Czytają

sobota, 26 lutego 2022

Notatka 412 wracam. Raport.

Raport ku pamięci. Za czas być może niedługi uleci z wiatrem. Ba, już teraz wydaje mi się że przesadzam.  Mogło przecież, TFU-TFU-TFU, być gorzej.  

Sobota się zaczyna.  Chyba wracam. Jeszcze dużo śpię, a to co dochodzi ze świata budzi we mnie chęć by spać dłużej i przespać wojnę. Szkoda, jak człek jako tako na chodzie to się nie da. Nie docierało do mnie prawie nic. Teraz, w dawce wstrząsowej. Rany Boskie!!!!  Aż chce się dalej być mało przytomną, ale nie, tak nie będzie. I dobrze. W odpowiedzi na zaniepokojonego majla pisałam tak w chwili przytomności. Środa to chyba była. 

Kochana jesteś, wiesz? Tak. Żyję. Choć słabo. Doprawiłam się w sobotę, tą wietrzną przeokropnie. Tak głupim przypadkiem, że nie do wiary, a już było dobrze. Gryplan był taki. Giełda staroci, obejrzana miała być biegiem, potem odebranie i zakup żwirków dla futer. Proste, dojazdy i akcje wyliczone by nie wystawać na przystankach i nie łazić w tej dujawicy. I....... Tak. Udał się dojazd na giełdę i przebieg po bardzo nielicznych stoiskach. Ale potem, ło jasna dupa. Transport miejski tym razem dał ciała po całości. Ja rozumiem, wichur uszkodził trakcję i tramwaje akurat stały, ale to że jeden autobus, nowy i lśniący zgubił drzwi przed moimi nogami przebierającymi by do niego wsiąść, drugi pojechał trasą od czapy, trzeci się rozkraczył na zadupiu to przesada. I tak wystawałam wbrew woli na wichrze, lazłam z worami żwirku (dwa ośmiolitrowe) pod wiatr i a wcześniej z wiatrem dystanse długie i skutek jest. Pasę się czym mogę, jutro lekarz.  

Nie było lekarza. Nie wstałam. U mnie trzeba wstawać wcześniej niż świt by się zarejestrować na żywca, nawet na wizyty domowe,  a teleporady to se mogą wsadzić. Trzeba mieć zdrowie by się zmierzyć z służbą zdrowia, nie miałam. Czynności były ograniczone do absolutnie niezbędnych, zbędne i ponad siły omijane. Mycie się. Ubranie się. Zbędne.  Przed pogotowiem mnie cofnęło, bo przecież futra, a Bobusiowie też byli chorzy, zbiegło się nam jak gacie w praniu. 

Przechodzi. Ale z lustra patrzy na mnie postarzały w tydzień potwór. Ciemne wory pod oczami.  Spodnie dają się założyć bez rozpinania i wymagają paska by się utrzymać gdzie trza. Kołtun na głowie rekordowy. Tydzień wycięty z życiorysu, dobrze że futra dały radę i cud że ja dałam radę o nie zadbać w zakresie podstawowym. W piątek po raz pierwszy od soboty było umycie się, wyjście z domu, wyniesienie śmieci co  zaczęły dawać aromaty. Zrobione zakupy i będzie rosół. Ale gdy pańcia jęczała lub spała, Feluś zrobił porządny pogrom zielonemu. Na przykład. Jeszcze pewno nie jedna niespodzianka mnie czeka, bo były momenty gdy szalały bardzo, coś tłukącego się słyszałam kilka razy, nie zaglądałam jeszcze do dużego pokoju, boję się. Pranie nie wyjęte z pralki zaśmiergło. Pierze się ponownie, ale kto wie, może trzeba będzie wyrzucić. Trudno, ważne że nie ma strat w ssakach, siebie też liczę. Rachunki pewnie podskoczą, np. gaz się palił na kuchence przez noc, tak jak i światło. Nie byłam w pełni przytomna. 

Stan taki jak sprzed sobotniego przewiania, czyli łeb pobolewa, aleee. To co się działo w zakresie bólu łba po wietrznej sobocie, to przechodzi ludzkie pojęcie. Super jest w porównaniu, metoda żydowskiej kozy, bo przecież przedtem wydawało mi się że dobrze nie było. I się wszystko leczy. W końcu. Czuję to.  

Pożar był pod czaszką, huczący niczym młot pneumatyczny. Owszem był naproksen, on tłumił, ale ileż można go żreć? Dawka dobowa przekroczona dwukrotnie, a dwie-trzy godziny po zażyciu miałam ochotę w rytm młota rozłupać sobie czoło i wydłubać płonące. Metodą chłodzenia ekstremalnego ból był uciszany, czyli łeb pod zimną wodę, okłady z mrożonek. I znaczna część śmieci to mrożonki przykładane do łba i puszczane koło wyra z ulgą by zasnąć.  I potem albo zjedzone, albo spalone przy przyrządzaniu, albo zepsute. Ani razu nie miałam siły by odnieść mrożonkę. Tak fajnie było......

Nie mam pojęcia czy była to skrajna nieodpowiedzialność, czy właściwa metoda. Możliwe, że udało się wyjść z tego bólu fuksem, metoda może być na dobicie, zastosowana w rozpaczy.  Pomogło, ale nie polecam, gdybym myślała przytomnie pewnie jednak wołałabym pogotowie. A tak to ratował jeszcze naproksen.

Nie zauważyłam dwudniowego braku wody, czajnik był pełen a tablety popijałam mineralną. Owszem, przy zmianie wody futrom leciała ruda, ale przeczekałam to. Sąsiadka wyskoczyła z pytaniem jak sobie poradziłam, stąd wiem że nie było.  

W piątek co minął było wyjście bardzo potrzebne. Potem spanie i jest już sobota. Jest dobrze jak na razie i tak trzymać, zaraz nastawię rosół i znów łupnę lulu. Budzik nastawię. Za ozdobnik robią przywleczone przy wyjściu wierzbowe bazie ze ściętych krzaczorów.  Na turkusowym brystolu, problem jest by w tym wysypisku w jakie zmieniła mi się chałupa znaleźć coś czystego, przecież już było bordello przed. No nic, będę ogarniać.  

Bobusie też zdrowieją. 

Pisała R.R.


88 komentarzy:

  1. Zdrowiej skutecznie, dobra kobieto!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Mam zamiar Agniecho, chorowanie jest do dupy.

      Usuń
  2. Omg!!!
    A już miałam pisać bo mnie coś źle przeczucia brały tylko czwartek spadł jak z jasnego nieba do tego mi się pochorowały miski... I ja tez w tym wszystkim się zgubiłam który jest dzień tygodnia.
    Z tymi zwirkami to ja mówię może jednak lepiej coś z neta zamawiać np GLS ma opcję zostawić pod drzwiami bez podpisu. I to sobie ciągnąć do domu. Ja tak z zooplusa robię.
    Pamiętam czasy jak w Łodzi jechałam pół miasta z Lidla z dużym workiem żwirku. To jest szkoda nerwów i zdrowia. Ja wtedy miałam kotków 3 a i tak szło tego.
    Dobrze że dałaś znak, bo już naprawdę w tym wszystkim jakoś mnie czarne myśli naszły...

    OdpowiedzUsuń
  3. 23 lutego odpisałaś na komenta to mnie nieco uspokoiło, ale i tak...
    Zdrowiej!
    I dla zdrowia rozważ opcję internetowych dostaw - to dźwiganie naprawdę niefajne. Żwirek się nawet w plecaku nie zmieści żeby wygodniej go transportować

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak bywa o Kocurro. Dodatkowo jeszcze w tym czasie i srajtfon wariował, nie miałem zdrowia by porządnie dawać znać. Zooplus nie. Moje z niego niewiele lubią. Prędzej jak wydobrzeję poszukam w Cz-wie dostawcy do domu. Kiedyś korzystałam.

      Usuń
    2. Maxizoo podobno też dobre. I szybko dostawy mają. Tam brałam Mefiemu karmę jak mieli tańsza.

      Usuń
    3. Przemyślę. Tak naprawdę to muszę się udać do odległej hurtowni zoologicznej, ona dostarcza na podstawie podpisanej umowy. I zorientować się co mają, z moimi grymaśnikami nie ma łatwo.

      Usuń
    4. To chociaż żwirek sobie załatw. Bo puszki to można w plecak. Ale taki żwirek to zabija jak się okazało ..

      Usuń
    5. Żwirek spowodował że była taka peregrynacja, ale..... Tu też był pech, bo wcześniej nie było dostaw i już naprawdę było konieczne kupić. I odebrać bo poszły by natychmiast do ludzi te wory gdybym nie przyszła po nie. A w wichrze, to ciężar spowodował że mnie wiatr nie cofał, masy mi dodał. Tyle że przeduło mnie do kości. Zatoki zatokami, one były bardzo bolesne, ale dodatek to wrzodziaki na ciele. Zwykła u mnie rzecz przy przeziębieniu, naproksen chyba spowodował że nie wykluły się do końca. A może oregano? Cholera wie, kilkanaście miało zamiar mnie uszczęśliwić. Ślady będą, ale nietrwałe, trwałe by były gdyby się wykluły i pękły.

      Usuń
  4. Jeżu kolczasty! Następnym razem pisz w chwili przytomności smsa, to Ci podeślę odsiecz! Mam dobrych znajomych w Cz., porządni ludzie, to by czuwali, żebyś się nie odmeldowała na apel do św. Piotra.
    A zamiast latać po giełdach staroci to siedź i haftuj do urzygu, że tak to ujmę. Będzie bezpieczniej.
    W kwestii żwirku: czy Wyście Dziewczyny słyszały o takiej instytucji jak kurier???!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piesko, powtarzam. Jesteś kochana. A ja mam kompleks nierozpieszczonegojedynaka. Czyli staram się dawać se radę, bywa że nawet na myśl mi nie przejdzie by się rozejrzeć za pomocą. Tym razem przyszło, tyle że pech, Asia korzonki, Bobusiowie łącznie z Dzieckiem zagrypieni bo covid nie w modzie. Tak naprawdę to u nich wirusowe coś być musi, cherlają kaszlowo, sąsiad wozi im zakupy. Nie ma mojej dobrej sąsiadki, od grudnia ona za bramą. Idt, itp.
      Kompleks nierozpieszczonego jedynaka to też to, że nawet przez myśl mi nie przeszło by np. zamówić taxi w te cholerną ubiegłą sobotę. Przecież mogłam, no kto mi bronił?

      Piesko, co do latania powiem tyle. Będę, oczywiście że będę. Tyle tylko że postaram się siedzieć w chałupie w ekstremalną, taką jak w sobotę pogodę. Giełdy staroci, rynki i inne muszą być! Życie musi być.
      Za dostawą żwirku się rozejrzę, może ocalała któraś z dalekich hurtowni dostarczająca zamówienia. Tak zamawiałam gdy stan kotostwa wynosił pięć sztuk, ale tamtego dostawcy już nie ma. Zooplus niechętnie.

      Usuń
    2. Ja Ci nie wróg, ganiaj po rynkach ale jak przestanie żabami rzucać i temperatury wzrosną ciut powyżej zera absolutnego oraz wiejące orkany pozwolą opuszczać dom w obuwiu innym niż betonowe kalosze. Ubierzesz szpilki i kapelusz z piórkiem i lataj jak z tym piórkiem! Ale do póki wyjście na ryneczek jest dyscypliną sportu ekstremalnego, to przywiąż się do kaloryfera!
      Jak wyleziesz raz jeszcze na zakupy, to zakup kilka dużych coli lub pepsi i ibuprofen, ta kombinacja jest jedyna na ból głowy! Mówi Ci to migrenowiec z długoletnim stażem! Naproxen jest na bóle mięśni, stawów, kości etc. i wirusa celebrytę.

      Usuń
    3. Dokładnie kurier. Od dawna mówię. Nie tylko zooplus istnieje. Ja zmieniłam żwirek na inny więc nie jestem do zooplus przywiązana. Moje wszystkożerne. Tyle że Smille ma chyba tylko zooplus

      Usuń
    4. Dla mnie było ważne że naproksen ogranicza namnażanie się mikrobów. I jest rzeczywiście przeciwbólowy, tyle że w wypadku takiego czegoś ucisza na krótko. Bałam się mieszać, tyle tego zeżarłam, a przecież i prochy i kapsułki oregano..... W poniedziałek wyjdę, tak kupię jakieś pepsi-colo, chociaż to nie była migrena i nie ciągnęło mnie do niej. Ech.

      Usuń
    5. Pepsi-colo duża butelka musi w domu być! W celach leczniczych. Migreny, odwodnienie i utrata elektrolitów przy gorączce, wymiotach. To są momenty, kiedy należy to brać do ust, w innych wypadkach można użyć do mycia kibla i jako odrdzewiacz.
      A co do zapasów. Też przetestowałam na żywym organizmie - rosół! Zawsze trzeba mieć w zamrażarce jakiś zestaw rosołowy zamrożony, oraz zamrożoną włoszczyznę (bez kapusty). Nawet w stanie agonalnym, w przebłysku świadomości, wrzuca się ten cały interes do gara, zalewa wodą i stawia na małym ogniu. Robi się samo, a wypicie takiego wywarku wraca człowiekowi życie.

      Usuń
    6. Mówisz, będzie cola. A ten rosół, teraz np. mam. Gar. Czy on coś traci przy mrożeniu? Tak sobie pomyślałam, a gdyby tak kubełek po serku napełnić i zamrozić? Miejsca zajęło by mniej.

      Usuń
    7. Nie traci, a przynajmniej niewiele. Możesz zamrozić, tylko kubek po serku, to Ci może rozsadzić. Ja bym wzięła mocny woreczek i dla bezpieczeństwa jeszcze do mrożenia wsadziła luźno do jakiegoś pojemniczka ciut większego. Albo pójść w tradycję i gorący zawekować i trzymać słoik w lodówce. To możesz nawet jakąś jarzynę tam wrzucić do słoika z tego rosołu. Mięso bym się bała, bo ono wymaga takiego prawdziwego wekowania z gotowaniem słoika.
      Ale ja jestem już chora na samą myśl, że nie mam rosołu lub protorosołu pod ręką ;) Na myśl o ciepłym rosole w filiżance zdrowieję :)

      Usuń
    8. Agniecha podała jak mrozić, poniżej. I będę. Nigdy tego nie robiłam, a zawsze rosołu nastawiam gar. Bo jakoś nie umiem ugotować jadalnego w małej ilości. I potem jem i piję. Do znudzenia. Przerabiając mięso i jarzyny na farsz naleśników lub rosolaki (do mielonego mięsa i warzyw dodaje się mnóstwo uduszonej- u mnie głównie na wodzie, cebulki, też ją można zmielić, jajka, przyprawia się to i smaży, takie udawane kotlety mielone), fałszywe flaczki lub groszkowa albo pomidorowa z cieczy. No chyba że mi się nie chce, a jest wsad, wtedy naleśniki na rosole zamiast mleka czy wody gazowanej lub piwa. Ale i tak unicestwienie gara rosołu trochę czasu zajmuje.

      Usuń
  5. Ależ się zaprawiłaś, no czasem tak jest, tez wyszlam kiedy slonko swiecilo i wiatr slaby, niestety w trakcie juz byly porywy i tez marteilam się, ze zrobilam sobie kuku tym wyjsciem, ale też musiałam.

    Wracaj juz do zdrowia,nabiraj odpornosci, i uwazaj na się, tsk ciezko sie teraz odpowiednio ubrać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale z tego co czytam u Ciebie już dobrze. I tak trzymać. U mnie tak całkiem ok nie jest, ale naprawdę czuję że się poprawia. Z każdą godziną ciężar na nosie i w czole mniejszy, pulsowanie słabnie. Bardzo doceniam, oj bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie nie bylo tak ostro,2 dni z bolem glowy, wiec zimne oklady, i tak jakos udawalo sie spać. Bol zatok cieple oklady, ale pomogly najbardziej spraye do nosa, oczwiscie wit.c i D3 zwiekszone dawki , bol gnatow aspiryna na noc.no i duuuzo spalam, po za tym oregsno, tymianek, duuzo wody. Wyszlam z domu do apteki i ze smiecismi, szybkie zakupy obok w sklepach, wrocilam mokra jak szczur. Tak więc wyszlam znowxdopiero po kilku dniach, no i na razie nie szaleję, wychodzę na krotko, zeby w koncu sie troche dotleniać.

      Usuń
    2. Doruś to rzeczywiście osłabia bardzo, prawda, mokry szczur. Nic to, pomalutku wrócimy do sił.

      Usuń
  7. Romanko,niestety troche to trwa, a jak sie wychodzi, to nie ma jak tych zatok zabezbieczyć, chociaz czapka niemal na oczach.
    Sciskam i posylam zyczenia zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tamta sobota była straszna, na szczęście nie ma w ciągu roku wielu takich dni. Miałam niby porządną czapkę, na pewno coś dała, choć na takie ducie to lepszy byłby kask motocyklowy. Nie mam.

      Usuń
    2. Sciskam Cię, jak juz zartujesz , nie jest źle. Lepszajsza bylaby kominiarka😀

      Usuń
    3. Pewnie że nie jest już tak żle 😀, a będzie lepiej 😀

      Usuń
  8. W razie co alarm robić. Paczkomat przećwiczony. Wysłane ode mnie do Ciebie i Tabs dochodzi w ciągu 24h!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kucurku, a myślisz że pomyślę? Nie ma się głowy do alarmów przy czymś takim. Na szczęście to "takie coś" wygląda mi na mijające. Rzeczywiście kondycja jak u mokrego szczura��, ale to minie. Jest i tak lepiej niż po srovidzie.

      Usuń
    2. Minie,minie, z kazdym dniem lepiej, wiosna idzie trza być zdrowym!

      Usuń
  9. Masz zdrowieć! To jest tego... ten... polecenie służbowe. I masz się qurna odzywać w sytuacjach kryzysowych, szczególnie takich kiedy Bobusie rozłożone. Zawsze cóś można zadziałać. A koty majo być grzeczne! Czy koty mnie czytają?!
    P.S. Zrób cóś z kołtunem, jak mła robi to jej samopoczucie się poprawia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Romanki mogę wysłać wcierke do włosów jeśli potrzebujesz!

      Usuń
    2. Tak jest proszę Tabaazy!!! Co do odżywania się w razie czego, to mam nadzieję że "takie coś" szybko się nie powtórzy. Oby nigdy, dokopało.

      Usuń
    3. Kocurku nie trzeba, mam. Teraz po maleńku będę ogarniać i siebie, i futra (niedopieszczone) i chałupę. Tylko sił mało i ciągnie mnie do spania na potęgę.

      Usuń
    4. Ibuprom cola książeczka i spanko na zmianę polecam!
      PS. Jak Wiedźma? :)
      A z paczuszko do mła, że zacytuję Tabazella, to spokojnie.

      U nas załamka bo debile papier i kluski wykupili... 😵

      Usuń
    5. W sensie chyba nie wszędzie ale w mojej biedronce tak. 😑

      Usuń
    6. Kocurku, nie czytałam. Musi też poczekać, mnie nie do lektur. Mózg coś zlasowany przy zatokach. Co do zakupów to nie dziw się. Ta nieszczęsna wojna, raz że ceny znów poszybują, dwa na hasło "wojna" ludziom odzywa się wczytana w organizm trauma przodków. Pamiętasz, pisałam że trzeba się zabezpieczyć na miesiąc. Koszty, tak, już nic taniego nie ma, w piątek poszły mi dwie stówy na torbę zakupów. Nie do wiary, kawioru nie kupuję.

      Usuń
    7. Kocuru to moze do Cię slac paczkę z dodupnym i makarunem?

      Usuń
    8. Romanko , to prawda, mnie zapasy uratowaly,tylko owocow mi sie chcialo, bo nic nie mialam. Ale jak J wyjechal, to poczynilam zakupy wlasnie takie zapasowe i sporo wykorzystałam.

      Usuń
    9. Gdyby nie zapasy, choćby mrożonek, to byłoby kiepsko. Nie do żarcia mi było, ale coś trzeba było. I szczęście że zapasy były, cud że kotom starczyło. Tak. Potwierdzam, trzeba mieć rezerwę, choćby niewielką ale mus.

      Usuń
    10. Omg oby nie trzeba było mi słać największą paczka inposta papieru toaletowego 🤣

      Usuń
  10. Kotki mają być zdrowe!!!
    Wystarczy że u mnie 4 jadą na prochach...
    ZAKAZ CHOROWANIA KOTKI!
    KOTKI TABS TEZ!
    WSZYSTKIE!

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapasów nie mam. Muszę zrobić też. Jakąś fajną lista by się przydała ile czego. Kotom na pewno też.

    OdpowiedzUsuń
  12. W tym zakresie nie poradzę. Ja z tych co nieszczęśliwi gdy w domu nie ma po zapasowej torbie cukru, mąki, ryżu i kaszy. Oraz makaronu, jakiejś puszki. Zawsze, ale to zawsze są produkty na tę pociągową sałatkę, z cebulą włącznie. Kupowałam np. mrożonki gdy były promocje, stąd były..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak trzeba. Jeszcze sobie zrób zapasy na jakieś ulubieństwa, najlepiej by było gdyby, tak jak sałatka, dały się zrobić z produktów o długim terminie przydatności. Co to by miało być, to już sama pomyśl, wiesz co lubicie.

      Usuń
  13. O matko, myślałam, że tak zaszyłaś się z igłą czy pędzlami, że świata poza nimi nie widzisz, a tu taki horror ! Wiesz, z teleporady czasem warto skorzystać, przy takim bólu zatok możliwe, że doszło już do nadkażenia bakteryjnego i antybiotyk mógł być wskazany (nawet taki trzydniowy potrafi postawić na nogi).
    W kwestii żwirku popieram koleżanki- kurier to nieoceniona pomoc kociarza :)
    Rosół to zbawienny pokarm dla umęczonego chorobą ciała, kuruj się pomalutku i pal sześć straty w mieniu , ważne, że w inwentarzu ich nie odnotowałaś.
    Trzymaj się i wracaj do zdrowia , Romanko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, najważniejsze na świecie że stwory przetrzymały. Wiesz, z tą pomocą lekarską teleporadową też nie ma słodko. Te z przychodni, one nie mają ustalonej godziny, po prostu warujesz wtedy przy telefonie i albo zadzwoni albo nie. Przerabiałam, na to też trzeba mieć zdrowie. Luxmed, ten umawiał co do godziny, uprzedzając że może być ciut wcześniej lub później. Ale już go nie mam. Jeszcze psychiczny z niego, tu musiałam wykupić pakiet.

      Usuń
    2. U mnie teleporady też nie są umawiane na godzinę, niestety, trzeba mieć telefon w zasięgu ręki. Ale jak się nie zarejestrujesz, to nie zadzwoni na pewno, więc jednak warto próbować :) Moja siostra od 2 tygodni po cov.,chyba tej nowszej wersji, bo bezgorączkowej, kuzynka i szefowa chorują aktualnie. My z mężem załapaliśmy się na jakiegoś wirusa odżłobkowego, bo testy były negatywne i nas aż tak nie pozamiatało. Szefowa już trochę lepiej, kontaktuje i może rozmawiać, wreszcie gorączka jej spadła, ale trzy dni miała wyjęte z życiorysu, podobnie jak Ty. Całe szczęście, że już z Tobą lepiej, tyle dni marnego odżywiania też swoje pewnie dołożyło , więc dojście do jakiej-takiej formy również wymaga czasu, rosołek , witaminy i mikroelementy , odpoczynek i kototerapia- to na pewno przyniesie dobre efekty .

      Usuń
    3. Jasna dupa, czyli u Ciebie też pokładło kogo mogło... U mnie jeszcze boli, ale tak, z tym można żyć, nie ma porównania. I sama wiesz że nawet po krótkim zdechnięciu jest nie tak łatwo. No cóż. Dziś chciałam iść na miasto, zorientować się gdzie się mogę przydać. Ale jeszcze nie, teraz to mogę być jeszcze wyłącznie balastem. A już by się chciało. Cuś.

      Usuń
  14. My rosół mrozimy w pojemnikach plastikowych. Pozostawiając 1 cm wolnego miejsca pod wieczkiem.
    I podobnie jak Piesa, mam stresa, gdy widzę, że ostatni pojemnik znika. Wtedy następuje lot do miasteczka po włoszczyznę i części kurzych i wołowych zwłok i gotujemy następny gar.
    Czy już lepiej? Czy już dużo lepiej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosół musi być! U mnie jest zawsze w zamrażarce żelazna porcja - ochłapy + obrane jarzyny - żeby nawet w stanie agonalnym, bez zawracania sobie głowy rozmrażaniem, wsadzić w gar, zalać wodą i ugotować życiodajny płyn.

      Usuń
    2. To jednak wolę w stanie agonalnym wyciągnąć gotowy rosół z zamrażarki.

      Usuń
    3. Siostro Ty moja w rosole! Człowiek uczy się całe życie. Nigdy rosołu nie mroziłam i teraz też chyba nie będę. Ale nie dlatego, że mi się idea nie podoba, ale dlatego, że u mnie niema czego mrozić. Mam taki 7 litrowy gar, jak napcham tam ochłapów i jarzyn to połowa, zaleję cieczą i gotuję. Potem już wszystko stoi nad garem i sępi. Ja korzystając z pozycji uprzywilejowanej żłopię pierwsza filiżankę za filiżanką (czy aby nie mdły, rozumiesz). Potem chłopaki się przewiną, potem psom i koto coś się dostaje z ochłapów i jarzyn, potem kotom odlewam trochę do mniejszego rondelka i rozparzam tam dynie - niektórzy mają problem z zaparciami i okrężnicą olbrzymią, więc to leczniczo. Potem odlewam trochę sobie, dodam żelatyny, skubnę z ochłapów, jak jeszcze coś jest i robię sobie galaretkę w miseczce, bo uwielbiam. I jak jeszcze coś zostanie, to może starczy choć trochę do smaku na pomidorową. Także sama rozumiesz, przy tylu biesiadnikach nie mam szans nawet jednej filiżanki zamrozić. Może muszę zakupić gar 17 litrowy...?

      Usuń
    4. Dobra idea z tym większym garem. Mam 10 litrowy. I daje radę sama unicestwić zawartość, ze znudzeniem co prawda pod koniec, ale daję 🤣

      Usuń
    5. Obyrtnę się za większym garem :)

      Usuń
    6. Taaak 🤣. Im większy tym droższy. Mam dwa większe niż 10 litrów, największy emaliowany na czarno służy mi do farbowania ciuchów, gotowania bielizny, weków, no taki gospodarczy. Ma z dwadzieścia litrów, kawał gara. Drugi piętnastolitrowy, rosołowy lub zupny, dawniej często wykorzystywany przy pielgrzymkach, no i stalowy dziesięciolitrowy, ten do rosołu i do czerwonego kapuśniaku na golonce.

      Usuń
    7. 😵
      Jak to unieść jak to pełne jest? 😵

      Usuń
    8. Nie noszę pełnych 🤣. Po co? Wolę nosić futra, Gacuś i Felek mają po sześć kilo, chyba z kawałkiem.

      Usuń
    9. Mój największy ma 5 litrów. Garnek nie kot chociaż ... 🤣

      Usuń
  15. Będę mrozić. Jest o tyle lepiej że mini-mini zaczynam ogarniać. Pozmywane, skąd u diabła się wziął aż taki stos? Kibel umyty. Zakisłe pranie wyprane raz jeszcze. Pomaleńku Agniecho, będzie dobrze. Ale niespodzianki są. W sobotę, tę paskudną, zanim mnie zmogło umyłam pieczarki i sobie tak zostały na salaterce zarzucone w którymś momencie ścierką. Niespodzianka, ususzyły się na amen, nie wiedziałam że to możliwe 🤣🤣🤣

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak opanujesz sztukę mrożenia, to już nie musisz się stresować mini-mini. Możesz spokojnie raz na jakiś czas pójść w maxi, odwalić gotowanie raz a dobrze, a potem leżeć i tylko spijać śmietankę, pardon - rosół, jak Cię najdzie ochota ;)

      Usuń
    2. No😀. Na razie jeden kubełek po serku😀. Więcej nie mam. Kubełków 😀

      Usuń
    3. Można mrozić płyny w woreczkach do mrożenia, tylko najpierw najlepiej jest je umieścić w jakimś większym pojemniku, np po lodach czy płatach śledziowych, żeby nic się nie wylało podczas mrożenia. Jak już się się zamrozi, to spokojnie w zawiązanym woreczku może stać w zamrażarce.
      Ja gotuję rosół w garze 12 litrowym, ale nic do mrożenia nie zostaje- rosół znika w 2 dni, wraz z nim gotowane skrzydełka , nóżki czy wołowina. Warzywa i wszystkie mięsne resztki, obrane z pozostałych elementów przeznaczam na farsz do naleśników, pierogów albo chomikuję na zaś do upieczenia pasztetu, jak się zbierze parę pakietów takich mrożonek.
      Rosół to potęga jest i basta !

      Usuń
    4. Potęga, fakt. Na ileż sposobów da się zjeść i wykorzystać! U mnie w skład rosolaków potrafi wejść i zmielony makaron. Nie ma co, potrawa cud.

      Usuń
  16. Ja kiedys suszylam pieczarki, mają lepszy aromat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie próbowałam, ale to jest myśl! Można potem je też zmielić i używać jako przyprawy. Ja tak robiłam z kurkami.

      Usuń
    2. Jak wykorzystam suszeńce to napiszę co z tym aromatem, czy rzeczywiscie pachną bardziej.😀 Byłoby miło. Suszone grzyby można długo przecież trzymać, to też pomysł na zapasy😀

      Usuń
    3. Bo to jest genialne! Takie proste, a człowiek nigdy nie pomyślał. Kilka razy poniewierały się jakieś pieczarki i czerniały bez sensu niewykorzystane, a tu pstryk-pyk i można ususzyć!

      Usuń
    4. Piesko, ja nagminnie suszę kanie. W całych niewielkich kapeluszach. Potem, ciach, zalac gorącym mlekiem, przykryć do wystygnięcia, wystygnięte i napuchłe w osoloną mąkę i w jajko i na patelnię. Z pokruszonych jest dodatek do sosów. Ale pieczarki to w życiu mi do głowy nie przyszły. Takie stare Bonus specjalnie kupował i rozrzucał w świerkach. Średni pomysł z tymi świerkami, ale.tak, zdarza się że i tam się pokażą. Od czasu do czasu mają własne.

      Usuń
    5. O, dzięki za podpowiedź, że można usmażyć ususzone wcześniej kanie ! Do tej pory też tylko je suszyłam i upychałam w słoiku, a potem kruszyłam na pył i dodawałam do sosów czy krupniku. Ze zmielonych suszonych grzybów i warzyw z dodatkiem soli mam domową przyprawę do podrasowywania nijakich sosów czy zup :) Żałuję, że tesuszone kanie tak ubiłam w słoiku, że raczej się nie da wykorzystać Twojego przepisu teraz, muszę poczekać do następnego sezonu :)

      Usuń
    6. No widzisz, miło że czymś wzbogacę Ci kuchnię 😀. Taka mądra jestem dzięki Asi. Ona mistrzynią, ale pieczarek nie suszyła 🤣

      Usuń
  17. Jak się czujesz Romanko, bo znow nic nie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  18. Zatyka mnie Doruś. Ja tak niepoważnie, a tu dramata uchodźcze, wojna za progiem, polityczne bagno a zaraz będzie gospodarcze, aż nie wiem czy wypada o swoich maluczkich sprawach pisać. Moja forma do dupy, ale dochodzę do siebie, w przeciwieństwie do Bobusiów. Pochorowali się na nowo, gdyby to było możliwe to powiedziałabym że to pocovidowe zapalenia płuc. Tak jakoś znajomo mi to wygląda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Jacusiu zawsze wypada pisać ❤️

      Usuń
    2. Wiesz, uważam że należy niepoważnie, bo do wyrzygu już codzienność dobija, a nam nie pwolno być słabymi, ile sie da powinnismy żyć normalnie, miec swoje sprawy, nie dobijac sie wiadomosciami.Co to da.
      Bobusie ważne, paskudnie, że chorują, alw jak wdrozone leczenie to bedzie dobrze.

      Usuń
    3. dlatego liczę na zdjęcia Jacusia :)

      Usuń
    4. No dobrze. Będzie post. Może jutro.

      Usuń
  19. Bardzo malowniczo opisałaś swoje zmagania z chorobą :-)
    Trochę tak mamy czasami, że nawet w takich chwilach jesteśmy twardzi i pomysłowi. Musze zaopatrzyć się w mrożonki w razie czego... Mam tylko mięso w zamrażarce, a ono trudno się do głowy przykłada.

    OdpowiedzUsuń
  20. He he, najlepsze były rybne filety i paluszki surimi 🤣🤣🤣. Mrożonki dobrze mieć, ale najlepiej byłoby bgdyby nie było trzeba wcale się ratować. Bo ma byc dobrze, a w razie "W" raczej rekomenduję pogotowie🤣🤣🤣

    OdpowiedzUsuń
  21. GDZIE ten post? Już jest jutro!

    OdpowiedzUsuń
  22. Eeeeeej? Nie bardzo kojarzę, ale coś nie tak z tym jutrem. Trudno, dziś już się wypaliłam, czyli teraźniejsze jutro musi być jutro.

    OdpowiedzUsuń
  23. Odpowiedzi
    1. Jutro jest z definicji jutro. A mini-post okazjonalny dzisiaj🤣🤣🤣🤣

      Usuń