome szczęki i bardzo wątpliwe że ruszały się te szczęki dzięki zawiaskom z Castoramy.
Tak były używane, razem ze strojem stanowiły kompletną kreację zwierzęcia totemicznego klanu. Poniżej głównie ptaki i gościu Gene Raven się produkuje na trzech fotach w różnym tle.
Były i totemy, kolorowe słupy oznaczające terytorium plemienia, określające jego tożsamość. . Ochrona, deklaracja tożsamości, informacja. Niektóre totemy są opowieścią, legendą zapisaną w drewnie, inne wytyczają granice terytorium, opowiadają o zawartych przymierzach. Niuanse w wykonaniu, ustawieniu, kolorach decydują.
Jeśli na wzór kolonizatorów budowane forty, to też oznaczone. Dla ludzi, dla duchów, dla bóstw.
Totemy.
Nie znalazłam w necie odpowiedników widzianych plecionek, łodzi o drewnianych wręgach, broni, naczyń. Stroje ceremonialne owszem, ale czy właściwe to watpię. Net wypełniony raczej fantazjami na temat. Cały kompletny świat był na tej wystawie, wszystko, poza bronią palną miało żródło w tradycji i historii plemion.
Wszystko z czerwonego cedru lub przy znacznym jego udziale. Nawet ciuchy, teoretycznie nic nie mające z drewnem wspólnego, barwione, garbowane w wywarach i ekstraktach.
Czerwony cedr. Cedr kanadyjski.
Gdzie rośnie? Występuje w stanie dzikim w zachodniej części Ameryki Północnej, wzdłuż wybrzeży Oceanu Spokojnego, na obszarze od Alaski po Kalifornię. Drzewo symbol Kolumbii Brytyjskiej, a występuje w stanie dzikim na zachód od wielkich równin. Razem z jałowcem wirginijskim jest pionierską rośliną zalesiającą, do czego przyczyniają się jemiołuszki cedrowe. Red Cedar, Red Woods, czerwony cedr, cedr kanadyjski. Drzewo o wszechstronnym zastosowaniu bo do rzeźb, łodzi i schronień, plecionek, sznurów, farb i garbników, leczenia i rytuałów. Oczyszczający i odstraszający złe duchy dym z palonych gałęzi. Roślina szamańska, bo zawierająca tujon (mogący odurzać, leczyć lub truć). Drzewa ogromne, tworzące przepiękne lasy, opaprociowane i omszone jak należy, lub z gładko leżącą ściółką. Takie. Proszę bardzo.
Aż lasy Entów przychodzą na myśl, i jest to myśl słuszna, bo najstarsze drzewo ma ponad dwa tysiące lat.
I tak to barwny, sprzężony z naturą świat rozsadził mi pojęcie sztuka ludowa. Wtedy jeszcze nie szukałam obrazów drzew i lasów, uznając za coś oczywistego określenie "cedr kanadyjski", "czerwony cedr". Bo cholerka, nawet handel pospolity drzewnymi surowcani i materiałami wykończenia wnętrz takie określenia stosuje. W zwykłym handlu takie drewno jest, i aż się coś niedobrego robi, jak się pomyśli o ścinanych kolosach. Na parkiet.
Na YT pełno strasznych samochwalczych instruktażowych filmów z egzekucji kolosów. Dreszcze. Czy ta ilość filmów nie dokumentuje przypadkiem zagłady świata entowych drzew... O amazońskich lasach głośno, a o lasach Alaski i Kanady nie.
Ale... Nawet aboretum w Rogowie co jakiś czas ścina egzotyki i je sprzedaje. One nie mają dwóch tysięcy lat, więc z mniej wiekowego taki parkiet może jednak...
Osiemdziesięciu lat trzeba by drzewo dorosło do rozmiarów nadających się do produkcji czyli ścięcia. Jednak raczej nie.
Elewacje, deski tarasowe i podłóg wewnętrznych, sauny, parkiety i panele z cedru czerwonego, lub po prostu tarcica. Nie wymaga tak naprawdę silnej impregnacji, bez niej po prostu szarzeje tracąc barwę, drewno jest spoiste, nie pochłania wilgoci, bezsęczne własciwie.
Ma zastosowanie także w architekturze nietuzinkowej. Taki letni dom sobie strzelił pewien Szwed.
http://archemon.com/renifer-czerwony-cedr-pomysl-na-ekologiczny-dom
Zwróć uwagę Czytaczu, jak z zewnątrz prezentuje się pokazywany dom. Ciut zwyklejszy poniżej.
TYLKO ŻE W BOTANICE NIE MA TAKIEJ ROŚLINY JAK CZERWONY CEDR. NAWET KANADYJSKI. Nawet zachodni.
Byłabym tak sobie tkwiła i tkwiła w "mylnym błędzie", wierząc naiwnie w istnienie kanadyjskich cedrów, gdyby nie przypadkowe dosyć wydanie się z przekonaniem, że cedr kanadyjski wytrzyma nasze zimy. Bo ta Alaska. I tu nastąpiło delikatne uświadomienie mojej osoby, że ten cedr to THUJA PLICATA, czyli tuja olbrzymia. Wikipedia potwierdziła, książkowy Wielki Atlas Roślin też. Ale. Jednak.
Rząd - cyprysowate
Rodzina - cyprysowate
Dalej już nie cyprys bo.
Rodzaj - żywotnik
Gatunek - żywotnik olbrzymi
Czyli coś, co osobiście i nieświadomie wprowadziłam do roślin kuzynowego obejścia ponad dwadzieścia lat temu.
Kupili dom z wąską działką obsadzoną tujami. Częściowo już w chwili zakupu posesji uschniętymi. Kupiłam w ramach prezentu kilka iglaczych maleństw, takich z paletki wystawionej przed kwiaciarnią, w tym dwie tuje, jedna miała być szmaragdem. Druga jak się okazało była cypryśnikiem wypadłym po zimie 2012, szmaragd zaś okazał się właśnie tują olbrzymią. W chwili zakupu razem z doniczuszką miał może trzydzieści centymetrów, obecnie jest równego wzrostu ze srebrnym świerkiem posadzonym po pierwszych świętach razem z resztą iglaczego drobiazgu. Świerk w chwili sadzenia nie był mały, porobił za pierwszą choinkę i dopiero został posadzony. Oba drzewska mają w tej chwili ok. 8 metrów wysokości.
Biorąc pod uwagę fakt, że to nie jest szmaragd, jak kłamliwie głosiła etykietka na boku doniczuszki, to mam szczęście, że posadzeńca lubią. Że to może nie być to co kupiłam, wydało się przy sadzeniu, była pod pierwszą druga etykietka.
Przy najbliższej okazji zrobię i zamieszczę cykankę dokumentującą rodzinny czerwony cedr kanadyjski. Święte drzewo indian, symbol Kolumbii Brytyjskiej.
No kto by pomyślał. Tuja. Też coś.
R.R. pisała.
Oj na taką wystawę bym poszła. Kiedyś czytałam i całą serię Karola Maya czy też Maja za sobą miałam. Oj to były czasy przygód czytanych... Dzisiaj zaś Słowiańskie demony. No i nowe książki na liście marzeń.
OdpowiedzUsuńJa Ci napiszę, że na wystawy warto chodzić. Od tamtego czasu tyle ich widziałam, że w głowie się kręci, ale powtórki z kultury cedru nie było. Inne też potrafią w głowie zamieszać, zachwycić lub zniesmaczyć. Net nie wszystko może i nie wszystko chce pokazać.
UsuńMój tato ciągał nas po wszystkich możliwych wystawach i muzeach, najczęściej przy okazji wakacyjnych wojaży. Obejrzałam więc trochę skansenowo-cepeliowskich wystawek, które mnie straszliwie nudziły i zniesmaczały (w podstawówce jeszcze), natomiast kultura starych amerykańsko-azjatycko-afrykańskich cywilizacji niezmiennie mnie zachwycała. Tak że coś w tym jest. Nie bez powodu określenie "cepeliowski" ma pejoratywny wydźwięk. Marnowanie naturalnych surowców, podobnie jak żywności, na produkcję szajsu wkurza mnie straszliwie. Nie mówię, że wszystkie domy czy parkiety z drewna są szajsowate, ale powinny być drogie jak ze złota. Tuja czy cedr, szanować trzeba.
OdpowiedzUsuńTrochę zmieniłam zdanie w ciągu tych dziesięcioleci od obejrzenia wystawy. I naszą sztuką rodzimą potrafię się zachwycić. Tylko że u nas ona dogorywa. Ma potencjał, czemu nie. Chwilami i ona potrafi zadziwić, mało że nas, ale i świat. Może nawet bardziej świat. Barwne mobile bibułkowe, wycinanki łowickie, haftowane na góralsko kożuchy, tkane zapaski, malowanki na szkle. Tak, świat się zachwyca, ale na drobną skalę.
OdpowiedzUsuńCo do drzew. Ach. Tu brak słów po ostatnich spacerach w moich okolicznych lasach. Same bluzgi mi się zamiast nich pchają i odnośnie ich wycinki i ich zaśmiecenia.
Ja oczywiście nie potępiam całej "cepelii", też znajduję mnóstwo pięknych wyrobów rodzimej sztuki ludowej czy rzemiosła. Wśród moich znajomych od pewnego czasu nawet jest moda na haftowane góralskie kożuszki, kilimy i tego typu rzeczy i dodatki, naprawdę przepiękne. I nie są to rzeczy tanie :).
UsuńTak. Jest moda na ludowość. Etniczność. Tylko że.... Ech, sama mam w tym temacie mętlik. Generalnie jest popyt, gorzej z podażą i dlatego drogie. A prawdziwych twórców ludowych nie ma. Raczej są wytwórcy. Biznes, jeśli potrzeba to zarobienia, a nie tworzenia. I tak to lepsze od chińskiej masówy tirami zwożonej.
UsuńJakie piękne są te zestawienia barw, widać że ktoś te przedmioty z radością wykonywał. Mła lubi sztukę etniczną, tylko taką szczerą, nie pod turystę robioną. Z naszą Cepelią był właśnie ten problem że się gdzieś ta szczerość w masowości zaczęła gubić. Ale i tak mła uważa że Cepelia to jest cóś w porównaniu z zalewem chłamu, który teraz nam się sprzedaje jako tzw. sztukę użytkową.
OdpowiedzUsuńSzczera sztuka ludowa. Ona powstawała przy okazji zaspokajania potrzeb materialnych i estetycznych które inaczej nie mogły być zaspokojone. A teraz wszędzie jest z tym problem. Prościej kupić plastikową miskę niż ją ulepić dodając wzorki i wypalić. Lub wydłubać w drewnie, czy wyklepać z metalu. Nie ma od tego odwrotu. U indian sztuka ciągle jest, bo dla nich to sprawa tożsamości. Rozwija się jednak, i to w taki sposób, że czasem oko w słup staje. Jedną z zwierzęcych-boskich postaci jest swoisty straszak, demon zabierający niegrzeczne dzieci, skrzyżowanie orki z niedźwiedziem, chyba polarnym. Przypominają te przedstawienia ludzkie twarze, maski malowane na biało (odniesienie do kolonizatorów?) i niebiesko z wystającym z ust/paszczy puklem włosów, pamiątką po połkniętym. Bóstwo okrutne, symbol śmierci. A przekształcający stare tradycje twórca do obrazu demona dodał lotki czy raczej skrzydła samolotowe. Niby też się kojarzą, ale i tak szczena mi opadła. Nie ma dla nas i takich tradycji. Chińszczyzna, przy której Cepelii nic nie można zarzucić
OdpowiedzUsuńBo my mamy insze istoty magiczne- turonie, paneżki, płanetników, mamuny. Tylko u nas to jest wstydliwie schowane bo kojarzy się z wiejskością, a kultura nasza przeca proweniencji szlacheckiej, dystans od w chamów musowo trza we wszystkim zaznaczyć. Mła pamięta że kiedy w latach osiemdziesiątych pojechała jako studentka etnografii na tzw. praktyki terenowe to sztuką ludową zajmowali się praktycznie staruszkowie, dla większości ówczesnych młodych na tych wsiach po których mła jeździła to skarbnicą prawdziwej sztuki użytkowej były wspaniałe wnętrza Caringtonowa czy też z tego serialu o pogryzionej przez krokodyla. Wyroby dziadków czy babć były wsiowe, obciachowe i tylko o tyle interesujące , że nawiedzeni ludzie bez gustu je kupowali i można było cóś na nich zarobić ( dlatego czasem któś młodszy się zainteresował ale to było takie pitu - pitu ).
UsuńJedynym straszakiem jakim mnie straszono to babok vel bobo vel bebok. Inne znam z literatury, teraz taka moda. W związku z tym nie wiem, czy naprawdę mamy te istoty magiczne. Raczej mamy magię pop, czyli zombi, wampiry, banshee, strzygi, elfy i krasnale. Nie znam już znaczenia turonia na kolędzie. Tak, postać z kosą się ostała, ale ona światowa. Szkoda.
OdpowiedzUsuń