Czytają

czwartek, 27 października 2022

Notatka 463 Kontuzja

Drogi Czytaczu. 

Zanim zacznę piskać to link. Wybacz Czytaczu, często ten link u mnie. Jeśli możesz - udostępnij. Jeśli wpłacić grosz niezbyt możesz, może może (Czerwone, Czarne i Białe. Ew. Bałtyk) ktoś inny. 

Mefioso

Bo Czytaczu, tu dług u weta, tu ratowany Mefi. A kotków sporo. 

No dobra. Piskam. Nie powinnam, ale jakieś ujście muszę znaleźć. I od razu uprzedzam, że wiem że minie. Tylko cholera jasna czemu tak? Nie tak dawno był palec (dziękuję, dobrze, cieplejsze buty wkładane i noszone bez problemu). Nie mogło by tak nic nie boleć, co? Moje ciało zaczyna mnie zdradzać....... Ech. Może wystarczyć musi świadomość że to na szczęście wszystko przejściowe, tak jak mam nadzieję że przejściowe kłopoty Rabarbary z kręgosłupem. Cholera, nie lubię jednak.  Ale ku przestrodze własnej, wiadomo że nieskutecznej, popiskam. 


Nie daję rady jak na razie ogarniać Bordella. Co ogarnę z zaciśniętymi zombie fragment, sypie się coś innego. Coś sobie zrobiłam i teraz przemocą odwracam się do Bordella tyłem, z czym są kłopoty, bo ogarnięte drobiazgi w jakimś drobnym procencie, a BORDELLO potęgą... Kręgosłup jak na razie przestał boleć, ale strzela. Gorzej z barkiem. Ręka rwie, trochę drętwieje, i nigdy nie wiem jaki ruch wyciśnie mi łezkę. Boli, dziadostwo, poprawę co prawda widzę, ale poczekam z robotą aż kontuzja nie będzie wywoływała syczeń i jęków. Krzywdę mogły spowodować nie tylko energiczne wymachy, czyli mycie  tynku, głupio przeprowadzone, przyznaję. Dźwiganie też przecież było, szlag. 


Ten ciemny pas na pudle to mój szal, pomagał nieść to dziadostwo. Paczka nie taka ciężka, ale torba pod nią to już sprawa dla strongmana, trzydzieści kilo jak nic, ta czerwona z chabaziami do wianuszków też swoje waży. Efekt tego, że remonty sklepów okolicznych i zakupy robione na zapas, a taniej kupione ziemniaki np. 

Zanim się kto przyczepi (bo torba na kółkach, bo plecak, a może taksówka) to napiszę że wtedy wcale nie planowałam zakupów. Wyszłam odebrać paczkę i narwać chabazi, samo tak ciężarowo wyszło. Te ostatnie godziny promocji, rozumiesz Czytaczu.  Cykanka zrobiona po wysilonym wyniesieniu toreb z autobusu. Odzipywalam. Poprzedniego dnia było lżej. 

A co do mycia, drabina dołączyła do zaginionego na amen imadła. Ja drabiny nie gubiłam, ale.   

Zgubiłam/zapodziałam zawsze używaną szczotkę na długiej rączce, w  użyciu był pipcik nie szczotka i wobec tego ciałko balansowało w napięciu na stołeczku ustawionym na stołku, wyciągnięte do maksimum. Lewa rączka twardo trzymała się rur, obfitych w obszarze małego przedpokoju. I co?  Już prawie tydzień od akcji i boli.  

Jest tam jakieś ścięgno do naderwania w barku? Rodzinny lekarz nie widzi problemu, przejdzie z przeciwbólowymi. No ileż można żreć tych tablet? 

Robię to co mogę - usiłuję dowić wieńcy na akcję "Znicz" w tym kotunie uczestniczą bardzo aktywnie, co oczywiście w niczym nie zmniejsza BORDELLO. 

Więc wiję śladem Dory, kiepsko idzie, lewa ręką jest u mnie lewa.  Te pierwsze dwa wianuszki, po testowym  tygodniu na dworze nie bardzo się sprawdziły. Zasuszona kalina nabrała niemiłego odcienia brązu, trochę lepiej z hortensją, ale niewiele lepiej.  

Drugie dwa, wykonane w sobotę u Bobusiów,  częściowo z przywleczonych z giełdy sztucznych kwiatów i piór, podeschniętych już hortensji, gałązek srebrnego świerka i traw. Uwite na bazie wianków pierwszych. Dla Bobusiowego taty. Srebrny świerk, sztuczności, anafalis-on uważam że się sprawdził. Nic tu nie powinno paść. 


Symboliczny dla kuzyna, testowany. Z trawami i pawimi piórami, ten nie zabrany do P  bo testujemy. Jak się nie uda - to trudno, nie będzie wianuszka. 



Akcje wicia  miały miejsce w Bobusiowie. A przy okazji. Nie mam upoważnienia do pokazywania cykanek pojazdu, więc nadmienię tylko że Bobuś sprzedał białego dopieszczonego do wypęku Harleya, a kupił do dopieszczenia i jazdy czarnego. Dzięki tej transakcji możliwy był np.  zakup Kondzia, ale białego mi szkoda. Czarny jest zwyklakiem, na razie przynajmniej. Być może pozostanie dopieszczonym zwyklakiem, być może nie. Kiedyś, na poprzednim białym Harleyu pojawił się srebrny anioł, jeden czarny się zorlił, stając się idealnym dla Apacza, inny lśniący bardzo chromowo zwilczył się na czarno - co mu na dobre wyszło. Dla wyjaśnienia. Bobuś jest z tych co Harleye kochają, dopieszczają a czasem i zdobią, i co rusz ktoś wyżebruje sprzedaż tych dopieszczonych egzemplarzy. Najczęściej po zlotach, teraz też, biały fruuu!  Zdobienia są zawsze takie  akurat do modela, zero przesady, żadnych cyrkonii, choć te frędzle na jukach przy orlo-indiańskim!  I szponiaste pedały od których się zaczęło!  I dziób! Ale pasowały, jakiś Apacz-kowboj wydusił sprzedaż.  Ten ostatni podobno już  zostanie, "nic z nim nie będę robił, tylko kierownicę poprawię, nie jest oryginalna, to znaczy jest od Harleya, ale innego" Acha, akurat. 

Pisała R.R. 


wtorek, 25 października 2022

Notatka 462 impreza poniedziałkowa i P nad Pilicą.

Po. Uffff. Tu było krótko, sześćdziesiąte urodziny mojej malującej koleżanki i oględziny efektów odnawiania mieszkania. O koleżance   tu. Cholera, od czasu pisania linkowanego postu nie wzięła pędzla do ręki. Nie ma ukochanych przez kumpelę araukarii, beniaminka, paproci bo mamusia stwierdziła że od nich grzyb. Nie da się polemizować, ocieplili w międzyczasie blok, zrobili korektę pokrycia dachu,  kwiaty wywalone, a grzyba nie ma bo kwiatów nie ma, nie dlatego że mieszkanie świeżo odnowione, blok ocieplili i skorygowali dach.... Nie ma czego bronić, z  małej dżungli, zielonego słupa wysokiego na dwa metry (słupa, bo mamusia pilnowała by zieleń nie wychodziła poza przestrzeń podstawy, małej ławy)  została jedna anginka-geranium, wątła bez kolegów.  Bo grzyb. Taaa. 

Prezent to zestaw herbatek, tak by i mamusia skorzystała i nie protestowała, herbatki w dużej mierze z cyklu "samo zdrowie". Ulubiona przez nas obie nie za droga kawa, i na odchodnym biała puszka, zabrana na wsi słuczaj. Wyciagnięta jak królik z cylindra po oględzinach efektów odnawiania mieszkania. Wiesz co Czytaczu? Nie będziej obgadywania tej imprezki. Była i tyle. 

Po imprezce odebrane "Cuda Wianki", nastrój radykalnie podniesiony czytaniem.  I już wiem że miejce akcji, miasteczko Zielony Jar, to alternatywny Przedbórz nad Pilicą. Zgadza mi się, Autorka zanim wyprysnęła w świat i do Torunia była Przedborzanką, echo dorastania w nim jest w cyklu o Dorze Wilk, a co trochę śmieszne nazwisko ukochanej babci, której dedykowany jest poprzedni tom opowiadań o Koźlakach pojawia się i w mojej rodzinie. To nie czasy wyliczania piętrowych koligacji i powinowactw, być może jakiś cień pokrewieństwa jest, ale tysiąc razy bardziej prawdopodobne że jednak nie. 

Wymieszany ten Przedbórz z innymi mieścinami, wzbogacony o magicznych i miejsce pracy Malinki, z przybliżonymi do miasteczka lasami. Obyczajowo to Zielony Jar jest częściowo przeciwieństwem Przedborza, częściowo wierny oryginałowi. I w Zielonym Jarze nie ma rzeki czyli  - nie ma Pilicy. A Pilica ważna. Drugą rzeczą nie przeniesioną na literackie poletko jest brak wzmianki choćby najmniejszej o specjale przedborskim, czyli o kuglu. Może Autorka nie lubi.  

Proszę bardzo, trochę cykanek z Przedborza. Z niedzieli. Z wypadów dla higieny psychicznej robionych z imprezy. Nie przewidziałam, że mi przedborskie cykanki się przydadzą i obrazków miasteczka tylko kilka. 




Impreza zaczęła się jak to w tej części mojej rodziny mszą, stąd pierwsze cykanki to kościół i stara plebania. Ogólnie kościół kilkukrotnie wypalony, częściowo rujnowany pamięta czasy Kazimierza Wielkiego i królów wcześniejszych. To podobno w nim, a nie w zamku (obecnie górce powstałej z udeptanych ruin) król  Władysław Jagiełło nadawał prawa miejskie Łodzi. 

I rynek. 






Park przy Pilicy. 




I widoki z parku na rzekę. 










Oraz już blisko końca imprezy znów rynek.



Może to nie Przedbórz pierwowzorem Zielonego Jaru? Cholera wie. Przecież setki podobnych miasteczek. Kochanych ze względu na kochanych rodzinnie  ludzi, dorastanie w nich, wakacyjne wspomnienia. Na pewno jednak nie Strzelno Kujawskie, ciekawe czym się Autorce naraziło.

Pisała R.R. wracająca do  Koźlaczków, Maliny i Zielonego Jaru. Czyli do książki "Cuda Wianki" Anety Jadowskiej. 

niedziela, 23 października 2022

Notatka 461 impreza niedzielna

Znów padam. Na ryja, bo ze zmęczenia, tym razem bardziej psychicznego, spowodowanego natłokiem emocji, natężeniem muzyki i ilością rojących się wokół ludzi, twarzy już chyba nie mam. Pozwijała się od użycia.  A było barwnie, męcząco, sentymentalnie, zabawnie i smutno. Przypominam, Paszczaki mam w rodzinie, a one budzą różne emocje i uczucia, część mocno drenujących. Paszczak Tadeusz ulubiony, najlepszy rodzaj Paszczaka jaki może istnieć, więc imprezy nie sposób było uniknąć.   Na razie nieliczne imprezowe Cykanki, może po imprezie poniedziałkowej  będzie  opis miejsca zdarzenia i rzeczy z miejscem powiązanych. Cykanki okolic i z podróży też będą. Ściśle imprezowych jest maleńko, dwie, cóż to jest. Ale przy intensywności imprezy, sorry nie dało się. By nie oszaleć robiłam wypady w okolice, i z tych wypadów cykanek dużo więcej. Od razu wyjaśniam, odwykłam od tak intensywnych kontaktów i w takiej ilości. Ilość choćby fragmentów rodzinnych życiorysów powala. We łbie się miesza, rodzinne małolaty i maleńtasy dwoją się i troją, rojąc się uparcie, jeden z wujków dorwał się do mikrofonu, i rany boskie, no jako solista to on niezbyt. Dużo. Bardzo dużo intensywności spowodowanej spotkaniem imprezowym, a wcale nie wszyscy przybyli. W powietrzu latają rozmowy wrzeszczane, bo nagłośnienie muzyki za mocne, czyli ogólnie rodzinna impreza bardzo udana. 

Dzieło czczące zdarzenie, projekt i wykonanie Bobuś. Rozmiarów to serducho jest solidnych, wykonane ze sklejki, a raczej wycinane ze sklejki, nowo sprowadzoną maszyną. Debiut maszyny w sklejce, debiut maszyny w wycinaniu na użytek prezentowy. Bo ta maszyna może wycinać prawie we wszystkim, ale do sklejki nie będzie używana. Chyba żeby cóś.


Poza tym wspólny bukiet, też okazały jak cholera. Wspólny, bo na imprezę pojechaliśmy Kondziem w składzie Rodzinne Dziecko (kierowca Kondzia), przynależny do Dziecka Karol, Bobuś i ja.


Cykanki towarzyszące imprezie będą później, tu sama impreza. 



Pisała R.R.

sobota, 22 października 2022

Notatka 460 debiut na imprezie.

Czwartkowy post powstał z bólu. Nie będę czarować, bark i kręgosłup pyskowały. Powoli odstawiam leki, w tym te nasenne, więc sen nie przychodził. I jeszcze podświadomy strach, że jak zasnę, to będzie wstawanie na chrabąszcza.  Rany Julek, BORDELLO BUM BUM rozbabrane do imentu, a ja gorzej niż do dupy, nawet się zmęczyć do padnięcia nie da, bo boli....... Poddałam się po czwartej, skoro nie śpię, nogi sprawne, to trzeba wykorzystać okazję. Giełda kwiatowa, impreza nigdy dotąd nie odwiedzana. Nawet nie wiedziałam gdzie dokładnie ona i co to, tyle tylko że drogowskaz na Grabówce, przy drodze na Wieluń, że impreza nocna, zaczynająca się od trzeciej i trwająca do dziesiątej w poniedziałki, środy i piątki. A piątek przecież przytuptał, więc czemu nie sprawdzić? 

Trafiłam po pieszyźnie, jeździe pierwszym po nocnej przerwie autobusem w kierunku dzielnicy Grabówka, znów pieszyźnie z drobnym pobłądzeniem. Ale trafiłam, jak się raz tam było to  trudno nie trafić, gorzej z debiutem w porze nocnej. 

Ciemno. Oświetlenie niby jest, ale dezorientacja totalna, nie da rady od razu się połapać co i jak na dość dużym terenie, place zadaszone i nie zadaszone, szeregi melaminowych sklepów, niby to poukładane, ale tylko dzięki pamięci że wchodziłam na górce, a całość leży na łagodnym zboczu poniżej - wyszłam z tamtąd. Uboższa o stówę, bogatsza o siatę sztucznych kwiatów, cztery świece i pęk pawich piór. Celowałam w suszone zatrwiany, gipsowki, ale były wyłącznie w gotowych wiankach, drogie. Celowałam w cięte kwiaty na niedzielną imprezę, ale tam takie to na pęki wypełniające kwiaciarniane wiadra. 

Bo nadchodzące dni, z jutrzejszą niedzielą i następującym po niej poniedziałkiem imprezowe, o czym pewnie napiszę. 

Wracając do wrażeń z giełdy. 

Znicze w barykadach, całe palety, istne mury można z nich stawiać, wiązankami ostrokrzewu, świerczyny i jedliny obłożyć strzechy dużej wiochy, wiankami z tychże zapchać koryto średniej rzeki. Połacie, łąki wręcz zdobin nagrobnych.   Przestrasznej urody cmentarne stroiki, dobrze widoczne bo sprzedawane na dobrze oświetlonych zadaszonych placach, kwiaty doniczkowe, chryzantemy urody nieznanej - bo na placach ciemnych. Kilka nietypowych donic zwróciło moją uwagę, kwiaty chryzantem w nich takie, jakich dotąd nie widziałam,  dziwna  ich budowa, jakby zmutowane stokrotki lub gerbery skrzyżowane z astrami. Ale kolor? Zabij Czytaczu, nie zgadnę, tyle tylko że środek jakby cytrynowy, no i na pewno nie były białe.  I bratków też poletka. Moc tego. Sklepy i stoiska z badziewiem ozdobnym wszelkiego rodzaju, od salonowego złotego nosorożca prawie naturalnych rozmiarów (jeśli przyjąć że to młody nosorożec) po drewniane domki dla ptaków. Ceramika, szkło, metal, wiklina i plastik, świece, lampki świąteczne  LED i latarnie, ba, wręcz żyrandole ogrodowe. W tym wszystkim wypatrzyłam i regały z resztką cebul i bulwek ozdobnych, niestety czosnków Krzysztofa nie było. 

Oszaleć tam można. 

Telefon miał już baterie na wyczerpaniu, więc cykanek nie ma, poza jedną, robioną gdy świtało na pomarańczowo i różowo barwiąc wszystko na majtkowy róż, w jednej z przecznic giełdy, takiej bardzo a bardzo luźno obstawionej. 


Dziwne, że mój  debiut na imprezie. Od lat o niej słyszałam. Ale szybko powtórki nie będzie, nie najłatwiej tam dojechać, dla niehurtowych zakupów nie ma wielkich cenowych różnic z robionymi w sklepach, no i ta ciemność. 

Pisała R.R. 


piątek, 21 października 2022

Notatka 459 przerwa Augiasza i czym nadziewać pralkę.

Następna porcja rupieci się moczy, gwint w nakarniszowej lampce jak na razie nie puścił, wyszedł do ostatniej kropli używany detergent, a mnie przyłupał szatańsko kręgosłup i prawy bark po umyciu tynków w małym przedpokoju. Oj, czarno widzę to moje augiaszowanie. Przerwa konieczna, nie ma czym myć i mój kościec i stawy sobie wypraszają. Nie może być za intensywnie. Nie bez powodu ogarniałam  BORDELLO BUM BUM po wierzchu, jeśli już wysilone wysiłki to w Bobusiowie. Tam siły raczej dopisują, opuszczając mnie po, ot ciekawostka. Ale nawet tam nie jestem w stanie ogarnąć tak jak bym chciała, wiecznie dużo za dużo ryczy o uwagę. Kamasje znów nie wykopane, cholera, i nie one jedne. Jeszcze odpłyną z tego niewykopania, TFU-TFU-TFU. 


Więc przerwa. Na dziś (czwartek) było dosyć. Wyjście w świat o szesnastej, postawa na siłę prosta i dziarsko do przodu. Czajnik odebrać, zakupy zrobić na Promenadzie, bo koty znów trzeba obsprawić, warzywa uzupełnić, zwizytować sklep herbaciany. Koniecznie to ostatnie, kobieta coś dla mnie chyba już sprowadziła (eee. Nie sprowadziła, nie ma na razie, ale zakupy i tak zrobiłam). Nie żebym herbaty ja sama potrzebowała, ale klitoria tearneńska, kwiat lilii i granatu na paczusie i prezenty i dowanianie naparów. Lilia. Cudo oburzające i denerwujące faktem że to kwiat lilii bulwkowatej, a żywej rośliny nie da rady zdobyć!!!!!!.  Nie ma właściwie zapachu, ale jest jedna cecha dla której wyślę dla Małgoś i sprezentuję jeszcze komuś. Otóż powoduje ona że napar wydaje się słodki, a cukru  chyba nie ma wcale. Przynajmniej tak zapewniają internety. Dosmacza. Po za tym bla-bla-samo zdrowie-bla-bla.   I młodość. I mnie aż ssało do kawy zapachowej, "belgijskie praliny" spożyte, może tym razem inna, nie tak nałogowa.  

Uffff. Po. Mało wypoczynkowa była przerwa, co kręgosłup mi wyrzuca.  Odwalone to co odwalone być musiało, zakupy kocie, herbaciano-kawowe, warzywne i detergentowe, obiór paczki z czajnikiem,  tu o rany!!!! Czajnik o dnie średnicy 16 centymetrów, a paczkę wyrywałam przemocą z największej skrytki, w środku taka ilość folii bąblowej że fotel uszak można obić. I do torby paka nie weszła.  Ale już  woda w nowym czajniku zagotowana, kawa z dodatkiem "irish cream" wypita z świeżo nabytego szklanego kubaska. Nabytego, bo u mnie regularnie szklane kubaski są bite, futra nie mają dla nich litości. I dla mnie lubiącej pić ze szkła też nie mają. Litości. 

I wiesz co Czytaczu? Tak sobie weszłam przy odzipywaniu  na otrzymywane newsy, to jest dno dna.  Ale coś z tego szajsu wyłapuję. Stąd wzmianka w tytule notki o nadziewaniu pralki, ostatni news o dodawaniu do prania aspiryny. Co trochę takie sensacje, i o ile omijam jak mogę informacyjny chłam od Onet i podobnych, to te pralkowe newsy zaczęłam śledzić, bo co na litość jeszcze ludzie wsadzają do prania?!?.  I wychodzi mi że dodatkowy wkład do pralki może pominąć pranie, sam w całości ją wypełniając. Bo.

Dodaj do prania:

- aspirynę. Pranie będzie białe, nawet to które przed użyciem tabletki pożegnało biel dawno, być może w farbiarni.

- liść laurowy. Nie będzie zabarwionych na przesłodki róż męskich gatek od pranych z nimi czerwonych skarpetek. Szkoda.  Mało tego, przebarwione ciuchy podobno należycie te przebarwienia gubią. Hmmmmm. 

- folię aluminiową zwiniętą w kulki.  Zamiast płynu do zmiękczania i odelektryzowania. Włosy co się elektryzują i ogólnie wszystko co ładunkami strzela to wiedziałam że trzeba przetrzeć taką kulką, ale do pralki? Jeden koment że to pralkę zatyka. 

- ocet. Zmiękcza i odkaża pranie. Znikają plamy po pocie i od dezodorantów. 

- soda. Do jasnych łachów, wybiela. Pasta odplamiajaca  działa, fakt, ale może odbarwiać. 

- woda utleniona. Też wybiela i to silnie, oraz odkaża.

- skorupki jajek. Wybielają jak dziwa podane wyżej, ale polecane szczególnie do zszarzałych firanek. Zalecane umieszczanie w siatkowym woreczku, co zrozumiałe. 

- nawilżane chusteczki.  Nie, nie te przeznaczone do prania, obficie reprezentowane w supermarketach w dziale "pranie". Zwyczajne,takie co się do kibla nie wrzuca. Wytłuściłam  tekst, bo sprawdziłam i działa. Otóż drogi Czytaczu, hodowco i pańciu sierściuchów, dodane do prania zwykłe nawilżane chusteczki 1-3-5 sztuki wyłapują sierść. Nie w stu procentach, co to to nie, ale jest znacząca różnica, na tyle by stosować.  Ponadto, podobno dobrze te chusteczki robią swetrom, czego nie testowałam. 

- piłki tenisowe. Zalecane jako pożadany dodatek przy  praniu kurtek puchowych, poduszek, zapobiegają zbijaniu się i podobno z nimi pranie ogólnie w lepszym stanie. 

- płyn do płukania ust. Silnie odkaża, likwiduje pleśń, do stosowania też sam, gdy chcemy oczyścić pralkę z nalotów i smrodu.

No. Dodaj Czytaczu wszystko, być może będziesz zadowolniony. 


Osobiście i dobrym efektem stosowałam na plamy zmywacz do paznokci, żaden sensacyjny portal jeszcze nie zrobił z tego hitu, ale kto wie. Pewnie jeszcze nie raz coś wskażą jako sensację pralniczą. I będę śledzić (bo te chusteczki), kto wie może odkryją przed moimi zaskoczonymi ślepiami jeszcze cóś... W planach pranie poduszek z piłkami. Ciekawe czy przeżyją pralka i poduszki. Oraz piłki. 

Pisała R.R.

A nowiutki kubasek przy drugim użyciu pękł, bez udziału futer. Być może wolał na ich widok sam polec, wybierając szklaną wersję seppuku.








środa, 19 października 2022

Notatka 458 kuchenny bukiet na pociechę.

Nie chcesz wiedzieć Czytaczu jak wygląda obecnie moja kuchnia. Rozpacz. Nawala kran, znów, o jasna dupa. Mycie naczyń w wannie to jest dopiero hardkor. Siadła przykarniszowa lampka, i nie da się małpa odkręcić, złamałam oba skrzydełka śruby mocującej tak się gwint zapiekł. Moczy się teraz w napryskanym WD40, jutro znów spróbuję ruszyć. I  puścił zawias wysokiej przylodówkowej szafki, a on taki, że sama nie bardzo umiem naprawić. A ogólnie, to jak ruszyłam do napraw i przeglądów, to okazało się że ściany i sufit do mycia, najlepiej natychmiast.  Sama takie chciałam, myłam te tynki z dobrym efektem kilkukrotnie,  ale teraz cóś skrzydełka opadły. I kuwetowa szafka pilnie wymaga remontu, wręcz ryczy o interwencję..... 

Ech. 

A ogólnie to moją kuchnię bardzo lubię, pamiętam co było przed obecnym wystrojem, ten jest wg. mnie i wcale mi się nie znudził.  Strasznie i paskudnie było. Tyle że obecny aranż ma swoje lata i trzeba podbać. Podłamka, że tak totalnie. Więc delikatnie co nieco ruszyłam, i okazało się że na zimowy nocleg, za wystawką napółkową ceramiki, wprosiły się trzy osy. No doprawdy!!!!!.  Wyprosiłam gości i osłabłam po wyproszeniu. Wcale ich na beżach i brunatnościach tynków kuchni nie było widać. Więc przepatrzenie reszty tynków (ten sam rodzaj mam w łazience i w obu przedpokojach, kolory tylko inne, jasne khaki z nutą turkusu w łazience, pistacjowe khaki w przedpokojach), więcej gości nie ma, ale mycie zapowiada się wszystkich. 

Łoj łoj i o rety..... 

Przy okazji pościągałam metalowe, szklane i ceramiczne ,,rupiecie" i namoczyłam do totalnego szorowania, tyle ile zmieściło się w posiadanych miskach. Porcjami będzie.  Reszta zablokowała powierzchnie płaskie łazienki z podłogą włącznie. Wąziutka ścieżka do kibla. Ech. 

Osłabiające. Zwłaszcza że to co dzieje się w kuchni, dzieje się w odrobinę mniejszym i mniej dokuczliwym zakresie w całej chałupie.  Ignorowałam. Ale trzeba się w końcu zabrać za ogarnianie, bo źle się to skończy. 

Więc bukiet na pociechę, miał wylądować gdzie indziej, i ogólnie suszenia były nie do domowych bukietów,  ale jakoś musiałam się pocieszyć. Przed robotami ciężkimi. 

Prawda? 

Nad szafką, magazynem kocich saszetek i puszek.  


Muszę kończyć,  kociny już ich bardzo chcą, tych saszetek chcą. Może i dobrze, jutro będę robić za Augiasza, trza iść spać. 

Nara, Czytaczu. 
Pisała R.R. przed robotami ciężkimi.
A czajnik przybędzie jutro. 

niedziela, 16 października 2022

Notatka 457 masywna sobota

Jeszcze kilkadziesiąt minut do niedzieli, a od rana jakby tydzień minął. Masywna ta sobota,  mieszane zostawiła odczucia, chaos we łbie. Więc troszkę opiszę, i kto wie kiedy skończę, a jak skończę to może sobota przestanie uwierać. Powtórzę, masywnie było. 

Byłam na giełdzie, trochę za wcześnie jak na obecną mnie. Nie mam cykanek, nie miałam coś chęci, towaru i ludzi było dużo, bardzo dużo. Nic w oko mi nie wpadło, może to ta za wczesna pora. Wydana dycha na pudełeczko i jest to zakup udany, choć zrobiony nie z powodu zachwytu tymże pudełeczkiem, ani z potrzeby jego posiadania. Ale opiszę jak było, co mnie ostatnio chciejsko szarpie i czego szukam w rupieciach w innym poście. Także zdobycze ostatnie będą, w tym i to pudełeczko. Z giełdy wróciłam padnięta, nie wiem co mi tak dokopało, czy tłumek ludzki, czy natłok kolorów, czy może pogoda. Wrak po prostu do chałupy trafił, po oczyszczeniu kuwety (szacun o Kocurro, siedem kuwet nie mieści się w moich możliwościach obsługowych), wsypaniu suchego żarcia i wymianie wody futrom padłam w wyro, ani przez moment nie pamiętając że miało być Bobusiowanie. 

Ha. Telefon obudził. Nie zdążyłam odebrać, i ze zgrozą zobaczyłam ilość nieodebranych. Bobuś, Dziecko, Beatka, Asia. Jedni po drugich, trzydzieści. Matko jedyna, tak to jeszcze nie było. Ostatni dzwonił Bobuś, oddzwoniłam. 

- Muszę kupić samochód, mogę na ciebie? Jestem w komisie. Proszę pomyśl szybko, komis do czternastej. Zadzwonię za dziesięć minut a ty się zastanów i ODBIERZ TELEFON" 

- Jest trzynasta. Chwila. Moment. Dlaczego musisz? 

I wyjaśnienie że opel padł, będzie w warsztacie trochę, bo trzeba coś sprowadzić do naprawy (jakiś dzynks do rozrządu?), przy okazji odnowią i wymienią co trzeba, ale bez auta nie da rady. Ogólnie samochodem będzie jeździło Dziecko, tego obecnego grata się sprzeda. 

No i jak tak, to się zgodziłam. 

Grat Dziecka jest autem bardzo przez Dziecko nie lubianym, zawodnym, wrednym. Dziecko twierdzi że grata się prowadzi tak, jakby zamiast na koniu jechać na krowie, odtwarzacz niszczy kompakty, wszystko w tym aucie upiera się by człowieka uszkodzić (potwierdzam to ostatnie, fakt).   Więc zabiera opla ojcu kiedy tylko może. Opel dostawczy to zupełnie inna klasa, jeden z ukochańszych wozów, no i przy warsztacie niezbędny. A na zakup samochodu dla Dziecka Bobuś się zdecydował po jednym dniu spędzonym za kierownicą grata. Nie ma jak doświadczenie osobiste faceta, gadanie nawet ukochanych kobiet puszczają mimo uszu. Ciekawe swoją drogą co grat mu zrobił..... Więc nowy wóz.
Na Dziecko nie chcieli, bo młodociani są szykanowani cenami ubezpieczenia, jest różnica na tyle duża że ma znaczenie.

Dziecko podjechało za dwadzieścia minut, moment w komisie przy drodze do Bobusiowa.  I tak zostałam figurantem za dziesięć czternasta.
  





To nie jest typowy szary. Głębszy jest, taki ciut gołębi, prawie grafit. Bobuś pojechał na przegląd, my w gracie do domu. Po czym prawie natychmiast po przyjeździe z przeglądu Dziecko urządziło próbną jazdę z mamunią i ciociami. Samochód prowadzi się jak marzenie, próbna przejażdżka nie wykazała żadnych wad, Dziecko zachwycone a wóz uważam że świetny i ładny. Od razu się przyjął - gdy dotarło do nas że to nie siao coś tam, a korando to w momencie przekształciło się w Conrado a poufale w Kondzia. I tak już będzie, Kondzio. 

Ogólnie to bobusiowanie było pod znakiem Kondzia, sprawy do obgadania i grzybów. Obgadaliśmy, owszem, dlatego nie posadzone 145 cebulek (puszkinia i czosnki). Ale nie w mojej naturze delektowanie się piwem podczas obgadywania problemów, mnie dobrze robią zajęte ręce. No to zajęłam.

Takie wyszło to małpowanie Dory.



A poza tym było tak. Cykanki z Bobusiowa.









Jesiennie już bardzo a bardzo. Opał na zimę jeszcze nie pocięty, przebarwione liście, gołe niektóre drzewa, uschłe jakieś baldaszkowate i późne owoce. 










Przywiozłam grzyby, kapeluchy kani i boczniaków, a jako uczta też wystąpiły  uzbierane boczniaki i kanie. Kanie na zimno jako przystawka, potraktowane według przepisu na zapiekane ryby w occie, rewelacja, a do głowy by mi nie wpadło że tak można.. świetny przetwór, serio.  Do tego dobre pieczywo, sałatka z pomidorów i nic nie ma smaczniejszego. A może i jest ale nie w momencie gdy pożeramy te pyszności. Omawiane były zalety grzybów, co kto lubi i niezwykła fota Bobusia pod kaniową parasolką, rozmiar parasolki taki dziecinny, ale jak na kanię to Godzilla. Podobno była już przejrzała i podobno gdzieś została położona w lasku blaszkami w dół na rozsiew. Hmmm.   I rydze podobno mieli. Hmmm. 

Miodzio ogólne prawda? Pięknie, smacznie, słonecznie i niech będzie że twórczo. 
Ogrodowy mini gargulec tym razem jakby się nie zgadzał. 



Powrót też się udał, bus przyjechał, przywiózł. I co? 

Na drzwiach klatki klepsydra, moja sąsiadka, ta z naprzeciwka/ta unikana nie żyje. Tak, było pogotowie w środę. Odjechało bez niej. A tu się okazuje że był to dzień jej śmierci, być może późniejszej. 

Z lekka byłam wstrząśnięta,  okna (czy się świeci, czy coś się zmienia) sprawdzane i wyglądało ok.  Dziwnie jakoś. Sasiadka. Długoletnia.  Po śmierci Małgosi, sąsiadki z parteru, długo przeżywałam nie mogąc darować Opatrzności że Małgosię wyhaczyła. Do tej pory nie mogę darować, szczerze pisząc.  Krzywda. A tym razem, tak - zaskoczka, ale jakby samym faktem, bez żalu. Niemiło, dziwnie. 

A już dziwniej zrobiło się gdy po kilku wykonanych czynnościach (biegiem łazienka, i futra, futra!) weszłam do kuchni a tam na podłodze brązoworuda kałuża. Duża, jak na domową. Skąd na litość? Coś puściło, GDZIE?!!! Wygląda na kawę, ale TYLE!!!!!  SKĄD?!!!!  Nie śmierdziało niczym, choć kolorek dawał do myślenia.  Pościerałam, klnac w duchu że znów trzeba myć podłogę, kotunie rozniosły wszędzie. Obejrzałam rury pod zlewem. Ok., więc skąd?! No dobra, sucho. Nastawiłam wodę na picie i w dramatyczny sposób się wydało SKĄD. 
Czajnik z wrzątkiem podniesiony do zalania kawy (tak, wiem. Rujnuję się, ale cholera, dopóki w chałupie zapachowa "belgijskie praliny" to będę się rujnować ), no więc ten czajnik zrobił siurprajz. Zgubił z mokrym łoskotem dno, wypuszczając z siebie wrzącą wodę trochę na kuchnię, trochę na zlew, dużo na przerwę pomiędzy kuchenką a zlewową szafką, odrobinę na mnie. Dobrze jeszcze że nie zdjęłam butów, wrzątek trafił na nie.  I wydało się skąd ta kawowa woda, po prostu czajnik tajniacko rozszczelnił się gdy mnie nie było, do pustego nalewałam a czajnikowa woda spłynęła szparą przy palniku, płucząc po drodze jakieś kuchenkowe wewnętrzne syfy. Znów wycieranie podłogi. Dziwne, że ten ostatni raz czajnik jednak wodę zagotował. 

Dobrze że nie będzie hydraulika. Ufff
Czeka mnie zakup nowego czajnika, szkoda go. Ratowałam go już, teraz nie da rady -błeee i bee

I refleksja że coś jest nie tak. Śmierć sąsiadki jednak mniej wstrząsająca od czajnikowej niespodzianki. No nie tak być powinno. A już zgroza zupełna, że czajnika mi bardziej szkoda.



Pisała R.R.