Czytają

czwartek, 14 października 2021

Notatka 382 brzydkie kulisy.

Od lat jestem bezsilnym świadkiem dramatu, a może i tragedii mojej kumpeli. Tragedia, jednak tragedia. Tym razem chciałam pomóc. I co? 

Jestem po przegranej wojnie o lepszy los koleżanki. Brzydko wyzywam, uspokajacze przepisane przez psychiatrę jeszcze nie działają, nerw mnie trzepie. 



Żeby zrozumieć co i dlaczego, trzeba by 
opowiedzieć z naświetleniem tła.  Bo tragedia koleżanki jest tego tła wykwitem.  Spróbuję tak skrótowo, jak tylko się da. 

Jedziemy.

Ona jest od ponad trzydziestu lat chora psychicznie, schizofrenia paranoidalna. To dlatego tak ochoczo poprosiłam o pomoc gdy poczułam że lada moment mogę się rozsypać, poprosiłam by uniknąć jej losu. Nie słyszałam głosów, nie miałam wizji, wystarczyła trzęsionka i kłopot ze snem. Od tego się u kumpeli zaczęło, przetrzęsła się bezsennie pół roku i bach, bariera oddzielająca mózg zdrowy od mózgu chorego padła, gorzej, mózg musi być bezustannie truty by mogła funkcjonować. Mimo leków mózg dręczy koszmarami z których budzi się późno i umęczona, godzin trzeba by doszła do siebie.  I z inteligentnej ćwiczącej judo i uczącej się japońskiego dziewczyny zrobił się jej bardzo nikły cień, zagubiony w postarzałym przedwcześnie i roztyłym ciele.  Ona nie umie już prawie pisać i czytać, porusza się po świecie mocno niepewnie, świat najlepiej przyswajany z ekranu telewizora. Czy to nie straszny los? Dla mnie jest straszny.  Czy to jest jeszcze moja dawna przyjaciółka? Tamtej prawie nie ma, jest od bardzo długiego czasu ktoś,  w kim uparcie szukam dawnej kumpeli i znajduję drobinki, odłamki bardzo mikre. Ktoś miły, powolny, w dużym stopniu bezradny w obecnym popapranym świecie. Z tym kimś też się przyjaźnię, ale to zupełnie inna przyjaźń. Tamta dziewczyna nie wróci.


Obecna przyjaźń jest dziwna. Rozmowy o tematach podstawowych, pasienie jedzeniem w którym nie ma tofu, soi, wywarów z pokrzywy i zielonego owsa. Lub innego kulinarnego bzika mamusi. Często robię za błazna, by wymusić uśmiech. No co poradzić. Z tą nową przyjaźń to odprężenie, brak krytyki, gotowanie, jedzenie, uważne wysłuchiwanie i pocieszanie. Nie ma porównania do przyjażni z tamtą. Krótki okres bez leków straszny, odjazd nieobliczalny i jeszcze inne oblicze osoby o ciągle tym samym imieniu i nazwisku. A zupełnie inne te osoby. Pierwsza inteligentna, z poczuciem humoru, życie biorąca garściami, druga otępiała od leków, trzecia bez leków, straszna w chorobie.  Inteligencja wtedy wróciła dziwnie pokręcona, dreszcze chodziły po plecach, zniknęło wszystko co było moją przyjaciółką, została choroba. Paskudna. 

Choroba przyszła i zabrała. Bezsenność i trzęsionka to przyczyny które podaje  kumpela.  Dołożyłabym jeszcze dwie. Tatuś alkoholik - to zawsze ryzyko dla dzieci cacusia,  druga przyczyna to mamusia..... Ach ta mamusia. Jak tu pisać o obiektywnie  szalenie miłej kobiecie, troszczącej się tak gorąco o swoją córkę.  Którą moja kumpela kocha bardzo gorąco i się jej równie intensywnie boi. I którą coraz wyraźniej postrzegam jako przyczynę główną choroby córki. Dzisiaj miałam piękny przykład trującej troski, mogącej doprowadzić do szaleństwa. No dobra, samo wyjdzie. 

Kumpela maluje. Wolno jej to idzie, maluje tylko w świetle dziennym z racji późnego ogarniania się do życia  już ograniczonym. Ponadto czas dzienny zajmują jej zajęcia gospodarskie typu zaopatrzeniowiec, sprzątaczka. Więc co drugi dzień te zajecia.  Normalne, każdy musi  (mamusia nie wychodzi), ale cenny dzień przepada.

Maluje przede wszystkim rewelacyjne kopie Matki Boskiej Częstochowskiej w rzadszych szatach. Bardzo one wierne, staranne i wychuchane. Mogła by nimi ciut dorobić do nędznej renty, niby kopii sporo, ale tej jakości to prawie wcale nie ma. Lub dorobić innymi obrazkami. Po za tym, między nami - malowanie jej dobrze robi. Niechby więcej, nie byłoby może potwornego strachu co będzie jak zabraknie mamy. Bo taki strach jest.

Jak chciałam pomóc? Strachy obgadane w niedzielę. Na większość nie ma lekarstwa, ale sposób na malowanie w porze dowolnej jest. Proste. Światło problemem? Na świecie pełno malarzy którzy godzą się ze zmianami kolorów w sztucznym świetle, ale o wiele więcej takich, którzy wykorzystują światło sztuczne o widmie zbliżonym do dziennego.

Net przegrzebany. Cholernie drogie oświetlenie dla plastyków, żarówki firmy Daylight. 
Szukamy czy są w sklepach, Obi ma siedem sztuk. W poniedziałek kumpela pojechała. Nie mają, to ściema. Dziś Castorama,  po drodze ustalone jakie parametry widma musi mieć taka żarowka-świetlówka. 

Żródło światła musi mieć oznaczenie 5500K. To podstawa. 

W Castoramie nie ma, szukamy w necie. 
Bingo, jest. Cztery razy taniej, sklep w realu i w necie, dla fotografików i filmowców, oni też muszą mieć światło takie jakie chcą. 
Konsultacja ze sklepem, wybrany jeden zestaw, świetlówka, statyw, parasol zwany slowbox-em.  Choinka, strasznie mocne to światło, ono dobre do fotografii, ale czy na pewno do malowania? Telefon powtórny, zmiana zamówienia.  Żarówka ledowa z osłoną, słabsza, inny klosz-parasol. Sobie też biorę żarówkę, droga, ale jeśli to naprawdę dzienne światło, to bardzo chcę. Płacę. Oczywiście nie funduję, omówione kiedy odda. Nawet gdybym była nababem, to uważam, że w ważnych sprawach nie wolno raczej robić prezentów. Pierdoły zdobiące i ciut ułatwiające życie w prezencie  jak najbardziej, ale w sprawach poważniejszych jeśli tylko da radę to trzeba samemu,  choćby po to by czuć się kapitanem własnego życia. To rzecz poważna, choć niby drobiazg. Kumpela wychodzi ze skrzydłami u ramion, opchana kotlecikami, zupą z dyni w wersji niezdrowej.  Happyend?

Nie. Wyszłam na późne zakupy futrzakowe.
Telefon, nic nie słyszę, mówię że oddzwonię jak wrócę do domu.  Jeszcze jeden. Tak samo. Jeszcze jeden. Też. Biegiem do domu.

Dzwonię. Mama kumpeli. Bo za małe mieszkanie, statyw będzie zawadzał, ten klosz za duży. Tłumaczę że statyw można złożyć, składa się tak, że może być niższy, lub całkiem z niego zrezygnować przy malowaniu konkretnego obrazu. Ten klosz, wcale nie duży, można zawiesić luzem, tak by nie zawadzał. Chwila milczenia i artyleria ciężka wytoczona. Córka zapomniała, ona ma leki przy których nie można mocnego światła. Trajkot. Ja głupieję. Lada moment powiem słowo za dużo. Odkładam słuchawkę. Oddech. Sprawdzam co zamówione... Ta kupiona i polecana przez sprzedawcę wcale nie taka mocna, ma osłonę, można nałożyć na slowbox membranę przytłumiającą lub rozpraszającą. Dzwonię, przepraszam, tłumaczę jaka i że można wypróbować, oddać przed upływem trzydziestu dni - nie, nie chcemy. W głębi płacz koleżanki. Tym razem telefon z tamtej strony rzucony. 

No. Tak. 

Posta zdobią dzieła kumpeli.
Pisała R.R.

Ps. Kocurek mi uświadomiła, że wszyscy jesteśmy udupiani przez naszych rodziców,  i ogólnie rodziny. Także przez brak rodzin też.  Sam organizm też potrafi nieźle ograniczać. A jednak... gdy myślę o kumpeli, to ściska mi się serce. Coś mi się zdaje, że szybko jej ani nie zobaczę, ani nie usłyszę. O ile kiedykolwiek. 

34 komentarze:

  1. Eh... Ciężko. To jak z naszymi mamami - siostra chciała iść do szkoły plastycznej nie idź bo to szkoda czasu, ja chciałam gdzie indziej - nie idź na pedagogikę co to takiego dzieci pilnowac... Taaa... druga połowa chciała być programistka - matka, że oczu sobie zepsuje nie idź idź na pedagoga.... I tak jesteśmy we trzy pedagożki nienawidzące tego typu roboty pracujące zupełnie w innych klimatach. Mamusie, babcie często wiedzą lepiej. Tru story bro

    Ja bym chciała żarówkę do czytania, ale nie znam się. Wiem, że mam lampkę na grubszy gwint, ale co jaka i ile mocy trzebaby poszperać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocurku, da radę znaleźć dobrą żarówkę, poszukaj. Moim życiem też sterowano, taki los dzieci. Ale nigdy, przenigdy nie było aż takiego, sięgającego każdej dziedziny. Drobny przykład, ostatni podałam, od lat obserwuję udupianie na całego, w każdym drobiazgu i w rzeczach ważnych, co tym gorsze, że nie ma nawet odrębnego pokoju, one dwie w jednym. Jak pod lupą, z wieczną krytyką i troską co udupia.

      Usuń
  2. Ten jeden wspólny pokój to faktycznie dramat, mocno zawęża możliwości choćby częściowego odcięcia się. A w kuchni nie dałoby się wygospodarować kącika do malowania ? Skoro przyjaciółka to lubi i chce malować, to źle będzie, jeśli i ta aktywność zostanie jej odebrana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mp, przy takiej mamusi, to ciężko o wywalczenie czegokolwiek. Tak, była próba, nieudana. Wiesz, one mają jeden pokój, ale ogromny. Teoretycznie ścianka, szafy dzielące, nawet parawan, ale nie, niemożliwe. Zastanawiam się co by mamusia zrobiła, gdyby córka była zdrowa i daleko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiałam moją Mamę ale kiedy miałam trzynaście lat zaczęłam jej mocno podskakiwać. Spacyfikować ją było było trudno bo charakter silny, choć usposobienie anielskie. Tatuś choleryk to mła poszło jak po maśle, co podziwem napełniało moją "średnią" siostrę ( Dżizaasa nie, bo dziecię znalazło własny sposób na Tatusia ). Dogadałam się z moją Mamą w wieku lat szesnastu i terytoria zostały zaznaczone. Tak sobie myślę że dlatego mła nie odczuwała toksycznych miazmatów. Moja Mama miała tyż insze życie poza mła, była takim człowiekiem z pasją. Właściwie na cud zakrawa że mła nie była osobą drugoplanową. Mła wie że jej relacje z Mamą nie były typowe, moje babcie były zupełnie inszymi matkami, bywało dusząco. W przypadku Twojej cooleżanki Romi to cóś mocno toksycznie wygląda. Może jakaś akcja w typie lekarz zalecał, wiesz autorytet.

    OdpowiedzUsuń
  5. Taka relacja jak Twoja z Mamą to rzeczywiście nie taka typowa, ale do pozazdroszczenia. Czyli wychodzi na to, że jednak bunt nastolatków na głęboki sens, głębszy niż by się wydawało, zwłaszcza jeśli efektem ma być uzyskanie prawa do własnego zdania, postępowania, życia. Pewnie że nie zawsze tak jest, poczucie nastoletniej nieśmiertelności, chęć spróbowania wszystkiego co zakazane mogą zniszczyć dzieciaka. Ale to dziwne, że to dzieciaki z duszących domów lub z domów bardzo zimnych szaleją.
    Moja mama miała wpływ na moje życie ogromny, tak byłam sterowana na całego, ale to nie znaczy że nie wierzgałam. Wierzgałam i udawało się jakoś te trochę wolności wywalczyć. Tam gdzie się poddałam, nie wyszło mi to na dobre. Oczywiście pojęcia mieć nie mogę co byłoby gdyby, ale jednak z perspektywy czasu uważam moje ustępstwa za błędy nie do naprawienia, a moja Mama chciała dla mnie dobrze.
    Natomiast głowie mi się nie mieści takie deptanie dziecka, bo to jest deptanie. Koleżanka ma bardzo gęste włosy, które nadal są piękne "Kto to widział, jak to brzydko wygląda, daj, powycinam ci, będziesz miała mniejsza głowę" Leki spowodowały ruinę zdrowia nawala serce. Więc: Nie może mieć żadnego nawet najmniejszego zwierzaczka, bo żyją krótko, "a ty rozpaczasz", "a kto będzie wychodził z psem, ty po tych schodach osiem razy dziennie?", wychodzi tylko na zakupy, by coś załatwić i do mnie. "Nie chodź nigdzie, wracaj prosto do domu, jeszcze cię ktoś napadnie", "ale wracaj zanim się ściemni", "na spacer? Byłaś na zakupach, okno sobie otwórz".

    Tak, to jest toksyczne, na zasadzie słodkiej trucizny. A przy tym ostatnim zdarzonku to już trucizna nie słodka. I wątpię czy jakikolwiek autorytet tu pomoże, widzę że ten lekarz be bo ma inne zdanie, a ten cacy. Te lampy zatrzymam przynajmniej do prawie upływu trzydziestu dni, i bedzie albo odsyłanie, albo zatrzymanie dla siebie. Zobaczymy, może one rzeczywiście niedobre? Na zmianę zdania mamusi kumpeli raczej nie liczę, ale jeśli będzie tylko taka możliwość pokaże kumpeli na żywca jak to wygląda. Zdarzało się że się postawiła i wygrała.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przykre to. Bardzo przykre.
    Ja za bardzo przejmująca jestem na takie historie. I wybuchowa. Na szanowną mamusię tak bym ryknęła, że bez telefonu by dobrze słyszała, co mam jej do powiedzenia. A potem sykiem słodkiej żmii zapytałabym, czy naprawdę jest taką egoistką, że przeszkadza jej, że chorej córce przez godzinę dziennie jest lepiej. Niestety w dyplomację nie umiem.
    Dlatego wiele osób się mnie boi, a na pewno mnie nie lubi. Ja nie jestem pomidorówka z makaronem i śmietaną, żeby mnie wszyscy lubili. Grunt, że czują, że muszą się ze mną liczyć.
    A tak btw, Twoja kumpela kopistką jest zaiste świetną. Czy można u niej zamawiać?

    OdpowiedzUsuń
  7. Piesko, teoretycznie można zamawiać, przyklasnęłabym temu pomysłowi gorąco. W praktyce, przy takim tempie malowania odradzam. Obraz powstaje szalenie długo, nic dziwnego że one dokładne.
    To co na cykankach to od dołu opisując - jedna z pierwszych Matek Boskich. Następne, lepsze poszły do ludzi. Środkowa cykanka to jeden z pierwszych obrazów, jednocześnie ostatni "własny". Nosi tytuł "Spotkanie" i na żywo jest świetny. Malowany w czasie gdy choroba się jeszcze nie ujawniła, gdzieś tak po miesiącu trzęsionki. Trzeci, u samej góry jeszcze nie doprowadzony do perfekcji w momencie cykania, jest obrazem na zamówienie. I tu jest ten powód dla którego odradzam na dzień dzisiejszy zamawianie. Bo powstawał ponad dwa lata, powędrował do czekającego z trzy tygodnie temu, ja go cyknęłam po roku od zamówienia. Licząc, że przy sprzyjających wiatrach udaje się siąść do sztalug co czwarty dzień na godzinę-dwie, to i tak szybko. To światło podobno powodem, a tak naprawdę to organizm kumpeli i mamusia co znajduje ileś powodów by odciągnąć od sztalugi. Przy dobrym sztucznym świetle byloby łatwiej malować, trudniej odciągać. Tylko że ja głupia myślałam, że chociaż na możliwości dorobienia sobie przez dziecko mamusi zależy.
    I nie, nie mogę spektakularnie wybuchnąć, przykład tego jak odseparowani zostali pozostali znajomi i przyjaciele skutecznie hamuje. Możliwe że też by Cię hamował. Tak, większość została skutecznie odstraszona chorobą, reszta przegnana po otwarciu pyska. Ja na solidnie jeszcze nie wybuchnęłam bo czasami miewam drobne wygrane w walce z mamusią. Obroniłam włosy przed przerzedzaniem np., wyciągałam do kina, itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że nie umiem w dyplomację. Ja mam krótki lont, a czasem to nawet lontu nie mam, nawet zawleczki, tylko zapalnik zbliżeniowy.
      To zamawianie przemyślę, bo jednak uważam, że kobieta powinna mieć poczucie, że trzyma w ręku wędkę i w razie by co nie musi się prosić o rybę. Zastanawiam się ile udziału mamusi szanownej jest w chorobie córki...

      Usuń
    2. Kiedyś uważałam że wina mamusi żadna, teraz myślę że to mamusia jest głównym powodem. Też myślę, że przydałaby się wędka, i dlatego to oświetlenie. Ja może głupią jestem, ale uważam, że baaardzo przydałby się tej mojej kumpeli szerszy dostęp do świata, oświetlenie było cząstka planu, podstawą by sprawdzić jakie są szanse na zwiększenie efektywności kumpeli. A samo malowanie bardzo dobrze jej robi.

      Usuń
    3. Też mi tak wychodzi. Mam ciotkę, która cierpi na to samo, ale na lekach radzi sobie świetnie od lat. Tylko ona była ciągle przez rodzinę popychana "w świat". Ponieważ jest germanistką, to albo musiała bratanków uczyć niemieckiego, albo dostawała coś do tłumaczenia od rodziny czy znajomych, albo wręcz była wypychana do gości zagramanicznych. Całkiem nieźle wychodzi jej pieczenie tortu orzechowego (przepis prababci), to się ją angażuje w imprezy rodzinne, miała naście lat kota, namawiam ją (może się uda), żeby została domem tymczasowym lub brała na wakacje odpłatnie koty pod opiekę. Cały czas się ją szturcha do działania i dlatego wiem, że to naprawdę zdaje egzamin i działa silnie terapeutycznie. Pozostawiona sama swoim myślom pewnie okopałaby się w domu i tyle.
      U Twojej psiapsiółki mamusia jest czynnikiem destrukcyjnym jak nic. A słuchaj, wiesz u kogo się leczy? Może da radę pogadać z lekarzem. Bo jak lekarz zaleci, to nie ma to tamto. Ja wiem, że rodo i inne rodeo, ale może lekarz jakiś normalny do ludzi?

      Usuń
    4. Nie, nie wiem kto leczy. Poprzedni psychiatra umarł, teraz zdaje się że leki ten dobrał lepiej, ale kto to jest -nie mam pojęcia.
      Ach, gdyby moja kumpela miała szczęście mieć normalną kumatą rodzinę, to podejrzewam że jej życie wyglądałoby inaczej. Może nawet nie było by i choroby. A tu mamusia skłócona z klanem, klan nie przyjmuje do wiadomości istnienia kumpeli, tatuś nie żyje, znajomi i przyjaciele przepłoszeni, horror jakiś.
      Twoja krewna na szczęście ma szczęście w nieszczęściu, tak wg. mnie powinno to wyglądać, rodzina pcha do życia i wspiera, kombinując jak by tu nie dopuścić do zatopienia się w chorobie. Z kocim opiekuństwem byłoby też nieźle, zwierzaki leczą i zmuszają do aktywności, tu nie ma dyskusji, tak jest i już. Ale za rodzinne dbanie o chorą to już się wam należą ogniste wyrazy podziwu. To tak powinno wyglądać. 😀😀

      Usuń
    5. Wyhamuj w tych zachwytach nad empatią i rozgarnięciem mojej rodziny. Tu zadziałał instynkt samozachowawczy członków stada. Apogeum choroby miało miejsce, gdy ja byłam dziecko-nastolatką, czkawką szło kilka lat, zanim oklapło i się ustabilizowało na lekach. Ale kontekst czasowy jest ważny. W tym czasie każdy potencjalny opiekun krewnej miał własne problemy, pracę, dom, dzieci i raczej nikt nie był wyrywny do podejmowania się ciągłej opieki nad chorą. Dlatego kolektywnie trójka rodzeństwa chorej wraz z rodzinami niczym słonie pchali oporną materię ku życiu. Z tego też powodu z radością były przyjmowane wszelkie przejawy życia towarzyskiego krewniaczki i każdy znajomy i przyjaciel był zachęcany i zanęcany. Praktycznie do samej emerytury pracowała zawodowo, bo musiała się utrzymać i miała tego świadomość, mocno przez familię tłuczoną do głowy, że z nieba jej nie nakapie. Potem szła ścieżką, którą znasz, że z powodu likwidacji zakładu była na zasiłku przedemerytalnym, a i tak wszyscy ją pchali w drobne robótki, żeby dorobiła kilka groszy. Inna sprawa, że moja rodzina majętna nigdy nie była i głów do interesów też nie mamy, więc utrzymanie osoby bez dochodów byłoby po prostu dużym obciążeniem. Mieszka sama, jest samodzielna, co nie oznacza, że nie ma wsparcia i grona znajomych i przyjaciół, i obecnie znowu uczy kolejne pokolenie niemieckiego - tym razem jest to wnuk mojego stryja. Ona się MUSIAŁA pozbierać do życia i czasem myślę, że było to dość brutalnie wymuszane, ale przyniosło dobre efekty.

      Usuń
    6. Zachwyt jest. Bo myśl co chcesz, to tak powinno wyglądać. Pchanie do życia i samodzielności, do aktywności. To że było to w interesie całej rodziny, to też dowód na normalność. Nie taka ona częsta, niestety.

      Usuń
  8. No tak, to już wiem gdzie jestem. Twoja cooleżanka to jest chora, chemia mózgu,m te sprawy ale mamusia to jest PIERDOLNIĘTA! I to w paskudny sposób. Dlaczego tak sądzę - historia z włosami. Historie ze zwierzętami jestem w stanie zrozumieć, jest ten problem że tu musi być kontrola i matka rzeczywiście mogła nie dać by rady ( ale wcześniej pewnie mogła a zwierze w domu łagodzi stres u osób mających problemy psychiczne ). Jak widzę duża potrzeba kontroli i strach że dziecię umknie, Twoja cooleżanka się boi odejścia matki bo ten lęk na bank jest w niej podsycany ( kto się Tobą zajmie, cinżka potrzeba bycia opiekuńczym aniołem co nie dziwi zważywszy na męża alkoholika, współuzależnienie to potworna dewiacja ). Jedynym rozwiązaniem takich sytuacji jest zaśnięcie w Panu toksycznej, tacy ludzie nie odpuszczają bo się boją samotności. Prędzej zadręczy córkę niż jej pozwoli odetchnąć. Żeby pomóc trzeba by odseparować i co trza przepracować i spod chemii leczącej wydobyć. Nie dziwię się że czujesz bezsilność, z doświadczeń mła ( cooleżańskich i przyjacielskich bo rodzinnych szczęśliwie jej oszczędzono ) to sprawę załatwia biologia. Tym niemniej lampy nie oddawaj i Psica ma rację, nie ustępuj, gadki typu "trzeba to zrobić dla córki", itd.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli tylko będę miała szansę, to tak, będą gadki, i jeśli lampa rzeczywiście da światło dzienne to w żadnym razie nie odeślę. Z włosami się udało. Możliwe jednak że już jestem persona non grata.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zagadaj do mamuni, że rozważasz zaproszenie koleżanki do siebie na jakieś długie wakacje, albo wręcz na stałe zamieszkanie. Znam przypadki koleżanek, którym mężowie odeszli na wieczne łowy, i te zamieszkały razem, żeby się sobą nawzajem opiekować. Więc gadka tak w ten deseń. Bardzo jestem ciekawa, jak by mamunia zareagowała, jakby do niej dotarło, że to jest realne. Też uważam, że istotą bytu mamuni jest pastwienie się nad córką, bo uzależnienie jej od siebie daje jej poczucie bycia ważną. Celowo i świadomie odbiera jej wszystkie przyjemności i umniejsza jej wartość, bo wtedy sama lepiej się czuje. To mamunia jest chora i ta przypadłość ma nawet jakąś nazwę. A na pewno jest znęcaniem się psychicznym. O tym się teraz dużo mówi, przemoc psychiczna (a tutaj jest też fizyczna - ścinanie włosów) jest karalna i można mamunię postraszyć.

    OdpowiedzUsuń
  11. Małgosiu, ona mieszkała u mnie jakieś dwadzieścia lat temu przez miesiąc. Mamusię uprzedziłam, powiadomiłam, że córka wróci do domu jak będzie gotowa. Były wizyty policji, przy drugiej kumpela grzecznie się spakowała i poszła do domu, teoretycznie własnego. Być może wpływ na taki rozwój zdarzeń miał Kubuś, mój bandycki kot, odstawiający przy niej przedstawienie "kocham cię- nienawidzę cię" i Łojciec, któremu bardzo nie pasowała. Bo dziwna taka. To rzeczywiście było w okresie gdy po przerwie w braniu prochów (gdy schizofrenia szalała) były na nowo dobierane leki, już po szpitalu (odbierałam z), nie chciała wracać do domu. Gdy wróciła odetchnęłam z ulgą, tak krótko to było po czasie bez leków, starałam się niczego po sobie nie okazywać, ale w pamięci ciągle miałam nie tak dawno minione miesiące, gdy po prostu strach mi stawiał włoski na skórze. Szczerze? Nie wiem na ile teraz trzeba pilnować brania leków, a perspektywa że trzeba i że może odstawić, a choroba wróci - teraz przerażająca. Chyba mnie nawet nie stać na blef. Teraz po latach, podejrzewam że Kubuś służył jako wykrywacz, czy tabletki były brane. Wychodzi mi że szalał i wściekle prychał gdy nie były brane.

    OdpowiedzUsuń
  12. W temacie oświetlenia. Lubię jasne dzienne światło, w pracy mam jarzeniówki starego typu (takie długie rury), jak pytałam 12 lat temu elektryka o dobre światło do firmy, to powiedział, że to jest najlepsze, w dodatku super tanie i od 12 lat wymieniłam tylko dwie z 12 w sumie rur. Ekstra, bardzo dobrze się przy tym pracuje. W domu mąż woli światło żółte, ale ja w swoich strefach mam jasne białe ledy, w pokoju gdzie czytam, maluję itp w żyrandolu jest lampa led 1650 lumenów co daje 5500-6500 kelwinów, taka wyglądająca jak zwykła żarówka z grubym gwintem. Nie wiem ile to kosztowało dokładnie, ale jakieś kilkanaście złotych. Jedna służy mi już parę lat. Światło daje jak w jasny dzień na dworze, nie zmienia kolorów, super, polecam. Widziałam te cudowne lampy artystyczne po 800 złotych wzwyż, to powiem szczerze, że nie widzę różnicy. Lampki biurkowe też mogą mieć ledowe "żarówki", trzeba tylko dobrać natężenie i barwę światła, czyli około tych 5-5,5 tys kelwinów. A co do leków i interakcji ze światłem, to przecież można sprawdzić, czy tak jest w istocie, co to za leki itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz takie parametry w świeceniowych duperelach nie do dostania w zwykłych sklepach. Przegrzebałam osobiście Castoramę, wcześniej wymęczyłam zwykły sklep z oświetleniem. Te leki i ogólnie cała akcja z protestem, to po prostu ściema. Nie wiem co opowiedziała koleżanka, może nawet nie doszła do tego, że zamówiona słabsza żarówka, ale tak, dla mnie to głupi pretekst, szyty grubo. Ale dla kumpeli przekaz jasny, nie bo ci zaszkodzi.

      Usuń
    2. Po latach życia w takim domu leków trzeba pilnować jak cholera, bo będą próby odstawiania. szczerze pisząc to się nie dziwię bo u nas ze schizofrenią jak z cukrzycą - unirawiłowka bez zbytniego wnikania czy aby dobrze dobrane ( metformina dobra na wszystkie rodzaje cukrzycy jak się mła niedawno dowiedziała hym... ). W normalnym kraju to tacy ludzie mogą mieć asystenta, kogoś kto sprawdza jak chory sobie radzi, jego rodzina jak sobie radzi no ale nie żyjemy w Skandynawii. Zostaje Ci doskok i przemyślna walka z madką vel Wielkim Stresorem. Świata niestety nie zbawisz ale może choć jakieś dobre chwile dla kumpeli wyszarpniesz.

      Usuń
  13. SALEM U WETA ZAINTUBOWANY 💔💔💔
    Jeszcze o 20 skakał normalnie po stole. Poszedl spać na pufę przy kaloryferze a później do pudełka. Nic wielkiego... dzień jak co dzień. Ale obok pudełka zeszły się koty. Był bardzo słaby... pudełko i do weta... zaintubowali.. jeszcze o 20 był zdrowym Salemkiem co skacze na stół i zwraca na siebie uwagę... dlatego podejrzenie zatoru, udaru..
    ON MA 17 LAT ALE NIECH JEScze da radę......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O zgrozo...!!! Co to się wyrabia, jakaś czarna seria! Trzymajcie się, ja trzymam kciuki, jutro wrzucę coś do koszyczka, bo widzę że znowu będą wydatki... No koniec świata po prostu... Zdrówka dla Salemka!!!

      Usuń
    2. Jasna dupa. 🌊🌊🌊🌊🌊🌊🌊🌊🌊🌊

      Usuń
    3. Boję się zapytać, któś cóś wie w temacie wiadomym?

      Usuń
    4. Też nic nie wiem i też się boję. Złych wieści było od cholery, dobre wieści nimi przywalone. Niby takie jest życie i każde musi się skończyć, ale uważam że za dużo już było złego, a dobrego za mało. Niechby była dobra wiadomość!!

      Usuń
    5. Też bym chciała dobrą, jasna sprawa. Kocurro ma ten październik taki że tylko się obwiesić. :-/

      Usuń
    6. Czekamy, nie ma wyjścia.

      Usuń
    7. Och Kocurku, tak strasznie przykro.

      Usuń
  14. Strasznie smutna historia. Toksyczna matka... ostatnio czytam książki Jaspera Juula o rodzicielstwie, i to jak mówimy do dzieci, ma ogromne znaczenie. Wiadomo, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i każdemu zdarzy się popełnić błąd, ale matka twojej koleżanki kompletnie nie liczy się z potrzebami córki. Ona jej nie widzi i nie słyszy. Tragedia nie do opisania. I tylko śmierć matki ją wyzwoli, niestety, z tego psychicznego więzienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że jest gorzej. Śmierć mamy nie wyzwoli, moja kumpela jest tak tresowana, że to będzie koniec i jej. Chyba, że da radę być w jakiś sposób samodzielna, obrazy są szansą, wierzę że nadal.

      Usuń