Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lektury. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lektury. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 22 stycznia 2024

Notatka 545 Strzyga Bagienna czyli recenzja



Strzyga Bagienna to przydomek jednej z antybohaterek przeczytanej książeczki. 

WIEDŹMY i WIZYTA starszej PANI

Autorka Małgorzata Kursa. 

Są książki których w żadnym wypadku bym nie poleciła, nigdy i nikomu. Są takie serie, są w końcu tacy autorzy. Wypadałoby ostrzegać, z uzasadnieniem oczywiście. Tyle że jak już wielokrotnie pisałam, ludzie mają różne gusta, fizjologicznie opisujac co jednych uczula, innym nie szkodzi, a nawet idzie im na zdrowie. Może tak być, że chwaląc lub ganiąc namawiamy na kiwi uczulonych lub odstraszamy od kiwi akurat tych, co by im się witaminki z owocu przydały. 

Ciągnąc porównanie gastronomiczno-alergiczne,  my sami wciągając kiwi widzimy, że smak to ostatnie kiwi ma wstrętny, tolerowany do tej pory posmak chemii zrobił się intensywnym niesmakiem.  

Kiwi jest słusznym porównaniem, jedni są uczuleni, inni nie ale nie przepadają, jest grupa takich co im wyraźnie szkodzi stosowana w owocach chemia i w końcu tacy którzy lubią i pożerają zadowalając się choć cząstką smaku i aromatu jakim owoc może i powinien dysponować. Bo nie wiem czy wiesz Czytaczu, kiwi może mieć zapach i smak wybitny, taki jeden owocek potrafi zapachnić cały dom, a smakiem powalić na kolana i wbić się w pamięć na mur. Cudo. 

Są wśród książeczek pani Kursy takie co ich smak jest dla mnie dobry.  

Nieboszczyk wędrowny

Jeszcze więcej nieboszczyków

W poczekalni pana B. 

Ten ostatni tytuł to prawie idealny owoc kiwi, był przedostatni i robił nadzieję że następna książka też będzie dobra. 


Książeczka ostatnio wydana dotyczy tak jak cały cykl środowiska autorów piszących książki i recenzje.  Owszem, w każdym środowisku jest trochę osób które mają zachowania i psyche szkodliwe dla otoczenia, nie ma że jest inaczej, tyle że powinna jednak dać mi do myślenia ta ilość bubli charakterologicznych pałętająca się w roli bohaterów drugoplanowych i prawie pierwszoplanowych. 

Tytułowe wiedźmy to redaktorki-recenzentki Agencji wydawniczej Tercet. Trzy początkowo, potem cztery, do nich liczony jako skład sekretarek, facet robiący za sekretarkę ale i za szeroko pojętą ochronę i pomoc.  Na jego cześć obrazek męski szalony wśród babskich szalonych.

One oczywiście, te wiedźmy, są stawiane w kontrze do osób szkodliwych. Są intensywne, prostolinijne i absolutnie nie wredne. 

Wzdech. 

WIEDŹMY na GIGANCIE

WIEDŹMY na WAKACJACH

WIEDŹMY w OPAŁACH

WIEDŹMY na TROPIE.

Wzdech był, bo jednak wychodzi mi co innego po lekturze.  

Wracając do porównania z owockiem, cykl jest koszyczkiem kiwi takich z posmakiem chemii, jeszcze jadalnych. Smak kiwi ciągle jest, wyziera spod chemiczności.  Ostatnio wydany tom już niejadalny. Trujący jest, uczulający przynajmniej mnie. Za dużo wredoty wyzierającej z fabuły, za dużo załatwiania prywatnych ans. 

Wiedźmy mają do czynienia ze  środowiskiem, gdzie o przypadki osobowości "trudnych" łatwo, narcyze, egomani, zazdrośnicy i plotkarze, norma, każdy w jakimś stopniu tymi stronami osobowości dysponuje, z tym że u jednych jest to pojedyncze zdanie w charakterystyce, u innych cecha główna a cała reszta cech to drobna notatka na marginesie. Bywa.  One w kontrze do tych patologii, tak chce autorka. 

Rozwój fabuły jednak taki, że te powieściowe wiedźmy stawiane w kontrze do "trudnych" - same są "trudne". Czyli wredne. Coś słuszne porzekadło o widzianym w oku bliźniego źdźble, a nie widzianej belce we własnym.  Niby zrozumiałe, jedno oko nieczynne przez belkę, a drugie patrzy do przodu, gdyby był zez zbieżny belka byłaby widziana, ale takiego nie ma. Jest patrzenie na cudze źdźbło, być może jednak zezem rozbieżnym.  A z boku widać tę belkę-wredotę, i zdziwienie jest że posiadacz belki uważa że sam jest wolny od wsadu. 

Bo.

Ta Strzyga Bagienna to mimo zmiany personaliów jedna z Wiedźm z początkowego składu, z trzech pierwszych tomów cyklu. Tym razem charakter bardzo czarny i pojechanie po tym charakterze bez litości. W tym pojechaniu jest tyle wredoty, że znacznie bardziej wredna od Strzygi Bagiennej (Anki Klejnik/Adeli Bagnik) wydaje mi się autorka. I wiedźmy przy okazji. 

Przegięcie.

Ona opędza się od kojarzenia bohaterek z rzeczywistymi osobami, ale literackie treści są takie, że nie da się nie odnieść ich do realnych osób. Pierwowzorem literackiej agencji Tercet jest/był portal recenzencki "Książka zamiast kwiatka".  Istnieje wciąż, a cykl o wiedźmach nie usiłuje nawet udawać że się do niego nie odnosi - literacka agencja Tercet też zajmuje się recenzjami i ma portal z nimi. Kursywą bohaterowie wzorowani na podstawie rzeczywistych osób. A recenzencki portal literackich wiedźm to Książka dla Ciebie. 

Założycielem i naczelną portalu jest Grażyna Strumiłowska Maja Potoczek. Współpracownikiem jest od lat długich Małgorzata Kursa Gośka Knypek, od lat kilku Ida Frankowska i od niedawna Agata Pluta-Kaczor. Czyli Ida Frankowska i Agata Pliszka zwana Ptaszkiem.

Przez całe lata recenzentką na nim była Anna Klejzerowicz Anka Klejnik/Adela Bagnik/Strzyga Bagienna, w pierwszych trzech tomach Anka Klejnik, w ostatnim  Adela Bagnik vel Strzyga Bagienna, fabuła nie pozostawia złudzeń, zmiana personaliów głupia, to ta sama osoba i ostatni tom pojechał po byłej koleżance. Brzydko. Wrednie.

Prawdopodobnie pani Annie Klejzerowicz też może być przykro. Mam jednak podejrzenia, że wredota autorki i cyklu nie będzie dla niej ani zaskoczeniem ani też odkryciem. 

Przykre, bo cała seria ma poboczne smaczki bardzo przyjemne, pochłaniałam zachłannie ze względu na nie, niezbyt zwracając uwagę na obfitość osobniczych patologii objawianych w środowisku piszących.  

Przyszło mi oczywiście do głowy, że być może porachunki z byłą koleżanką słuszne, ale stanowczo wolałabym by były poza książką. 

Po lekturze ostatniego tomu w momencie autorka spadła z mojej górnej półki. Z łomotem.

I po taki chemiczny gniotek był spacerek po którym przymusowe wyro....

Jako długoletni pochłaniacz kiwi, bardzo uparty w tropieniu "ile kiwi jest w kiwi", być może będę kupować dalej twory pani Kursy, ostatecznie od lat kupuję wszystko co wychodzi nielicznych autorów, ona weszła do tego koszyka. Prawda, wśród dzieł innego autorstwa też bywają takie które kupowanego koszykowego autora obrzydzają, nawet Chmielewska popełniła "Gwałt", Koontz "Intensywność", a Agata Christie jako Mary Westmacott zupełnie niestrawna. Kwestia kolejności trafiania, gdyby "Gwałt" Chmielewskiej lub cokolwiek Agaty Christie w wersji Mary Westmacott były pierwszymi przeczytanymi książkami autorek, w życiu nie sięgnęłabym po jakiekolwiek inne ich autorstwa. Tak jak nie sięgnę po nic Jacka Dukaja, może kwestia pierwszego fatalnego trafienia, trudno, sprawdzać nie będę. 

W każdym razie, w związku z ostatnim tytułem cyklu "Wiedźmy", jednak nie polecę ani tytułu, ani cyklu. Co do autorki, to jeszcze pomyślę, Agata Christie to nie tylko Mary Westmacott. 

Swoją drogą, to wytwory niektórych autorów są jak peany na cześć cech, których na co dzień autorom brakuje. Krętaczem pierwszej wody był Karol May, a jego Winnetou podnosi prostolinijność, uczciwość, honor do wartości nadrzędnej. Zdarza się że zimny i nieczuły ojciec lub pragmatyczna egoistka nie umiejąca nic nikomu dać piszą książki dla dzieci emanujące ciepłem i czytane przez pokolenia. Kubuś Puchatek, Mary Poppins miały właśnie takich autorów, a człek sobie wyobraża, że jak książka miła to i autor miły. Niekoniecznie.   

Niekoniecznie też książki odbierane przez nas pozytywnie są tak odbierane przez wszystkich. Czy wiesz Czytaczu, że całkiem niedawno trafiłam na twarzoku na profil zatytułowany "Małgorzata Musierowicz zniszczyła mi życie"? Półpoważnie i poważnie jest to prowadzony profil, są wątki i bohaterowie odbierani pozytywnie, ale też bywa, że demaskuje on szkodliwe schematy, ukryte w fabułach pani Musierowicz. Okazuje się że po analizie przeprowadzonej na profilu i ja skłaniam się do zdania, że może niekoniecznie szkodliwe te schematy, ale jednak niezbyt że są schematy.

W dodatku muzycznym Wiedźma w lepszym gatunku, była już kiedyś, ale ona jest w tak dobrym gatunku, że może się kiedyś jeszcze pojawić jako wiedźma. Wzorcowa.  Ilustruje posta nie okładka nabytej książczyny, a obrazki o zachowaniach różnych.  W dupie mają cudze opinie ci zachowujący się na obrazkach. Jedna pani dosłownie ma pieska. 

Pisała R R

środa, 4 stycznia 2023

Notatka 475 o lekturach przyjemnych, bez spojlerów

Numer 1

Nie wejdzie do szkół jako podręcznik. 


Yuval Noah Harari 

NIEPOWSTRZYMANI

To pierwszy tom serii, kupiony pod wpływem recenzji jednej z ulubionych autorek, nie była łaskawa zaznaczyć że książka raczej celuje w młodocianych. Przeczytałam i jestem zachwycona, autor w momencie trafił na listę ściśle obserwowanych. Będę szukać po bibliotekach, być może kupować, przekonał mnie do siebie tą młodzieżową pozycją. Jak dobrze napisana!!! Książkę wyslałam do Kocurro, bo z tego co wiem, to tylko u niej jest Młody, taki w wieku odpowiednim i jemu takie coś najpotrzebniejsze. Bo podtytuł mówi prawdę, książka jest o tym, jak to się stało że zwierzę ludź opanowało ziemię, co stoi za sukcesem, jakie mechanizmy działania i czym spowodowane nas tak wywyższyły.. Ach, książek na zbliżone tematy dużo, najsłynniejsza to chyba "Naga małpa" Desmonda Morrisa, ale to po lekturze "Niepowstrzymanych", książki jak najbardziej dla młodych, wyrywało mi się, ach, więc to tak działa...... więc to dlatego..... Uważam że książka do przeczytania przez każdego, lektura prawie obowiązkowa, niekoniecznie do bezkrytycznego połknięcia, ale trzeba wiedzieć. W końcu jest się homo sapiens.  Dla bardziej dorosłych - to ciut jednak za późno, żal że dotąd takiej książki nie było, nawyki się utrwaliły i łatwo ulegamy zarówno ciastu jak i opowieściom. No ale przynajmniej książka porządnie, obok zagadnień zawartych w głównym nurcie, tłumaczy dlaczego słodycze są takie kuszące, skąd się wzięły potwory pod łóżkiem i dlaczego niestety nie ma mastodontów oraz ludzi z wyspy Flores. To ostatnie tłumaczenie gorzkie, trudne do przyjęcia i o ile przyjmuję tłumaczenie zniknięcia mastodontów, to z ludźmi z wyspy Flores sprawa trudniejsza, wręcz dławi.  Dławi, a jednocześnie niechcący i przy okazji wyjaśnia przynajmniej jedną przyczynę wciąż gdzieś toczonych wojen. I o sile opowieści jest, ona też napędzała i napędza nasz sukces.  Napędza, lecz wytłumaczenie dlaczego tak w  perspektywie jednostki każe się solidnie zastanowić nad tym co się nam "sprzedaje", jakie idee są za opowieściami, i do czego to sprzedawanie może prowadzić. Na czasie, czyż nie? Ujmujące, że autor nie udaje że on i nauka są wszechwiedzące, tłumaczy nie z pozycji "wiem wszystko" a z "to najbardziej prawdopodobne". Odświeżające podejście, bardzo rzadkie, tak myślę.    Ach, jaka szkoda że to nie podręcznik ani nie lektura obowiązkowa!! Nie  można się jednak spodziewać, że książka znajdzie miejsce w szkołach,  za rewolucyjne to "tego nie wiemy" i "to najbardziej prawdopodobne" , szkoła nie lubi uczyć że czegoś nie do końca wiemy, że podejrzewamy.. i w żadnej szkole nigdy nie powiedzą wyraźnie jak to z tymi opowieściami jest.  No trudno, w szkole nie będzie, trzeba zapodać własnoręcznie, co bardzo polecam. Najlepiej kupić młodocianemu, nie wiadomo czy będzie też zachwycony (bo dla niektórych książka to kara boska, a czytać to lubią że dostali tysiące polubień, spadek po bogatym pradziadku z Argentyny, wygrali casting na rolę w serialu netflixa i żeby to nie była fikcja. Taaaa), ale jeśli przeczyta to dla niego sam zysk, a my oczywiście podczytamy i dopiero damy młodziakom. I dla nas to też sam zysk, być może też nam się wyrwie: Ach, więc to tak, to dlatego!!! Czyż nie miło?

PELETON

To najpilniejsze. Na twarzoku Mileny Wójtowicz jest prezent, link do nigdy nie publikowanego opowiadania z uniwersum ze strzygą Sabinką, tym razem majaczącą gdzieś w trzecim planie, tak homeopatycznie. To nie jest taki hicior jak opowiadanie o koszulkach z łabędziami, ale co Wójtowicz  to Wójtowicz. 

No dooooobra. Link.

milena-wojtowicz-achtung-lupus/ 



Książka o której też muszę napisać to nowa pozycja Małgorzaty Kursy. Bardzo lubię te autorkę, a książka "Kto mnie zabił?" według mnie jest jej najlepszą. To pierwszy tom cyklu "W poczekalni pana B", i będę czekać na następne. Na rynku polskim, to pierwsza chyba taka rzecz, skrzyżowanie serialu "Dotyk anioła" z "Opowieścią  wigilijną" choć o świętach nie ma ani słowa, niby komedia, ale nie do końca. Nie do końca, bo mimo lekkiej formy punktuje celnie raz, nasze czasem godne Ebenezera Scrooge'a pożądanie mamony i niedostrzeganie tego co mamy pod bokiem, dwa naświetla jeden aspekt polskiego piekiełka. Na tyle komedia, że z uśmiechem i śmiechem oraz dużą przyjemnością czytałam. No dooobra, przyznam się. Książkę odebrałam w zimnym słonecznym bezśnieżnym dniu, jednym z tych późno listopadowych i od razu, tuż po wyjściu z Empiku zaczęłam podczytywać. Skończyło się na tym, że przytomności pozaczytelniczej starczyło mi do przystankowej ławki z której wstałam  po przeczytaniu ostatniej strony. Zesztywniałam kompletnie, nogi i reszta nie chciały słuchać, jeszcze trochę a byłby naturalny pomniczek.  Wcale nie czułam że zimno, lektura mnie zupełnie znieczuliła. Potem oczywiście odchorowałam (co tłumaczy dlaczego jeszcze cherlam, głupoty-zamachy na zdrowie po prostu mi się zdarzają), przeczytałam już w warunkach domowych powtórnie. Nabytek uważam za wyjątkowo udany i bardzo czekam na następne tomy. Na tle reszty pozycji wydawniczych rzecz odświeżająca i nietypowa. 

Bardzo porządnie  nie wytłumaczę dlaczego polecam, ale się postaram. Odświeżynki domowe wydane kiedyś dawno, zupełne archaiki, niezwykle wdzięczne mimo dat wydania. Zostały wydane przez Wydawnictwo Morskie w latach pięćdziesiatych-sześćdziesiątych-siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Cieniutkie, wąskie, nieduże. Mam poza jedną pozycją wszystkie autorstwa Marii Pruszkowskiej (kociara, kociara!!!,  allleee, koty homeopatycznie w pisaniu, Częstochowianka-Warszawianka-Sopocianka, niezwykle miła osobowość - to w pisaniu widać) i są to bezcenne skarby.  Arcydzieła bezpretensjonalnego wdzięku. Posiadam i odnowiłam sobie czytelniczo:

O dwóch wikingach i jednej wikingowej

Prześlę panu list i klucz

Życie nie jest romansem, ale... 

7 babek 1 dziadek 

Pierwsze dwie akcje mają umiejscowioną czasowo przed wybuchem wojny, ostatnia po  wojnie, "Życie nie jest.. ." powiada o czasie okupacji i wczesnych latach powojennych. Jest jeszcze "Kapitanówna", "Głowy nie od parady" , pisane wspólnie z siostrą, Zofią Krippendorf, ale "Kapitanówna" to już nie to, a tej drugiej nie dorwałam i po "Kapitanównie" się nie rwę.

Może błąd. Dorwałam fragment, średnio interesujący i nie dający żadnego poglądu na akcję, ale coś mi się zdaje że bohaterowie to rodzinne dzieci. Te, które pojawiły się w końcówce "Życie nie....".Ochrzczone ukradkiem przez babcię w kolaboracji z niemiłą sąsiadką Mamracją, czego babcia bardzo żałowała. Zapamiętane na zawsze:

"Wolałabym troje wnuków w smole, niż jedną Mamrację na karku".

Brak mi pozycji "Słodkie dni Aranjuezu", a od niej zaczęła się moja maleńka kolekcja książeczek Marii Pruszkowskiej. Niezwykła rzecz, opowiada o życiu w obozie pracy, oczywiście czas okupacji, słowo "obóz" (autorka trafiła tam po upadku powstania warszawskiego), a tu od razu zapowiedź że nie, traumy nie będzie wywlekać i rzeczywiście nie wywleka.  Wyszedł mimowolny hymn na cześć wewnętrznej wolności, pogody ducha.  

Co do ilości książeczek, nie wygląda to bogato, prawda? Ale nie może wyglądać inaczej, tyle wydano i nie ma szans by to zmienić. Jest wzmianka o opowiadaniach zamieszczanych w prasie, ale przepadły. Być może kiedyś ktoś odkryje rękopis/maszynopis  książeczki obejmujacej czas powstania warszawskiego, bo tak, autorka brała udział, była uczestnikiem i świadkiem, być może w rodzinie są jeszcze inne rękopisy lub rękopisy bez cenzurowych okrojeń.  Jak na treść książeczek, pisanych przecież w latach głębokiej komuny, wpłynęła cenzura? One tak pogodne,  zupełnie niepolityczne, być może też w jakimś stopniu ahistoryczne, choć akcje w nich są wynikiem osadzenia w konkretnych datach. Nie ma łatwo z dostępem do książeczek Pruszkowskiej, ale w porządnych dużych bibliotekach (gdzie nie ma nachalnych czystek pod kątem nowości),  powinien jakiś tytuł być.  

No i starczy. 

Wybrałam do polecenia lektury pogodne, dające przynajmniej mnie radość. PELETON dopiero otwarty, cała masa się pcha, różnych, tych mało radosnych też.. Zaczęte "Księgi Jakubowe", to jest monument. Ale ja jednak wolę czytać niż o czytaniu  pisać, a jak już pisać, to o takich książeczkach co po prostu przyjemne.

Pisała R.R, a Jacuś się pchał. Powinien teraz mieć imię Cycuś, taką ma fazę. 

Ps. Dorwałam na własność i po tyyylu latach przeczytałam powtórnie "Słodkie dni Aranjuezu". Zupelnie przy tej dawnej lekturze zlekceważyłam propagandę prokomunistyczną, w porównaniu do innych dzieł wydanych w tamtym czasie delikatną, ale teraz wali po oczach. Lektura zaskoczyła, inaczej pamiętałam. Ale i tak polecam. 

wtorek, 25 października 2022

Notatka 462 impreza poniedziałkowa i P nad Pilicą.

Po. Uffff. Tu było krótko, sześćdziesiąte urodziny mojej malującej koleżanki i oględziny efektów odnawiania mieszkania. O koleżance   tu. Cholera, od czasu pisania linkowanego postu nie wzięła pędzla do ręki. Nie ma ukochanych przez kumpelę araukarii, beniaminka, paproci bo mamusia stwierdziła że od nich grzyb. Nie da się polemizować, ocieplili w międzyczasie blok, zrobili korektę pokrycia dachu,  kwiaty wywalone, a grzyba nie ma bo kwiatów nie ma, nie dlatego że mieszkanie świeżo odnowione, blok ocieplili i skorygowali dach.... Nie ma czego bronić, z  małej dżungli, zielonego słupa wysokiego na dwa metry (słupa, bo mamusia pilnowała by zieleń nie wychodziła poza przestrzeń podstawy, małej ławy)  została jedna anginka-geranium, wątła bez kolegów.  Bo grzyb. Taaa. 

Prezent to zestaw herbatek, tak by i mamusia skorzystała i nie protestowała, herbatki w dużej mierze z cyklu "samo zdrowie". Ulubiona przez nas obie nie za droga kawa, i na odchodnym biała puszka, zabrana na wsi słuczaj. Wyciagnięta jak królik z cylindra po oględzinach efektów odnawiania mieszkania. Wiesz co Czytaczu? Nie będziej obgadywania tej imprezki. Była i tyle. 

Po imprezce odebrane "Cuda Wianki", nastrój radykalnie podniesiony czytaniem.  I już wiem że miejce akcji, miasteczko Zielony Jar, to alternatywny Przedbórz nad Pilicą. Zgadza mi się, Autorka zanim wyprysnęła w świat i do Torunia była Przedborzanką, echo dorastania w nim jest w cyklu o Dorze Wilk, a co trochę śmieszne nazwisko ukochanej babci, której dedykowany jest poprzedni tom opowiadań o Koźlakach pojawia się i w mojej rodzinie. To nie czasy wyliczania piętrowych koligacji i powinowactw, być może jakiś cień pokrewieństwa jest, ale tysiąc razy bardziej prawdopodobne że jednak nie. 

Wymieszany ten Przedbórz z innymi mieścinami, wzbogacony o magicznych i miejsce pracy Malinki, z przybliżonymi do miasteczka lasami. Obyczajowo to Zielony Jar jest częściowo przeciwieństwem Przedborza, częściowo wierny oryginałowi. I w Zielonym Jarze nie ma rzeki czyli  - nie ma Pilicy. A Pilica ważna. Drugą rzeczą nie przeniesioną na literackie poletko jest brak wzmianki choćby najmniejszej o specjale przedborskim, czyli o kuglu. Może Autorka nie lubi.  

Proszę bardzo, trochę cykanek z Przedborza. Z niedzieli. Z wypadów dla higieny psychicznej robionych z imprezy. Nie przewidziałam, że mi przedborskie cykanki się przydadzą i obrazków miasteczka tylko kilka. 




Impreza zaczęła się jak to w tej części mojej rodziny mszą, stąd pierwsze cykanki to kościół i stara plebania. Ogólnie kościół kilkukrotnie wypalony, częściowo rujnowany pamięta czasy Kazimierza Wielkiego i królów wcześniejszych. To podobno w nim, a nie w zamku (obecnie górce powstałej z udeptanych ruin) król  Władysław Jagiełło nadawał prawa miejskie Łodzi. 

I rynek. 






Park przy Pilicy. 




I widoki z parku na rzekę. 










Oraz już blisko końca imprezy znów rynek.



Może to nie Przedbórz pierwowzorem Zielonego Jaru? Cholera wie. Przecież setki podobnych miasteczek. Kochanych ze względu na kochanych rodzinnie  ludzi, dorastanie w nich, wakacyjne wspomnienia. Na pewno jednak nie Strzelno Kujawskie, ciekawe czym się Autorce naraziło.

Pisała R.R. wracająca do  Koźlaczków, Maliny i Zielonego Jaru. Czyli do książki "Cuda Wianki" Anety Jadowskiej. 

sobota, 4 czerwca 2022

Notatka 435 zastój

Nic nowego nie mam do powiedzenia. Zastój. Kaszlę, chrypię i zalegam. Idzie ku dobremu, ale cholera, ślamazarnie nie do wytrzymania. Co to jest za gangrena, ta wirusówka, trzyma się mnie jak przylepiona. Rosół na okrągło, ale tym razem wirus chyba rosół lubi i zostaje na następną porcję........

Futerka zdrowe, karma i piasek są, warzywa z wtorku starczą do kolejnego wtorku, kawa i reszta spożywki też na razie są. Więc wirus chyba czuje że se może pozwalać, w dupie mając moje chciejstwa. 

Dziecko było tak dobre, że odebrało zamówione książki (empik i biblioteka), jest jeszcze stos emerytalny,  więc podczytuję. Szczerze?

Mam zaliczoną książkę Marty Kisiel "Nagle trup". I mimo fajerwerków humoru, świetnego stylu, szumnych zapowiedzi i dobrej zabawy przy czytaniu - to nie będzie moja ulubiona książka. Bywa. Moje autorki-fantastki kryminalą pobocznie i różnie im to wychodzi. Nie przebiła Marta Kisiel Mileny Wójtowicz, ale to ogólnie sprawa subiektywna, to lubienie lub nie, ranking co lepsze też bardzo osobisty. Czytam synchroniczne kilka książek, ale mózg najchętniej obecnie  rozkoszuje się lekturami już znanymi. Tylu lepszych autorów, a teraz rączki same się wyciągają po Koontza. Na przykład. 

Lenistwo fizyczne wymuszone, a w głowie kombinacje. Stara śpiewka, nie da rady schylać łba, a spróbuj człeku coś robić przy wyprostowanym. Czytać się da, ale niewiele więcej. Więc kombinacje i plany na razie teoretyczne, byle tylko choć procent udało się zrealizować, to będzie ok. 

I filmiki oglądam. Te mi się spodobały wyjątkowo.



Pisała R.R. zdrowiejaąca ślamazarnie.

wtorek, 25 maja 2021

Notatka 337 Milena kryminalna

Jakoś tak się składa, że moje ulubione Fantastki kryminalą. Aneta Jadowska serią o Garstkach (nazwisko) w Ustce, Marta Kisiel też chyba błyśnie serią o Teresce. Na razie "Dywan z wkładką", ale pisze kolejną tereskową rzecz. Te kryminałki  bardzo dobrze się czyta, fachury w końcu pisały i mam nadzieję że jeszcze kryminalnie popiszą. Pokryminaliła i Milena Wójtowicz. 

Książkę pochłonęłam, i stwierdzam, bardzo stanowczo stwierdzam, że rewelacyjna. Tak. To jest komedia kryminalna, bardzo niesztampowa, jak to u autorki. Tak, jest trup, są podejrzani, są samozwańczy detektywi, ale... Niby wszystko było i nie da się nic nowego wymyślić. Niby.  Co lżej piszący autor, a zwłaszcza autorka, to chętne porównania z Joanną Chmielewską. O lekkość pióra chodzi, i humor, co niewymuszony, postaci rysowane lekko, ale tak że są pełnokrwiste, pełne własnych dziwactw. Tak, spuściznę po królowej widać u wielu, ale jeśli już, no to niech mi autorki i autorzy wybaczą - to Milena Wójtowicz jest na podium. Milena Wójtowicz zgarnia medal bardzo szczerozłoty, chętnie wysadzany drogocennymi kamieniami o mistrzowskim szlifie,  za sprawą książki kryminałkowej, jednej jedynej w tym gatunku popełnionej. A Chmielewskiej w żaden sposób nie naśladuje.   Nie wiem czy ten nurt twórczości autorka będzie chciała kultywować. Może tak, może nie.

Ale będą namowy. Łatwo o nie, bo lektura zostawia głód kontaktu z bohaterami. Oni pełnokrwiści i oryginalni. U Mileny Wójtowicz zawsze tak. Już słyszę te namolne jęki JESZCZE, DRUGI TOM, BŁAGAM, tak częste w wypadku jej twórczości. Bo jęki są, i to w jednym wypadku bardzo słuszne ("Wrota", tu opowieść zostawiona w takim punkcie, że musi być kontynuacja. Od lat nie ma), a że nie grzmi nimi cały net, to za sprawą słabej reklamy, a także i tego, że autorka rzadko wydaje, nakłady nie powalają liczebnością. Dochodzi tu jeszcze opór autora przed popychaniem, przekora organizmu którą rozumiem.  To wytłumaczenie dlaczego autorka odporna na skamlania o kontynuację "Podatku", "Wrót" oraz "Załatwiaczki" . Dodatkowo niesforna wyobraźnia, którą tak w twórczości Fantastycznej Mileny cenię, pcha autorkę po nowych traktach, omijając stare. Podparta ta wyobraźnia psychologicznym realizmem, buntujacym się przeciw bezstresowej miłości po grób, jednolicie czarnym charakterom, łatwym i oczywistym rozwiązaniom fabuły.  A także absurdem sytuacyjnym, przewrotnym realizmem. Uwielbiam, a tytułów stosunkowo mało. Inna rzecz, że była długaśna przerwa w pisaniu, na szczęście jest pisarska reaktywacja. Te nowe książki ciut dojrzalsze, lepsze, ale starsze też się bronią, nadal bawią. Na liczebność wydanych tytułów potężny wpływ ma fakt, że autorka jest normalnie pracującą na etacie osobą. Jasne, to że jest na etacie bardzo szkodzi na ilość, ale jak dobrze robi na jakość, na oryginalność, na książkowe realia - w fantastyce też.

Namawiać autorki na kontynuację utworu nie mam zamiaru, mimo że lektura i u mnie zostawiła w organiźmie głód wyrażający się w słowie JESZCZE.  Bardzo chętnie przyjmę natomiast każdą następną książkę w takim gatunku, jaki Milenie Wójtowicz się wymyśli i napisze.

Polecała R.R 


sobota, 17 kwietnia 2021

Notatka 314 recenzja i skrótowy meldunek

Kocurro, jesteś? Przeczytałam młodzieżową Jadowską. "Franek i Finka" rzecz się zowie, i jest jedną z najlepszych książek dla młodzieży przeczytanych w ciągu ostatnich kilku lat. Sądząc po fabule, gdzie jeden z  wątków niezamknięty, będzie kontynuacja. I to jest bardzo dobra nowina.  Dla Ciebie, może dla Młodego też.

Książkę odebrało z Empiku Rodzinne Dziecko, podrzuciło dziś rano, a ja ją pochłonęłam, ulgowo traktując śniadanie i wybierając najmniej  absorbującą wersję obiadu.  To nie jest bardzo gruba rzecz, ale intensywna. Spokojnie kładzie na łopatki zagraniczne przeczytane przeze mnie w ostatnich latach młodzieżowe hiciory.  Czytam różne rzeczy, delektuję się różnymi klimatami, jak rzadko jednak coś aż tak wciąga.  Harry Potter, to ten poziom intensywności.  Niewiele książek go osiąga, a tu niespodzianka, "Franek i Finka" tak. Nic te tytułowe dzieciaki nie mają z ofiar, żadne tam dziewczynki z zapałkami, wierzgają przeciw pułapkom losu równo. Może podstawą jest coś, czego nie miał HP, rodzina i pewność że kochani, że na bliźniaka/bliźniaczkę można liczyć.  Ale nie ma łatwo, jeśli jest magia to owszem ubarwia i rozszerza świat, ale niczego nie upraszcza, problemy są (i to poważne), podstawowy wcale nie magiczny.  Jak to u Jadowskiej, nie ma sztampy, nie ma kalkomanii. Oryginalność tak. 

Potrzebne mi było takie nurkowanie w lekturę. Wrócę zaraz do niej, łykałam za pośpiesznie, ciekawa co dalej. Teraz będzie wolniutko, ze smakowaniem. Intensywna ona na tyle, że gwarantuje ponowne wpadnięcie w świat fikcji, dobrze napisana, a nawet bardzo dobrze.  I lekka, nie dla mnie teraz ciężka artyleria.  

Meldunek w międzyczasie.

Czwartek i piątek były podłe, dziś lektura leczyła, ale dobrze to nie jest. Lekka gorączka i kaszel, wczorajszy dzień z wędrowaniem na rentgen w deszczu nie pomógł, to czytanie pomaga. Strach co wyszło na kliszy.  Kurczowe trzymanie się myśli, że lepiej jednak jest.

Dodatkowo niepokój kwoki, czy wszystko z ludziami ok. dokopuje. Rodzina, Czytacze, przyjaciele. Kwoczy niepokój to efekt uboczny wczorajszych dramatycznych opowieści telefonicznych. Nie dość, że spokojnie spać nie dały, to nie daje się ich ignorować i w dzień. Aż głupiego posta musiałam pisać, by się co nieco od paskudnych myśli uwolnić.  Przecież i bez tych opowieści trudno mi zachować stoicyzm,  łatwo teraz o lęki.

Ale jak czytam, to zapominam i lepiej się robi, choć za meldunki byłabym wdzięczna. 

Dla Kocurka pysio Jacusiowy. Chciała, a Jacuś życzliwie pozwolił, podrzemując na ropuszej pościeli, przetaczając się po niej w drzemkach. Drobinka to jeszcze, koci szczypiorek. 






Wracam do lektury. Nara. Trzym się Czytaczu.

czwartek, 15 kwietnia 2021

Notatka 312 wojny koteczkowe

W ubiegłym roku, gdy pojawił się maleńki Jacuś, miałam jazdę, ale bez bicia. Nie mam wielkich doświadczeń z lejącymi się futrami. Owszem, był bandycki Kubuś, była Piwniczna Kotka. Piwniczna Kotka wyemigrowała, a Kubusia spacyfikował Tytusek. Dopóki Kubuś nie był na etacie mamuni, rzeczywiście były prania moich futerek, trzeba było ratować, paść Kubusia ponad miarę, bo głodny był wściekły. Pilnować na okrągło, karcąco krzyczeć "Kubuś, nie wolno!!". Bezczelnie łapać tłuściocha w trakcie bójek, zamykać agresora w łazience, gdzie w momencie pokorniał. Krzyki, łapanie i pilnowanie pomagały, ale ileż to wymagało czujności. Na szczęście, poza pierwszym ugryzieniem mnie do kości, nigdy nie podniósł na mnie zęba i pazura. Inteligentny ponad kocią normę, a przecież futerka niegłupie. Tyle mojego doświadczenia z kocimi bójkami.

A teraz u Kocurro wojny. Nie wiem, czy z lecącymi kłakami, ranami i wrzaskiem, pewnie tak. 

Na pierwszy ogień skuteczne raczej metody gościa od programu My cat from hell, czyli Kot z piekła rodem. 

Jackson Galaxy oraz Dr. Mikel Delgado KOCIE MOJO czyli jak być opiekunem szczęśliwego kota. 

Pam Johnson-Bennett Jak kot z kotem

Claire Bessant ZAKLINACZ KOTÓW Jak rozmawiać z kotem

Wnioski takie. Łatwo nie będzie. Najskuteczniejszym rytuałem byłoby ponowne wprowadzenie kota do towarzystwa, co przy zakoceniu miejscówki  u Kocurka, niewielkiej ilości pomieszczeń, zakrawa na niemożliwe. Jeszcze wymagałoby to ciągłej obecności, czujności, dyscypliny wojskowej. Chyba odpada, ale jeśli Kocurro uzna ponowne wprowadzenie za metodę właściwą - służę. Rozwlekle w dwóch pierwszych książkach krok po kroku opis postępowań podobnych, acz różniących się znacznie szczegółami. 

Tak naprawdę, to Kocurro przydałaby się klatka bytowa, by agresora do niej ładować.  Nie zaszkodziłoby położenie do pokoju z dwóch dodatkowych legowisk, a może i drzewka, może być takie naścienne. Sztuczki z karmieniem jednoczesnym (konieczne odcięcie od stałego dostępu do karmy, karmienie małymi porcyjkami pani w klatce i pani poza klatką, równocześnie, zmniejszając odstęp pomiędzy miskami) i mieszanie zapachów jednego kota z drugim kotem. Poprzez wymianę legowisk, przenoszenie za pomocą pieszczot policzków szmatką zapachu jednej kotki na drugą.    Jeśli Małgosia  ma rację, i u kotek wyciętych lub nie, chodzi o terytorium, to powinno pomóc. Ale klatka  bytowa przynajmniej na początku, gdy agresja silna niezbędna, żeby było ograniczenie terytorium.  Praca i tak tytaniczna, wymagająca błyskawicznych reakcji, ale omija się blokadę pomieszczeń.  Proces rozłożony na dni, może tygodnie. Tak mi wyszło z lektur.  Jeśli Kocurek będzie miała życzenie, udostępnię. 

Zadziwiające. Zawsze się starałam przez dzień, dwa izolować przybysza. Nigdy nie wychodziło, Łojciec nie dopuszczał do osamotnienia nowego, lub tak jak z Kubusiem akcja była błyskawiczna. Z Lisiunią wypuszczenie rudzielca dało kosztowne i długotrwałe kuracje całego stada, łącznie z moją osobą. Wyjąwszy przypadek zbója Kubusia, wszystkie moje chłopaki egzystowały bez efektownych bojów. Wstępy do bójek, to tak. Gacuś jest kotem niezbyt towarzyskim, gdy coś mu się nie podobało boksował, najczęściej podgryzającego Felusia.  Jeden, dwa bardzo silne pacnięcia, łapka naszykowana do ciosu, bardzo stanowcza postawa i rezygnacja z akcji ze strony pacanego. Gacuś wali zwiniętą łapką, bez pazurów, bardzo boleśnie - przez przypadek oberwałam. Od kilku miesięcy nie ma i tego, z Felusiem sojusz. Pacana Lisiunia nic sobie z pacania nie robiła, odskakując w porę i odpychając ciałem Gacka, np. od miski, traktując go jak powietrze, od czego głupiał. Przy miseczkach na moją zdrową wtedy i żertą Gender nie było mocnych, widać było że nie ustąpi za nic na świecie i to Gacek ustępował, czasem z pyskowaniem. Na Jacusiu jeden cios wypróbowany i skuteczny. Namolny Jacuś nie jest wobec Gacka namolny, wystarczy podniesiona łapka i CHUPACABRA rezygnuje. Jakimś cudem się układa bez wojen.

Więc tego. Ilustracje to okładki fantastyki, kociej fantastyki, seria Wojownicy Erin Hunter, zupełnie mi nie znana.  Nie będę robić skanów wszystkiego, ale kilka stron z trzeciej, najzwięźlej omawiającej kocią agresję książki, czemu nie. Wnioski wysnułam z trzech.  Więcej mam, ale tam temat jakoś pominięty. 






R.R pisała, o sprawach, o których Kocurro być może i tak wie więcej.

czwartek, 18 marca 2021

Notatka 294 czwartek prawie niepaskudny




Ranne K. Lodowate, ocukrzone gęściutko śnieżnymi kłaczkami. Sprytnie posypane, zero odśnieżania.











Popołudniowe, wolne w większości od białych ozdóbek, za to takie atrakcje. 




Panowie, jak panowie, normalka. Ale ptaszki zrobiły sobie prawdziwe zawody w przepychaniu torby z pachnącą resztką frytek. Czy ptaki mają węch, to nie wiem, ale te twardo nie odpuszczały, pchając torbę przy dziobaniu pod ludzkie nogi. Gołąb pilnie asystował, prawdopodobnie sędziując w zawodach.

Słońce w K świeciło zimno. Cały dzień był zimny, dla mnie oczywiście pracowo czwartkowy, czyli niełatwy. Na dobitkę, miałam dziś rozmowę z szefową, ocenę pracy w roku ubiegłym. Bo nie wiem czy wiesz, Czytaczu, musimy się samooceniać, co potem jest przedmiotem rozmowy, w wyniku której, wychodzi się w poniżeniu, z oceną znacznie obniżoną. M też miała taką rozmówkę. Ona załamana gadką, którą i mnie zafundowała moja korpo. Posta o robocie nie będzie, brzydzi mnie ten temat, niewiele dobrego da się teraz powiedzieć. 

Ale było tak.

Rozgoryczona M stwierdziła, że chyba się zwolni (odradzam. Odradziłam). Tekst taki puściła po rozmowie, dziwne znaczki to bardzo brzydkie słowa, co jej się z usteczek wyrywały

"#!!&  CAŁY CZAS  % *-/$&&!!!??/#®π CZŁOWIEK  ROBI *π√¥€¢ *®€¢ DOBRZE. RAZ SIĘ $¥€¢£ POMYLISZ  I TO CI  %©®¢£[  WYPOMNĄ.  CZEMU NIE POWIEDZĄ, ŻE ROBISZ WSZYSTKO DOBRZE I TYLKO ÷$&*##  JEDEN MAŁY BŁĄD!!!" Znaków dziwnych powinno być więcej.

Ale zdanie, które załamało M to takie:

"Pani M, niech się pani nie obrazi, ale nawet papier toaletowy musi się rozwijać".

Rozdygotana M miała rozmowę godzinę przed moją. I u mnie padło:

"Pani R, niech się pani nie obrazi, ale nawet papier toaletowy musi się rozwijać'.

Tylko, że ja już znałam to zdanie. I padło z usteczek mych:

Rozwój musi mieć dobry cel. Jeśli celem wycieranie mną dupy, to w żadnym wypadku sobie nie życzę. Proszę sobie to przy moim nazwisku zapisać.

Po czym rozmowa szybciutko się skończyła. Ocenę i tak mam ciut obniżoną, ale powiem Ci szczerze Czytaczu, że musiałabym użyć majchra wsadzonego czubkiem między żebra, było inaczej. 

No dobra. Dziś podróż była błyskawiczna, skończyła się punktualnie wtedy, gdy wg. rozkładu powinna. Nie pamiętam kiedy ostatnio miał miejsce taki cud. Rok temu? Trzy lata? Dawno.  

Z radości że wcześnie, odwiedziłam antykwariat (zwykle już zamknięty) i wydałam trzynaście złotych na odkupienie pożyczonych kiedyś komuś na wieczne nieoddanie książeczek. Cykanki okładek zaczynają posta. Z radości że światło i słońce, że wcześnie i po pracy, oraz z tego, że się w korpogadce nie dałam, nacykałam świetlnych cykanek. 




















A teraz będzie kąpiel, na zakończenie czwartku, dziwnie niepaskudnego.

R.R. pisała