Czytają

poniedziałek, 31 stycznia 2022

Notatka 409 2809 po krasnalu - pliszkowania.

Miało być chwalenie się nabytkami. Na razie nie. Będzie pliszkowanie (każda pliszka swój ogonek chwali) ale potem o nabytkach. Ostry strach był u mnie o mojego nienetowego kota (Gacek. Myślę że zdjęciowo pozostanie pozanetowy, przynajmniej jeszcze przez czas jakiś). Sikanie. Jak wiesz zapewne Czytaczu (jeśli jesteś kociarz), to wieczna troska kocich mam i tatusiów.  Gacuś zaczął siusiać maleńko.  Najpierw była próba leczenia domowego i obserwacja. Efekt nadziewania uroseptem znikomy, potem był wet w ilościach hurtowych - bo z noclegiem futra w weterynaryjnej klatce, były kilkugodzinne posiady u weta. I jeszcze będą przynajmniej trzy. Ale idzie ku dobremu, mam nadzieję. Leje. Gackowa kuracja  ma dwa, a może i trzy dodatkowe skutki. Pierwszym to moja nieruchawość netowa, no nie miałam głowy do tego, nadal z tym nie bardzo. Drugim skutkiem kuracji głęboka nieufność futer wobec pańci. Gacek jakoś powiadomił o swojej krzywdzie i nagle trzeba było się starać by nadal kochały. Między innymi domowe zaleganie z futrami było uprawiane koniecznie z Gackiem, obok posiadów wetowych przy Gacusiu. Trzecim skutkiem, wynikłym  z drugiego, jest jedyna działalność możliwa do uprawiania przy posiadach i zaleganiach. Bo Gacuś ma określoną wytrzymałość na dotyk, owszem kocha pieszczoty, ale nie można przeginać, a granicę przegięcia ma ustawioną niżej niż Feluś i o wiele niżej niż Jacuś.  Do niego trzeba mówić, szeptać, śpiewać, ogólnie dawać głos, chwaląc Uszatka, wtedy szczęśliwy. Sam się opiera o ludzia, tak jest mu dobrze,  żadnych międoleń sobie nie życzy, to znaczy że kolegów też nie można. I tak to w ostatnim czasie dawałam głos przy Gacusiu wyjątkowo intensywnie, gadając też czule do Jacusia i Felusia, ręce trzymając  z dala od futer. Ale kusiło. Nie będę czarować, zaczęłam działalność wcześniej, w zakresie minimalnym, gackowanie pozwoliło rzecz posunąć. Przy nadal panującym BORDELLO BUM BUM. 

No dobra. Pamiętasz Czytaczu?

Powiększałam powierzchnię. Pierwsza obwódka zaolejona podczas harców za muchą, spruta. Odżałować nie mogę. Druga próba w trakcie, już z innego surowca, i nie podoba mi się. Zniechęcenie jak na razie. Tymczasowo wygląda tak. 


I już wiem, że tak nie będzie. Czekoladowy brąz zamiast czerwieni był znacznie lepszy. Niebieski zostaje. Czerwień chyba wylatuje. 

W tzw. międzyczasie wpadła mi w łapska makatka z krasnalem świątecznym.  Urody.... nie w moim typie. 

Na odpowiednim gradacją podłożu haft moherem. Nie kupuję tego co mi się nie podoba a zbędne, tym razem kupiłam dla podkładu. W efekcie parę przemyśleń mam. 

1. Moher jest upierdliwy.

2. Niech szlag trafi klejenie tkanin na gorąco (makatka była podklejana)

3. Penelopa miała płaski tyłek i garba. Oraz była półślepa od tkania i prucia, czyli od robótkowania. Może nawet ślepa. Przecie pruła nocą po ciemku, albo przy jakimś oliwnym kaganku. A tkała w dzień, pewnie plącząc z niewyspania osnowę z wątkiem tak koślawo że i tak trzeba było pruć. 

4. Prucie tkanego powinno się nazywać odetkaniem.  

Nic to. Ważne że :

Rzecz oczywiście  jeszcze wymaga sporo pracy zanim stanie się powłoczką ozdobnej poduszki, też musi mieć lamówkę, kwadrat uzyskany z makatki za mały..... Ale pochwalić się (czyli popliszkować) trzeba. Bądź co bądź zakrzyżykowane nićmi, kordonkami i wełną 2809 krzyżyków. Nie w kij dmuchał, choć krzyżyki o boku około czterech milimetrów. Informuję też że dołożę dzienną cykankę dłubaniny, kolory przekłamane. W pierwotnej również. To nie brązy, to zielenie, róże nie takie, te niby żółte to złote khaki. 

Jest to oczywiście też dowód do jakiego stopnia mnie znosi, nawet przy próbach jakiego takiego kopiowania wzoru. Tu nawet chciałam, wyszło jak wyszło. Nie chcę popaść w penelopizm, robótki na razie odłożone. 

Nara Czytaczu.

Eeeee. Nie da na razie rady porządnie zcykać. Nie ma porządnego dnia, ponuro i kolega F się wykłada.



czwartek, 20 stycznia 2022

Notatka 408 pogoda

Wczoraj wieczorem wyszłam w końcu z chałupy. Odbiór książki z empiku, uszczelka w OBI (niedobra, niedobra!!!), zakupy. Piękny księżyc widziany jeszcze jako pełnia, cieszące światła w akademikach. Dziwne jak cieszą, w czasie lockdawnów ciemne ściany akademików nieprawdopodobnie mnie dołowały. Spacer, było zimno ale bezwietrznie, resztki śniegu na chodnikach skrzypiały przyjemnie. Ożywcze.


Dziś może by tak nie wyszło, na razie jest strasznie.  Alerty były, i słusznie. To co za oknem jest powtórką poniedziałku. Wiatr wali mi w szyby. Tumany śnieżnej kaszy, widoczność spadła, wyje za oknem, w kominie i wyje czujnik czadu, nic nie wychodzi z kominów, wszystko wgniatane z powrotem. Nie wiem czy białe leci z nieba, czy może jest porywane z ziemi. Chwilami rzeczywiście z nieba i nawet to dość wyraźnie widać. 

Na cykance bezruch, nie pokazuje miotania się gałęzi, ale mglisty śnieżny tuman już tak. Ułamek sekundy, gdy to coś na zewnątrz stało się przejrzystsze.  Myślę sobie że mam szczęście, że nic mnie nie zmusza do wyjścia w te ludobójcze okoliczności pogody. Że jest dach i ściany z całą paletą wygód. Nie wiem co się dzieje teraz przy wschodniej granicy.  Poczytam po pisaniu, ten post to próba nastawienia się na temat co mnie mentalnie uszarpał.   Ale już pora.  

Kotusie starsze śpią ściśle zakonspirowane,  Jacuś nie mogąc ich męczyć życzył sobie brać intensywny udział w działaniach pańci, co uniemożliwiało jakiekolwiek działanie. No, zasnął. W końcu. Efektem dzisiejszych jacusiowych  brykań utopienie książki Pilipiuka w sedesie, lista do odkupienia rośnie. W trakcie pisania ucichło, wypogodniało.  Na zewnątrz słońce, świeża warstwa białego. Nie było przez moment wiatru, ale znów zaczyna wiać, na razie jeszcze słabo. Mam serdecznie dosyć czwartku, wcale nie lepszy od poniedziałku. Wirówka.  

Nara. 

poniedziałek, 17 stycznia 2022

Notatka 407 moment

Chwila przed końcem dnia. Słoneczna. Ucichło wietrzysko.. Od wczesnego rana było szaleńcze kołowanie koronami drzew, napór wichru na szyby, wycie wręcz, ostry nalot drobnego deszczu tak lodowatego, że nie wiadomo do końca czy to jeszcze deszcz, czy może lodowe igiełki. Nieliczni ludzie zgięci w pół, zakutani, parli z wysiłkiem przez to wycie. W ostatnich porywach wścieklizny przykryło w momencie cienką warstwą bieli  wychłostane poziomy. Białe już na jezdniach rozjeżdżone do szarości i czerni, łaciato na chodnikach i ludniej za oknami. Niedobry dzień, z wirówką w głowie, bijatykami futerek, ponurością zmasowaną.  Oczywiście że coś próbowałam robić, nic nie wychodziło. A u niektórych jeszcze trzaskało piorunami. 

Teraz godzina jasności i spokoju, jasność przemijająca jeszcze tak szybko, ale jest, pierwsza od kilku dni . Futra nagle letargiczne, co się udziela. Zalegają bardzo kusząco.  Może już spokój. 

Pisała R.R. 

Ps. Sprowokowana cudami u Tabaazy, też pewnie pokażę nabytki i przybytki. Bo też popłynęłam. W następnym poście. 

piątek, 14 stycznia 2022

Notatka 406 krótko o pralce i buncie

Nowa pralka przyjechała we wtorek. Trochę było szarpania się ze sprzętem, styropian, zabezpieczenia, przepychanie i ustawianie. Na raty było wszystko. Weszła, górsko potworne łachów z wanny wyprane,  dwa zaledwie kursy były. Problem się objawił w postaci ujęcia wody, cieknie i wina ujęcia, nie pralki. Pięknie dokręcone a cieknie, także przy przekręceniu małego prztyka zamykającego dopływ wody. Czyli trzeba podziałać solidniej niż tylko zamontować silikonową uszczelkę. Przysięgam, nic tu nie robiłam przemocą. Uwag do pralki mam dwie. Przy wirowaniu na 1000 obrotów nie jest to tak odwirowane jak przywykłam i chodzi ciut głośniej niż oczekiwałam. W porównaniu z poprzednim cukiereczkiem, to gdy był on nowiutki, nic nie było słychać, pod koniec służby wył niemiłosiernie.  Trudno, trzeba będzie się przyzwyczaić. 

Widzę też po wyschnięciu łachów, że plamy po oleju nie do końca zeszły. Czyli jeszcze po kursie, ale najpierw trzeba opanować przecieki.  Dlaczego po oleju? Bo kotunie zrobiły sobie polowanie na obudzoną muchę, plamiąc co się da przewróconym olejem. Wśród licznych działań niszczycielskich spruły do połowy robótkę. Plamiąc ją oczywiście też, tłuszcząc poprute nici. Doprułam poplamione do końca. Ech. Tyle dziubania!!! Część z zaciskaniem zębów ponownie wydziubałam z innej, niezatłuszczonej przędzy. 

Cykanki zamieszczać jeszcze nie mam ochoty. 

Na niewiele mam ochotę, wczorajsza rozmowa z psychiatrą zostawiła mi niesmak. Totalny. Ja nie wiem czego gościu oczekuje, mam srać tęczą? Świat się zrobił nieprzyjazny bardzo, ale na litość!!! Nie da się odciąć jego wpływu i nie da się z niego wypisać, bez lobotomii i innych takich ekstremalnych czynów. A ten życzy sobie bym zaprzątała mą słodką główkę wyłącznie doznaniami pozytywnymi. Skąd je brać na skalę masową się pytam, no? Pojedyncze cudowne zdarzenia widzę, ale też widzę i te inne. Dołujące ogromnie i bez wieści z mediów. Wymienię ostatnie, bolące. Na początku grudnia covid pokonał moją Małgosię sasiadkę. Szok. Powinowaty, ten co żarł się z rodziną rozsianą po świecie nie doczekał wizyty u kardiologa. Szok. Nie ma mojej ulubionej sprzedawczyni w spożywce, stawonóg. Tu gorzka ulga, że koniec. Zwierzaki. Nie ma już słodkiej Pamelki i pięknego Bimbołka o równie pięknym charakterze.  Długowiecznego sklepowego kota NieTeofila. Gamy, Majsterka, psów Eli. Nic nie poradzę, nie znoszę takich wieści. Media i rzeczywistość dobijają. Przepaskudnie jeszcze ciemno, pora roku co ją znoszę z trudem. Mimo to staram się i widzę że lepiej, poznaję się w lustrze. 

A jemu nie wystarczy że co dzień wstaję z mniejszym lub ciut większym samozaparciem, coś staram się robić, dbam o stwory i jako tako o własny dobrostan. Coś wymyślam, gdzieś chodzę, czytam, dłubię, coś pichcę. I jest lepiej, o wiele lepiej. To sranie tęczą mu się marzy, dawkę leków mi podniósł do maksymalnej.  Tłumaczyłam, że jedyne czego oczekuję, to uspokojenie telepki, co nastąpiło, oraz tego że minie mi emocjonalne rozchwianie na skutek stanów lękowych. A ten, bach, leki w dawce zmieniającej ludzia w zombi. 

Wała. 

Zbuntowana R.R. pisała.





poniedziałek, 3 stycznia 2022

Notatka 405 klęska porcelanowa

To nie dla mnie tworzywo, poddaję się na razie. Żal, bo widzę po necie że można, teoretycznie też powinnam móc, a jednak nie. Kulfony niedorobione, nie trzymające kształtu, za szybko jak na moje potrzeby wysychające (bo nie nadążam zrobić faktur i zdobień) i jednocześnie mało stabilne, zniekształcające się pod własnym ciężarem podczas schnięcia. Przestaję się dziwić licznym foremkom stosowanym przy figurkach. Pokonana konsystencją masy zrobionej samodzielnie, kupiłam gotową. Też do dupy, przynajmniej dla mnie. Foremki tak, ona bardziej do wyciskania niż do lepienia czy rzeźbienia, ale w żadnym wypadku nie będę inwestować w sztance. Nie ma mowy. Planowane prezenty nie mogą być z niej. Szkoda, pomysłów było dużo, zawiodło wykonanie. Odstawka, czas na główkowanie jak by tu jednak. Sposobem trzeba, to pewne, i to takim by był mi przyjazny. Wykonane zawieszki do prezentów to na razie szczytowe osiągnięcie, serca i gwiazdy wycięte zwykłą foremką do ciastek z rozwałkowanego kawałka, takie coś tak, sprawdza się. Ale przestrzenne rzeczy już nie.  Szkoda, bo można z niej tak. Oczywiście podstępem.









Można barwić w masie, można malować gotowe. Po wyschnięciu nabierają jakby przejrzystości i szklistości, to właściwość kleju będącego spoiwem. 

Co niektórzy tworzą z niej kwiaty, tu przykłady jeszcze średniej klasy, mistrzowskie można znaleźć na YouTube. 




Sposoby na masę pewnie każdy twórca ma własne. Diabli wiedzą z czego (bo patenty) jest oryginalna argentyńska, najlepsza, wymyślona właśnie w Argentynie. Ona owszem, podobno też staje się z lekka szklista, ale nie traci na nieprzejrzystości. Podstawą wyrobu pozostałych mas jest wikol, wypełniaczem pozwalającym na formowanie na ogół mąki napuchłe klejem w proporcji jeden do jednego.  Ziemniaczana, ryżowa, kukurydziana. Rosjanie dodają silikon, reszta nacji oliwki, kremy, glicerynę, ocet lub sok z cytryny.  

No cóż. Po cichu będę jeszcze kombinować, na razie masa mnie pobiła.

Pisała R.R.



niedziela, 2 stycznia 2022

Notatka 404 huki

Piekło, prawdziwe piekło trwało przez około pięć wiadomych minut. Nie wiem jak wyglądało. Skutki usuwałam wczoraj i dzisiaj, nie wszystko się dało. Wczoraj psychiczne, dzień był z tych silnie zalegających, odsypialiśmy grupowo noc. Mnie się bardzo przydało, ostatnie dni dla mnie niedobre. Futra co prawda padły po emocjach, ale ja nie, nie mogłam. Dopiero o szóstej udało mi się zasnąć, i podsypiałam przez całą sobotę. Odchodziło po za tym tulenie i głaskanie na maksa. Karmienie wyczynowe. Na zabawę futerka nie miały ochoty, ale ani na moment nie mogłam się od nich oddalić. Nic zrobić. Więc dzień naprawdę zalegający, ręce jednak omdlewały od głasków.  Łazienka dopiero dziś odsierściona, ślady po pazurach Gacusia zaczynają się już zarastać.  Jest drugi stycznia, teoretycznie powinno już nie być strzałów. Są. Wśród dalekich zdarzyły się i bliskie, straszące futra jak cholera. A gruby młody jełop z bloku naprzeciwko został przeze mnie obsadzony na stanowisku wroga numer jeden. Obejrzany dokładnie, poznam drania przy spotkaniu, nawet jeśli nie będzie w rozciągnietym dresie.  Nie wiem co mu zrobię, mam ochotę zrobić mu bardzo źle. Puścił mi serię z balkonu, właściwie w okna, syczących czerwonych rac.  Na szczęście nie doleciała żadna do okien, wszystkie wybuchły chyba tuż nad dachem, albo za blokiem.  Czysta groza, mnie się wydawało że lada moment będzie po oknach.  Z godzinę temu to było,  seria sześciu czy siedmiu fajerwerków, odpalonych jeden po drugim, hurtem można powiedzieć. Powiem Ci Czytaczu,  że się wystraszyłam, co się dziwić futrom... Na razie z ukrycia wyszedł Jacuś, przypłaszczony, na ugiętych łapkach. Tak szybko i znienacka to było, nie zdążyłam zareagować. 

Nie pierwszy to raz ten balkon dostarczył mi emocji ekstremalnych. Tamte były innego rodzaju i dawno. Chyba to nawet ten sam młodzian, z kolegami dostarczył emocji - skakali z drugiego piętra, jeden za drugim, dzieciak za dzieciakiem. Lato to było, mnie zamurowało. Bałam się krzyknąć, bo co jeden wylądował, skakał następny, gorzej, jeszcze leciał, a już startował kolega. Wystraszę i się dzieciak połamie lub zabije, co otwierałam usta to zamykałam, właściwego momentu nie było. Sprawnie nie do pojęcia im to wychodziło. Po zeskoku smarkacze biegli z powrotem do mieszkania, a tylu ich było, że skoki były bez przerwy i trwały do chwili gdy pojawił się roznegliżowany i rozespany brzuchacz i ściągnął z barierki jednego z kamikadze. Tatuś obecnego brzuchacza lub może poprzedni lokator.  Dawno to było, skaczący smarkacz może dziś być brzuchaczem strzelającym racami.  Ta sama grupka smarkaczy przyłapana parę dni później na skakaniu "na płasko" na szczyt żywopłotu. Tu zareagowałam. 

Ale na litość!!! Jeśli to on kiedyś skakał to widać głupota mu nie minęła. Co tu zrobić, się pytam. Co mu zrobić, też się pytam. Dla niego sprawa prosta, miał, puścił. 

Pisała R.R. Teraz pojawił się duet. Cholerne świętowanie. 

Żeby nie było, że ja tu bzdury wypisałam o skakaniu dzieci z drugiego piętra. Tak było. Żadnemu nic się nie stało, prawdopodobnie na skutek nieprawdopodobnego szczęścia jakim do czasu cieszą się uważający się za nieśmiertelnych. Teraz by tak nie wyszło, piętro niżej ramy suszarek, na trawniku krzaki. Z drugiej strony, po osiedlu chodzi gościu, co w wieku dziecięcym zleciał z kasztana. Jemu zaszkodziło bardzo poważnie, skutki upadku na całe życie, no i  dawny, sprawny wtedy jak nie wiem co młody sąsiad z pierwszego piętra. On zleciał przy próbie montażu czegoś na balkonie. Złamane obie nogi, a tym dzieciakom nie było nic.  I teraz, obudzona kolejnym strzałem nie wiadomo skąd, też się zastanawiam czy było się czego bać. Wybiłyby te cholery szyby? Zrobiły pożar dachu lub elewacji? No nie wiem. 


sobota, 1 stycznia 2022

Notatka 403 Bazyli Albiczuk

Post wstawiam z powodu tęsknoty. Bo tak szaro i ciemno. Nie ma co życia poganiać, ono i tak leci jak rozszalałe konie, no ale jednak ta ponurość powoduje że się chce. Koloru, ciepła, życia. Będzie będzie, na razie obrazki. Raju-ogrodu człowieka niepospolitego. 










Artysta za bramą od 2009 roku. Najbardziej znany z przedstawionych prac, ogrodowych. Bezludne raje, choć ludzi umiał malować.  Malowane z natury, bo on sam był ogrodnikiem. Z pospolitych jałowców, dziewann, podobno i bylic oraz pokrzyw powstał ogród niepospolity uwieczniony w niepospolitych obrazach. Niby sama swojskość, ale jednak nie do końca, jałowce - cyprysy, bujność tropikalna kwitnąca obficie. Kto chce niech szuka o artyście, to ciekawa osoba, malował nie tylko ogrody, i nie tylko malował. Życia nie miał łatwego, samouk, dorobek doceniony, choć nie w takim zakresie jak mu się należy, ułamek prac w muzeach. Tu Pan Bazyli w ogrodzie. 


Pisała R.R. a wiosna przyjdzie. U Pana Bazylego wyglądała tak. Ta wczesna. 


Nie tęskniłabym za nią gdyby za oknem 
była Bazylowa zima.  Taka.  Ale na razie też nie ma.