Czytają

środa, 28 kwietnia 2021

Notatka 321 relacja


Po imprezie i po dniu. Dniu nerwów, przewidywanych i niespodziankowych, z gamą emocji bardzo różnych . Bezwład teraz. Zapisuję bardziej dla siebie, dla Ciebie Czytaczu to sama nuda.  

Nawaliło z wiązanką, chciałam niewielką,  dostałam kupsko zieleni z utopionymi w niej różami. Twór, co może oberwać bary silnemu chłopu. "Myślałam że źle zapisałam, to przecież najbliższa rodzina, musi być okazały".   Taa, tylko ja myślałam o powalającej urodzie, a wielkość i waga miały być ograniczone. Urody niet, gigantyczna zielona stonkobiedrona z białożółtymi kropkami i czarnymi pasami wstążek. Łojciec musiał nadawać jakie wiązanki preferuje, bo pani Kwiaciarka pierwszy raz wykręciła mi taki numer. Zatachałam więc z trudem niespodziewaną paskudę do domu. 

Tak się zaczęło, a potem się potoczyło,  ze zgrzytami  lub bardzo gładko. 

W domu po ubraniu się w ekskluzywne łachy trening artystycznego cerowania na czas. Ciemnografitowa tunika z hiszpańskim dekoltem kupiona w ciucholandzie ze skazą, merechy przy szwach rękawów. Zrobione. Cienkie welurowe spodnie wczoraj skracane, buty. Welurowy dwustronny szal, płaszcz. Torebka zawieszona na czarnym byle jakim pasku (od kociego miękkiego transportera). Beret. Pełen szał matowej robiącej wrażenie szarawej czerni i czerni błyszczącej, bo bardzo czarne spodnie, szal, koszulka z szerokimi ramiączkami. Włos związany, bo tachanie zielonego giganta nie pomogło trefionemu  Kopernikowi. Czarna maseczka. Nie wyglądam na łachudrę. Ciuchlandy rządzą. Uf. 

Bobuś miał być o 10.00. Nie ma, telefon milczy.  O jedenastej paniczny SMS z pytaniem, czy mam zamawiać Taxi. Telefon że jedzie. Dwadzieścia po rzeczywiście przyjechał, ostrzyżony, ogolony i podgolony.  Cholera, fryzjerów/barberów mu się zachciało!!!  I fryzjer/barber zrobił mu kuku, zamiast szybkiej obsługi, Bobuś miał usługę bardzo bardzo slow, a ponieważ było dużo operowania brzytwą przy uszach, karku, podgardlu, to ani pisnął. Mnę w ustach bardzo brzydkie słowa.

Mieliśmy kupić po drodze w Dino lub Zorzy alkohol, Bobuś kwiaty, bo okazuje się że jemu też nawaliła inna kwiaciarnia, zadzwonili rano, że z zamówienia nici, nie dojechały kwiaty.  Nie ma zakupów po drodze, nie ma czasu.

Droga zawalona tirami, autostrada w remoncie, szybkość maksymalna to sześćdziesiąt, ale jedziemy wolniej,  jesteśmy już spóźnieni w jej połowie. Mijanki, czekania na przepuszczanie. Mnie słabo, nawet nie mam siły na słowa. Telefon do kuzynki,  że korki na trasie. Każe jechać pod kościół. Rodzina podstawowa ze strony jednego wujka w komplecie. On, ciocia, trzy córki, moje kuzynki, Agnieszka, Ewa, Beatka. 

Panowie z obsługi wyrywają wręcz urnę z samochodu. Eleganckie do nieprzytomności nosidło z wgłębieniem na urnę. Ciemnozielone, więc wygląda bardzo wielkanocnie, pisanka w rzeżusze. Tłumię histeryczyny chichot. Krótka modlitwa przed kościołem, ja skołowana. Nie będzie mszy? Ani różańca? Gdzie tam. Teraz kościół. Koronka do miłosierdzia Bożego sprawnie przeprowadzona przez Ewę. msza pełnowymiarowa po. Ledwo wytrzymuję, w końcu nie wstaję gdy trzeba.  W kościele luzy, Bobuś się zmył po kwiaty. Dziewięć sztuk z Łojcowej rodziny. Z mojej połowa, reszta chora. Dopatruję się paru dalszych krewnych, w tym przedstawicieli dwóch odłamów klanu, co toczą wyniszczającą wojnę w sądzie, necie i w realu. Ale dziś pax, uff.     Nie ma tłumów, uff.

I na cmentarz, za samochodem z urną. Tu pomoc Rycerza Chrystusa, jak nic zataczałabym się. Bobuś niespokojnie zerka, ale awanturny krewniak trzyma go przy sobie, niewątpliwie snując szeptem historię krzywd.  Dużo wolniej idziemy niż orszak, stonkobiedrona w wozie z urną. Cmentarz z wyciętymi dębami, prawie wszystkie poszły pod piłę. Żal, ale chyba tylko mój. Bo brudzą lepką szadzią, bo tony liści, ale bez nich stromo położony cmentarz wygląda jak dziwne składowisko bliskie śmietnikowi. Odsunięta płyta, wszystko idzie niepojęcie sprawnie i szybko, a występujący solo organista jest mistrzem. Po dziękuję za przybycie i zapraszam przybyłych na poczęstunek do cioci. Sumitują się, ale nie ma takiej siły, która dałaby radę cioci, gdyby było ich więcej to może,  a teraz ma wsparcie wujka.  Nie mają wyjścia bidoki, specjał ich nie minie. O specjale kiedyś napiszę.

Zamieszanie przy powrocie. Ja już nie dam rady, za dużo. Dokumenty  w wozie Bobusia pod kościołem, więc proszę o podwózkę, on dojdzie, to załatwię finanse. Teraz zajęty przez drugą stronę konfliktu, nie ma mowy, nie odpuszczą.  Załatwiam, najpierw z firmą. Faktura. Daję kasę jednej z kuzynek dla grabarza. Zna, to kolega ze szkoły. 

Potem, już w zwiększonym gronie rodzinnym z księdzem już w cywilu. Zaskoczenie familiarnością stosunków na linii kler, a moja rodzina. Płonący stos starego drewna na trawniku przy kościele, Rycerz Chrystusa, no dobra, Andrzej, przez wewnętrzne drzwi kancelarii  idzie do proboszczowej kuchni po ziemniaki, przy okazji się upieką. W kancelarii najpierw rozważania kuzynek z księdzem która kwatera po wyciętych dębach lepsza, bo rodzice kuzynek chcą wykupić, rezerwacja na mapie wprowadzonej w komputer. Strona opracowana przez Beatkę, kuzynkę co załatwiała. Przekomarzania. Gdy ksiądz siada za biurkiem wydaje mi pokwitowanie obejmujące też usługi grabarza. Mnie zabiera jeden papier, pozostałe wystarczają mu w wersji mailowej. 

U wujków zastaję ich wnuki i rodzinę Łojca, napasioną i broniącą się przed dalszym pasieniem. Już rozbrojoną. Mówię, że cieszę się że ich widzę.  Pogaduszki. Trzy godziny. Cztery. Zbierają się. Kuzynki pojawiają się i znikają, ich dzieci krążą po mieszkaniu. Ciocia chwali się nową kuchnią fundowaną przez córki, meble zamówione i zmontowane przez dziewczyny. Położyły jasne, bardzo duże płytki na ścianach i podłodze, zburzyły ścianę, bo meble głębokie. I ścianę rzecz jasna postawiły, kartongipsową, sąsiedni pokój jeszcze węższy. A zburzyć ścianę  w bloku, to rany boskie, cięcie po kawałku. Dwie, Ewa i Agnieszka tu działały, przy wydatnej pomocy Beatki, co wtedy nosiła córeczkę.  Zawiła opowieść dlaczego tylko one, gdzie ich faceci, w pełni sprawni remontowo. Zakład, wygrany przez baby, jedynie instalacja pod indukcyjną kuchnię wymagała pomocy fachowca, z hydrauliką sobie poradziły. Jasno, nowocześnie, funkcjonalnie. Rattanowe stołki i koszyki dodają trochę ciepła. Bardzo ładnie, choć zupełnie nie w moim stylu. Wygląda na to, że jak się kobiety uprą, to mogą wszystko.  Góry przenosić.  Ale dwie z nich nigdy nie pojawią się na strajku kobiet.

Jeszcze cmentarz, znicze, zapomniana tabliczka z samochodu.

Przy powrocie opowieść Bobusia o konflikcie, ma relację kompletną. Każda ze stron ma swoje za uszami, wybielanie się nie pomoże, a chodzi oczywiście o spadek. Jest się o co bić, więc się biją, wyzywając się przez morza i oceany za pomocą netu. I śmiesznie i strasznie, bo to dzieci, wnuki i prawnuki dwóch bardzo się kochających sióstr, co nie mogły zadbać o rzetelny podział spadku po rodzicach, bo mamusia przeżyła je obie, a majątek był jej.  Z mamrotań nestorki rodu zrodziła się wojna, nie ma złudzeń, to może być nowa wojna trzydziestoletnia.

Nie mam żadnych cykanek. Zero. Nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałam.  A powinnam, bo choćby droga, gdzie ziemia zielona, a drzewa jeszcze nie. Bo wściekle barankowe niebo, bo słońce. Z dziwów i straszności gejzer pary, słup widoczny mimo odległości od Bełchatowa.  Impreza nie do cykania, może gdybym nie była jedną z głównych figur.... Kwitnąca ciągle śliwowata.

R.R. pisała.

niedziela, 25 kwietnia 2021

Notatka 320 leniwa niedziela

Bardzo leniwa. Wczoraj i przedwczoraj trzeba odleżeć.  Zimno, do spacerów zachęca słońce, ale nie do długich. Trzeba wyjść na trochę, bo do świata na zewnątrz trzeba przywyknąć. Wyleżane w stopniu wystarczającym, pionowa pozycja ciała znów fajna.  

Wyjdę, oczywiście. Jeszcze będzie jasno, więc może coś zcykam.

Tylko najpierw koniecznie o alercie u Kocurro. Dobrze, że tym razem to nie zdrowie futerek powodem. Powodem konieczność zaopatrzenia ich w żarcie, by nadal były zdrowe i syte. Cholerna pandemia tu dała efekt obcięcia wypłaty, i finanse co się dopinały, właśnie przestały się dopinać. Kocurro nie prosi bez powodu, i na pewno nie dla kaprysu. To nie zbiórka na wyjazd do Zakopca. Te finansowe zawirowania,  to ryzyko obecnych czasów, co każdemu grożą, tfu, tfu, tfu, przez lewe ramię przepluć. 
W gromadzie siła, grosz do grosza, i futerka będą miały co jeść.  W tym momencie z lekka żałuję, żem nie fejsowa, nie instagramowa. Może byłaby większa moc.

No, wychodzę. Będę straszyć. Uuuu.
Po powrocie uzupelnię wpis.









No przecież nie uzupełniać, a poprawić, zaleganie szkodzi na pisanie. Jako tako poprawione, jeszcze troszkę cykanek. Księżyce. Ostatni z pod domu. Powrot już autobusem. 






Zachodnie nieba.








Pomiędzy.





Pisała R.R.


sobota, 24 kwietnia 2021

Notatka 319 co odliczone, a co nie

W sobotę mam zamiar z lekka odetchnąć. Miniony dzień był z tych wyczerpujących wściekle. Trzymała mnie kawa, tu nadużycie, wyłom w ograniczeniu solidny. Słabo było, bez wspomagacza nie dałabym rady. Termosik wożony był.

Wolniutko było załatwiane, z odpoczywaniem, ale chyba co się dało to załatwione. Pogoda chwilami paskudna, zimno, wiejnie, po południu zacinający deszczyk. Padłam po, i pewnie spałabym do rana, gdyby nie moje szczęścia. Więc piszę.



Będzie pogrzeb we wtorek. O czternastej msza, przed mszą różaniec, nie przewalczyłam. Koszty to trzy tysie jak nic, o ile nie wyskoczą jakieś dodatkowe cuda. Czy ksiądz wystawia rachunek? A grabarz?

Więc kredyt konieczny i załatwiony. Dziś.  Inna rzecz że w P załatwione wszystko, ale inaczej niż chciałam. Ta covidomsza z covidorózańcem przed. Tu boli. Cholera, jestem po zarazie. Miasteczko jak zadżumione, oficjalnie 500 chorych na 3500 mieszkańców, w praktyce jest gorzej. Jedna z cioć, ta od męża w szpitalu, dziś też trafiła tam za nim.  Strach co z nią, nie było dobrze.

Nie życzę sobie następnych imprez po tej, wystarczy, o tę jedną za dużo. W pracy zapowiedziałam, że proszę o nieprzyjeżdżanie, wiem że współczują, to wystarczy. 

A tu rodzina planuje poczęstunek dla przybyłych. I nie ma przebacz, życzliwe serca czują potrzebę i tekst: "chorują wszędzie, a będzie i tak co Bóg postanowi". 

Rany. Ale po co się podkładać? 

Ja planowałam raczej zakup alkoholu, z myślą o rozdaniu uczestnikom z poleceniem wypicia kieliszka za duszę, bo stypy przecież niet. Wyszły by mi z chałupy te Łojcowe piersiówki przy okazji, bo skąpo brałam pod uwagę piersiówki, nie flaszki.  Gdyby był rozmiar pośredni.... No nic. 








Nie chcę iść na wojnę. Podstępem działam.

Uprzedziłam o sytuacji telefonicznie rodzinę Ł, zapraszając serdecznie na kulinarny domowy specjał (ciocia odpytać odpyta, nie ma wątpliwości w temacie). Zdecydują sami, dorośli tak robią.  Żubrówkę i tak kupię i rozdam. 

Telefony  i kredyt wypełniły połowę dniówki.

Po przerwie załatwiania dalsze, msza dla miejscowych, osiedlowych kolegów i znajomych Łojca. 31.05.2021 o ósmej rano, najbliższy termin. 

Zamówione kwiaty na wtorek rano. Mała wiązanka,  białe róże (mają cień żółci) z gipsówką.  Czarne wstążki z białym napisem, wąskie też czarne. Powinno być dobrze. 

Klepsydry wypisane profesjonalnie w zakładzie pogrzebowym, oddziale tego, gdzie załatwiałam. Nie przyznałam się do awantur z siedzibą główną, pokazałam fakturę i kopię przelewu z pytaniem, czy klepsydry wyliczyli. Tak, awansem, więc za darmo. Wypełnione, wydrukowane, są. Jutro rozwieszę, dziś już nie mam siły.

I tak to dzień spędzony, niby pozałatwiane sporo, ale nowe drobne duperele do załatwienia już się pojawiły. Ciuchy. Czarny płaszcz wymaga uprania i ogólnie ratowania. Spodnie skrócenia. Buty, tu wypadałoby kupić nowe.  Czerwone czapeczki be, co na łeb? Karabińczyk od paska czarnej torebki zmiażdżony drzwiami autobusu, ja z obolałym nosem po oberwaniu drzwiami tegoż. Nos cały, maseczka zakryje, gorzej z paskiem. 

Klepsydra powinna też zawisnąć na tablicy przy kościele. Hm.

A. Jeszcze ta zalana kanapa. Jednak do wywalenia i to szybko. Kotunie nie mają udziału w decyzji, omijają ją jak zarazę i się nie dziwię. Smród z niej zaczyna walić, taki skarpetowy, butwieje chyba. Zapachu spodziewanego nie ma, pryskanie pomogło, ale zalane wnętrze swoje robi. Najpierw ciuchy, potem kanapa. 

Spać. Cykane niebo, wiosna, kosmita codzienny oraz osobliwe meble ogrodowe. Czy ktoś takie widział gdzieś kiedyś? Bo kosmita niestety normalka. Z Agatą Christie mi się kojarzą, a konkretnie z "Tajemnicą Wawrzynów". Porcelanowe.

Spać.

Pisała R.R.

Ps. Sobota będzie padnięta, to już widać.

czwartek, 22 kwietnia 2021

Notatka 318 mirabelka?

Rodząca żółte, lekko podłużne owoce, drobne, mirabelkowate, z okrągłą nieodchodzacą od miąższu pestką. Mnóstwo ich. Walą te owocki po głowach przy wczesnojesiennych wiatrach. Na leżących na schodkach i chodniku można się nieźle przejechać, ale nie zalegają długo, ani na drzewie, ani pod nim. Podobno świetne nalewki i wina z nich, tak słyszałam. Jakiś bliżej mi nieznany osobnik oczyszcza drzewo z owoców i produkuje pachnącą migdałami przepustkę do bajkowego świata. Cmokania i zachwyty, może by namówić Bobusia na produkcję eliksiru z owoców ich drzewka?  Hmm. Tu praktyki zdaje się trzeba.

Na cykankach śliwowata u mnie często, bo rośnie przy przejściu do mojego mini osiedla niskich bloków. 

A teraz taka. Królowa, w różowo-liliowej krasie.






Pisała R.R.
 

środa, 21 kwietnia 2021

Notatka 317 potencjalny pokemon

 Są. Te dziwne uciechy. 

Przelałam wczoraj kasę do firmy pogrzebowej. Błąd. Należało pobrać z banku i z żywą gotówką iść do nich, żrąc się o wszystko. Może by się to skończyło tym, że oberwałabym morderczy  cios w łeb (w końcu przyzwyczajeni do trupów), a może i tym że wyjaśniliby parę kwestii. A tak, to mam uczucie bycia wycyckaną. Oszukaną. Zrobioną w bambuko.  Nauczka raczej już nie dla mnie, i mam nadzieję, że dla nikogo. Nikomu nie życzę. Ale uniwersalny sens taki. O ile kogoś dobrze nie znasz, nie powierzaj żadnych spraw obcym rękom. Nie było wyjścia, powierzyłam. I mam. 

Żadnych. Spraw. Obcym. Nigdy.

Ależ dzień dobry. Proszę, oto komplet dokumentów, tu sprawne tasowanie papierów. Nie, nie wydajemy faktur innych niż na kwotę łączną.  Urna zapakowana z zabezpieczeniem (pudło, styropianowe narożniki i wkładki wewnątrz). Czy da pani radę? Nie mieści się do torby? Może zdejmiemy zabezpieczenia? Nie? To przyniosę może reklamówkę, czy taka może być?  Dziękuję, do widzenia. 

No i wyszłam, z lekka się uginając pod ciężarem niezbyt lekkiego pudła.  Autobus. Sprawunki. W domu zajrzenie delikatne do pudła i potem już jazda w szoku.

Pisałam o urnie. Że koszmary na fotach przysyłają, że wybralam z katalogu brzydką ale skromną. Drewnianą. Nie mieli już dokładnie takiej jak na stronie, fason ciut inny w mahoniowym odcieniu. Zgodziłam się na mahoń. A powinno mi dać do myślenia, że rozmawia ze mną facet. I że pół godziny po tej rozmowie telefon od kobiety upewniajacy się czy na pewno ta. Ze mnie wyszło: "Drewniana, mahoń, bo brązu i czerni już nie macie, skromna". Od niej:  "Drewniana, jasny mahoń, taka jakby złocista", a ja głupia przytaknęłam, że może być. W domu szok. Ona żółta jak Pikachu.

I co tu zrobić? Moje słowa przeciw słowom firmy. Nie nagrywałam rozmowy. Wepchnęli mi tą, której nie chciałam, choć na przysłanej focie przydymiona. Brzydka na przysłanej focie, w rzeczywistości ładna, może nawet piękna. Ale i tak, musiałabym na głowę upaść, żeby ją wybrać. Awantura telefoniczna, bezskuteczna, ze strony firmy z grzeczną odpowiedzią o sensie "pocałuj nas babo w dupę". 

Ta urna absolutnie nieodpowiednia. Dodać rumieńczyki, oczka, kropkę noska, kreskę usteczek i uproszczona wersja gościa poniżej.  Z uszkami co je można narysować na "pleckach".  


No trudno. Nie będę przemalowywać ani na pokemona, ani na bardziej odpowiedni kolor. Mam za sobą emocjonalne padnięcie zakończone ekspresowym położeniem się do wyra i trzygodzinnym odespaniem. Rodzinie wytłumaczę. Może zrozumieją, jak nie to powiem, że zawsze zostaje słoik po śledziach. 

Pisała rozśmieszona i załamana R.R.

Ps. Spotkany kolega w Biedronce. Na tyle charakterystyczny, że maseczka go nie ukryła. Uzgadnianie i wyjaśnianie aktualiów, i muszę odszczekać zarzuty o wycyckaniu.  Po prostu drogo jest, kolega żegnał mamę, zlecając dokładnie te same czynności innej firmie. On też z musu, ale nie covidowego.  Zapłaciłam podobną kwotę, no mniej o dwie stówy. 

HAU-HAU-HAU odszczekuję wycyckanie. 

wtorek, 20 kwietnia 2021

Notatka 316 skłopotane zaleganie

Znowu nie tak, nie to co chciałam. LUDZIE SOBIE RADZĄ!!!
JA TEŻ SROCE SPOD OGONA NIE WYPADŁAM I SE PORADZĘ!!!!  Nie byłoby pewnie ani posta, ani kotłowaniny gdyby nie konieczność zalegania. CO MINIE!!!!. Biorąc powyższe pod uwagę, można czytać. 


Dziś zalegałam. Ale zalegałam z kotłowaniną we łbie. Notatnik to jest, a dziś o kotłowaninie niewesołej. Foty zwierzaków dziwnych zdobią posta. Lotokoty, zwierzaczki nie zawsze piękne, pasują mi do zamieszania w głowie.


Jeden wujek wyszedł ze szpitala, drugi do niego trafił. Dwa tygodnie minimum go tam potrzymają. Żony jak na razie trzymają się nieźle. Bobuś odtrąbił, że już jest zdrowy. Wśród rodzinnego średniego pokolenia świństwo szaleje. Różnie jest, ale dzieci trzymają się najlepiej. To rodzina.


Odliczam przyjaciół, znajomych. Cieszę się z każdego wpisu ludziów netowych. Okna kolegi Ł, Marka ciemne, telefon nie odpowiada. Co do Włodka, to wiem która klatka w sąsiednim bloku, ale nie wiem na którym piętrze mieszka. 


Nie będzie prosto z kasą. Przelewem opłaciłam usługi tutejszej firmy, jutro jadę odebrać wszystko. Niewiele kasy zostało.  Najpierw ogłupiła decyzja, co przyszła odnośnie głównej polisy, miało być znacznie więcej. Okazało się, że Łojciec przy ostatnich zmianach w ubezpieczeniu, zmienił jego zakres, zmniejszając ubezpieczenie na życie, zwiększając kwotę od utraty zdrowia i zyskania kalectwa. Myślałam, że pomylili coś, ale nie. Nie pomylili. Ja wtedy ciumciałam, że dzielny. No i zamiast spokojnej głowy, głowa skłopotana. Nie starczy, mur beton nie starczy. Kasa z dwóch polis przyszła niedawno, przelew na firmę dosłownie przed momentem. Czekam na trzecią decyzję i kasę, z mojej pracowej polisy. I trudno, ruszę jeśli nie będzie wyjścia konto Łojca. Szlag do potęgi.  Rodzina w P oczywiście oferuje pożyczki, co  tylko w razie ostatecznej ostateczności. Pociecha to taka, że w P można zapłacić po, i z takiej opcji skorzystam. Rodzina Ł na razie milczy. 


Żeby to człowiek przewidział, choćby zakupy płacone przez Dziecko moją kartą (w końcu zakupy do użytku dla dwojga), mogły być płacone Łojcową. Mogły być, ale nie były, jedna partia tak. Cztery nie.


Nieodpowiedzialny finansowo żuczek, czyli ja, żegna się z luksusem choćby wysortów. Z radością kupowania roślin. I z drobnymi przyjemnościami, i to wszystko i tak nie zrekompensuje braku finansowania połowy rachunków. Trzeba będzie prosić o podwyżkę.  


Taa, w obecnych czasach, już to widzę.. Z drugiej strony, przecież poważnie myślałam o domu opieki, nie przewidziałam jednak kłopotów na starcie samotnego życia, ani sposobu jakim do tego życia dojdzie. 
Ale kombinowałam, że dam radę, teraz, pod wpływem aktualiów widzę czarno. Trzeba będzie pomyśleć.  Książki, tu zostaje Empik i punkty za socjalne, ten luksus będzie. Uff.


W efekcie przemyśleń kanapa nie wylatuje, nie będzie na razie możliwości, by ją czymś zastąpić. Karcher trzeba zamówić z obsługą mebla jak najbardziej intensywną. Ale dywan wyleciał, jeszcze wyleci materac. 

Praca zdalna, kojarząca mi się tak bardzo źle, pozwoli zachować trochę kasy w portfelu. Główny powód, dla którego tak bardzo się przed nią broniłam przestał być powodem. Ale i tak nie widzę jej różowo, za dużo czasu spędziłam pod cudzymi biurkami uruchamiając na nowo kompy.

Trudno, ludzie sobie radzą, poradzę sobie i ja. Ze wszystkim.  Oddech.

Pisała R.R. wysypując troski, za co Cię serdecznie Czytaczu przepraszam. Słaba forma, może dlatego kotłowanina.