Wiedziałam, że tym razem żadnych podwózek nie będzie, ale mimo to skusiłam się na podróż z Asią.
Bo moich powinowatych lubię i lubię tam bywać.
Bo nieruchawo było ostatnio.
Bo może uda się coś przesadzić z roślin tego wymagających.
Pokazuję cykanki z wędrówki do, nie tak liczne jak bym mogła. Z wsi-nie wsi widoczek na pewien domowy podjazd ze zbliżeniem ozdóbstwa, co ogłusza. Mam nadzieję, że natura jest jednak mniej okrutna. Samolot jeszcze nie odleciał, zastanów się Czytaczu i kup.
Asia bystrym okiem zauważyla, że przejścia dla samobójców już nie ma, zostaje tylko droga przez most, już udostępniony dla ruchu drogowego mimo prowadzonych jeszcze robót wykończeniowych. Idziemy. Już zaczyna się dawać we znaki narastający upał z duchotą, słońce z bezchmurnego nieba świeci bezlitośnie, co nie zawsze widać na poniższych cykankach. Gorąco.
Reszta samodzielnych i samorzadnych ogrodów zniwelowana. Wielką rację ma pioseneczka z bajek Andersena "Ach mój miły Augustynie, wszystko minie, minie, minie.." . Decydujemy się iść skrótem przez ścierniskowe pola, zaoszczędzając swoim nogom blisko kilometr wędrówki. Tylko najpierw trzeba ominąć poletko wysokiej na dwa metry kukurydzy. Prawie dojrzała.
Kilka cykanek z wędrówki przez wieś. Jak chyba wszędzie budynki straszące wystawną gargamelowatością, zaniedbane, zadbane. Kontrastują ze sobą posesje w dupie mające dbałość o trawnik i takie gdzie wylizany trawnik jest przedmiotem kultu. Te, które wystawiają się na publiczne oglądanie i te które zaciekle się bronią przed spojrzeniami. Kilka przykładów powyżej. Jedno jest pewne. O jednorodność krajobrazową polskich wsi batalia przegrana zanim się zaczęła.
Tę wędrówkę odbyłyśmy przed godzinami największego upału, a jednak ledwo żywe dotarłyśmy do celu, niemiłosiernie spocone i otępiałe od słońca.
Co było u celu, widać na cykankach z poprzedniego posta, nic dodać nic ująć.
Życie w półzrujnowanym domu trwa, mimo kłopotów ekstremalnych.
A pieseczek trzyma się na razie dzielnie, "gdyby nie to że był kilka razy badany, to bym pomyślała, że aparat zepsuty" - cytat dokładny. Jego kolega niechęć do mnie odłożył na półkę, dał się pogłaskać.
Moje współczucie jednak pomieszało się z lekkim wkurwem. Kilkutonowa plątanina zdjętych ze ścian pnączy częściowo zwalona na moje zielone, hakonechloe ze storczykiem, różę i lilie w gąszczu krwawnika kichawca. Jak by nie było żadnego innego miejsca. Machnęłam ręką na stosy polbruku zwalone na krokusową łączkę, ale w tym wypadku nie odpuściłam. Większość wizyty to przeciągałam kupy podwiędłego bluszczu do śmietnika, to dyszałam po przeciąganiu. Zdrewniałe łodygi o przekroju pięciu centymetrów obrośnięte stonogowatymi korzeniami, kilkumetrowe i dłuższe bicze z klapniętymi liśćmi nie były takie chętne do podróży, uszarpałam się paskudnie, ale zielone uratowane a resztę góry zostawiłam. Na pociechę sklepienia z kuzynowych jabłoni teraz walących spadającymi jabłkami. I kawałek stołu.
Dwa razy trzeba było uciekać do domu z pod tych jabłoni, padało na tyle intensywnie, że przyjemność żadna z pobytu przy ogrodowym stole. Poprawiona folia przepuszczała tylko w ganku.
Ostrzeżenia o burzach, wichrach i gradzie przychodziły na telefony wszystkich, trudno, wracamy pieszo, tą samą drogą tylko bez skrótów przez ściernisko. Coraz ciemniejsze niebo, nie tylko za sprawą wieczoru. Chmurska deszczowe nas ścigają.
Srajtfon sprawdzony jeszcze przed myknięciem czy działa. Działa. Ostatnia to wczorajsza cykanka.
Nie chcę nawet myśleć jak mogła tę pompę przeżyć kuzynowa rodzina. Może ich minęło. Zadzwonię zaraz.
I tak to minął wczorajszy dzień.
Ten też niedługo minie. Pa, Czytaczu. R.R.
O ja wlasnie ide po fona zostawionego u babci przez Młodego. Yhhh. Na szczescie nie pada.
OdpowiedzUsuńDeszcz jest super, ale taki wściekły potrafi dokopać. Ten nas pobił, a to jeszcze nie był tzw. nawalny. Taki potrafi utopić, obalić na ziemię. A zwykły to czemu nie. Sama przyjemność.
UsuńMła się nie dziwi ze padłaś! Mła się wybrała wczoraj po miejsku ( tramwajem znaczy )do Cio Mary na Bałuty i padła a co dopiero przez pola brnąć najpierw w upale a potem w ulewie. :-/
OdpowiedzUsuńPadłam, i skutki wczorajszego dnia jeszcze czuję. Kuzynów nie ominęło. Trwało krótko, ale światło znów wywalone, znów się lało, latali z wiadrami jak z pieprzem. Po ciemku. Wczoraj kazałam na wsi słuczaj zawiesić płachty folii malarskiej nad łóżkami. Na szczęście posłuchali, zrobione to zostało on razu, zaraz po tym jak się okazało, że w ganku folia/dach jednak przepuszcza.
OdpowiedzUsuń