Złachana jestem pieszyzną. Więc cykanki.
I robota mnie czeka. Bo.
Połowa lub raczej jedna trzecia łupów. Pełna torba.
Jak było, to opis będzie później lub wcale, coś mi się zdaje że po obrobieniu dobra padnę. Zresztą, co tu opisywać, las jak las. Ludny bardzo, jak to przy niedzieli. Obfity w tym roku w dobro, my wyszłysmy rekreacyjnie a nie zbieraczo przecież. Nawet bardziej niż myślisz jest obfity Czytaczu, jednak dam przykład. Asia chciała kanie, a tu pech. Jedna malutka, mnóstwo śladów po kaniach i rozwalonych, jakiś psychopata się uwziął na blaszkowate i porozdeptywał co mógł. Niemniej parę gołąbków surojadek Asia znalazła, ale te kanie, ciężki ból że taka mikra jedna. Nie pomogło mamrotanie Asi, żeby jeszcze takie dwie, albo jedna większa. Owszem, minęła nas przy wychodzeniu z lasu pani grasująca gdzieś gdzie psychopata nie dotarł, na wierzchu kosza kanie jak byki. Przy wiacie autobusowej pani pooglądała rozkład jazdy i zdecydowała się iść pieszo. Popruła dziarsko w kierunku miasta, my spacerowym krokiem za nią. I co? Zgubiła jeden z tych kaniowych kapeluchów. Żadnych szans na oddanie zguby, więc Asia będzie miała wymarzone schabowe, zebrane zupełnie inaczej niż się spodziewała. Zemdanie o kanie musiało jak nic dotrzeć do niebios, drobny znak, że uparte chcenie bywa zaspokojone. I całe przypuszczanie, jak to będzie gdy niebiosa zechcą nas obdarować wymarzonymi domkami z ogródkiem, stanowcze prośby do Niebios by nie postąpiły z nami tak jak ze Złą Czarownicą z Zachodu, czyli nie zwaliły nam tych domków na łby....
A przy powrocie było tak. I jednak opis konieczny. Te cykanki odwrotnie, później wędkarze przy Michalinie i Michalina, czyli staw powstały po wybiciu źródła w wyrobisku gliny cegielni "Michalina". Źródło wciąż bije, woda jest lodowata i bardzo czysta, choć ciemna i żelazista (nie zdążono wyprowadzić maszyn i one rdzewieją, po za tym Cz-wa ma żelazistą glebę, te huty nie były kaprysem). Woda czysta mimo topielców, co jakiś czas zażywających ostatnich kąpiółek. Może łapią ich skurcze, cholera wie. Nic nie pomagają zakazy kąpieli.
Piękna niedziela.
Pisała R.R. bardzo skrótowo, ale rzeczywiście, z nóg lecę. A tu trzeba z przywleczonym dobrem się pobawić. Na przykład.
Romanko, mimo ze ludnie , to i tak cudnie😃Sloneczne refleksy miedzy drzewami, no i zbiory. Ja na wyprawy w las zabieram nożyk , żeby w razie dopustu moc grzybka uciąc, nie wyrywam, nie wykrecam. No i od razu grzybka przekrawam, zeby robaczywek do domu nie znosić. Tak mnie nauczyla koleżusia, i chwale sobie, bo czasem nawloklam kosz grzybow a polowa wyladowala w koszu na smieci bo z lokatorami .
OdpowiedzUsuńTu w lesie daaawno nie bylismy,bo leje i mokrość jest spora, na grzyby nie liczę,bo tu lasy raczwj bezgrzybne. Moze uda sie w naszych lasach , ale czy juz nie bedzie za późno?
A wiesz, z tym czyszczeniem w lesie na bieżąco zbiorów to i moja metoda. Tylko że tym razem nie zabrałam noża, bo przy niedzieli nie liczyłam na grzyby. Z tym że ja nie odcinam grzybków. Wykręcam, przysłaniając dziurę po, ściółką lub mchem. Żeby były następne, a grzybnia nie wysychała ani nie czerwiała. Podobno tak najlepiej. Rany, północ blisko a ja z tym czyszczeniem jeszcze w lesie.
UsuńO widzisz, sprobuję i ja wykrecać.
UsuńSprawdź, daje radę z każdym grzybkiem. Inna rzecz, że człek ma wyrobione odruchy, nawet jak jakiś nowy sposób dobry😀
UsuńDziś przeczytalam,ze dla grzybni nie ma roznicy czy wycinamy,czy wykrecamy!
UsuńJednak będę po swojemu😃.
UsuńHistoria z kanią fajna😃😃
OdpowiedzUsuńNo😃. Też mi się podoba, pierwszy raz się zdarzyło żeby zebrać grzybka z chodnika😀
UsuńPiękne zbiory, choć roboty nie zazdroszczę :) Ja zazwyczaj też wykręcam i od razu dokładnie oczyszczam, w domu więc mam już praktycznie gotowe do przerabiania, choć i tak jeszcze zawsze jakiś robaczywek się trafi , kiedy kroję drobniej do suszenia czy smażenia. Jutro znów mam na obiadokolację patelnię rydzów - prezent od młodzieży osobistej (nie chcą jednak, skubańcy, rodzonej matce i teściowej zdradzić miejsca, gdzie je zbierają !)
OdpowiedzUsuńBobuś też nie chce zdradzić 🙄. Część grzybowych miejsc mamy wspólne, ale rydzowe są tylko jego. Żałuję i uparcie wypatruję swoich. Na razie dupa z tym😃
UsuńMłodzież jeszcze pomolestuję, w końcu ja zdradziłam im swoje niezawodne miejsce prawdziwkowe, z którego bezczelnie przysyłają mi fotki wygarniętych borowików :) Wybaczam, bo nie chce mi się tam jeździć teraz, to z 20 km ode mnie. Rydza znalazłam tam w okolicy, przy leśnej drodze w sosnowym lesie, jedną sztukę- to mój jedyny znaleziony w życiu, więc szału nie było.
UsuńA na ryneczku u mnie nawał rydzów. Stosy. Znajdowałam po kilka-kilkanaście niewielkich sztuk, żadne el Dorado. Bobuś owszem, u niego gdy przynosił z tych tajniaczonych miejsc to pełen kosz. Świnia. Powiedz młodzieży, niech nie będą trzodą i zdradzą 😃
UsuńRydze kiedyś zbierałam w młodnikach swierkowych, lub na łace przy lesie
OdpowiedzUsuńJeśli już znalazłam rydze, to zawsze ale to zawsze wygrzebywałam je albo z dębowych liści, albo z traw.
OdpowiedzUsuńOmg dziecię było na wyprawie i ma super sesje fotograficzne i na konkurs też. Więc będziemy wywoływać i damy znać czy się udało chociaż wyróżnienie dostać 😸
OdpowiedzUsuńUmyłam 7 kuwet. Umarłam ...
Omg!
UsuńDziecię miało wyprawę oczywiście grzybowa
OdpowiedzUsuńRozumiem że wyprawa udana pod każdym względem 😃
UsuńJasna dupa! SIEDEM!!!!!! Umarłam na samą myśl😀
UsuńJejku, jak zazdraszczam grzybobrania, mła ledwie parczek zaliczyła.
OdpowiedzUsuń