Czytają

niedziela, 9 sierpnia 2020

Notatka 68 cyrk nieustający

08.08.20

Skrzek straszny Lisiny. Taki sygnał do pobudki. Nieprzytomna lecę sprawdzać o co chodzi, ratować, karcić i ogólnie pańciować. Melina nr.jeden zdobyta przez gender, a japę pruje na Jacusia, co się wdziera do twierdzy.  Myślałam strasznymi obrazami krzywdy Lisiuni, a to zabawa w wojnę. Jacuś na mój widok opuszcza skokiem melinę, L głupieje. Zostać na szafie? Zejść do pańci zajętej chwaleniem potwora?  Kiedy stawiam przed małym jedzonko zjawia się chętna do zemsty i zeżarcia Jacusiowi. Trzeba łapać gender i szybko dawać jej własną miseczkę.  Po porannym akustycznym szoku jakoś niezbornie mi idzie działanie. Tańce, wolne i melancholijne, tym razem odprawił tylko duet. Też już pojadł. Teraz uprawiane jest drzemanie, tylko maluszek szaleje.

Miałam dziś jechać do Chorzowa, do schroniska. Obudziłam się za późno, kołowata od wrzasku Lisiuni, bez chęci na podróże i z kołaczącą się wątpliwością czy  dokicanie ma sens.

Przed momentem pod moimi nogami rozegrała się straszna akcja z potwornym Jacusiem prześladującym gender. Z wrzeszczącą Lisiną, której szpony zaczepiły o moją spódnicę, nacierającym (poza - atakująca  agama) maluchem. Uwolniłam szpony Lisi, zostałam podziabana ząbkami jak szpileczki i podrapana miniaturowymi pazurkami. Gender przeklinała z blatu, małe też się zaczepiło o spódnicę, cienki kwik-pisk i nie wiadomo jak ratować, bo zrobiło z siebie oplątany materiałem tobołek, pazurki czterech łapek powczepiane na ośmiornicę.. Uwolniony Jacuś odbiega jak galopujący ogier, z dumnie podniesionym ogonem,  po wariacku z siebie zadowolony. Dokicać?


Wieczór już. Byłam od 13-stej poza domem. Zgarnęli mnie z zakupów, powieziona zostałam do kuzyna przy okazji powrotu z wizyty u veta. Tam niedobrze, zmartwienie wielkie. Pies. Kochany, mądry i miły.
Nie tak dawno, przy okazji leczenia ochrypłego szczeku, kaszlu, ciężkiego oddechu miał robione badania krwi. Wyszły rekordowo dobre, jak na czternastoletniego labradora. Ale kuracja coś słabo działała, więc prześwietlenie krtani - stawonóg paskuda. Z przerzutami, jest też i na jądrach. Co za zaraza, czemu musi tykać i stwory, co jest nie tak z tym światem?
Ogólnie staruszek wygląda dziarsko, je, wydaje się, że go nie boli. Rekordowy dół chłodzący wyrąbany przy ogrodowym stole świadczy i o tym, że chce mu się o siebie zadbać.




W domu zastana sytuacja następująca. Łojciec śpi. Lisia śpi na pralkowej podusi w łazience. Jak mała torpeda wyskakuje z mojego pokoju Jacuś. A gdzie Feluś, gdzie Gacuś? Nie ma. No nie ma i już w żadnej dotychczas używanych kryjówek. Wołam. Szuram miseczkami. Nic. Główkując, zaczynam szukać, po kawałku zaglądam wszędzie, nie patrząc na logikę. W tapczanie Łojca też, obudzony nie ma dla mnie ciepłych uczuć. Znajduję ich przypłaszczonych za poduszkami na moim tapczanie. Sztywnych i spiętych. Nie wyszły do jedzenia. Zaraz się umyję i pójdę im czytać.  Woda leje się do wanny, Jacuś bezlitośnie likwiduje bukiet przywieziony od kuzyna, duet za poduszkami, Lisina wróciła do łazienki.

09.08.20

Upalna noc za nami. Polowania Jacusia na ćmy i inne nocne latacze intensywne. Nic nie złowił, ale ja mam porysowaną czaszkę, twarz, ręce. Inne ofiary to połamany bukiet i szklany kufel z tonikiem. Koncertowo gruchnął po pierwszej -  płakać mi się zachciało jak wpadłam przebudzona do kuchni. Sprzątanie szkła i mycie podłogi z cieczy co jak zasycha robi się lepka. Ulubione naczynie poszło w odłamki.

Nie ma  powtórnej odpowiedzi na  strzałę wypuszczoną w sprawie kiciaka w stronę Olx. Przyszła odpowiedź na zapytanie, czy pasowałoby mieszkanie z dużymi kiciami i małym kolegą. Taka:

Pierwsze co by zrobil to zagryzl koty.

Ucieszyłam się, kociak dla mnie. Nie da się zjeść Jacusiowi. Ale cisza na moją entuzjastyczną odpowiedź, że tak potrzebuję właśnie zawadiaki. Pewnie myśli sobie ten ktoś, że ma do czynienia z wariatką planującą nielegalne walki kotów, która będzie sprzedawać bilety na widowiska. Telefon w sprawie następnego kicia, nieaktualne. I jeszcze jeden. No, wreszcie ktoś rozsądny. Ale rozsądek każe im wymagać dla malucha domu z kawalątkiem ogrodu. Tego nie mam.
Wyszukuję życzeniowo oferty czarno-białych kocurków. Bo ruda Lisina, biało bury Feluś, białoszary Gacuś i równie jak Gacuś wielkouchy i białoszary Jacuś. A dużo jest kotek - u mnie ta płeć się nie sprawdza. I białoszarych kotków, białoburych, rudych.

Może dam sobie spokój, jak los przyniesie to będzie. I kociątka szybko wyrastają, gorzej że mądrzeją po dwóch latach..

Dzisiaj piszę a to z Gacusiem, a to z Felusiem na kolanach. Co skończę jeden seans pieszczot, to zaczynam następny.. Lisina śpi na blacie, małe u Łojca.

Jasna dupa, znów wojna. Felek i Gacek w defensywie. Pańcia na ratunek. Piorunem.

Wieczór już, a ja mam za sobą dzień w upale.. Jak to dobrze, że położyli izolację termiczną na dach. Łatwy to ten dzień nie był, ale temperatura jednak była niższa niż na zewnątrz. Koty przesypiały upał, Jacuś w złym humorze urządzał co trochę polowania przerywane drzemkami. Wrzeszczała budzona gryzieniem w kark Lisina, duet F-G z rezygnacją zmieniał podczas drzemek Jacusia lokalizację, jeśli poprzednia stała się spalona. Tak to wyglądało. Miseczki podawane pod nos, po pojedzeniu przykrywane i chowane do lodówki. A ja trochę pisałam, trochę czytałam i oglądałam z racji upału niezdolna do większych wysiłków. I usiłowałam nie rozdrapywać pogryzionego
wczoraj ciała. Bo pogryzionam przez komary i meszki, podrapanam przez Jacusia i spuchniętam od gorąca. Łofiara, jak nic.
Zaraz będę czytać. Dobranoc.

10.08.20

Wklejałam cykanki z dziś. Pierwsze co, to jedzonko dla futerek, sobie nalana zupa, srajtfon w dłoń i wklejamy. Długo to trwało, stwory zniecierpliwione nieruchawością pańci zaczęły awantury. L kontra J i co straszne G kontra F. Zażegnane spory, po prostu chyba nic nie jadły i jedna porcyjka to mało. Już dojedzeni, ale jakby mało było kłopotów to pyszczenie Gacka jest niepokojące. Mimo pojedzenia ma zły humor i to widać. Coś Uszatkowi dokuczyło, Feluś jeszcze nie jest sobą, bo widać, że się przejmuje. Gacek zajmuje cały mój tapczan, Feluś nawet nie próbuje do niego dochodzić. Położył się na biurku i nie spuszcza z oka Gacka, waląc dramatycznie ogonem. Coś się kroi. Pytanie co. Jeszcze nie mogę im czytać, jeszcze muszę wyjść na jakąś godzinę. Zobaczymy co zastanę po powrocie.

11.08.20

Bezsenna noc po tej wczorajszej demonstracji. Myślałam, że jak się wypiszę, to mi zgaga zelżeje, a skąd. Kotusie nadrabiały żarcie za tygodnie głodzenia (duet F-G) i bez powodu.. Polowały na ćmy w przerwach pomiędzy żarciem i drzemkami. Pierwsza przerwa w cyklu czytelniczym. Ale były w obfitości głaskania, przytulania i szeptanie czułości. Nie umiałam zasnąć, a gdzieś tuż przed trzecią nie było sensu zasypiać. I poniżej skutek uboczny nieprzespanej nocy.

Piszę siedząc na peronie 1 w Będzinie   Miasto. Zdarzało mi się przespać stację w Katowicach, ale po raz pierwszy wysiadłam za wcześnie.  Nieoczekiwany doprawdy efekt. Nie ma rozkladu jazdy, ale M. przyjeżdżała pół godziny po mnie. Zapowiedź. Osobowy z Z. Jedziemy. Pocztówka z wysiadki- widoczki z peronu.






Spóźniłam się osiem minut. Konsekwencji nie będzie. W pracy ledwo żyję. Teraz, gdy piszę, mam w niej nieoczekiwaną przerwę.
Baardzo trudny dzień, półprzytomnie przewegetowany.

12.08.20

W trakcie przymusowej przerwy, odkrywam u Tabaazy możliwość docebulaczenia. Jaki żal, że zielone mam na cudzym!!!.  Jedyna dobrze, a nawet bardzo dobrze się mająca krokusowa łączka pod jabłonią zawalona stosami brukowej kostki. Nie będzie z niej nic. Nie pamiętali co tam kwitnie, czy mają w dupie? A czerwono-pomarańczowe krokusy wywołują u mnie ślinotok. I coś, czego nie znałam, różowo-brzoskwiniowe pięciopłatkowe kwiatuszki. I dziobate tulipany. Białe...

W pociągu skleciłam posta z nocną cykaniną i zasnęłam narkozowo. Budzi mnie gościu z ekipy sprzątającej na krótkim postoju pociągu w Cz-wie. Dziękuję mu wylewnie.

Po powrocie do domu padam. Ścina mnie zaraz po prysznicu. Kotunie mnie nie przywitały, spały jak futrzane królewny Śnieżki, tym łatwiej mi było odpuścić wszytko, łącznie z jedzeniem i zasnąć.
 Teraz dochodzi trzecia, od dwóch godzin nie śpię. Futra nakarmione, kuwety sprzątnięte. Kochane jednak są. Zero wyrzutów za zaniedbanie, fochy i fobie uprzejmie schowane, radość że pańcia na chodzie wyciągnięta na wierzch.

Wyściskany i wycałowany Gacuś na wyżynach kuchennych szafek, tak samo potraktowany Feluś jednak poszedł dosypiać w mojej pościeli. Obaj pojedli do wypęku. Lisina stróżuje na blacie, usiłuje wciskać się pomiędzy dłoń, a ekran srajtfona. Nienasycone nigdy stworzenie, wiecznie żądne pieszczot, żarcia ( zwymiotuje nadmiar), uwagi. A mnie ręka mdlała od głaskania. Całus w łepek i dość. Jacuś, och Jacuś. Żywe sreberko kochane i nieznośne. Po burzliwej akcji poszedł do Łojca, jeszcze będzie spał. Był na tyle grzeczny że Lisina nie wrzeszczała i dała pospać. Duet F-G też nie skakał po mnie w panice...

13.08.20

Trochę póżniejszy niż zwykle powrót do domu i podłamka. Ani Feluś, ani Gacuś nie opuszczają meliny nr.1. Nie zauważają mojego powrotu. Godzina póżniej i już mnie nie znają. Nie działa czułe wołanie, ani szurgot miseczek. Kiedy podeszłam do szafy OBA wykonały doskonale zgrany manewr, jak koreańscy gimnastycy, zamiast mordek wystających znad krawędzią pojawiły się tyłki z ogonami apatycznie wiszącymi w pionie. Trudno. Daję im czas na odobrażenie do dziewiątej, potem będzie przemoc osobistą. Jest ósma.

14.08.20

Falstart ranny, potem usiłowania by ten wolny dzień wykorzystać jak należy. Wieczór już późny, zaraz będę czytać futerkiem F-G. Boczą się na mnie od wczoraj. Zobaczymy. Zadziała?

2 komentarze:

  1. Upał im robi zdecydowanie niedobrze na charaktery. :-/ Kufelka szkoda ale to nic w porównaniu do psiego zmartwienia. Szkiełko się jakieś dostanie a to... Ech, zawsze cóś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak. Zawsze cóś. I jakże rzadko tym cósiem jest wygrana w totolotka. Oraz inne przyjemności. Chyba, że wyższa instancja uznaje za cóś, fakt że co rano wstaje słońce.

    OdpowiedzUsuń