Czytają

sobota, 5 listopada 2022

Notatka 465 Ryszarda IV Waza



Narozrabiała ruda cholera. W momencie wczoraj odwaliła taki numer, że jeszcze dziś mam co sprzątać. Nie, nie oberwała, ale okrzyk QURRWO!!!!! wyrwał mi się z wyjątkową mocą. A było tak. 

W piątek wieczorem zgłodniałam. Coś bym zjadła i nawet wiedziałam co najchętniej. Naleśniki, ot co. Smażone z litra mleka, w ilości dużo większej niż normalnie pochłaniam, do nadziania na bieżącą chwilę serkiem, a na sobotę nadziane w sobotę, tym, co mi sie zachce i co będę miała. Może prażone jabłka, może liść sałaty i plaster wędliny, albo jeszcze coś innego.   Bo sobota miała być bardzo robocza.  Wiedziałam, że w sobotę będę w Bobusiowie i wrócę uchechtana (jak się to pisze, taki gwaryzm?) po pachy. I nie do przygotowywania żarcia mi będzie. Tak, w Bobusiowie jestem karmiona i to dobrze, ale dziwna rzecz, po powrocie do domu okazuje się że jestem głodna. Jak nie ja. Zwykle ze zmęczenia napycham się czymś lajtowym w przygotowaniu lub idę spać głodna, co podobno zdrowe. Mnie ogólnie od dłuższego czasu nie jest do szykowania żarcia, jak najmniejszym wysiłkiem opędzam potrzeby organizmu, więc wiadomo, że znów zlekceważę potrzeby. I będzie chińska zupka lub nic, więc te naleśniki to może być ratunek i dobry pomysł. Tak kombinowałam.

Więc po wieczornym napełnieniu futrowych miseczek rozrobiłam masę na naleśniki. I nagle się okazało, że miski z nią to muszę wściekle pilnować, bo Rysia, przypominam, NAJEDZONA, pcha się do niej jak głupia. Zdejmowałam z kuchennego blatu małą cholerę ze sto razy, a po pierwszym zdjęciu dostała na swoją miseczkę dodatkową saszetkę którą zlekceważyła. Bo w misce był jadalny skarb, smakołyk nad smakołyki. Zabierałam miskę sprzed nosa, przestawiałam, przykrywałam. Te pół godziny podczas której naleśnikowe ciasto ma rozklejać mąkę i nabierać w temperaturze pokojowej właściwej konsystencji spędziłam wściekle pracowicie i nic nie pomogła pokrywka. W końcu wyniosłam rudą zarazę do mojego pokoju, zamykając drzwi. Ona ich nie umie otworzyć, Jacuś i Feluś umieją, ona jeszcze nie. Rozrobiłam na nadzienie serek, wyjęłam olej, naleśnikowe patelnie i poszłam do łazienki przed robotą. Rumor. Łomot. Trzask. Feluś wypuścił gangrenę i oczywiście od razu i natychmiast skorzystała z okazji. I narozrabiała, w czasie tak krótkim, że dłużej trwało pewnie wypowiedzenie słowa QURRWO. 

Miseczka z serkiem w skorupach. Serek wszędzie.  Olej, jedna trzecia butelki wylane. Plastikowa miska z ciastem wywalona, rozlana zawartość na kuchenkę, podłogę, no wszędzie. Stłuczona szklana pokrywka, metalowa obręcz z niej oparta o drzwi wejściowe do chałupy, gałka od pokrywki z promienistą ostrą jak skalpel drzazgą, reszta szkła potłuczona na drobne kostki. Nie wiadomo jak dotrzeć do zmiotki, szmaty. A mały gnój próbuje w tym syfie to serka, to oleju, to rozlanego ciasta, z łapkami w brei kiedyś jadalnej, wśród skorup po serowej miseczce i szklanych odłamków kiedyś będących pokrywką.    Zero nerwowości. Dopadła skarbu. Toteż okrzyk mi się sam wyrwał. Piszczący protestujący potwór został dopadnięty, mimo wierzgania łapki zostały wypłukane, ufajdany brzuszek również, potwór zamknięty w połojcowym pokoju, tych drzwi żaden stworek nie rozpracował. A ja przystąpiłam do uprzątania. 

Informuję, że takie coś to sprząta się przefatalnie. Maże się to, strasznie płucze się ścierkę, niby domyte po przeschnięciu okazuje się że wcale nie domyte. Odpracowałam wczoraj podłogę, rano się okazało że skąd, wcale nie. Została na dzisiejszy wieczór zalana ciastem kuchenka, przykryta tacami i deską do krojenia bo wczoraj bark i ręka wyły już że sobie wypraszają. I powtórnie podłoga, bardzo widać że coś nie teges. Przez rysiowe zbójowanie dzisiaj nie byłam w stanie posadzić czosnkowych cebuleczek. Pierwsze dwadzieścia sztuk i finito, nie da rady. Więc pozostała setka rozrzucona garściami tam, gdzie miała być posadzona. Ciekawe czy cokolwiek z nich wyrośnie. Plan w Bobusiowie znów nie wykonany, ręką znów muszę gospodarować oszczędnie i była chińska zupka. Ciekawe jak się dopiorą ciuchy. 

Potwór w ramach zemsty za oburzające znęcanie się nad słodką kruszynką walnął na środku pokoju Łojca kupsko. Lafirynda.



Powyżej lafirynda Ryszarda Trzecia Waza.

Moja jest Czwarta Waza.

Pisała R.R. 


Ps 1 Pomysł z zostawieniem na zaś rozlanego ciasta nie taki zły. Owszem, jeśli zmywać podeschnięte to makabra do kwadratu, ale okazuje się, że to co podeschło da się bez najmniejszych problemów zeskrobać, nie zostaje żaden osad, tak upierdliwy przy myciu. No, kuchenka odwalona, ale szybko to Ryszardzie nie zapomnę przetykania zatkanych dziurek w palniku. 

Ps 2 Zeszło ze mnie. Zdarzało mi się przecież uprzątać gorsze rzeczy..... Dziś, a raczej wczoraj, bo północ znów minęła parę minut temu, miałam najgrzeczniejszą i najsłodszą koteczkę na świecie. Nic nie stłukła, nigdzie się nie pchała. Przytulaśna i milutka. Może dlatego że rolę potwora niszczycielskiego wziął na siebie Jacuś. Dwa szklane kubki w jeden dzień!!!!

Ps 3 Ostatnie co by mi do głowy przyszło w wypadku "wypadku" to cykanie. Tu i tak łagodnie, u mnie było o wiele gorzej mimo tego że nie krwawo.



25 komentarzy:

  1. To qurrwo się należało, no jak psu zupa. Mła zna taką namolność i upierdliwą nieodpuszczalność - Mruciu wypisz wymaluj. Nie że cóś podstępnie jak Felicjan czy w cichości jak Laluś z Danusiem i Wiktorkiem. Oficjalnie, z hukiem i na chama i jeszcze pretensje że się do karygódki nie dopuściło w ostatniej chwili. Kupsko to damskie nerwy, Mruciu ma samczą kontrolę nad zwieraczami. ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuuu, czyli Mrucio leje????
      Tego nachalnego i bezczelnego nieodpuszczania w wykonaniu Rysi i Mrutka chyba nie oduczymy. Inteligentne kochane pluszaki głuche i tak uparte że ręce opadają. Aż tak namolnego futra i tak łakomego u mnie dotąd nie było.

      Usuń
    2. Nie, Mruciu nie podlewa. Jego zdaniem życiowym zadaniem kocura jest sprawienie uschnięcia kasztanowca lub zatrucia potomstwa szrotówka kasztanowiaczka. Damy to co innego. Szpagetka np. uważa że należ się jej dwie kuwety - na siku i na kupę. Taa...

      Usuń
    3. Czyli dżentelmen i grzecznuś z Mrucia. Moja dama dziś sama słodycz, no skąd, ona niegrzeczna? Przenigdy. Taka lalunia.

      Usuń
  2. A widzisz, sprytna kicia :) a trzeba było dać kotku troszkę tego cymesu do miseczki i może byłby spokój. Jak moje się napraszaja, to daje im troszkę, co by to nie było, dużo nie zjedzą, dla mnie wystarczy, one nie otruja sie, a ja mam spokój. Kupkowa zemsta mnie ubawila :). Ale sprzątania współczuję.
    M w papilotach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ogół mała dostaje troszkę tego o co się doprasza. Tu bałam się że zaszkodzi surowa mąka, bałam się no i mam. Zły pomysł z tym zostawianiem kuchenki na później. To niby niemożliwe, ale myje się jeszcze gorzej niż wczoraj.

      Usuń
    2. Wypowiem się kotoobrazoburczo ale co tam. Mój kot jak zachowuje się bezczelnie, zostaje pacnięty. I okrzyczany równocześnie. To działa.

      Usuń
    3. Nie pacam, już wiem że jeśli nie zdąży się w trakcie akcji, to sekundę po nie ma ona najmniejszego sensu. Jacuś parę razy został pacnięty, przy wyturliwaniu jajek na przykład. Podziałało, fakt.

      Usuń
    4. Lefreks czeba mieć, masz rację.

      Usuń
    5. No. I kontrolę nad sobą, by nie uszkodzić winowajcy.

      Usuń
  3. Omg... Największa tragedią jaka ostatnio miałam jakiś czas temu było rozerwanie po całym domu papieru toaletowego oraz mleka w proszku... Mleko się dziwnie kleiło i mazało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie domyłam wszystkiego, szpary pomiędzy kuchnią a zlewową szafką, pod kuchenką. Niedobrze, bo wiem że rozlane mleko, źle wytarte i niedomyte potrafi dawać śmierdząco-pleśniowego czadu. Nie wiem jak z naleśnikowym ciastem, trzeba by już naprawdę odkręcić kuchenkę, no ale sama.... Nie piszę się na razie. Jak zacznie śmierdzieć, być może zmienię zdanie.

      Usuń
  4. Małe niewinne jest na pewno! 🐱😸

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 🤣🤣🤣🤣🤣🤣 Taaa, niewinne🤣🤣🤣🤣🤣🤣

      Usuń
  5. Toż to jakiś armageddon kuchenny ! Nie dadzą Ci odetchnąć w domowym zaciszu , a już zanudzić, to na pewno ... Współczuję, chyba bym się rozpłakała po takim udekorowaniu kuchni.

    OdpowiedzUsuń
  6. W jakimś sensie przywykłam do armageddonów. Tu jeszcze nasiliło sprawę raz-moje ślady po wynoszeniu skarbu, dwa- ślady pozostałej dwójki, która oczywiście też musiala sprawdzić o co szum - im wystarczyło przetrzeć łapki, sami domyli. Ze śladami gorzej, przed chwilą zobaczyłam że odwiedzili (kiedy?) Mój pokój i muszę jeszcze co nieco domyć. Fakt, bywam bliska łez. Podejrzewam że to dlatego, że inaczej nie mają szansy się wyszaleć, zabawki nie wystarczają, za nudne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że to jest podstawowa przyczyna, ale koty niewychodzące jakoś muszą rozładować energię i zaspokoić łowcze instynkty. Z wychodzącymi są za to inne problemy , popacz tu ;-) https://teklak.pl/2022/11/07/czeszcz-gruby-pa-czo-mam/

      Usuń
    2. No tak, wychodzi na to, że wg. Grubego jestem ptaszycą😊

      Usuń
  7. Nie zazdroszczę sprzątania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja go nie lubię. Bardzo. Beznadziejne zajęcie, które trzeba powtarzać wciąż i wciąż. Ale sprzątam. Niestety bez trwałych efektów.

      Usuń
  8. O-żesz-ku! I ona jeszcze żyje? Ja już bym miała śliczną rudą mufkę a przynajmniej skórkę na bolące krzyże!
    Bo zmywanie jak zmywanie, jeszcze bym odpękała. Ale pozbawienie mnie posiłku to mało subtelna próba samobójcza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie byłam bardzo łagodnie mówiąc uszczęśliwiona akcją. Żadnych starań odnośnie uzyskania antyreumatycznego kataplazmu nie będę robić. Bo problemem jest jak upilnować rudą cholerę żeby się sama nie zabiła. Poważnym. Ech. Jak na razie jakoś się jej udaje żyć ale myślę że przynajmniej trzy życia z kocich dziewięciu już poooszły.

      Usuń
    2. Fakt, jest to problem. Żeby nie szukać daleko: upadek Sprzączki z szafy. Połamany łeb, przesunięta żuchwa (trzeba było zęby usuwać, żeby się szuflada domknęła) i oko, obecnie do usunięcia. Ale pierwsze rokowania po upadku były delikatnie mówiąc ostrożne...
      Jak mam coś jedzeniowego do schowania przed zwierzyńcem, a zwykle mam, np. mięso do rozmrożenia, to wkładam do piekarnika. Jeszcze żadna futrzasta franca się do niego nie umie włamać!

      Usuń
    3. Biedna Sprzączka, upadek który nie powinien być tak paskudny w konsekwencjach, bo co to jest dla kota, wydawałoby się phi, szafa, też coś. A tu masz. To Ryszarda miała więcej szczęścia. Bo późną nocą, po napisaniu ostatniego posta wybrała się na półkę z bukietem. Już małpa umie. Ale z nią to tak jak z bohaterem filmów akcji lub gier, most się rwie, skały usuwają się spod nóg, lawa z nieba i deszcz strzał, a wszystko w płomieniach. Poleciał bukiet, na szczęście bez gara, poleciał zawieszony na gwoździu talerz, nie ten co na cykance, następny, a za talerzem Rysia, prosto na milion odłamków z talerza. To nie był zeskok, to był upadek na boczek, kafle byly za szybko, nie zdążyła się przekręcić w locie. I tu musiała nad nią czuwać albo św. Gertruda, albo inny nieznana/y mi święta/y mająca/y bez modlitw pod czułą opieką stuknięte koty. Może św. Dwynwen? Ona lubi szaleńców. NIC SIĘ RUDEJ NIE STAŁO. I jak tu nie wierzyć w cuda. Bywają.
      Patrz, a piekarnik mi do łba nie przyszedł 😄

      Usuń