Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dumam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dumam. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 26 grudnia 2023

Notatka 539 rocznica zbudowania mostu grunwaldzkiego

Co właściwie świętujecie o świętujący? No?

Czy narodziny Dzieciątka?  Czy może wigilijny stół jest bez Dzieciątka? Co wtedy świętujecie?

Powodem powstania postu jest mój bunt.

Od lat wysłuchuję z rozmaitych kierunków napływających stwierdzeń że Święta są Świętami Bożego Narodzenia, że wszyscy ci co świętują a nie uczestniczą w życiu religijnym nie mają prawa do Świąt. Poglądy wyrażane delikatnie lub autorytarnie. 

Z drugiej strony to Święta na tak wielu np. kartkach świątecznych coraz bardziej bez Dzieciątka i Jego narodzin. Samo świętowanie też coraz bardziej bez Narodzin w wielu domach.  Nie do przyjęcia trynd dla niektórych. 

Żeby było jasne, niech dla wierzących będzie  świętowanie Boskich Narodzin. Dzieciątku się należy. 

Ale co do tych niewierzących świętujących nieprawnie bo bez Narodzin.... 

Brednia. 

Nic by mnie  w tym dwugłosie nie tykało by dać swój głos, gdyby nie zdanko kuzynki

A CO WŁASCIWIE ŚWIĘTUJESZ?

Skierowane do Rodzinnego Dziecka. 

Do tej pory zdania olewałam. Ale to się właśnie zmieniło. 

Mam potężną część rodziny mocno wierzącą, uczęszczającą do kościółka z regularnością zegarka, uczestniczącą w życiu parafialno-kościelnym czynnie i zapałem. Wszystkie sakramenty dla nie kleru zaliczone z pompą, chór, prace w kancelarii parafii i na rzecz parafii, kursy katechetyczne,  pielgrzymki, kółka różańcowe, robienie młodocianych za ministrantów, Rycerze Chrystusa, no wypas, a wymieniłam tylko to, co bez grzebania w pamięci samo wyskoczyło. Myślę że to nie wszystko. Nie wiem w sumie co dla nich ważniejsze, czy wiara, czy poczucie wspólnoty które daje udział w życiu parafii i wierne uczęszczanie na msze. 

Pytająca kuzynka z tego nurtu.  Starsze pokolenie za przykładem swoich rodziców (a moich Dziadków) jest tolerancyjne, uznając że mocna wiara to dar i nie każdy go dostał. Ja mocnej nie dostałam. Och, żadnych wątpliwości co do istnienia Boga-Absolutu absolutnego, ale już multum co do reszty, zwłaszcza co do konieczności zorganizowanej kościelnej religijności. Niemniej uznaję i szanuję wiarę i sposób jej wyrażania mojej rodziny, nie dyskutując w temacie. Ani z formą, ani z treścią. Szacunek jest obopólny. 

Żarłabym się z nimi wściekle, gdyby prezentowali postawę tego pana lub podobną w typie. Wspomnienie z czasów dojazdów do K. i z powrotem. 

Pomieszało się z pociągami, jeden miał jakąś usterkę na tyle drobną że nie wypadł z rozkładu, ale zamiast przed pociągiem przyśpieszonym jechał za. Oba opóźnione. W Z. pierwszy wjechał na peron pociąg przyspieszony, czyli taki, który nie zatrzymuje się na najmniejszych stacyjkach. Były zapowiedzi, ale leciwy gościu z różańcem w łapie i krzyżykiem na szyi spytał czy dojedzie do właśnie takiej stacyjki. Odpowiedź dostał chóralną, że nie, że to przyspieszony, że zaraz będzie ten jego. Gościa to mało zachwyciło. Huknął:

-PRZYŚPIESZONY?!! TO JEDŹTA Z BOGIEM I ROZPIERDOLTA SIĘ NA PIERWSZYM ZAKRĘCIE!!!!

Z takim ogromem nienawistnej pasji i wścieku to było, że nas, w tym pociągu co miał się rozpierdolić na pierwszym zakręcie, zatkało. Jak klątwa. Absolut jednak był łaskawy, dojechaliśmy, ale gościu dokąd mi skleroza pamięci nie wyczyści stał się dla mnie wzorcem fatalnego chrześcijanina. Przefatalnego. 

Więc nie, moja rodzina nie ma takich zachowań. Prawie generalnie nie ma też skłonności do wartościowania ludzi, ich nawracania i nauczania, ta pytająca kuzynka drobnym wyjątkiem.

Pytanie byłoby całkowicie niewinne, gdyby nie fakt, że ona ma jednak te skłonności, więc sierść u mnie w momencie na sztroc. Byłoby kogo nawracać i pouczać w gronie rodzinnym,  poczynając na upartego ode mnie, poza tym jest wątła część rodziny zdecydowanie antyklerykalna,  młodsza i jeszcze młodsza część rodziny już tak po całości  religijna nie jest. Owszem, sporo  "wiernych" solidnie, ale  i kilkoro podobnych mnie i parę sztuk takich co określają się jako ateiści. Rodzinne Dziecko jest antykościelne i określa się jako ateistka np.  



W kontaktach rodzinnych światopogląd religijny nie ma wielkiego znaczenia, wszyscy odebrali podobne wychowanie, są spadkobiercami rodzinnych tradycji, w tym tych związanych z obchodzeniem świąt. No ja i reszta tych bardziej "anty" darowujemy sobie chodzenie do kościoła, choć ja pasterki swojego czasu uwielbiałam i od kościoła nie uciekałam. Nie uważam że trafi mnie piorun gdy wejdę do, ale zbyt często trafiał mnie podczas kazań szlag - więc się nie pcham. 

Ale ta tolerancja wzajemna zaczyna pękać. Ryska na razie maluteńka.

Młoda ateistka ze swoją rodziną mają  choinkę, stół z tradycyjnymi daniami. Prezenty i życzenia by dobrze się działo.  Młoda  lubi i swoją rodzinę i tę formę świętowania. 

I na twarzoku Młoda życzy wszystkim znajomym wesołych świąt. Widać na pierwszym obrazku, obrazek zajumany z obrazków tatusia.  

I tu to pytanie. A co właściwie świętujesz?

Jak odpowiedzieć na tak zadane pytanie? 

Najwłaściwsze chyba, ale też wymagające wejścia w dyskusje byłoby zapytanie co świętuje pytający.  I jak oraz dlaczego. 

Żeby nie było, powtarzam,  świętowanie radosnego przyjścia kluczowej postaci jest zasadne i trzeba oraz należy, no ale jednak przy pełnym uznaniu że jest powód i prawo coś tu delikatnie i niedelikatne zgrzyta... 

Bo. 

Łupiemy. 

Bo poza ideą, czyli Boskimi Narodzinami Zbawiciela, to wszystko kradzione i nie chrześcijańskie, łącznie z terminem.   Nic dziwnego że "okradziony" nie może powiedzieć co właściwie świętuje. I dlaczego, bo ideę pierwotną skutecznie wykopano za horyzont. Zostały dekoracje oraz samo świętowanie. No serio, co jest chrześcijańskiego w wigilii?  Gdyby dobrze poskrobać być może nie ostały by się jako chrześcijańskie ani kolędy, ani opłatek, ani nawet modlitwy czy nocna pasterka. Bo choinka, prezenty, życzenia, wspólne biesiadowanie przy szczególnym menu, takim o magicznym działaniu, jasność którą wprowadzamy do domów, sianko - nic wspólnego z chrześcijaństwem nie mają, poza oczywiście wielowiekowością zawłaszczenia. Samo pojęcie wigilia, w znaczeniu straż, czuwanie w oczekiwaniu na nadchodzące, też być może przytulone z wierzeń i obrzędów wykopanych za horyzont. Tak podejrzewam. 

Termin Świąt podejrzanie bliski przesileniu zimowemu, tak jak Święto Zwiastowania Pańskiego podejrzanie blisko równonocy wiosennej. Kiedyś czytałam gdzieś że Zbawiciel urodził się wiosną lub wczesnym latem, nawet to miało przekonujące wyjaśnienie astronomiczne, przyjęłam do wiadomości i zaakceptowałam. Teraz Wikipedia podaje mniej porządnie uzasadniony termin urodzin w październiku. Tu bym tak łatwo go nie przyjęła za wiarygodny, no ale on i tak bardziej prawdopodobny niż obowiązujący świąteczny czas. Termin świąt dla mnie zawłaszczony, łatwiej było zawłaszczyć niż zwalczać istniejące i dobrze zakorzenione święto. Termin, dekory, sposób świętowania.

Nie do końca jednak, gdyby przetrzepać dekory, szopka może by się ostała, żadne tam choinki i reszta. Z tym że nawet w wypadku szopki nie dałabym głowy że nie ma ona starszych niż chrześcijańskie korzeni. Za żaden z elementów świętowania głowy bym nie dała że on czysto i ściśle chrześcijański, kolędy owszem, ich treść tak, ale że śpiew to już nie bardzo, śpiewanie dużo starsze. Poszukaj zresztą Czytaczu, może znajdziesz jeszcze coś. 

A Idea Świąt, ta stara,  czy na pewno wykopana? 

Co świętowano?  Wiemy że święto było związane z przesileniem zimowym. W najciemniejszym, zimnym i nieprzyjaznym czasie. Czasie groźnym dla słabych, trudnym do przetrwania. Więc myślę że miało łączyć stado, nakarmić głodnych, ogrzać, dać nadzieję że będzie jaśniej i lepiej, odpędzić czające się siły zła. Te siły zła też przecież do tej pory np. w kulturze germańskiej gdzieś tam majaczą, te Ruperty, Krampusy, Grinche. Aaa, nie, nie wiem czy Grinch to przypadkiem nie wymysł ściśle filmowy. Nieistotne, nasze Turonie i Kostuchy wcale nie były do bardzo niedawna oswojone, a po coś łaziły. 

Wniosek jest jeden, to było dobre święto, bo inne nie miałoby żadnego sensu w takim czasie. Być może też świętowano nadzieję na życie po śmierci lub bardzo ważne narodziny, cholera wie, a być może Dzieciątko dodane jako bonus jest jedynym Dzieciątkiem kiedykolwiek świętowanym, uosobieniem samego dobrego - w tym i nadziei. Dla chrześcijan głównym dobrem, chociaż kradzionymi dekoracjami i terminem nie gardzą,  wręcz niektórzy  uważają że wszystko ich i tylko ich. Przez zasiedzenie chyba, bo sami nie wymyślili. A co do Absolutu obecnego w świętowaniu, to myślę że też był. Nie da rady inaczej, tak myślę, że nie ma stuprocentowych ateistów, drobny promil wątpliwości czy może jednak Absolut jest, wydaje mi się że być musi. W drugą stronę, to myślę że też prawdopodobne że u najmocniej wierzących jest promil wątpliwości. Tak wydaje mi się że jest po ludzku, choć upierają się że skąd, gdzie tam, zero, absolutne zero wahań. 

Nie robię tu rankingu co lepsze i właściwsze z wierzeń, jakiekolwiek by one nie były. Nie da się, tych byłych po prostu nie ma.  Być może te "pogańskie" były z odrażającymi praktykami typu zabójstwa ludzi w ofierze,  być może były "humanistyczne" i łagodne, tak łagodne że dały się wykopać. Nie wiemy. Całe to aktualnie modne odwoływanie się do przedchrześcijańskich wierzeń uważam że o kant tyłka można potłuc. One minęły, wykopane i nie ma jak porównać. Nie ma wiarygodnych źródeł, są zlepy przypuszczeń. Możemy tylko się domyślać że była w nich uwzględniona jakaś forma życia po śmierci.  Ślady tylko zostały, powtarzam, w tym i nasze święto, to listopadowe Wszystkich Świętych, a ono świadczy, że zmarli nie przepadali w nicości. Dekoracje i rytuały wryte w aktualną chrześcijańską religię. Są. Nie analizujemy, ale one są.   Były na tyle ważne, wyraziste i zakorzenione, że nie dały się usunąć. Może niektóre z elementów świętowania są jeszcze starsze, sięgają w mrok dziejów tak daleko, że obchodzili święta z nimi kanibale? Ogień, uczta, gromadzenie rodziny-stada, one pewnie na pewno były.  Tu daję sygnał że tak jest z większością świąt, podszewkę mają starą, bardzo starą. Nie pytamy dlaczego jajko na Wielkanoc. Co ma wspólnego z Chrystusem. A nic nie ma.

Ci, co Święta mają bez Najważniejszego Dzieciątka, uważam że nie mają łatwo z odpowiedzią co właściwie świętują wobec takiej skali zawłaszczenia. Ale wcale to nie znaczy że mają nie świętować lub się kajać że święta bez Dzieciątka. I dotąd nikt z nich jakoś nie bąknął, że niech pytający zabierają szopkę z Dzieciątkiem i świętują recytując kolędy w październiku, bez elementów co mają niechrześcijański rodowód. To dopiero może nastąpić. 

No. 

Istnieje jeszcze odpowiedź na zadane pytanie taka, która chyba potwierdzałaby intencje pytającej kuzynki. Czyli:

Świętuję komercyjne święto, główne dla wciskających chłam handlowców, święto wyżerki i laby. Kiczowatych plastików i reniferów oraz dżingobeli wszechobecnych. 

Czyli jestem pustakiem, dla którego cenne gówno w papierku i napchany kałdun. Płaściutko i płyciutko.

Tylko że to byłaby czysta nieprawda. Nawet dla tych co dla nich powyższe zdanie jest prawie prawdą, to jednak  podstawowe znaczenie ma ta iskierka o której tak dobrze i trafnie pisze Tabaaza. Tu. Nie znam na szczęście ludzi dla których nie byłaby istotną. 

🎄🎄🎄

Ileż tłumaczeń. Bez gwarancji że trafią, kuzynka jest odporna. 

To już lepiej odpowiedzieć że świętuje się 113 rocznicę budowy mostu Grunwaldzkiego. Oddany do użytku w październiku 1910, czyli pasuje, he, he.  Tak zrobiło Rodzinne Dziecko. 

Z kuzynką to ja sobie swoją drogą porozmawiam przy okazji, nie jest to groźba, ale coś muszę zrobić żeby mi sierść nie stawała dębem. Na szczęście jest porządnym ludziem, dobrze by było żeby nie stała się dziadem z dworca w Z. Nie lubię dziada do dziś. Kuzynkę lubię. Dziecko też. Dobra wola, obie mają, gościu z dworca nie miał za grosz. Czym zawracał głowę Najwyższemu? Strach się bać. 

A co do konieczności nawracania, to myślę że niekoniecznie. Dziecko jest na etapie takim  że na pytania i wątpliwości teoretycznie sobie odpowiedziała, może niekoniecznie ostatecznie. Bo każda odpowiedź jest przez nią obracana i nicowana, w sprawdzaniu czy na pewno słuszna. Szuka, taka natura teriera. I wychodzi mi że nie ma tak, że pierwsza odpowiedź jedyna, myślę, że dopiero się okaże jaka będzie ta ostatnia, uznana za naprawdę właściwą, o ile będzie taka.  Dorosła jest, myśląca, z dobrym charakterem i sercem. Udała się. Lubię jak ludzie mają dobry charakter, dobre serce i myślą. Mogą myśleć inaczej niż ja. Czemu nie?  Lubimy sobie myśleć że nasze poglądy i wiara jedynie słuszne. Ale gwarancji że tak jest nie ma. Podejrzane nawet by było gdyby była gwarancja, i sorry przerażają mnie tacy co myślą że ją mają na użytek wobec reszty ludzkości. Na swój użytek, to niech im będzie na zdrowie. 


Za dekoracje robią nieliczne w miarę wyraźne cykanki dekoracji u Bobusiów. Moc tego i wszędzie, czego mój srajtfon nie docenił.  Oni jadą po całości, w łazience straszą tacy goście. 


Pisała R.R.


A to mój kuchenny świąteczny ozdobnik. Bez światełek i z. Wolę bez. Kokardką zaopiekowały się futerka, już cała ich, ale myślę że i bez niej może być.



Ps 1. Pisałam o pustakach, gdzie podstawową wartością świąt to pełny kałdun i gówno w papierku. Refleksja mnie naszła że to krzywdzące i też niesłuszne. Pełen kałdun i gówno w papierku też być powinny. Bo co, głodne święta i bez radości z materialnego byle czego to takie świąteczne i super? No nie.  

Ps 2. W przewrotny sposób most Grunwaldzki ma niektóre cechy dobrych Świąt, odpowiedź Dziecka niekoniecznie od czapy. Most łączy, i daje szansę na dalszą drogę, otwiera ją. Czyli daje nadzieję na ciąg dalszy. Tak jak w wymiarze niematerialnym robią Święta, z całym swoim bogactwem znaczeń. 

sobota, 19 listopada 2022

Notatka 469 pożegnanie majtek w dżunglę

Majtki w dżunglę poszły w kosz. W końcu. Kupione zostały w dramatycznych okolicznościach i jakoś zawsze gdy miałam je na sobie knociło się dramatycznie. 

Dziś był jeden z najbardziej pechowych poranków-ranków-przedpoludni. Po nieprzespanej bólowo nocy, szereg niefortunnych zdarzeń tak dokopujących, że popiszę i rąbnę się spać. Pieprzy mi się wszystko w rękach z nerwów, do niczego qrwa się nie nadaję. Zysk jedyny że przestało boleć. 

Zobaczymy na ile ze mnie zejdzie. Najwyżej się nachlam, mam czym, leki właściwie już całkiem won - więc chyba mogę. Temat notatki:  jak w mojej komodzie pojawiły się majtki w dżunglę. 

Liczyłaś/łeś Czytaczu swojej bieliźnie przebieg? Normalne że raczej nie. Wywala się złachane i tyle, sztuka bieliźniana musi się wyróżniać okolicznościami nabycia i znakami szczególnymi by w chwili wywalenia mimochodem mózg zapodał, że ten komplet świetnie udający bikini to jeszcze z Hiszpanii od plażowego sprzedawcy, a ten stanik, (nie do użytku pod cienkimi bluzkami, bo falbanki) to kupiony razem z pończochami samonośnymi (zupełnie one nie do noszenia bo za długie i guma odparza mimo zawinięcia) w Kołobrzegu, rany osiem lat temu!. Taaa. 

Majtki w dżunglę zostały kupione w trybie ratunkowym. Bo to było tak. 

Jakieś chyba osiem lat z niezbyt dużym kawałkiem temu wróciłam w czwartek pociągiem z pracy i się okazało że nie mogę się dostać do własnego domu. Kluczem owszem mogę gmerać, zamek szczęka, ale otworzyć drzwi nie da rady. Prztyk blokady przekręcony i nie ma mowy by pomogło na to przekręcenie szarpanie. Pierwszy wniosek - Łojciec jest w domu, prztyka nie da rady przekręcić z zewnątrz. Pewnie śpi, kąpie się lub może się zanietrzeźwił. Dzwonek, łomot w  drzwi niosący się grzmotem po klatce, bo drzwi blaszane.  Zero reakcji. Niemożliwe żeby tego nie słyszał. Rany boskie, coś mu się stało!!!!! 

Do sąsiada piętro niżej, wlezę po balkonach, dał kiedyś radę sąsiad z pierwszego piętra, dam i ja. Kicha, nie ma sąsiadów z dołu. A tak, wyjechali na wrześniowe wczasy. Matko jedyna co robić!!!! Do sąsiadki. Tej obecnie św. pamięci,  balkony dzieli tylko niecałe dwa metry, zdjąć wewnętrzne drzwi położyć na balustradach i przejdę z balkonu na balkon. Dupa, też nie ma, w sanatorium po operacji biodra. Łomot jeszcze raz w drzwiową blachę i w końcu jest jakaś reakcja Łojca. Żyje!!!!! Przedwczesna ulga. 

Naprany był tak, że nie był w stanie wstać, niby bełkotał że już idzie, ale po chwili chrapanie lub cisza. Rany boskie. Z bełkotu wynikało że leży w przedpokoju. Bo upadł i zasnął. 

Czekać aż się obudzi przetrzeźwiały? Głodna, bez dostępu do łazienki, picia. Futerka, żeby dało się wytłumaczyć stworzaczkom, może by pijusa pogoniły gryzieniem.. . 

Co godzinę robiłam wściekłe larum, mając nadzieję że to już. A skąd. Łomot go budził. pijackie mamrotanie że już zaraz lub wyzwiska na hałasującą mendę co spać nie daje. Efektów żadnych. 

Pobliska biedronka zaradziła na głód i pragnienie, ale łazienka!!! Z minuty na minutę coraz bardziej tęskniłam do niej, raz że w niej sedes, dwa czułam się coraz bardziej brudna i lepka od nerwowego potu. 

Tuż przed zamknięciem Biedronki kupiłam w niej poduszeczkę z Myszką Miki, schody to nie jest najwygodniejsza rzecz, a już zaczęłam się godzić z myślą że trudno, do mieszkania to się nie dostanę. Nocleg na klatce. Krzaki zwizytowane w końcu w celach wydalniczych, i tu kolejna przykrość. Okres. Z nerwów prawdopodobnie się pospieszył o ponad tydzień. Wcześniej to pojęcia nie miałam że to możliwe, organizm mi udowodnił, że owszem, możliwe. 

Łazienka niedostępna, Biedronka już zamknięta. Fantastycznie, doprawdy. Nie miałam wtedy komórki, telefon owszem był, w domu, więc też niedostępny. Do Tesco, ono chyba całodobowe. Lub Mc Donalds'a, jeden kierunek, idę. Łazienka, podpaski..... marzenie. 

Tesco nie było całodobowe, pracowało wtedy do północy i byłam w ten czwartek absolutnie ostatnią klientką. Podpaski, majtki w dżunglę, czyli z bawełny drukowanej w motywy z filmu "Księga dżungli", z doszytą fioletową gumą z różowym napisem "Disney" .  A z łazienki mnie wyganiali. 

Człowiek sobie nie zdaje sprawy jakim szczęściem jest własna dostępna w dowolnej chwili łazienka z toaletą. Jakim szczęściem jest CZYSTA bielizna na umytym, niechby i pobieżnie tyłku. 

Uznałam że skoro rozpaczliwa łomocząca kanonada przed wędrówką do Tesco Łojca nie ruszyła, to nie ma sensu wracać pod drzwi. Wpół do pierwszej znalazłam się w alejach. Tam ławki. Tam nie tak daleko dworzec z kiblem. I znów nie tak długo do pory o której zwykle wstawałam. 

Była przepiękna wrześniowa ciepła noc, gwiaździsta i złocista, bo lipki alejowe wcześniej przemrożone piorunem dostały złotych listków. Dłużąca  się jak cholera. Noc pełna patroli policyjnych paradujących i objeżdżajacych co trochę, stałych bywalców, doświadczonych bezdomnych obserwujących też patrolowo moją osobę, grupek młodzieży imprezujących chyba od zeszłego piątku. Czułam się absolutnie nie na miejscu i pod lupą policji i bezdomnych. A młodzieży zwyczajnie się bałam, to nie były miłe trusie, o nie. 

O trzeciej miałam dość. Stwierdziłam że jak tak, to pojadę do pracy. Zdążę się umyć. Napiję się kawy. I będę "na swoim", nie ukrywam że patrole i młodzież źle mi robiły na wszystko.  Tak zrobiłam. O szóstej dotarłam do pracy, niedomyta i rozczochrana, w przepoconych ciuchach. 

Jedna jedyna noc spędzona kawałkiem jako bezdomna i już wiem że taki los to stanowczo nie dla mnie. Niech niebiosa wezmą to pod uwagę. ANIOŁ SŁYSZYSZ?! 

Około czternastej zadzwoniłam do domu. Łojciec odebrał, skacowany ale kontaktujący. Na fali ciągle jeszcze szarpiącej mnie furii stwierdziłam że jak wrócę do domu, to ma go nie być. Może się pojawić w sobotę, ale wcześniej to niech mi się nie pokazuje bo uszkodzę. Ma ponad trzy godziny na wyszykowanie się na nocleg poza domem i niech się cieszy, bo mnie tyle nie dał.  Posłuchał. Pojawił się na wszelki wypadek w niedzielę.. Jak mogłam tak, co? Mogłam. Spoko, jest garaż, tam zamelinował, jest w nim nawet dmuchany materac. Lokum w czwartek było mi niedostępne, bo kluczy od garażu i piwnicy przy sobie nie noszę. 

Po fakcie twierdził że miał zawał, a ja jestem podła megiera, wyganiać bidulka z zawałem???!!!!!. Acha. 

Z kolei ja myślę sobie, że ten pijacki upadek, pijacki, żadne zawały,  przyczynił się do tego, że kręgosłup w części lędźwiowej  był jednym popękanym półzrostem. Kręgosłup został przy kolejnej popijawie złamany całkiem, tym właśnie sposobem. 

Też po fakcie usłyszałam mnóstwo porad. 

A po co ci takie drzwi. Zachciało ci się stalowych to masz. Acha. Tu był przekręcony prztyk blokady, taki sam efekt dałby skobel lub haczyk w dykcie. Dyktę co prawda łatwiej wywalić. 

Mogłaś przyjść do nas, do mnie. Do kogoś tam. Lista adresów długa. Mogłam. Ale po co? Fundować komuś niemiłą nocną rozrywkę z baaardzo wczesną pobudką? 

Mogłaś do nas, mnie, do kogoś zadzwonić. Jakbym się postarała to bym pewnie mogła. O ile prawidłowo wybrałabym numer. Tylko co ten wydzwoniony ktoś by zrobił, hę? 

Mogłaś iść do sąsiadów. Acha. Ci co mogli być przydatni byli nieobecni, reszta udawała głuchotę totalną. Wtedy wśród sąsiedztwa rzeczywiście dwa lokale były zajmowane przez osoby starsze i niedosłyszące, ale reszta? Ech. 

Dało radę. Ale nie wspominam tej nocy z czułością. O nie. 

No i przy takiej to okazji zostały nabyte majtki w dżunglę. Dziwnym trafem gdy miałam je na sobie różne niemiłe przypadki dotykały mnie częściej. Apogeum to dzisiejszy poranek, nie będę opisywać bo dobroczynny skutek pisania szlag mi trafi i nie zasnę do piątku. Dość powiedzieć że opierniczyłam i wyzwałam mojego Anioła Stróża, JAK MNIE PILNUJE???!!!! 

Żądam rekompensaty w postaci wygranej w Lotto. Przynajmniej. A majki w dżunglę poszły w kosz. 

Kontrastowo do treści posta pioseneczka z filmu. 

I jeszcze inna, też kontrastowa do posta dżungla. Limeryk z przypisów książki Johna Irvinga "Regulamin tłoczni win". Cała książka równie urocza i niepoprawna. Buntownicza, przestępcza wręcz. Polecam gorąco. 

Cesarzowej Bułgarii (zwłaszcza latem)

Pewne miejsce się robiło tak włochate,

Że jej mąż, Książę Peru,

Z pomocą terierów

Tropił je przez krzaczastą kuciapę.


Angielski oryginał dla bystrzaków. Zwięzły.

Tłumaczenie dobre jest, bystrzaki?


Three once was a Queen od Bulgaria

Whose Bush had grown hairer and hairer,

Till a Prince from Peru

Who came up for a screw

Has to bunt for her cunt with a terrier


No. Zeszło ze mnie. 

Pisała R.R. Dobranoc.

wtorek, 8 listopada 2022

Notatka 466 pełnia

Dzieje się. Kciuki znów należy trzymać za Mefisia. 

No i jest  pełnia. Niepokojąco piękna.

Świeci łysy niemożliwie, z wysoka świeci w pięknej tęczowej obręczy, której to obręczy srajtfon jak zwykle nie łapie. Wiem że pełnie różnie nazywają, a to wilcza, a to robacza, ta podobno bobrza lub szronowa. Poniżej nazwy wszystkich, źródło to artykuł na bryk.pl, a inne podają inaczej lub uzupełniają, stąd pełnia szronowa.

Styczeń — Wilczy Księżyc. Nazwa pochodzi od często słyszanego w tym okresie wycia wilków. 

Luty — Śnieżny Księżyc. Oczywiście od szczególnie obfitych w tym miesiącu opadów śniegu.

Marzec – Robaczy Księżyc. Zawdzięcza nazwę dżdżownicom, wychodzącym w tym okresie z ocieplającej się wiosennej gleby, w której spędziły zimę. Według innych przekazów nazwa może pochodzić także od innych robaków, które stają się w tym czasie aktywne i wychodzą ze swoich kryjówek.

Kwiecień — Różowy Księżyc. Taką barwę mają w tym miesiącu tzw. różowe mchy, czyli miejsca porośnięte wiosennymi kwiatami – floksami skrzydlatymi i dzikimi.

Maj – Kwiatowy Księżyc. Nazwa pochodzi oczywiście od obfitego w tym miesiącu kwitnienia wielu kwiatów. 

Czerwiec – Truskawkowy Księżyc. Od okresu zbioru truskawek, które w tym miesiącu są najdojrzalsze.

Lipiec — Koźli Księżyc. Od poroży kozłów i jeleni, które w tym czasie osiągają najdojrzalszą postać

Sierpień — Księżyc Jesiotrów. W tym miesiącu w Wielkich Jeziorach i Champlain najłatwiej złowić jesiotra, ponieważ kilka miesięcy wcześniej następuje okres tarła tych ryb i dlatego jest ich w sierpniu najwięcej

Wrzesień — Księżyc Żniwiarzy lub Kukurydziany Księżyc. Jak obie nazwy wskazują, jest to w niektórych częściach Ameryki Północnej okres żniw kukurydzianych

Październik — Księżyc Myśliwych, czasem Księżyc Żniwiarzy. Nazwy pochodzą od okresu żniw oraz czasu, w którym odbywają się polowania na zwierzynę.

Listopad – Bobrzy Księżyc. W tym okresie bobry kończą swoje przygotowania do zimy i chowają się do swoich żeremi, by zapaść w zimowy sen. 

Grudzień — Zimny Księżyc. Nazwa odnosi się oczywiście do tężenia zimowych mrozów.

Jest jeszcze niebieski księżyc, to nazwa pełni dodatkowej w kwartale, piątej. 

I ta pełnia, ona różnie wpływa na ludzi. Nie śpią, lunatyczą, tracą hamulce mordując, napadając i gwałcąc. Lub tracą hamulce ulegając łagodniejszym zachciołom typu głupie zakupy lub łakomy napad na potrawę o której wiedzą że zaszkodzi. Ja nie uległam zachciołom, owszem, byłam na zakupach, ale tylko to co konieczne, żadnych nadprogramowych dziwów. Zadowolona że tak i że zakupy się obyły bez napadów, dotarłam do chałupy. 

Czy to może być wpływ pełni? 

W dwóch różnych butach odwaliłam zakupy. Trochę mi się dziwnie szło, ale nie spojrzałam, uznając że jeden but ciaśniejszy bo nóżka znów spuchła. 


Może ta pełnia wcale nie bobrza czy szronowa. Może pełnia roztrzepanych i roztargnionych? 

Pisała R.R.




wtorek, 1 listopada 2022

Notatka 464 Ł i dodatki.



Trochę w klimacie Ulicy Sezamkowej, sponsorem posta jest literka Ł. Zestawy tej literki z  samogłoskami wyrażają  różne uczucia, uznajmy, że prawidłowo przyporządkowałam. 

ŁAAA!!!!!

Halloween, święto znienawidzone przez co poniektórych. Z różnych przyczyn, bo obce naszej tradycji, co nie do końca prawdą. Bardziej ono zgodne z tradycją niż coś co dlań jest niby alternatywą, o chrystotekach mowa. Bo pogańskie, co prawdą. Bo kto to widział, bawić się strachem przed śmiercią, samą kostuchą, duchami, czarami, potworami. Hhhmmm. Jakoś trzeba strach rozładować, święto jest terapeutyczne. A ponadto. Kiedyś pisałam że to święto potworów, między innymi i tego potwora co w nas siedzi. Nadal tak myślę, jest dzień dziecka, matki, chłopaka, kobiet i mężczyzn, zakochanych, babci i dziadka i jeszcze całkiem sporo dni fetujących rozmaite zawodowe role które nam przyszło grać w życiu, to może być i potwora co w nas siedzi.  No  dlaczego ma nie być święta potwora? Nie mówię tu o potworach morderczych, ale o wrednej części nas, co trzymana ściśle pod kontrolą czasem wysunie pazur i drapnie, w obronie kogoś zasługującego lub w obronie naszej osoby. Czyli święto naszego osobistego jednak jakoś ucywilizowanego potwora. Bo zasługuje. 
No dobra, rodzina Bobusiowa święto lubi i czciliśmy je w ubiegłą sobotę. Dekoracjami, ucztą z łakoci i grillem jako ogniskiem. A co. Pierdoły były na tapecie, było uroczo w ten szybko zapadający ciepły wieczór. Cykanki dokumentujące. Jeszcze jasno.




I tylko dlatego że było jasno nie zadławiłam się mieszadełkiem w jedynym pitym drinkusiu. Bo jeszcze są leki przecież, więc jeden jedyny. I pierwszy od roku. Mieszadełko poniżej. 


A potem było tak. 









Czaszunia okropna. 

Z fleszem też okropna.

A Coco Czytaczu znasz? Link do filmu zapodaję. Prezent dla tego miłego potwora co w Tobie siedzi, choć raz w roku przyznaj Czytaczu że potwór potrzebny, bywa pożyteczny. Czy bez niego byłbyś jeszcze sobą? Nagroda za to że nie jest tak ostatecznie podły.
No. 



ŁEEE i ŁO jasna dupa!



Moja niemrawość spowodowana kaprysami organizmu dała dziwne efekty. Te przypomniane powyżej ciężary nie były rozpakowane od razu. Trzecie piętro powoduje że po zatachaniu  zakupów rzadko kiedy mam siłę by je z marszu rozpakować i umieścić gdzie trzeba, wtedy czynność była rozłożona  na mocno rozciągnięte w czasie tury. Futerka oczywiście zawsze penetrują jak mogą to nierozpakowane. Nie powiazałam faktu penetracji zakupów z strasznymi w obfitości rzadkimi kupskami walonymi przez wszystkie trzy. Przez ponad tydzień kuweta była terenem bardzo silnego skażenia biologicznego, klęska jakaś. Myślałam że po nadżarciu przywleczonych chabazi tak, bo i rzygania zielonym były. Przywleczone zielsko wieszałam poza zasięgiem kiciuni, co trochę zmieniając, bo jednak mam futerka pomysłowe, zwinne i uparte.  Myliłam się, obfitość rzadkiego nawozu nie przez zielsko.   Wywleczenie masła było, całej kostki. Wylizany papierek dziś znalazłam. Jakoś mi umknęło, że kupowałam i nie ma. Jak na litość wywlekły całą kostkę masła???? I jak sprytnie, wywleczone pod fotel w Łojca pokoju, ponad  trzy metry od miejsca gdzie stała torba. Obejrzałam wylizany papier, nie było śladów szarpania, ani jednej dziurki od pazura czy zęba, a tak wylizany, że tworzył sobą miseczkową półkulę, z czterema rogami sterczącymi ku górze. Zdolne bestie. 
Tu jedna zdolna bestia po  napchaniu bandziocha. 




ŁOO i ŁUU

Wianki. Czytaczu, wiłam nadal wianki na akcję znicz. Tu dwa ostatnie, wite z bolącym barkiem. 


Owszem nawet byłam zadowolona, podobały mi się na tyle że zaczęłam rozważać czy może by nie zająć się tym zarobkowo. 


Radykalnie mi przeszło. Dziś, czyli w poniedziałek  zawieźliźmy je do P. 
We wtorek, czyli dziś - bo stuknęła w międzyczasie północ, nie jedziemy. Tak wyszło, do P w czasie świąt nie da się dojechać komunikacją publiczną. Tydzień temu była impreza jubileuszowa, w poniedziałek Bobuś pojechał z samego rana po Santa Barbarę (druga żona Bobusiowgo taty, wdowa po nim), mieli umówionego prawnika. I po odbębnieniu prawniczych dyrdymałów odwiózł ją, a przy okazji zabrał do P  Dziecko i mnie, oraz ładunek zniczy i wianki. Trzy jazdy do P w tak krótkim czasie? Bobuś uznał że dosyć i nie ma się co dziwić. A ja, owszem pojechałabym, ale nie ma jak. Nic publicznego nie jeździ, gorzej niż w czasie komunikacyjnej posuchy w Bobusiowie. 





Zawieźliśmy te moje wianki, obeszliśmy rodzinne groby. Tura po cmentarzu i się podłamałam twórczo. Szczerze? Do dupy te moje wypociny, nie spełniają wymogów estetycznych, za nikłe, za skromne. W modzie masywności, obfitości, kosztowności. Kryzys nie dotknął tej dziedziny. Policzyłam sobie koszt "skromnej" wg. obowiązujących standardów dekoracji, dwie stówy najmarniej na grób licząc po cenach zapamiętanych z giełdy. W modzie kwiaty z masywnego foamiranu, widać je z daleka. A one nie tanie, zresztą jak wszystkie grobowe gadżety.   A ile tego idzie w śmietnik bo przecież nie może być stare. Góry. Popatrzyłam sobie przy wynoszeniu pustych zniczowych wkładów na wystające z przeładowanych kontenerów kwiaty dokładnie takie jak użyte w rudym wieńcu, na cudnej urody pęd sztucznego bluszczu przywalony brudnymi szkłami wyrzuconych kloszy zniczy i uznałam że nie pasuję przede wszystkim ja. Do obecnych czasów. Przecież pamiętam kwiaty z woskowanego papieru, klecone w domach. Dekoracje z zasuszonych suchołustek, plastikowe róże, cierpliwie myte rok po roku, aż do wyblaknięcia i rozpadu plastiku. Już nie porównuję lanych w szklane "musztardówki" i  gipsowe formy kopcących zniczy z obecnymi, kosmicznymi i wielkimi kloszami. Jakieś to obecne takie niefajne, gorszące mnie rozrzutnością. Owszem, to święto zawsze miało w sobie irracjonalny element pokazówy, ale przejawiał się on raczej w ciuchach żywych uczestników imprezy, najlepszych jakie były w szafach. Co wobec dymiących zniczy było ryzykowne. I często męczące, w oczach mi stoi pewna doktorowa wystrojona w futro. A pierwszy listopada trafił się akurat upalny, doktorowa upocona, w spływającym czarnymi strugami z potem makijażu, w futrze ufajdanym stearyną i kto wie czy gdzieś nie nadpalonym, wokół przecież pełno dziatwy z patykami moczonymi w wosku dymiących zniczy by utoczyć na końcu patyka jak największą kulkę i nie raz taka kulka kapała lub stawała w płomieniach. Same znicze kopciły jak diabli, zdarzało się że strzelały iskrami, pękały wylewając zawartość. .....  

Te kosztowne dekoracje grobów to taka doktorowa obecnych czasów.  Tak mi się wydaje. 

ŁUUU....

Pisała R.R.


piątek, 21 października 2022

Notatka 459 przerwa Augiasza i czym nadziewać pralkę.

Następna porcja rupieci się moczy, gwint w nakarniszowej lampce jak na razie nie puścił, wyszedł do ostatniej kropli używany detergent, a mnie przyłupał szatańsko kręgosłup i prawy bark po umyciu tynków w małym przedpokoju. Oj, czarno widzę to moje augiaszowanie. Przerwa konieczna, nie ma czym myć i mój kościec i stawy sobie wypraszają. Nie może być za intensywnie. Nie bez powodu ogarniałam  BORDELLO BUM BUM po wierzchu, jeśli już wysilone wysiłki to w Bobusiowie. Tam siły raczej dopisują, opuszczając mnie po, ot ciekawostka. Ale nawet tam nie jestem w stanie ogarnąć tak jak bym chciała, wiecznie dużo za dużo ryczy o uwagę. Kamasje znów nie wykopane, cholera, i nie one jedne. Jeszcze odpłyną z tego niewykopania, TFU-TFU-TFU. 


Więc przerwa. Na dziś (czwartek) było dosyć. Wyjście w świat o szesnastej, postawa na siłę prosta i dziarsko do przodu. Czajnik odebrać, zakupy zrobić na Promenadzie, bo koty znów trzeba obsprawić, warzywa uzupełnić, zwizytować sklep herbaciany. Koniecznie to ostatnie, kobieta coś dla mnie chyba już sprowadziła (eee. Nie sprowadziła, nie ma na razie, ale zakupy i tak zrobiłam). Nie żebym herbaty ja sama potrzebowała, ale klitoria tearneńska, kwiat lilii i granatu na paczusie i prezenty i dowanianie naparów. Lilia. Cudo oburzające i denerwujące faktem że to kwiat lilii bulwkowatej, a żywej rośliny nie da rady zdobyć!!!!!!.  Nie ma właściwie zapachu, ale jest jedna cecha dla której wyślę dla Małgoś i sprezentuję jeszcze komuś. Otóż powoduje ona że napar wydaje się słodki, a cukru  chyba nie ma wcale. Przynajmniej tak zapewniają internety. Dosmacza. Po za tym bla-bla-samo zdrowie-bla-bla.   I młodość. I mnie aż ssało do kawy zapachowej, "belgijskie praliny" spożyte, może tym razem inna, nie tak nałogowa.  

Uffff. Po. Mało wypoczynkowa była przerwa, co kręgosłup mi wyrzuca.  Odwalone to co odwalone być musiało, zakupy kocie, herbaciano-kawowe, warzywne i detergentowe, obiór paczki z czajnikiem,  tu o rany!!!! Czajnik o dnie średnicy 16 centymetrów, a paczkę wyrywałam przemocą z największej skrytki, w środku taka ilość folii bąblowej że fotel uszak można obić. I do torby paka nie weszła.  Ale już  woda w nowym czajniku zagotowana, kawa z dodatkiem "irish cream" wypita z świeżo nabytego szklanego kubaska. Nabytego, bo u mnie regularnie szklane kubaski są bite, futra nie mają dla nich litości. I dla mnie lubiącej pić ze szkła też nie mają. Litości. 

I wiesz co Czytaczu? Tak sobie weszłam przy odzipywaniu  na otrzymywane newsy, to jest dno dna.  Ale coś z tego szajsu wyłapuję. Stąd wzmianka w tytule notki o nadziewaniu pralki, ostatni news o dodawaniu do prania aspiryny. Co trochę takie sensacje, i o ile omijam jak mogę informacyjny chłam od Onet i podobnych, to te pralkowe newsy zaczęłam śledzić, bo co na litość jeszcze ludzie wsadzają do prania?!?.  I wychodzi mi że dodatkowy wkład do pralki może pominąć pranie, sam w całości ją wypełniając. Bo.

Dodaj do prania:

- aspirynę. Pranie będzie białe, nawet to które przed użyciem tabletki pożegnało biel dawno, być może w farbiarni.

- liść laurowy. Nie będzie zabarwionych na przesłodki róż męskich gatek od pranych z nimi czerwonych skarpetek. Szkoda.  Mało tego, przebarwione ciuchy podobno należycie te przebarwienia gubią. Hmmmmm. 

- folię aluminiową zwiniętą w kulki.  Zamiast płynu do zmiękczania i odelektryzowania. Włosy co się elektryzują i ogólnie wszystko co ładunkami strzela to wiedziałam że trzeba przetrzeć taką kulką, ale do pralki? Jeden koment że to pralkę zatyka. 

- ocet. Zmiękcza i odkaża pranie. Znikają plamy po pocie i od dezodorantów. 

- soda. Do jasnych łachów, wybiela. Pasta odplamiajaca  działa, fakt, ale może odbarwiać. 

- woda utleniona. Też wybiela i to silnie, oraz odkaża.

- skorupki jajek. Wybielają jak dziwa podane wyżej, ale polecane szczególnie do zszarzałych firanek. Zalecane umieszczanie w siatkowym woreczku, co zrozumiałe. 

- nawilżane chusteczki.  Nie, nie te przeznaczone do prania, obficie reprezentowane w supermarketach w dziale "pranie". Zwyczajne,takie co się do kibla nie wrzuca. Wytłuściłam  tekst, bo sprawdziłam i działa. Otóż drogi Czytaczu, hodowco i pańciu sierściuchów, dodane do prania zwykłe nawilżane chusteczki 1-3-5 sztuki wyłapują sierść. Nie w stu procentach, co to to nie, ale jest znacząca różnica, na tyle by stosować.  Ponadto, podobno dobrze te chusteczki robią swetrom, czego nie testowałam. 

- piłki tenisowe. Zalecane jako pożadany dodatek przy  praniu kurtek puchowych, poduszek, zapobiegają zbijaniu się i podobno z nimi pranie ogólnie w lepszym stanie. 

- płyn do płukania ust. Silnie odkaża, likwiduje pleśń, do stosowania też sam, gdy chcemy oczyścić pralkę z nalotów i smrodu.

No. Dodaj Czytaczu wszystko, być może będziesz zadowolniony. 


Osobiście i dobrym efektem stosowałam na plamy zmywacz do paznokci, żaden sensacyjny portal jeszcze nie zrobił z tego hitu, ale kto wie. Pewnie jeszcze nie raz coś wskażą jako sensację pralniczą. I będę śledzić (bo te chusteczki), kto wie może odkryją przed moimi zaskoczonymi ślepiami jeszcze cóś... W planach pranie poduszek z piłkami. Ciekawe czy przeżyją pralka i poduszki. Oraz piłki. 

Pisała R.R.

A nowiutki kubasek przy drugim użyciu pękł, bez udziału futer. Być może wolał na ich widok sam polec, wybierając szklaną wersję seppuku.