Czytają

poniedziałek, 25 października 2021

Notatka 386 niedzielny spacerek

W zamierzeniu miała to być nie za długa leśna przechadzka, bo A. żal było psiny zostawianej dzień po dniu samej (nie ma mowy, nie dałaby rady spacerować i godziny) mnie się marzył dzień z futerkami, leniwy  i spokojny. Ale obu nam chciało się też lasu. I  znów wyszło nie tak. Tak wyszło, jak to zwykle z  naszymi przechadzkami bywa.  Zabłądziłyśmy, to nie jest nawet właściwe słowo, "zakołowałyśmy"?.... w słowniku słowa nie ma, na ścisłe określenie powodów że wyszło jak wyszło. 

Zakołowałyśmy. Tak. 

No dobra, najpierw cykankowy urobek. 

Na początku było mgliście, zapowiadało się prędzej na mżawkę niż na słoneczność. Las był mokry. Potem jednak słońce wyszło zza mgielnoszarych zasłon i pokazało jak ślicznie świeci, jak z mokrych traw, wrzosów, gałęzi, liści i pni potrafi wydobywać kolory. Jesienne. One, nawet te najżywsze na cykankach nijak się mają do tego co widziały oczy, srajtfon nie wiadomo dlaczego bawił się w cenzora.  







Najpierw, po wyjściu z autobusu było natknięcie się na nietypowe śmieci. Ktoś z willi położonych tuż przy parku krajobrazowym wywalił zawartość skrzynek i donic. Z pelargoniami były. A. wzięła do rozmnożenia kawałki wściekle różowych, słodko różowych, bladoróżowych i lila. Potem był mój ciężki wnrew na widok drzew z jaskrawo oznaczonym wyrokiem. W parku krajobrazowym! Wszystkie zdrowe, dorodne, chore pozostawione bez mazanek, pewnie, na suchych i połamanych nie da się zarobić!!!! Wrrrr. 




















Zakołowanie stało się faktem na tych rozstajach. Wszystko pięknie, ale dlaczego poszłyśmy prosto zamiast skręcić w prawo? Nie wiadomo. Plan był, by zrobić koło. Gdzieś się ten plan nam rozmył, może po którymś skręcie w poszukiwaniu grzybów (nie ma, w czasie pełni nie rosną, trzy drobne modrzewiowe maślaki, tylko one z jadalnych, niejadalne też młode). Oprócz trzech maślaczków, moje łupy to jagody konwalii i owoce tarniny. Na wysiew w lasku-pasku. A. wyniosła pelargonie, szyszki sosnowe i modrzewiowe. Ale co się napatrzyłyśmy to nasze. Baaardzo pięknie było. 
Nie ma tak częstych cykanek z dalszej wędrówki. Teoretycznie MUSIAŁYŚMY dojść do ludnej okolicy. Zamieszania z kierunkami narobiło się kolejno przez:
- nagabniętego pana na rowerze, którego A tylko słuchała, a ja na niego patrzyłam i słuchałam, 
- kompletne zgłupienie przy odwróconym słupku pokazującym kierunki przy szlaku,
- nasze odrębne przekonania co do ewentualnego kierunku, 
- nachalne sugestie srajtfona, uparcie pokazującego jako najbliższy ośrodek cywilizacji Kraków,



Zaliczyłyśmy wszystkie krajowe rodzaje lasów. Poniżej srebrne w naturze młode drzewka, takich srebrnych koronek było trochę. Cykanek z błądzenia nie ma wiele, koniecznie muszę kupić powerbank, bateria się drenuje na pustkowiach.  Nie ma więc ponurych zagajników jodłowych i świerkowych. Brak dziwacznego nie przerzedzanego sosnowego lasku, wyglądającego jakby wyrósł z zapomnianej szkółki, wydmowisk z wrzosami i jałowcami. Płonących dębin, nielicznych buków. Brzezin. Sporo brakuje. 



Tu już było wiadomo, że ludzie blisko. Jakiś bieg był, i po prostu poszłyśmy po jego trasie. Dziwny trochę ten bieg, wyglądało to tak, że chyba puszczani odrębnie, każdy z mierzonym własnym czasem, na trasie przemierzanej kilkukrotnie a tworzącej wyciągniętą elipsę. Chodziarze luzem, kijkowcy, biegacze. Jeden spacerowicz z numerem.  


Tu prawie wychodzimy. No i oczywiście czyste wdychane leśne powietrze szlag nam trafił. Śmierdzi. Wyszłyśmy na przystanek przed koksownią.
Jednak nie Kraków. Osona blisko. 



Dopiero na spokojnie, przy czekaniu na miejski autobus stwierdziłyśmy że po pierwsze trochę szkoda że nie Kraków, po drugie dziwne że nie Kraków, tyle kilometrów...... I że po raz kolejny, w teoretycznie znanych okolicach, wpadłyśmy w pętlę czasowo-przestrzenną, a nasze poruszanie się przypominało zygzaki robione na mniejszą skalę przez niektórych pijaków...... I że rację co do prawidłowego kierunku miałyśmy obie. Może A. większą, bo być może jej trasa doprowadziłaby na inne peryferia Cz-wy szybciej. Może.

Pisała R.R. lecząca obąblowane stopy. Jednak bardzo zadowolona z wycieczki.
A futerka musiałam przepraszać, odwykły od długich nieobecności pańci..... I dzień po dniu na dodatek. 

niedziela, 24 października 2021

Notatka 385 cykanki sobotnie.






W sobotę było pracowicie bez sensu. Bo umówiony sprzęt z obsługą sprzętu nie przyjechał i było mozolne robienie samodzielne i ręczne tego, co sprzęt odwaliłby w moment. Planowane przed sadkiem pólko truskawek z tej przyczyny przygotowywane przez Bobusia małą glebogryzareczką na jednej trzeciej zamierzonej powierzchni. Światło było chwilami kosmiczne, a powyższe cykanki oddają rzeczywistość wiernie, tak było i Bobuś nie na Marsie.. ale po kolei. Przedarłam się w sobotę przez zasieki jeżyn, cykanki z dalszej części lasku na pasku. Trzy zanawłociowane polanki wytypowane do ścięcia nawłoci maszynowo i zaorania, wychodzi że co druga z tych bliższych. Bo drzewka i krzaki do posadzenia. Głogi, czeremcha, morwa, derenie, trzy śliczne jałowce pospolite i piękny trójbarwny miniaturowy buk.  Kilkanaście doniczek z fajnościami. No to skoro tak, to tnę. I cięłam. Niech to jasna dupa. Kosa, sierp, maczeta byłyby przydatne, a tu nic nie ma takiego. Jest traktorek koszący, ale teren tak nierówny i kamienisty, że po metrze szlag by go trafił. Sekatorem dałam radę JEDNEJ MAŁEJ POLANCE, takiej, gdzie uznałam że dobrze byłoby bukowi albo morwie i po przeciwnej stronie jałowcom lub jakimś niskim krzakom. Jasna dupa, JEDNA POLANKA, dwie potworne sterty ściętego, pół bobusiowania  spędzone w kucki, bolące górne kończyny i dziś.  Krótkie spacerki i cykanki z nich, przedzieranie się przez gąszcze w ramach rozprostowania nóg...  Przestrzenie bez kolców, jeżyny i róże nie wszędzie się jeszcze osiedliły.





Takie kolce też rosną. Ale jeżyny bezczelniejsze i podstępniejsze.










A potem się okazało, że polanka nie wytypowana do zasadzin. Bąknięcie "tu miało być miejsce na palenisko" spowodowało moje bolesne stęknięcie i zostawienie ostatniej kępy zielska.... na szczęście moja robota się nie zmarnuje, po paleniu zniesionych z okolicy suszków połamańców będą sadzone zieleniny zgodnie z sugestią, a następna polanka-nawłocianka będzie do palenia na stałe.  Trzeba. Wiemy że połamane gałęzie są w jakiś sposób przydatne jeleniowatym, ale doprawdy, tyle tego..... Potem przylało bardzo solidnie (cykanki niemożliwe a prawdziwe z chwili przed u góry posta), deszcz przeczekany przy domowym stole, potem upierdliwe bo z mokrego drewna ognisko, nie cykane z racji padnięcia i upierdliwości. W międzyczasie drobne prace na moim zielonym, po ognisku pogaduchy i powrót w ciemności już bardzo ciemnej. 







I taka to była sobota. 
Pisała R.R.