Czytają

sobota, 26 lutego 2022

Notatka 412 wracam. Raport.

Raport ku pamięci. Za czas być może niedługi uleci z wiatrem. Ba, już teraz wydaje mi się że przesadzam.  Mogło przecież, TFU-TFU-TFU, być gorzej.  

Sobota się zaczyna.  Chyba wracam. Jeszcze dużo śpię, a to co dochodzi ze świata budzi we mnie chęć by spać dłużej i przespać wojnę. Szkoda, jak człek jako tako na chodzie to się nie da. Nie docierało do mnie prawie nic. Teraz, w dawce wstrząsowej. Rany Boskie!!!!  Aż chce się dalej być mało przytomną, ale nie, tak nie będzie. I dobrze. W odpowiedzi na zaniepokojonego majla pisałam tak w chwili przytomności. Środa to chyba była. 

Kochana jesteś, wiesz? Tak. Żyję. Choć słabo. Doprawiłam się w sobotę, tą wietrzną przeokropnie. Tak głupim przypadkiem, że nie do wiary, a już było dobrze. Gryplan był taki. Giełda staroci, obejrzana miała być biegiem, potem odebranie i zakup żwirków dla futer. Proste, dojazdy i akcje wyliczone by nie wystawać na przystankach i nie łazić w tej dujawicy. I....... Tak. Udał się dojazd na giełdę i przebieg po bardzo nielicznych stoiskach. Ale potem, ło jasna dupa. Transport miejski tym razem dał ciała po całości. Ja rozumiem, wichur uszkodził trakcję i tramwaje akurat stały, ale to że jeden autobus, nowy i lśniący zgubił drzwi przed moimi nogami przebierającymi by do niego wsiąść, drugi pojechał trasą od czapy, trzeci się rozkraczył na zadupiu to przesada. I tak wystawałam wbrew woli na wichrze, lazłam z worami żwirku (dwa ośmiolitrowe) pod wiatr i a wcześniej z wiatrem dystanse długie i skutek jest. Pasę się czym mogę, jutro lekarz.  

Nie było lekarza. Nie wstałam. U mnie trzeba wstawać wcześniej niż świt by się zarejestrować na żywca, nawet na wizyty domowe,  a teleporady to se mogą wsadzić. Trzeba mieć zdrowie by się zmierzyć z służbą zdrowia, nie miałam. Czynności były ograniczone do absolutnie niezbędnych, zbędne i ponad siły omijane. Mycie się. Ubranie się. Zbędne.  Przed pogotowiem mnie cofnęło, bo przecież futra, a Bobusiowie też byli chorzy, zbiegło się nam jak gacie w praniu. 

Przechodzi. Ale z lustra patrzy na mnie postarzały w tydzień potwór. Ciemne wory pod oczami.  Spodnie dają się założyć bez rozpinania i wymagają paska by się utrzymać gdzie trza. Kołtun na głowie rekordowy. Tydzień wycięty z życiorysu, dobrze że futra dały radę i cud że ja dałam radę o nie zadbać w zakresie podstawowym. W piątek po raz pierwszy od soboty było umycie się, wyjście z domu, wyniesienie śmieci co  zaczęły dawać aromaty. Zrobione zakupy i będzie rosół. Ale gdy pańcia jęczała lub spała, Feluś zrobił porządny pogrom zielonemu. Na przykład. Jeszcze pewno nie jedna niespodzianka mnie czeka, bo były momenty gdy szalały bardzo, coś tłukącego się słyszałam kilka razy, nie zaglądałam jeszcze do dużego pokoju, boję się. Pranie nie wyjęte z pralki zaśmiergło. Pierze się ponownie, ale kto wie, może trzeba będzie wyrzucić. Trudno, ważne że nie ma strat w ssakach, siebie też liczę. Rachunki pewnie podskoczą, np. gaz się palił na kuchence przez noc, tak jak i światło. Nie byłam w pełni przytomna. 

Stan taki jak sprzed sobotniego przewiania, czyli łeb pobolewa, aleee. To co się działo w zakresie bólu łba po wietrznej sobocie, to przechodzi ludzkie pojęcie. Super jest w porównaniu, metoda żydowskiej kozy, bo przecież przedtem wydawało mi się że dobrze nie było. I się wszystko leczy. W końcu. Czuję to.  

Pożar był pod czaszką, huczący niczym młot pneumatyczny. Owszem był naproksen, on tłumił, ale ileż można go żreć? Dawka dobowa przekroczona dwukrotnie, a dwie-trzy godziny po zażyciu miałam ochotę w rytm młota rozłupać sobie czoło i wydłubać płonące. Metodą chłodzenia ekstremalnego ból był uciszany, czyli łeb pod zimną wodę, okłady z mrożonek. I znaczna część śmieci to mrożonki przykładane do łba i puszczane koło wyra z ulgą by zasnąć.  I potem albo zjedzone, albo spalone przy przyrządzaniu, albo zepsute. Ani razu nie miałam siły by odnieść mrożonkę. Tak fajnie było......

Nie mam pojęcia czy była to skrajna nieodpowiedzialność, czy właściwa metoda. Możliwe, że udało się wyjść z tego bólu fuksem, metoda może być na dobicie, zastosowana w rozpaczy.  Pomogło, ale nie polecam, gdybym myślała przytomnie pewnie jednak wołałabym pogotowie. A tak to ratował jeszcze naproksen.

Nie zauważyłam dwudniowego braku wody, czajnik był pełen a tablety popijałam mineralną. Owszem, przy zmianie wody futrom leciała ruda, ale przeczekałam to. Sąsiadka wyskoczyła z pytaniem jak sobie poradziłam, stąd wiem że nie było.  

W piątek co minął było wyjście bardzo potrzebne. Potem spanie i jest już sobota. Jest dobrze jak na razie i tak trzymać, zaraz nastawię rosół i znów łupnę lulu. Budzik nastawię. Za ozdobnik robią przywleczone przy wyjściu wierzbowe bazie ze ściętych krzaczorów.  Na turkusowym brystolu, problem jest by w tym wysypisku w jakie zmieniła mi się chałupa znaleźć coś czystego, przecież już było bordello przed. No nic, będę ogarniać.  

Bobusie też zdrowieją. 

Pisała R.R.


środa, 16 lutego 2022

Notatka 411 bo sosny

Wybacz o Kocurro, zdekompletowano mi paczusię do Ciebie, kumpela przyszła i porwała mazankę co na niej dosychał werniks . Nastepna mazanka idzie jak po grudzie, wena coś uleciała. Jeszcze walczę, ale coś mi się zdaje że własnozmalowanej mazanki nie będzie.  Tym razem.

Ponadto co? Dziś była nieplanowana wyprawa do sosen. Pogoda w godzinach mniej więcej rannych była piękna, więc Asia mnie terapeutycznie wyciągnęła. Obie mamy zapchane zatoki, po wyprawie jakby mniej. Bo SOSNY! Były, i były skuteczne.  Na cykankach ich niewiele, ale były, pachnące. Gorzej że znacznej ich części ubędzie, napisy i jaskrawe znaki informują o wycince. A tyle ich już zniknęło. Najpierw tereny nad Wartą, potem lasy i powrót.  Tak było.

































Skrajnica.  Zamarznięta woda, Asia próbuje puszczać kaczki po lodzie. 






No i sensacja. Też chcę. Na balkonie bym wywiesiła. Może są i inne banery, niekoniecznie musi być taki. W końcu na własne oczy widziałam przez lata na jednym z blokowych balkonów mini baner z napisem "Boże dzięki Ci za radio Maryja". Wtedy to jakoś mnie nie korciło, teraz tak. Co by tu jako wyraz poglądów???? Mogą być gorszące, z balkonu na trzecim piętrze musieli by ściągać strażą. Pomyślę. 


I pnąca trzmielina na ogrodzeniu przy przystanku. Kolor źle wyszedł, ona była tak barwna, a tu zamiast żółci i bordo jakieś zielone i brudy. Kolorystyczna cenzura.



A teraz ciemno, wiatr wyje jak stado potępieńców, słychać to mimo zamkniętych okien.  Zdaje się że załapałyśmy się na moment naprawdę pięknej pogody. Ostatni na czas jakiś.. Fajnie było.

Pisała i cykała R.R

poniedziałek, 14 lutego 2022

Komunikat! Nadchodzi!!

 


Wobec obfitości nowin płynących z mediów ta jest sprawdzalna. Wiosna będzie. 
R.R. pocieszona odrobinkę komunikuje.  

wtorek, 8 lutego 2022

Notatka 410 "moja staruszka" . Spowiedź i trochę pliszkowania.

Obrabiam dupę. Sąsiadce, ale i sobie. Bo.

Z zazdrością czytałam u Tabaazy o Małgoś-Sąsiadce i Panu Dzidku. U mnie, choć jest staruszka za ścianą, mowy nie ma o familiarności. Nie, nie i jeszcze raz nie. Tabaaza znosi nawet od swoich poszturchiwanie laską, kluczem jest pewnie słowo "swoi". Moja sąsiadka może liczyć z mojej strony wyłącznie na wynoszenie śmieci i pomoc w ekstremalnych wypadkach. Nic więcej, choć jestem gorąco zapraszana w odwiedziny. 

Nie. 

Albo mam wredny charakter, o ileż wredniejszy od Tabaazy, albo instynkt samozachowawczy. Być może i to i to. Długoletnie sąsiadowanie było konfliktowe zawsze. Na oko czyściutka i w miarę elegancka milutka pani. Kulturalna. Dystans z mojej strony. Tak mi się ulęgło po przypadkowym usłyszeniu z ust całkiem mi obcej baby rewelacji. Daaawno, żyła Mama, a ja byłam nastoletni szczyl, krótko to było po zasiedleniu mieszkania. Podobno z mojej sąsiadki prawie domownik, obiadami gości, forsę pożycza. Dobrodziejka, a my ostatnie chamstwo, co ich się nie da kultury nauczyć. A ja głąb wymagający przeciągania za uszy z klasy do klasy. Tak pituliła koleżanka sąsiadki, babsko mi nie znane wcześniej.  Hmmmmmm. Taaaaa. Nieufność się we mnie wtedy tak rozkrzewiła, że wypełnia mnie ze szczętem do dziś. Obok innych uczuć.  

Mieszkanie obok. Niby spokój, ale znienacka nalot policji, bo mamy agresywnego psa, śmierdzącego i hałaśliwego nie do zniesienia. I na pewno podatek nie zapłacony. Misio z interwencji zobaczył moje ówczesne szczęście, ośmiokilową sunię która zamiast szczekania go omerdała i którą wygłaskał. Dowiedział się że sunia Gafunia w życiu nikogo nie ugryzła, szczeka na nielicznych, ostrzegając z daleka że nietypowy i niebezpieczny. I tak, szczekała przy spotkaniach z sąsiadką, chowając się jednocześnie za moje nogi. 

Potem, kilka lat później nalot ze spółdzielni, bo  donos  że śmierdzi kotami na klatce. Moimi. Akurat!!!! Moje nie wychodzące bez kontroli, wycięte i kuwetujące. Śmierdziało rzeczywiście, wizytowały blok cudze lub niczyje kocury, z upodobaniem olewajace z obu stron piwniczne drzwi.  Nalot był porą bardzo ranną, w czasach gdy było u mnie pięć kotów i nieposprzątana po nocy kuweta. Fredzio, Gucio, Kubuś, Mikuś, Tytusek. Kubuś z genialnym wyczuciem dramatyzmu walnął akurat wyjątkowo śmierdzącą kupę, uprzątnełam przy wysokiej komisji, tłumacząc, że ten smród ma się nijak do klatkowego, sprzątany jest na bieżąco, moje koty nie dają takiego czadu jak jajeczne, a jajeczne wchodzą przez zostawiane otwarte drzwi do klatki. Jakoś przyschło, ale kupsko Kubusia jednak spowodowało dziwne w treści pisemko proszące mnie o szacunek dla współmieszkańców. Kilka takich drobnych epizodów było. Czepialstwo nasilało się gdy nie było Łojca (pracował na Słowacji), milicyjny Misio był podczas takiej. Przy każdym przyjeździe Łojciec dawał  długotrwałe wrzaski biesiadując przy ścianie dzielącej mieszkania co on zrobi tej ....... . Tu sobie proszę wstawić zestaw dowolny słów niecenzuralnych.  Pomagało, sąsiadka na miesiąc lub dwa odpuszczała. Nienawidzili się gorąco. Zawsze. Dzieci tu raczej nie zaglądają, więc opiszę typowy epizod ze spotkania. Tu poszło o tykanie, sąsiadka o dekadę starsza coś powiedziała, zwracając się do Łojca po imieniu. I ruszyło. Głośno, bardzo głośno, z emocjami bardzo gorącymi, aż dziw że nigdy nie doszło do rękoczynów. O włos zawsze było. 

- Bruderszaftu nie było!!!!!! "Pan"  do mnie trzeba mówić!

- Wielki mi pan, po takich panach mój dziadek na konia wsiadał!!!!!!

- A mój takie panie w drewutni jebał, żeby mu chałupy nie zasmrodziły!!!!!

Łomot zamykanych sąsiedzkich drzwi. Łojciec długo parskał furią, zawsze. I tak to trwało, remontujący mi mieszkanie Karol wyzwany, moja przyjaciółka czekająca na mój powrót pod drzwiami zabawiana insynuacjami po których oczy robiły się wyłupiaste. Wypytana wyjawiła sensacje z których żadna nie miała nic wspólnego z faktami.  Ja niby uprzejmie zaczepiana bo coś tam, coś tam. Staram się być dla ludzi grzeczna, ale przy ostatniej takiej zaczepce  kilka ładnych lat temu powiedziałam, że nie mam czasu na takie rozrywki, jeśli się nudzi, proszę bardzo, istnieje coś takiego jak skok na bungee. Radykalnie pomogło. 

Potem, parę lat temu, było moje ratowanie jej, złamała biodro, drzwi zamknięte, szukanie telefonu do dzieci po informacjach i sąsiadach, wydzwanianie by natychmiast przyszli otworzyć, potem pogotowie. Usłyszał ciche wołanie Łojciec, ściana na szczęście dla sąsiadki w tym wypadku cienka, pozwoliła usłyszeć. I się wtedy okazało, że po pierwsze klucze potrzebne nie tylko w drzwiach wejściowych, zamknięty pokój  w którym była, po drugie sąsiadka ma dzieci, wnuki. Omijające kochaną protoplastkę jak zarazę.  Owszem, załatwią co trzeba, może i opłacą, ale bliskich kontaktów sobie nie życzą. Smutne. Bardzo smutne. 

Od tamtego wydarzenia mam wyrzuty sumienia. Coś powinnam. Tak nie powinno być, rzeczywiście ona jest sama. Stara. Nie wychodzi. To jest tragiczne.  


A tchórzę. Dość przez dekady było nieprzyjemności. Niby powinnam jak ten bohater cały na biało (żeby było dramatycznie widać krew),  powinnam coś tam. Odwiedzić, zadbać, sprawdzić..   

Zostawiam to bezczelnie sąsiadce z dołu. Ona uboższa stażem w sąsiadowaniu. 

Jedyne co robię, to patrzę w okno przy powrotach i wyjściach. Świeci się lub nie. Zmiany z zamkniętego na otwarte i odwotnie. Zmienia się ustawienie firanek i zasłon. Znaczy żyje. 

I regularnie wynoszę śmieci, przyznaję że z lekkim niepokojem. Możliwe przecie oskarżenie że je kradnę. Nie żarty, policja co parę miesięcy sprawdza doniesienia o kradzieży wnoszone wobec kolejnych opiekunek. Raz o trucie zamówionym jedzeniem. Zmieniają się opiekunki, policjantów witam jak znajomych, dzieńdobrujemy sobie na ulicy. W końcu widuję ich regularnie. Straciłam już liczbę tych opiekunek, szósta? Siódma? Jakoś tak. 

Więc nie. Nie będzie przyjaźni z sąsiadką.  

Tyle spowiedzi. Zazdroszczę Tabaazie.

A poza tym. Cisza u mnie na blogu ostatnio.

Nic złego się nie dzieje, mam się w miarę dobrze. Spełniam po prostu kiedyś popełniane życzenie by mieć czas na ubabrania rozmaite. Wzdychałam tak sobie czasami, dopadana upierdliwą niedoczasowością, zmęczeniem, niedospaniem. Kołowrotem, w którym cudem znajdowałam czas na bransoletkowanie i czytanie.   No i w końcu mam możliwość, to się babrzę. Do wypęku, zaniedbując z lubością porządki i inne codzienne niemilstwa.  Jak to zwykle u mnie, przy babraniu dłubaństwo mnie dopadło. I zapowiada się, że tak będzie, gdyż albowiem ponieważ moja koleżanka K. tak mi piszczała nad haftami, że pomyślałam sobie, że następnym dłubaństwem będą hafty dla niej. Niech piszczy nad własnymi. Niebieskie poduszki. W końcu!!!! Bo akurat koleżance K od dawna miałam ochotę coś sprezentować, należy jej się jak rzadko komu. I kłopot był, bo tak to jest z tymi co mają wszystko.  Hafty nie do pokazania jeszcze, przerwa w penelopiźmie, gotowe będą może za jaki miesiąc lub dwa.  Co poza tym. Miało być pliszkowanie. Wszystkie cykanki są pliszkowaniem. Drobna część. Nic nie ma jeszcze swojego stałego miejsca, może z wyjątkiem oklejanej drobinkami szkiełek kuli...... Może. Waza, nabytek za dwie dychy, świeczniki z żółtego szkła do kompletu z posiadaną też od niedawna lakową szkatułą-jajem. Dziwaczny pojemnik i mniej dziwaczne drobniejsze, białe. Tu jeszcze będę kompletować, spodobało mi się.  Jako końcówka obrazków aktualna pościel z rezydentem, pościel nowy nieśmigany  nabytek. Z ciucholandu za sześć złociszy. Rewelacyjny w dotyku. Miodzio.   Nie będzie na razie pokazany mosiężny, miedziany i brązowy złom, trochę tego nabyłam i wymaga on ogarnięcia zanim nada się do cykania.  Noo dobra. Przed.



A tu po wstępnym odmyciu na potrzeby posta.

I Feluś w pościeli.

Inną stroną mojego teraz, cholernie ważną, są futra. Rozwydrzyłam. Rozpuściłam. Dokuczliwe są, ale nie da rady odkręcić. I tym wyznaniem kończę, ekscesy pluszaków zostawiając na później. Od razu mówię, że to miłość sprawia, że od nich prawie wszystko łatwe, nawet podrapy. Po sąsiadce wszystko trudne.

Pa. Pisała R.R.