Nie mam pojęcia jak powinna być zatytułowana ta notatka.
Znak życia? Ekspiacyjna?
Październik był zły. Kłopoty się zaczynały nawarstwiać, bezsilny. Pani d podnosiła swój parszywy łeb. Listopad był do dupy pod każdym względem. Każdym. Było, no ech. Październik do kwadratu. Na szczęście grudzień witamy w komplecie, Jacuś np. znów był ratowany. Jest z nim już bardzo dobrze. Rysia też sobie nie pożałowała wetowania, zarasta bardzo ładnie golenie, na łapce (bioderko) śladu już nie ma po bolesności, sztywności i spuchnięciu, sierść minimalnie krótsza. Jedyny ślad bo normalnie biega i chodzi, a alarm mi urządziła, portfel i nerwy wydrenowała i wcale nie wiem co jej było. I wszystko takie, kumulacja. Więc z tym życiem to słabiutko po listopadzie, bardzo słabo, no ale co miało się zawalić to już leży, reszta chwiejnie trwa.
Nie mam siły na tłumaczenia, ale moje netowe milczenie być może że jeszcze potrwa. Mial być nowy telefon, futra się postarały przepuścić kasę ze sporym naddatkiem i na razie nie będzie. Karta SIM okiełznana w końcu skutecznie, ALE. Rzecz w tym, że srajtfon po licznych upadkach może służyć wyłącznie przez godzinę, no, góra przy wyłączonym necie dwie-trzy godziny na wychodnym. Potem żegnaj, bateria drenuje się upiornie szybko. A ja musiałam być "pod telefonem" zawsze, więc wciąż noszony pożyczony stary Playowiec, karta SIM przekładana w adapterach, co jest zajęciem przestrasznym, niełatwym, żmudnym jak nie wiem co, grożącym uszkodzeniem pożyczeńca, bo "adapter" wchodzi przemocą, więc zajęcie całej siły unikane bo poty zlewne przy nim. Taki model. Playowiec baterię ma jak mocarz, dwa-trzy dni trzyma bez trudu, ale netu nie ma. Nie chce za cholerę uznać innego niż Play dostawcy netu. No trudno, dodatkowe doznania spowodowały że nawet przez sekundę nie miałam ochoty walczyć z telefonami i byłam tylko telefoniczna, tak jak było konieczne i być może po dziesiątym grudnia sytuacja się powtórzy.
Listopad był fa-tal-ny. Sił starczyło mi tylko na absolutne konieczności. Wymieniam.
Futra oczywiście odruchowo były na pierwszym miejscu. Niby powinno być na full, wobec całokształtu tak nie było. Być może ich chorowania - ratowania były w proteście, one nie lubią minimum. Tylko Feliks zrozumiał że pańcia ledwo dycha i się oparł pokusie robienia za chorego. Przekochany misiunio-tygrysek.
Podjęte zobowiązanie w punkcie charytatywnym. To trwa, nie jest to zajęcie jakoś szalenie trudne, uznałam że bez jaj, jestem, jakoś się przyjęłam, żal rzucać. Nie miałam tylko cierpliwości do wysłuchiwania cudzesów. Dają siłę takie przykłady na żywca, bo skoro gość biorący chemię antyskorupową z góry ciuchów wybiera seksowną i bardzo gorącą bieliznę dla żony to wieje nadzieją, czyż nie? Ma ją, tę nadzieję. Ciasto upiekł, że gliniak niesmaczny to nieistotny szczegół, upiekł, przyniósł, chwała mu. Chemii nie biorę, powinnam też mieć, tę nadzieję. Przykłady, ale nie opowieści, na słuchanie o życiowych traumach nie miałam siły, mam nadzieję że nie było widać jak bardzo nie mam siły. Nadal.
Bardzo słabe odpieranie drobnych kataklizmów życiowych walących doprawdy falami i kilku kataklizmów nie odparłam, co będzie mi czkało i czkało. Nie odrobię. Przepadło.
Więc zdycham po tym październiku a zwłaszcza po listopadzie, pani d też nie ułatwiała, to poczucie tonięcia, najgorsze z dostarczanych przez panią d...... być może byłoby łatwiej w innym miesiącach, listopad fatalny i bez dodatkowych atrakcji. Znów schudłam, niech to cholera, bo do tego doszły mi dolegliwości jelitowe, niewątpliwie mające przyczynę w całokształcie.
Listopad do kasacji. Bardzo proszę. Bardzo.
Uffffff. Wiecej nie tłumaczę. Dlatego było tak kamienne milczenie.
Nie chcę tu zapeszać, pluję przez lewe ramię, zaklinam los, gadam do Absolutu, ale grudzień być może będzie lepszy. Może. Po jednej przewałkonionej z futrami niedzieli jakoś mi lepiej. A w przyszłą garażówka.
I przerwa w konieczności bycia na telefonie. Ufff.
Mój srajtfon teraz jest na tapecie, o rany, NET. Cudowne, nic mi nie szkodzi że srajtfon jest na wiecznym doładowaniu i robi za telefon stacjonarny, na razie może, na razie z ulgą rzuciłam się do słuchania, oglądania, sprawdzania gdzie do cholery jest ulica Włodzimierza, gdzie kupić Cistone, jak nastawia się barszcz, czy wyszła jakaś nowa książka pióra ulubieńców, czym zmyć silikon, jak poratować rozdarcie w skórzanej kurtce, itd. itp, no mrowie mi się nagromadziło do tego sprawdzania w baardzo szerokim zakresie.. Widać że mi lepiej. Jeszcze się nie rzucam na Włodzimierza ani do robienia barszczu, ale wiedzę już mam. I Cistone.
Blogger w końcu.
Jestem. Na pewno do dziesiątego grudnia. I bardzo sorry.
Ze skruchą pisała R.R.
Za ilustrację Rysiunia i Jacuś oraz pocztówki z rannej Cz-wy, zdziśki z drogi do punktu. Ze srajtfonem ta droga. Na wspólnej cykance z 10 października jeszcze oba futerka zdrowe. Wieczór, w nocy pisk Rysi. Łapka. Gdy Rysia trochę jeszcze szwankowała 30 października zachorował Jacuś. I zrobił taki horror, że doprawdy. Siwizna.
UFFF
OdpowiedzUsuńDobrze, że jesteś😘
OdpowiedzUsuńGrunt, że cała i futra też ♥️
OdpowiedzUsuńWiecie co? Flak jestem. Niech nic się nie dzieje.
UsuńNiech się nic nie dzieje.
OdpowiedzUsuńFutra słyszą? Spać i nie rozrabiać! Nie jeść dużo, bo potem duzo kup i się pancie męczą robiąc kuwety. Spać i jeść ale puchnąć . Mało kupek. Siusiu umiarkowanie i w kuwetę tylko. Wykonać! 😆
OdpowiedzUsuń