Czytają

niedziela, 27 listopada 2022

Notatka 470 karnisz i wystawki

Nie mam cierpliwości do obecnych mód. Owszem, niby estetycznie potrafią one do mnie przemawiać, platonicznie się podobać, ale cofa mnie przed naśladownictwem rozwiązań z wystawek sklepowych. Dwa, one wymagają inwestycji, na które nawet gdybym miała potrzebną kasę, to byłoby mi szkoda. Trzy. Co trochę obserwuję wywalane meble, przy niektórych oczka otwierają mi się szeroko. Toż to świeżynki-dyktynki, bliźniacze w sklepach za kasę niemałą. Wiem, bo szukam zastępstwa za wersalkę. Fioletowe spanko jak nowe, doprawdy ciekawe dlaczego takie nowe wyleciało? Inna sprawa, że fioletowego cuda nie chciałabym z dopłatą. 

I dziwne zjawisko zaobserwowane przy czwartkowym wyjściu na świat. Gościu maltretował rozłożone na części dziecięce łóżeczko, starając się zniszczyć te części łamaniem. To nie ja zapytałam dlaczego tak, ale odpowiedż mnie zatkała, tak  jak i pytajacą. 

- Sąsiedzie, dlaczego pan łamiesz te listewki, toż to jakiś dzieciuch jeszcze by skorzystał. 

- Dobra dupa się znalazła. Nie po to SWOJE wywalam żeby korzystał obcy bachor. Darmo mi nie przyszło, prezentów robić nie będę, mi nikt nie robił. 

Kobieta poszła jak zmyta,  a mnie się rozjaśniło we łbie dlaczego kiedyś widziany przy tym śmietniku fotel był tak zmasakrowany. To nie zużycie, to celowa destrukcja by nikt nie skorzystał. 

Ludzie to jednak różnie mają. Ja się cieszyłam że moje biurko zabrane przez chętne ręce, głupio mi było że wyrzucam, co z tego że dla mnie niewygodne? . Wystawiłam umyte, z oczyszczonymi klejami po kiedyś przyklejonych naklejkach. Chyba ogólnie nie umiem w wyrzucanie,  postawa faceta od łóżeczka w głowie mi się nie mieści. 

Po czwarte, wracając do wyliczanki. Ja jestem długoterminowiec, nie lubię zmian dla zmian. Zmieniać na lepsze, owszem czemu nie. Ale na lepsze. 

No dobra, w tytule notatki karnisz. To o karniszu, on też najlepszym przykładem do jakiego stopnia dbam o modę, jak nie umiem w wyrzucanie i jak u mnie musi być po mojemu. Oto on.

Tu z jakiś czas temu, bezpośrednio po myciu tynków. 

Tu dzisiaj. Tynki nieumyte.


Karnisz jest oprócz instalacji w tej samej przestrzeni jedyną pozostałością po poprzednim wystroju kuchni. Fragment widać. Był najzwyklejszym w świecie karniszem sosnowym. Poniżej jego fragment na starym zdjęciu, już wtedy nie był nówką. Łojciec coś gotuje, młodszy niż ja obecnie. 


Przy "nowym" wystroju (w cudzysłowie słowo "nowym", bo ponad dekada upłynęła) karnisz został rozebrany na części, ciut przycięty, zaopatrzony w nową szynę na dwa rzędy żabek, złożony na nowo, pomalowany i ozdobiony główkami guzików, złotych i srebrnych. I od ponad dziesięciu lat nadal służy, tak jak to robił długo przed renowacją. 

Aktualnie z kiczowatym cekinowo-firankowym szalem zamiast firanki. Czasem mi odbija i zamiast nich jest właśnie tak lub w jeszcze inny odjazd. Bo niezależnie od Twego zdania Czytaczu, teraz potrzebuję żywych mocnych kolorów, dla kontrastu ze zgniłościami i ciemnościami tej pory roku - więc walę kolorami tkanin zasłonowych, pościelowych, narzutowych i poduszkowych. Jak będzie więcej światła to może mi minie. 


Jeśli sama nie mam pomysłu jak zagospodarować niechciane, cieszę się że ktoś może ma. Może moje niechciane się przyda. Mało tego, biorę cudze wyrzucone niechciane jeśli uznam że mnie się przydadzą. Na remont czeka mały stolik, krzesło, taboret, dwa kwietniki i półeczka. Jeszcze nie wiem jak, to znaczy zastosowanie mi błysnęło od razu, dlatego porwane, ale wersje kolorystyczne i stylistyczne jak na razie nieustalone. Dużo ich, coś się wybierze. 

Stół zamiast biurka też będzie miał fundowany drobny zdobno-naprawczy retusz. Tu wiem jak, ale robota dla mnie pionierska, mogę sknocić. To hamuje. 

Po za tym co. Dochodzę do siebie. 

No, można uznać że jest nieźle, choć chrypiąco i jeszcze kaszląco. Kaszląco, bo leci z zatok w gardło, na szczęście już mniej. Chrypiąco już tylko trochę. 

Mariolu, jak bardzo się przydał bzu kwiat, on naprawdę rozgrzewa,  jest pyszny. Bez niego podejrzewam że byłoby gorzej, tak się zapowiadało, a tu tylko cieknące zatoki. Niefajnie że ciekną, ale naprawdę, bywało bardzo gorzej.

Z chałupy wyszłam w minionym tygodniu dwa razy, przychodnia i zakupy trzeba było zrobić. No i w burą sobotę był krótki wypad do Bobusiów, tak było buro że nie chciało mi się cykać.  Przychodnia oblężona, cofnęło mnie. Zakupy odwalone, jutro dopiero musi być powtórka. A było tak. Pięknie, niezależnie od chłopa z łóżeczkiem i braku słońca.













I te cykanki mówią wszystko na temat światła. Prawie nocny powrót z zakupów o szesnastej. Zdaje się że nie było jeszcze tej szesnastej.....dzieciaki wysypują się z gastronomika. 
Pisała R.R.

sobota, 19 listopada 2022

Notatka 469 pożegnanie majtek w dżunglę

Majtki w dżunglę poszły w kosz. W końcu. Kupione zostały w dramatycznych okolicznościach i jakoś zawsze gdy miałam je na sobie knociło się dramatycznie. 

Dziś był jeden z najbardziej pechowych poranków-ranków-przedpoludni. Po nieprzespanej bólowo nocy, szereg niefortunnych zdarzeń tak dokopujących, że popiszę i rąbnę się spać. Pieprzy mi się wszystko w rękach z nerwów, do niczego qrwa się nie nadaję. Zysk jedyny że przestało boleć. 

Zobaczymy na ile ze mnie zejdzie. Najwyżej się nachlam, mam czym, leki właściwie już całkiem won - więc chyba mogę. Temat notatki:  jak w mojej komodzie pojawiły się majtki w dżunglę. 

Liczyłaś/łeś Czytaczu swojej bieliźnie przebieg? Normalne że raczej nie. Wywala się złachane i tyle, sztuka bieliźniana musi się wyróżniać okolicznościami nabycia i znakami szczególnymi by w chwili wywalenia mimochodem mózg zapodał, że ten komplet świetnie udający bikini to jeszcze z Hiszpanii od plażowego sprzedawcy, a ten stanik, (nie do użytku pod cienkimi bluzkami, bo falbanki) to kupiony razem z pończochami samonośnymi (zupełnie one nie do noszenia bo za długie i guma odparza mimo zawinięcia) w Kołobrzegu, rany osiem lat temu!. Taaa. 

Majtki w dżunglę zostały kupione w trybie ratunkowym. Bo to było tak. 

Jakieś chyba osiem lat z niezbyt dużym kawałkiem temu wróciłam w czwartek pociągiem z pracy i się okazało że nie mogę się dostać do własnego domu. Kluczem owszem mogę gmerać, zamek szczęka, ale otworzyć drzwi nie da rady. Prztyk blokady przekręcony i nie ma mowy by pomogło na to przekręcenie szarpanie. Pierwszy wniosek - Łojciec jest w domu, prztyka nie da rady przekręcić z zewnątrz. Pewnie śpi, kąpie się lub może się zanietrzeźwił. Dzwonek, łomot w  drzwi niosący się grzmotem po klatce, bo drzwi blaszane.  Zero reakcji. Niemożliwe żeby tego nie słyszał. Rany boskie, coś mu się stało!!!!! 

Do sąsiada piętro niżej, wlezę po balkonach, dał kiedyś radę sąsiad z pierwszego piętra, dam i ja. Kicha, nie ma sąsiadów z dołu. A tak, wyjechali na wrześniowe wczasy. Matko jedyna co robić!!!! Do sąsiadki. Tej obecnie św. pamięci,  balkony dzieli tylko niecałe dwa metry, zdjąć wewnętrzne drzwi położyć na balustradach i przejdę z balkonu na balkon. Dupa, też nie ma, w sanatorium po operacji biodra. Łomot jeszcze raz w drzwiową blachę i w końcu jest jakaś reakcja Łojca. Żyje!!!!! Przedwczesna ulga. 

Naprany był tak, że nie był w stanie wstać, niby bełkotał że już idzie, ale po chwili chrapanie lub cisza. Rany boskie. Z bełkotu wynikało że leży w przedpokoju. Bo upadł i zasnął. 

Czekać aż się obudzi przetrzeźwiały? Głodna, bez dostępu do łazienki, picia. Futerka, żeby dało się wytłumaczyć stworzaczkom, może by pijusa pogoniły gryzieniem.. . 

Co godzinę robiłam wściekłe larum, mając nadzieję że to już. A skąd. Łomot go budził. pijackie mamrotanie że już zaraz lub wyzwiska na hałasującą mendę co spać nie daje. Efektów żadnych. 

Pobliska biedronka zaradziła na głód i pragnienie, ale łazienka!!! Z minuty na minutę coraz bardziej tęskniłam do niej, raz że w niej sedes, dwa czułam się coraz bardziej brudna i lepka od nerwowego potu. 

Tuż przed zamknięciem Biedronki kupiłam w niej poduszeczkę z Myszką Miki, schody to nie jest najwygodniejsza rzecz, a już zaczęłam się godzić z myślą że trudno, do mieszkania to się nie dostanę. Nocleg na klatce. Krzaki zwizytowane w końcu w celach wydalniczych, i tu kolejna przykrość. Okres. Z nerwów prawdopodobnie się pospieszył o ponad tydzień. Wcześniej to pojęcia nie miałam że to możliwe, organizm mi udowodnił, że owszem, możliwe. 

Łazienka niedostępna, Biedronka już zamknięta. Fantastycznie, doprawdy. Nie miałam wtedy komórki, telefon owszem był, w domu, więc też niedostępny. Do Tesco, ono chyba całodobowe. Lub Mc Donalds'a, jeden kierunek, idę. Łazienka, podpaski..... marzenie. 

Tesco nie było całodobowe, pracowało wtedy do północy i byłam w ten czwartek absolutnie ostatnią klientką. Podpaski, majtki w dżunglę, czyli z bawełny drukowanej w motywy z filmu "Księga dżungli", z doszytą fioletową gumą z różowym napisem "Disney" .  A z łazienki mnie wyganiali. 

Człowiek sobie nie zdaje sprawy jakim szczęściem jest własna dostępna w dowolnej chwili łazienka z toaletą. Jakim szczęściem jest CZYSTA bielizna na umytym, niechby i pobieżnie tyłku. 

Uznałam że skoro rozpaczliwa łomocząca kanonada przed wędrówką do Tesco Łojca nie ruszyła, to nie ma sensu wracać pod drzwi. Wpół do pierwszej znalazłam się w alejach. Tam ławki. Tam nie tak daleko dworzec z kiblem. I znów nie tak długo do pory o której zwykle wstawałam. 

Była przepiękna wrześniowa ciepła noc, gwiaździsta i złocista, bo lipki alejowe wcześniej przemrożone piorunem dostały złotych listków. Dłużąca  się jak cholera. Noc pełna patroli policyjnych paradujących i objeżdżajacych co trochę, stałych bywalców, doświadczonych bezdomnych obserwujących też patrolowo moją osobę, grupek młodzieży imprezujących chyba od zeszłego piątku. Czułam się absolutnie nie na miejscu i pod lupą policji i bezdomnych. A młodzieży zwyczajnie się bałam, to nie były miłe trusie, o nie. 

O trzeciej miałam dość. Stwierdziłam że jak tak, to pojadę do pracy. Zdążę się umyć. Napiję się kawy. I będę "na swoim", nie ukrywam że patrole i młodzież źle mi robiły na wszystko.  Tak zrobiłam. O szóstej dotarłam do pracy, niedomyta i rozczochrana, w przepoconych ciuchach. 

Jedna jedyna noc spędzona kawałkiem jako bezdomna i już wiem że taki los to stanowczo nie dla mnie. Niech niebiosa wezmą to pod uwagę. ANIOŁ SŁYSZYSZ?! 

Około czternastej zadzwoniłam do domu. Łojciec odebrał, skacowany ale kontaktujący. Na fali ciągle jeszcze szarpiącej mnie furii stwierdziłam że jak wrócę do domu, to ma go nie być. Może się pojawić w sobotę, ale wcześniej to niech mi się nie pokazuje bo uszkodzę. Ma ponad trzy godziny na wyszykowanie się na nocleg poza domem i niech się cieszy, bo mnie tyle nie dał.  Posłuchał. Pojawił się na wszelki wypadek w niedzielę.. Jak mogłam tak, co? Mogłam. Spoko, jest garaż, tam zamelinował, jest w nim nawet dmuchany materac. Lokum w czwartek było mi niedostępne, bo kluczy od garażu i piwnicy przy sobie nie noszę. 

Po fakcie twierdził że miał zawał, a ja jestem podła megiera, wyganiać bidulka z zawałem???!!!!!. Acha. 

Z kolei ja myślę sobie, że ten pijacki upadek, pijacki, żadne zawały,  przyczynił się do tego, że kręgosłup w części lędźwiowej  był jednym popękanym półzrostem. Kręgosłup został przy kolejnej popijawie złamany całkiem, tym właśnie sposobem. 

Też po fakcie usłyszałam mnóstwo porad. 

A po co ci takie drzwi. Zachciało ci się stalowych to masz. Acha. Tu był przekręcony prztyk blokady, taki sam efekt dałby skobel lub haczyk w dykcie. Dyktę co prawda łatwiej wywalić. 

Mogłaś przyjść do nas, do mnie. Do kogoś tam. Lista adresów długa. Mogłam. Ale po co? Fundować komuś niemiłą nocną rozrywkę z baaardzo wczesną pobudką? 

Mogłaś do nas, mnie, do kogoś zadzwonić. Jakbym się postarała to bym pewnie mogła. O ile prawidłowo wybrałabym numer. Tylko co ten wydzwoniony ktoś by zrobił, hę? 

Mogłaś iść do sąsiadów. Acha. Ci co mogli być przydatni byli nieobecni, reszta udawała głuchotę totalną. Wtedy wśród sąsiedztwa rzeczywiście dwa lokale były zajmowane przez osoby starsze i niedosłyszące, ale reszta? Ech. 

Dało radę. Ale nie wspominam tej nocy z czułością. O nie. 

No i przy takiej to okazji zostały nabyte majtki w dżunglę. Dziwnym trafem gdy miałam je na sobie różne niemiłe przypadki dotykały mnie częściej. Apogeum to dzisiejszy poranek, nie będę opisywać bo dobroczynny skutek pisania szlag mi trafi i nie zasnę do piątku. Dość powiedzieć że opierniczyłam i wyzwałam mojego Anioła Stróża, JAK MNIE PILNUJE???!!!! 

Żądam rekompensaty w postaci wygranej w Lotto. Przynajmniej. A majki w dżunglę poszły w kosz. 

Kontrastowo do treści posta pioseneczka z filmu. 

I jeszcze inna, też kontrastowa do posta dżungla. Limeryk z przypisów książki Johna Irvinga "Regulamin tłoczni win". Cała książka równie urocza i niepoprawna. Buntownicza, przestępcza wręcz. Polecam gorąco. 

Cesarzowej Bułgarii (zwłaszcza latem)

Pewne miejsce się robiło tak włochate,

Że jej mąż, Książę Peru,

Z pomocą terierów

Tropił je przez krzaczastą kuciapę.


Angielski oryginał dla bystrzaków. Zwięzły.

Tłumaczenie dobre jest, bystrzaki?


Three once was a Queen od Bulgaria

Whose Bush had grown hairer and hairer,

Till a Prince from Peru

Who came up for a screw

Has to bunt for her cunt with a terrier


No. Zeszło ze mnie. 

Pisała R.R. Dobranoc.

sobota, 12 listopada 2022

Notatka 468 cuda bez wianków

Głównie cykankowe. Zamieszczam, bo inaczej się zmarnują, one aktualne, część z nich ma na imię Zdzisiek. Z komentarzem, bo na niektórych nie wiadomo skąd te Zdziśki.
Bobusiowo dziś. Część cywilizowana.








Część dzika, czyli lasek na pasku w odsłonie listopadowej.  










Cykanki sprzed tygodnia. Część cywilizowana z pierwotnym żywiołem w akcji. 





Sypał ten żywioł iskrami, dziarsko pożerał przywlekane gałęzie i spróchniałe palety, pięknie grzał nas i kiełbaski na patykach. 







Powyżej dwie cykanki dokumentujące zachowanie Bobusiowgo psa. Podkulony i przestraszony przyszedł do mnie, bo ktoś we wsi puścił fajerwerki.  Sama już nie wiem co myśleć o tym psie. Normalnie to całym sobą okazuje że mnie nie lubi i się mnie boi. Ale poczęstunek od mojej osoby zżera błyskawicznie. Podobno kiedyś szczekał przez kilka godzin na moją zostawioną siatkę, cieszy się całym sobą gdy wychodzę z posesji Bobusiów. Wnikliwie bada i wykopuje niektóre posadzone moją ręką roślinki, doły chłodzące też kopie na "moim" zielonym, tam gdzie niedawno coś dłużej robiłam, jak na złość. To pierwszy w moim życiu pies żywiący wobec mnie takie uczucia, bo na ogół to sympatia z wzajemnością, czasem wręcz miłość, też z wzajemnością. Ale gdy zagrzmiała krótka kanonada, to przyleciał do mnie, żebym broniła, to samo się dzieje przy burzy, leci nie do pana, pani czy panienki, nie do Asi. Do mnie. Wychodzi mi, że dla psiny jestem straszniejsza od burzy czy strzałów, dam radę nakopać strachom. 


I jeszcze z ubiegłotygodniowego pobytu.



Ślicznotka z Koblencji, ślicznotka Bobusia i stara kartka wykonana kiedyś dla klubu przez Bobusia. Wyciagnięta, bo w tym roku będzie znów wykonywał, a musi być wg. Bobusia zupełnie inna. 

No cykanki może i fajne, ale jako cuda bez wianków to takie se. 

Proszę bardzo. Poniżej Zdziśki dokumentujące dziwo, jutro może dorzucę dzienną dokumentację zjawiska.



Osiedlowa śliwa powtórnie zakwitła. Jest piękna a nawet cudna, z tą delikatną pianą kwiatów i nielicznymi przebarwionymi liśćmi. Samo powtórne kwitnienie drzewa owocowatego (bo nie dla owoców posadzona) wydaje się cudem.

Pisała R.R.