Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cz-wa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cz-wa. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 stycznia 2024

Notatka 544 spacerek

Przez ostatnie trzy dni było słabowanie, zaleganie, spanie na potęgę i generalne nierobstwo bo każde "róbstwo" wywoływało skrzywienia i jęki. Tak jak smarkanie i kaszelek. Żeberka, ot co, jeszcze dokopują i wcale im się nie śni żeby przestać. Wyjścia z chałupy ograniczone do absolutnie niezbędnych. 

Dziś się to odmieniło, był spacerek w intencji lektur, wypożyczonych i kupionej. Biblioteki i księgarnia w galerii. Późno przyszła na srajtfon informacja że zamówiona lektura czeka na mnie w księgarni, dlatego też liczyłam się tym, że spacer będzie wieczorny, ale paru rzeczy nie przewidziałam.  Kiedy wychodziłam z chałupy topniał brudny śnieg, nie piździło, nawet było coś w rodzaju słonecznych smug na zachodnim niebie, pogoda wymarzona dla cherlaka, który dopiero co wygrzebał się z wyra. Ale się odmieniło, z okien widziałam to co opisałam, przy wyjściu okazało się że śnieży. I dmie. Krótka chwilka i już biało. 




Skoro wyszłam, trudno, odwalę spacerek, ale z podwózką tramwajem do centrum. U góry cykanki okolic skrzyżowania alei i linii tramwajowej.

Piździło, uparcie padało drobnym białym, lepiło się to białe do butów tworząc dodatkowe obcasy, do twarzy ograniczając widoczność, do wszystkiego na mnie robiąc ze mnie starawą Śnieżynkę. Tak że po pierwsze spacerek zrobił się co nieco trudny, po drugie szok przy oddawaniu książek, wyjęłam je z torby razem z porcją śniegu. Pierwszy raz takie coś, tak kręciło białym że wkręciło białe do torby, a ona nie daje dużych możliwości. Przestałam się dziwić że mam śnieg za szalikiem. W tej sytuacji nic nie wypożyczyłam, podreptałam za to po kupioną netowo, skrótami, co trochę tupiąc by pozbyć się rosnących pod butami platform. 











Do galerii dotarłam ciągle w charakterze starawej Śnieżynki, co prawda już ze skórą ze skóry, ale za to w szatkach zdecydowanie bardziej śnieżnych, zwłaszcza z przodu.

Załatwione, jest książka. Nic szczególnie cudnego, po prostu kolejny tom kupowanej serii o Wiedźmach Małgorzaty Kursy.
Jeden sklep zwizytowany pospiesznie, a w nim zauważone coś, co może okazać się istotne dla moich planowanych ubabrań.


I powrót. Paw przed galerią. 



Autobus. Dom. Pisanie by był pretekst do posiedzenia i odzipniecia. Taki spacerek-pipcium, a wymaga.  Ale już pora się ruszyć, choć baaardzo mi się nie chce. Futra, więc trzeba. A potem wyro. 

Pisała R.R.

niedziela, 29 października 2023

Notatka 532 z niedzieli. Głównie cykankowa

Bo na inną brak mi sił. I czasu. A tu trzeba obrać grzybowe łupy, odwalić ważny telefon z przemyślanym stanowiskiem decyzyjnym, ugotować coś, bo od rana suchy pysk. Futerka nakarmione i oporządzona kuweta, ale wymagają nachalnie uwagi pańci bo od rana się szlajała po lesie, wczoraj bobusiowała, więc niech sobie ta pańcia nie myśli że dadzą spokój.  A pańcię tyłek po max wędrówce znów boli, jakby było mało że nie dał w nocy spać i że teraz nie da za bardzo myśleć. Tekst być może dodam później, po jakim takim obrobieniu się. I śnie. Trzy-cztery godziny to jednak za mało.













Detale leśne.










Droga powrotna. Słońce już zachodziło. Dopływy Warty chwytane przez hutę, Michalin, czyli jezioro powstałe przy wybiciu źrodła w głębokim wyrobisku gliny.
Las był  tych często odwiedzanych, Kręciwilk tzw. Tym razem poszłyśmy daleko, w okolice nigdy dotąd nie wizytowane. I pobłądziłyśmy, co spowodowało że wyprawa trwała ekstremalnie jak na możliwości mojego tyłka.  Powrót to piesza wędrówka na tramwaj, niby niedziela, ale na drodze ruch duży, przejazd kolejowy i roboty drogowe wciąż są, korkogenne. A autobusy jeżdżą rzadko. Dałam radę, czyli już nie jest tak źle jak było, ale...... Ała.








Tabletka przeciwbólowa zażyta, przystępuję do zajęć, tj. obierania grzybowych łupów (rydze, maślaki, trzy piękne kanie, trochę podgrzybków, i uwaga: hubanki), gotowania i myślenia co ja do diabła mam powiedzieć w trakcie telefonicznej rozmowy.  Futerka będą pomagać. 



Eeee, chyba tekstu wystarczy, co?

Pisała R.R.

Ps. Napiszę Ci Czytaczu, że jeśli tylko masz możliwość dotarcia do lasu to korzystaj, póki pogoda w miarę sprzyja. Na zapas przed ponurą porą. Bo zielono i kolorowo, pachnąco i kojąco. Nawet jak boli Cię coś tam, pobłądzisz i odwalisz za dużo kilometrów. Nawet jak las nie najpiękniejszy. Nawet jak grzybów nie będzie, nawet jak.... tu wstaw sobie co chcesz ale las odwiedź. Z szacunkiem i uwagą, on o tej porze jest genialny do odwiedzania. Genialny zresztą jest zawsze. Cykanek nastrzelałam moc, oczywiście że co dziesiąta znośna. Między innymi nieznośna  (może na szczęście że tak kiepska) to ta, gdzie cała połać lasu zaznaczona do wycięcia. Ogrom. Więc odwiedź las Czytaczu.


środa, 11 października 2023

Notatka 528 las był i tego, no, drobne komplikacje

Środa była leśna. Obieram jeszcze grzyby, nie żeby ich było tak dużo, skąd. Maślaki, rozumiesz Czytaczu, to one robią z czyszczenia łupów czynność maślatą i marudną. Nie od razu się też do tego zabrałam, i rzecz jeszcze potrwa. Sporo odpada.  Piszę w przerwie w obieraniu, z ulgą że mogę, bo mogło być różnie, bo las jak las - oczywiście że fajny, dojazd do był dziwny i zabawny, powrót natomiast, o rany, dobrze że siedzę w kuchni i obieram grzybki i że mogę pisać też dobrze.  Byłyśmy w lesie z Asią, było baaardzo pieknie mimo że las przeciętny.  Nie wiem czy będzie więcej obrazków, bo przegląd srajtfona nie pomógł mu na jakość cykanek, żenada. Jedyna cykanka która nie wymaga mojej żonglerki ostrością, kontrastem i jasnością z nie wiadomo jakim rezultatem, to ta u góry, tak naprawdę było. Reszta jest miksem autorskim srajtfona, zero realu, ciemne mgliste noce i ponure listopady na przykład, lub jednolite bezkonturowe abstrakcje, taaa. I widoczki tak źle potraktował i leśne detale, chociaż z detalami to jest tak, że trzy cykanki do  pokazania, reszty nie będę ratować, nie dam rady, do wywalenia. Oczywiście że coś spróbuję z tym zrobić, ale może po dokończeniu obierania.  Z widoczkami.



Na razie napiszę, że na spotkanie na skraju lasu dojechałam sprawnie i szybko, choć w zabawnie hałaśliwym i kontrastowym towarzystwie, bo dzieci jechały na wycieczkę i było chóralne dziewczęce śpiewanie o bursztynku znalezionym na plaży, słoneczku co ma się rozchmurzyć, piesku, itd itp. Czysto i naprawdę ładnie. Z drugiej strony było zagadywanie mnie przez gościa co mocno stary i ponury, oraz narzekający. Dialog, przykładowy fragment.

- Bachury na wycieczki jeżdżą zamiast się uczyć, ja nie jeździłem.

- Ja tam jeżdzilam, ale rzadko. 

- Bo pani młoda.

Tu się poczułam mile połechtana. 

- Chyba mało po siedemdziesiątce, co?

Przez dziewczęta wczesnopodstawówkowe śpiewające o słoneczku nawet okiem nie mrugnęłam. Brawo ja.  Ale też chyba przez te śpiewy kierowca ominął przystanek i musiałam wydać z siebie potężny ryk by się zatrzymał.  Udało się. 

Co do powrotu, to było trudniej, o wiele. Muszę pomyśleć jak to napisać, żeby nie wyszło że narzekam. Bo nie narzekam, cała co prawda jestem w zmęczeniu, i gdyby nie konieczność dokończenia obierania to bym się łupnęła spać, ale i w uldze. Jestem cała i w domu i ze srajtfonem. Noga już nie boli. Jest dobrze. No dobra, po reportersku, ku pamięci. 

Z lasu wyszłyśmy po czternastej, po czterech godzinach uczciwego łażenia po lesie.  Ponieważ nie wiem co wyjdzie z cykanek, to napiszę, było pięknie, słonecznie, leśnie, pachnąco. Wędrowałyśmy sobie wśród przekwitłych wrzosów i bladych traw, pod nogami często błyszczały żuki, te niebieskie, pokrewne skarabeuszom, trafiła się jedna nieśpiąca jaszczurka.  Gaduliłyśmy oczywiście. Było fajnie, ale trochę przesadziłyśmy, trzeba było zawrócić ciut wcześniej. Asia poszła do domu pieszo, ja postanowiłam że poczekam te piętnaście minut na autobus, tak będę szybciej w domu, tak mi się naiwnie wydawało. Ona ma lepszą formę niż ja, bliżej do domu, psinkę czekającą na wyprowadzenie, na mnie (a raczej na obiadek) czekały futra.  Dałabym radę jeszcze pójść z nią i prawie przy jej bloku wsiąść do tramwaju, ale po odsapnięciu, a tu już po godzinie spaceru psinki. Nie ma dramatu, ale powrót Asi do zwierza zrobił się jakby pilny,  więc poszła. I co? 

Zamiast kilkunastu minut czekałam na autobus ponad godzinę, gdybym poszła z Asią już byłabym w domu lub bardzo blisko domu. Zamknięty przejazd kolejowy, roboty drogowe, godziny szczytu oraz być może jeszcze coś i proszę, dwustronny korek gigant. Zbite sznury pojazdów ruszające po przestojach po dziesięć-dwadzieścia sztuk, przejazd kolejowy co trochę zamykany na trasie do miasta,  na drodze do Olsztyna też jest przeszkoda, roboty drogowe i pojazdy w obie strony przepływają wątło.  Ale po przesiedzianej godzinie autobus przyjechał, ufff, cała w uldze wsiadam.  Tylko że ruszył może trzysta metrów i stanął. Dobrze się stało, że stał, bo załapałam że zostawiłam z tego ulgowego szczęścia srajtfon na ławeczce w przystankowej wiacie. Kierowca mnie wypuścił i biegiem powrót z modłami by srajtfon był.  Cud się zdarzył, srajtfon złapany, jest. No dobra, to powrót do tego stojącego wciąż autobusu, jak nie zdążę to jednak pójdę pieszo w ślad za Asią, odpoczęłam. Już blisko, kiedy no qrwa, źle stąpnęłam, kostka, o jasny gwint, chyba skręcona, a autobus oczywiście rusza. Więc kuśtyk-kuśtyk do przystanku i siedzę na tyłku zastanawiając się kiedy doczekam się następnego autobusu, bo nie ma już mowy o pieszyźnie. Doczekałam się. Nie ma miejsc siedzących, autobus krótki więc stoję. Na jednej nodze. Oczywiście też jazda z przestojami, pół godziny najmarniej trwało zanim przejazd kolejowy nas przepuścił. Na pierwszym przystanku za przejazdem, już na trasie szybkiego ruchu, niespodzianka. Zabieramy pasażerów z autobusu z którego wysiadłam, nakaz dyspozytora, albo opuszczany pojazd ma awarię, albo kierowca sterowany  by pojechał  z powrotem na zakorkowaną trasę. Tłok się robi niemożliwy, jazda trwa i trwa, w ścisku i wolniutko, bo na trasie też coś się dzieje i wszyscy jadą w ślimaczym tempie, pan z pieskiem spokojnie spacerujący po chodniku jest szybszy. 

Do domu dotarłam o siedemnastej pięćdziesiąt. Ale dotarłam, choć w stanie takim nie bardzo. 

Tak było, zapisałam, wracam do obierania.

Cykanki być może jakieś dodam, ale na pewno już nie dziś.

Pisała R.R.


Podratowane cykanki. Rozjaśnione lub wyostrzone,  dokontrastowane, podcieplone, tyle w części dało się odzyskać z autorskich wizji srajtfona.