Czytają

sobota, 29 sierpnia 2020

Notatka 101 Z głembokim rzalem

Nie chcę by ta notatka miała nr.100.
Bo temat paskudny - jak do licha poukładać sobie te pomieszane uczucia, które się miewa z okazji zejścia rodzinnej osoby, co nam za życia dokopała? Miesza się i ulga że już kopać nie będzie, gorycz że było tak jak było, bywa, że pomieszana dokładnie miłość z nienawiścią. Gorycz, o której mówiła moja kumpela, bo nie umiała jak należy pożegnać babci, będącej  dla rodziny prawie wyłącznie źródłem udręki. To ten nieduży promil nie będący udręką, sprawił  że żal że nie było tego więcej, że odeszła babcia już nic nie zmieni w bilansie uczuć, te promile zostaną promilami. No tak. Od rodziny dostajemy najgorsze lekcje obok najlepszych.


Jak u licha czuł się mój kuzyn żegnający swojego tatę, co to tatą nigdy nie powinien zostać? Ani mężem. I mój kuzyn i ja mamy ciepłe wspomnienia o odeszłym, ale jakże one skażone całokształtem wspomnień. Jak wspominać wyprawy na grzyby, ryby i żużel bez pamięci o paskudnej reszcie?


Co my sami po sobie zostawimy, ile w pamięci o nas będzie ulgi że nas nie ma?  Przecież we własnych oczach jesteśmy samym dobrem, to zły świat nas nie docenia i musimy go kopsać, coby był dla nas milszy. Świat to najbliżsi, oni obrywają naszymi humorami, wymaganiami, czynami, słowami. Dalszemu otoczeniu też potrafi się obrywać, a my tacy zdziwieni, jak to, wieś się złożyła na mszę dziękczynną po naszej wyprowadzce, co za świnie, z nas jest dusza człowiek przecież. Chcieliśmy tylko....

Nie dojdę do ładu z tematem, trudny jak cholera. Wiem jedno. Nawet ze strony najbardziej miłych i kochanych potrafimy doznawać krzywd i co gorsza sami tych miłych i kochanych krzywdzimy. Miewamy ich dosyć, oni nas mają dosyć. Odejście mojej Mamy spowodowało u mnie oprócz innych uczuć kompromitującą ulgę. Męka Mamy się skończyła, nie będzie więcej tortur i odczuwana z tego powodu ulga przyćmiła  na czas jakiś inne bardziej stosowne uczucia.

Pomijając jej odejście. Samo życie jako dziecka mojej Mamy ukształtowało mnie, zapewne wbrew jej zamiarom, na osobę która nie dąży do posiadania męża i nie ma żadnych ambicji jeśli chodzi o zajęcie w życiu znaczącego coś stanowiska.  I parę innych cech udało mi się wbrew Jej woli wyhodować. Bywało ciężko, nie wątpię że Jej też. A przecież była miłość i dlaczego tak, skoro była?
Banalne powody irytacji z powodu różnic charakteru i upodobań. Jak potrafi dokopać bałaganiarstwo, pedanteria, lenistwo i pracowitość, zbieractwo, i brak zainteresowań, ruchliwość i ospałość. Szczerzenie się do świata i narzekactwo, skąpstwo i rozrzutność. I zawsze dokopują nam, mnie, bo my, ja to ideały. My, ja przecież nigdy, przenigdy... Skąd. Nie ma mowy. To nie my, nie ja. Jak śmiesz coś takiego nam, mnie wmawiać!!!!



A co się dzieje gdy własna rodzina krzywdzi w sposób nadający się do karania więzieniem? Jak ją żegnać? Taką rodzinę.

Jak będą żegnać moją byłą koleżankę jej  synkowie?  Kiedy mama koleżanki umarła, a ojciec koleżanki zachorował przepisał na nią (koleżankę) mieszkanie i wszystkie konta i lokaty. Kiedy kłopoty zaczęły się piętrzyć  (bo mąż stracił pracę, tata został zapędzony przez chorobę tuż przed piotrową bramę, kilkuletni synkowie na pewno niczego nie ułatwiali), co zrobiła moja koleżanka z licealnej ławki? Zniknęła nagle, bez słowa zostawiając dzieci, męża, chorego ojca. Niepokój o mamę, żonę i córkę szybciutko przebiła nowina: mają się wynosić, mieszkanie sprzedane i kupione. Nieważne, że z lokatorami. A pieniędzy nie ma, pobrane... Działo się to we wczesnych latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Było możliwe, zostało zrobione i jest faktem. Dzieci są już dawno dorosłe, ich dziadek też dawno nie żyje. O mojej byłej koleżance słuch zaginął, może gdzieś prowadzi życie które naprawdę chciała, a może nie żyje.




Jaki program  z cyklu "Wybacz mi" by przełknął coś takiego?
Powiedzmy, jest gdzieś gdzie ma to swoje inne życie. Może ma inne dzieci i uważana jest za porządnego człowieka. Czy to stare się liczy? Czy hasła promujące egoizm w stylu "jesteś tego warta" są słuszne w każdej sytuacji? Gdzie tu miejsce dla innych...


Co to znaczy być porządnym i szanowanym człowiekiem?

W rodzinnym miasteczku mojej Mamy znacznikiem ogólnego poważania zmarłego są pogrzeby. Liczebność obecnych na mszy, długość żałobnego konduktu, ilość słów które wygłasza się nad trumną oraz ilość wieńców. Czytaczu, moja rodzina jest lubiana i bardzo poważana w tym miasteczku. Częściowo za sprawą mojego Dziadka, ale jego żona i synowie mieszkający tam, też swoje cegiełki dołożyli. Znaczne. Teraz i młodsze pokolenie dokłada swoje cegiełki i one też mają swoją wagę. Znaczną.

Odeszli Dziadek i Babcia, odeszły ich córki ( moja mama i mama kuzyna) żegnani stosownie tłumnie. Naprawdę można być pod wrażeniem. 


Ale rodzina to nie tylko szanowani obywatele. Byłam na pogrzebie nigdy na oczy nie widzianego alkoholika i podlucha, siostra mojego Dziadka tak bardzo źle trafiła. Bił ją i dzieci, pił i przepijał wszystko co zarobił i to do czego się dorwał a na co nie zarobił. Jakoś podczas wczesnej mojej dorosłości trafiłam pobytem w miasteczku  na pogrzeb tego złego męża, alkoholika i drania co rodzinę umęczył. Poszłam z szacunku dla jego żony, to już było kilkanaście lat po śmierci Dziadka, a pamiętałam ją doskonale, narzekającą na męża i przyjmującą niechętnie jedzenie dla dzieci.. Na pogrzebie tłum kolegów ogłuszający. Ilość pijaczków żegnających kolegę przeogromna. No nie ma to jak poważanie w społeczności lokalnej doprawdy.  Patrzyłam na współżegnających i nie mogłam się nadziwić ich ilości. Niby wiedziałam, że na palcach jednej ręki można policzyć obywateli miasteczka co nie piją, ale żeby było ich aż tylu... z kilku najbliższych powiatów chyba się zjechali.
Że pijący, i to nie zawsze uczciwy alkohol było widać gołym okiem i z daleka. Oraz czuć, że większość z nich już opija śmierć kompana. Dwie drobne, surrealistyczne dodatkowe atrakcje tego pogrzebu.



Koledzy niosący trumnę z niedżałowanym zmarłym nie trafili nią w drzwi przycmentarnej kaplicy - łupnęli w mur obok aż głuche echo poniosło po kaplicy, upuszczona trumna była łapana w połowie upadku, złapana wymagała przekręcenia, by wieko było na wierzchu.

Drogą idącą z sąsiedniego wzgórza zbliżał się białorudy punkt. Gdy był już blisko okazało się że to pies, duży bokser, trzymający w paszczy konkursowego białego koguta. Przystanął zobaczywszy ludzką masę pod cmentarzem, usiadł, parę razy poprzekrzywiał ozdobioną kogutem mordę, wypuścił z pyska ptaka łagodnie go kładąc na asfalcie. I odbiegł tą samą drogą którą przybył. Kogut został, w niemożliwej powykręcanej pozie. Martwy. Patrzyłam na niego, bo jednak był większą atrakcją niż przepite aparycje współżałobników. Wolno, bardzo wolno pazury dramatycznie uniesione w niebo, skrzydło wykręcone nienormalnie, głowa z martwymi oczami zaczęły zataczać łuki, i nagle po ich zatoczeniu na asfalcie był żywy kogut.  Popatrzył na tłum, niepewnie pomachał skrzydłami i jakby się z psem umówił podreptał za nim, asfaltem na pobliskie wzgórze. Żywy. Czyli zmartwychwstanie na pogrzebie.

Pogrzeb się odbył, znajomi pocieszali wdowę nadzieją na spokojne życie w większym dostatku, po czym zostali zgorszeni informacją od wdowy, że teraz to jej się nudzi.  Odpowiedzią zmarłego męża na to wyznanie było  rozwalenie świeżo postawionego pomnika za pomocą padłego drzewa. Miłosiernie tak to załatwił, by zniszczyć tylko swój pomnik i atrakcje nudzącej się żonie zapewnił. Nadmiar gotówki też jej przestał dokuczać. Anioł chyba.

A pogrzeb pod względem liczebności miał rekordowy. Czy pasuje tu określenie z literatury (chyba Emil Zola, nie chce mi się sprawdzać) jakiegoś bohatera "Radość ulicy, smutek domu" ?  Niby tak.

Co do cholery powiedzieć, gdy komuś z kręgu bliskich i dalszych odmeldował się ktoś, kto bywał udręką? Tak naprawdę to z tego powodu powstał niniejszy post.

Główkowała i niewygłówkowała R.R
.

Zdobi posta muzyka z płyty z czaszunią oraz meksykańskie czaszunie. Czaszunie naszywki, tatuaże, balony imprezowe i poduszki, zegary, koszulki, osłonki telefonów. Na topie są.
Ciesz się Czytaczu, że to nie obrazy Beksińskiego co mi po czaszuni chodziło. Muzykę też znam paskudniejszą.


6 komentarzy:

  1. He, he, he, ten pogrzeb surrealistyczny z kogutem musiał być niezły. Pewnie sam grzebany by zaaprobował. A pijący dla sister Twojego dziadka wcale nie był udręką tylko mężem, jakby był udręką to wywaliłaby chłopa dla dobra dzieci i własnego ( zwróć uwagę że jako pierwsze postawiłam dobro dzieci ). Udręka w jej wypadku musiała być stanem pożądanym, ludzka dusza wszak zdziwna jest. Natomiast co do byłej cooleżanki - nie wiem czy to psychopatia czy po prostu skrajna nieodpowiedzialność i egoizm. O ile jestem jeszcze w stanie zrozumieć stosunek do ojca i męża, bo cholera wie czym jej za skórę zaleźli o tyle stosunek do dzieci jest dla mnie niezrozumiały. Po jaką cholerę w ogóle powołała do życia ludzi, skoro nie nadawała się do tego żeby być w tym momencie matką? Takiej głupoty nic nie tłumaczy, no chyba że psychopatia i instrumentalny stosunek do dzieci. Tylko że w takim wypadku to nie głupota tylko wyrachowanie. W obu wypadkach strach mieć z takim człowiekiem do czynienia, kto wie może dla tej rodziny najlepsze było to że im zaniknęła. Taką toksynę mieć kole siebie to żyć ciągle na krawędzi, dobrze że tylko forsa i mieszkanie poszły. Mła się przypominają historyjki o takich co własne dzieci na życie ubezpieczały by potem polisę zgarnąć. A w ogóle to nie wiem skąd w nas takie się zalęgło że podstawowa komórka społeczna to samo szczęście kiedy rzeczywistość od zawsze daje inszy obraz rodziny?
    Na zakończenie zacytuję napis nagrobkowy z naszego dzielnicowego cmentarza. Jest umieszczony na nagrobku pijaka i damskiego boksera, człowieka który w życiu nie skalał się pracą i grosza nie dał na własne dzieci. Napis ufundowała jako i pomnik, małżonka onego pijusa - "Zgasło Słoneczko Moje". Tyle w temacie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozwaliłaś mnie dokumentnie Słoneczkiem aż mi dylematy w temacie zelżały, co nie znaczy że poszły się huśtać. Ale dzięki przeogromne, bardzo potrzebne mi to było. Co do koleżanki, miałam z nią do czynienia przez pięć lat i wiedziałam że jest cwano-głupia, podszyta egoizmem i rozpieszczona do wypęku, ale nie spodziewałam się że to aż tak i że własnym dzieciom też jej charakter nie odpuści. Co do wdowy po grzebanym, to raczej syndrom sztokholmski, mentalność małego miasteczka, gdzie odstawienie ślubnego dręczyciela jest niedopuszczalne, i jeszcze otoczenie, gdzie takie życie nie jest czymś wyjątkowym. Tak, ten pogrzeb był wyjątkowo surrealistyczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przejmuj się ambiwalencja stosunków rodzinnych, ludzie przeca nie są jednowymiarowi to i stosunek do nich to wypadkowa a nie dogmatyczne uwielbienie czy dogmatyczna nienawiść. Tatuś mła np. ją wkarwia głównie z powodu cech, które jej przekazał i które mła sobie bardzo ceni. ;-) No z jednej strony wkarw a z drugiej mła troszki z dumy puchnie że Tatuś taki samorządny i nic zgrzybiałego staruszka nieprzypominający ( przynajmniej po wierzchu ). Co do uczucia ulgi po śmierci najbliższych to jest ono dość powszechne, ludzie tylko ukrywają bo konwencja taka że każde życie cenne nawet jak ono dodupne i ten kto dożywa końca się już nie może doczekać. Podobnie jest z oddaniem najbliższych do domów spokojnej starości, nijak nie można niektórym przetłumaczyć że nie jest się w stanie podźwignąć ( często dosłownie ) kłody z alzheimerem, która kiedyś była naszą kochaną mamą. Najbardziej zajadle reagują na takie rozwiązanie osoby, których problem nie dotyczy. Jak zaczyna dotyczyć ( mam w bliskości takowy przypadek ) to optyka zmienia się o 180 stopni. Bo nikt nie chce patrzyć jak mu bliscy odpływają i zmieniają się w nie wiadomo co, taka śmierć na raty jest paskudna dla umierającego i dla tych co go kochają.
      Odgoń paskudne myśli, zajmij się futrami. A w ogóle to jesień i sadzenie cebulków i zbieractwo grzybowe i w ogóle herbatka wieczorkiem i może nawet nalewka a nocną porą książczyna w dłoni. No i mruczando jak kaloryfery włączą. Jesienne przyjemności nadchodzą, takie które osłodzić mają mrok szybko zapadający ( boszsz... żeby nam wreszcie ten czas letni na stałe wprowadzili ).

      Usuń
  3. Dzięki, ale to przecież nie jest tak że siedzę obgryzając paluszki i przeżywam zalewając się łzami. Wyrzuciłam problemik i za czas jakiś mu się jeszcze raz przyjrzę. Tak, wiem coś o tej dumie i wqurwie. Coś jest w tym, że pewne cechy są rodzinne. Co do przyjemności - zaraz będę miała nieprzyjemno-przyjemne urwanie głowy. Łojciec zażyczył sobie zmian w pokoju, łoj będzie się działo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tiaaaaa, znamy to, kiedy wszystko, na co człowieka stać w związku z czwartym przykazaniem, to zachowanie przykazania piątego. Cholernie to przykre. Ostatnio z siostrą też przeżuwałyśmy ten temat, czy więcej wtedy ulgi, czy żalu i goryczy i doszłyśmy do wniosku, że jedyne, co można zrobić w tej sytuacji, to nie podawać dalej. Przerwać sztafetę pokoleniową, która zwykle w takich sytuacjach ma miejsce i te złe emocje jak jad się sączą z dzieci na wnuki i prawnuki. I niech mi ktoś powie, że nie ma zatruć trupim jadem!

    OdpowiedzUsuń
  5. Są. Ale jest też niepamięć, że u podstawy każdego drzewa genealogicznego, nawet najbardziej błękitna krwią tętniącego siedzi kanibal i obgryza rodzinny gnacik.

    OdpowiedzUsuń