Czytają

sobota, 24 października 2020

Notatka 153 Ubabranie Romany, z historią w tle

Nie umiem na drutach i raczej się nie nauczę. Tajemnicza siła pęta mi dłonie przy drutowaniu, bo podstawy znam. Tajemnicza, bo niby nic nie stoi na przeszkodzie, ale..... 

Bo to było tak. 

Moja mama w dzianiu byla arcymistrzynią, której migające w dłoniach druty nie przeszkadzaly w czytaniu, oglądaniu telewizji, czy w spacerze. Powstawały cuda, czapki, chusty, szale, swetry, kamizelki. Wszystko w tempie niepojętym i prawie wszystko nietrwałe. Bo szal zmieniał się w sweter, czapka stawała się barwnym motywem na kamizeli, by w następnym sezonie zmienić się w część szalika. Warkocze, ryże, groszki i barwne szlaki.  Ażury i dzianiny spokojnie mogące robić za zbroję. Walka z góry przegrana, gdy chodziło o to, by zachować w dotychczasowej formie ulubionego swetra surowiec, co mógł posłużyć do następnego dzieła.

Pochodzę z rodziny, w której sposobem na łatanie dziur finansowych, lub jedynym zarobkiem w ciężkich czasach było dzianie. 

Krótko po wojnie moja Mama była takim żywicielem rodziny, który zarabiał dzianiem.  Jej tata, a mój wspaniały i kochany Dziadek, z wyrokiem śmierci wycierał sobą więzienne radomskie lub łódzkie cele, jej mama, a moja Babcia została sama z czwórką dzieci. Wiadomo, nie było łatwo, a jeszcze gorzej się zrobiło, gdy zachorowała na tyfus i to tak, że nie było wielkiej nadziei na przeżycie. Szpital.  Czwórka dzieci została sama. Moja mama najstarsza, urodzona w 1941 roku, jej siostra (mama Bobusia) dwa lata młodsza i berbecie, wujkowie, do dziś żyjący.  Jakim cudem dzieci nie trafiły do sierocińca, nie wiem. Ale nie trafiły. Pomoc sąsiedzka i rodzinna była skąpa, nie jedna rodzina cierpiała niedostatek, a uczucie sytości było dane bardzo nielicznym. Miasteczko nie oferowało wielu możliwości zarobku, dotąd nie jest z tym dobrze, a  było wtedy wręcz tragicznie.  Radzono sobie rozmaicie, a sposobem kobiet stało się dzianie. Przerabiano owczą wełnę kupowaną jako runo, na włóczkę, farbowano i jazda!!! W ciut późniejszych latach, gdy ruszyły łódzkie fabryki, kupowano, wyłudzano, kradziono (wyrok w dalszej rodzinie i więzienie) przędzę, włóczkę już nie z wełny a z anilany.  Druty w dłoń i dziergamy. Powszechne to było, dziewczyny chodziły po moście każda  z migająca robótką w dłoniach, jeśli ktoś nie robił na drutach to handlował surowcem lub gotowymi wyrobami. Później pojawiły się domowe maszyny dziewiarskie, i tu pałeczkę w dzianiu przejęła fachowo moja Ciocia dla której właśnie maszyna, półprofesjonalna i dająca spore możliwości przerobu, była podstawą utrzymania na niezłym poziomie rodziny.  Kres działalności na tym polu nastąpił przy otwarciu rynku na produkty tureckie i chińskie. Ale i tak kibicowskie szaliki kawał czasu po otwarciu rynku były dziane w domowych warunkach. Moja Ciocia też robiła, a możliwe, że i teraz któś gdzieś cóś dzieje. .

Nie wiadomo kiedy i od kogo moja Mama dostała druty do ręki, bardzo wcześnie opanowując sztukę. I to pozwoliło na utrzymanie dziecięcego stadka w czas próby. Robiła na tempo plecy do swetrów, do męskich także przody. Czy już wtedy robiła to tak równo jak w wyrobach które widziałam - możliwe że tak. Na tyle porządne i sprawne to było rzemiosło, że pozwoliło przetrwać.

Nie wiem, kiedy Babcia zachorowała, za którym pobytem Dziadka w więzieniu to się zdarzyło, bo było ich kilka. Bo jakże to, akowiec Konar na wolności?  Partyzant? Może cichcem knuje, lepiej zamnkąć. I zamykali. Po drodze był wyrok śmierci, efektem zakaz pracy w zakładach i urzędach państwowych (pierwsze aresztowanie nastąpiło, gdy za wyborem mieszkańców zorganizował w mieście posterunek policji, noszący etykietę Milicji Obywatelskiej. Milicjanta aresztowali. Komendanta. Solą w oku to było straszną, gdy się WŁADZIA połapała.) zrujnowane zdrowie, zryte bliznami plecy przypominajace zaorane szalonym pługiem pole, i przedwczesna śmierć. 

Skutkiem ubocznym przeżyć była niemądra niechęć mojej Mamy do drutów w moich rękach. Miałam inaczej zarabiać, nie do końca wiadomo jak, ale na pewno nie robieniem na drutach. Lepiej żebym nie umiała, to czyste marnowanie czasu, ona wszystko mi przecież zrobi. No tak. Nie ma Jej już ćwierć wieku. Umiejętności  drutowych nie nabyłam, i nie nabędę. Paraliż i już.  Że próbowałam, to oczywiste. Że nie wychodziło, już mniej oczywiste, ale prawdziwe. Krzywda, bo nie lubię uczucia upośledzenia. 

Szydełkiem umiem a czas nauki nastąpił dosyć wcześnie, starsza koleżanka (też w tym dziewiarskim miasteczku. Bożenko, dziękuję) pokazała i pierwsze ubranka dla lalek powstały gdy miałam sześć lat. Mama nie dopilnowała, zanim się zorientowała umiejętność przyswoiłam na zawsze. Ale i tak niezbyt życzliwie łypała okiem na migającą w mojej ręce stal. Nie dałam się zniechęcić, ani nie dałam sobie obrzydzić zajęcia. Korzystam z umiejętności, z umiarem, ale przez właściwie całe życie. Ciągle zresztą się douczam, to cudowny wynalazek to szydełko, sprzęt bardzo wszechstronny. 

I dzięki niemu moje drutowe upośledzenie nie jest tak bardzo dokuczliwe.  Bo niezbyt dawno temu odkryłam, że druty da się zastąpić. Szydełkiem. Własnoręcznie wyszydełkowany kawałek poniżej. Jeszcze niezbyt równo, ale już widać, że bez podzielenia się wiedzą o pochodzeniu robótki, nie do odróżnienia. 


Robótka szydełkiem troszkę zmodyfikowanym,  bo wzbogaconym o drobnostkę, sznur, żyłkę, kawałek tasiemki. Przy odkryciu techniki największym kłopotem był sprzęt.  Więc pierwszy wykombinowałam sama z użyciem sznurka do gorsetu, pilnika, kleju oraz elementów do wyrobu biżuterii. Otóż on.


A w środę, weszłam do  pasmanterii i wyszłam z profesjonalnym łupem, brudnym od wieloletniego zalegania. Że zalegało - wina sklepu, mogli mi sprzedać wcześniej, nie raz i nie dwa pytałam czy mają jakieś nietypowe rzeczy do robótek ręcznych. Ale cholera, zdaje się, że się będą likwidować. Szlag wielokrotny. 


Wpadłam na to nie sama. Pisemko o tekście niezrozumiałym, bo francuskim, ale o obrazkach jak najbadziej zrozumiałych. Odpowiednik naszych pisemek. A w nim to dziwne szydełko. 
Internet pokazuje, że takie szydełko nosi nazwę drutełko, a po angielsku knooting. Poniżej link do bloga Pani Anny Sosny, pasjonatki szydełkowania, gdzie profesjonalnie omawia i pokazuje co i jak. 

https://www.wyszydelkowana.pl/2014/11/z-motyka-na-sonce-czyli-knooking.html?m=1

Nie tylko w tym aspekcie robót szydełkowych radzę skorzystać z bloga. Bo szydełko to potęga. O czym może w którymś tam następnym poście.


No i to tyle na dziś, Czytaczu. R.R. pisała







11 komentarzy:

  1. Umiem robić i na drutach i na szydełku :) ale nie praktykuje XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Umiem, ale mistrzynią absolutnie nie jestem. No i te żylki, never, niewygodnie mi, nie umiem, plączą się, nie i już.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale umiecie!!! Ja bez oszukaństwa drutełkowego bezradnam w temacie.

      Usuń
  3. Mamusię Twoją bardzo podziwiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Była dzielna, bardzo. Zostało jej to do końca życia, ta twarda szkoła z dzieciństwa tak zrobiła.

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem Ci, że ja pierdziu z tym drutowaniem szydelkiem 😃,kosmos.
    Generalnie to wloczki wiecej schodzi na szydelkowane robotki niz na drutowane, ciuchów nie eobilam od lat, tylko drobne ozdobki, np.szydelkowe sniezynki/gwiazdki.
    Juz mi sie nie chce bo mam, wiec i szydelko lezy odlogiem. Wloczka droga, to i nie rwie mnie do drutowania nawet czapki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie chcę Ci się, tak? To pooglądać sobie wzory z linka poniżej. Są cuda, cuda od których strzelają iskry w paluszkach. Drutowe też, ale ja jako drutowy profan nawet nie patrzę.
    Pooglądać sobie i napisz, czy cię rączki nie swędzą.
    http://www.kufer.co.uk/2016/04/perskie-kapy-narzuty-szydekiem-wzor.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
  7. Ładne, ale nie swędzą, nie jestem pasjonatką. Odczuwam bezsens robienia czegokolwiek ponad to co konieczne. Kompulsywnie tylko chcialabym zaprowadzic porzadek w mieszkaniu i wszystkich sprawach, zeby odczuć jako taki spokój, nie zyc chociaż we wlasnym balaganie,a tu ciagle coś, więc widzisz, ozdobki coraz mniej mnie przyciagają.

    OdpowiedzUsuń
  8. Może i dobrze, że tak masz. Dla mnie szydełko bywało czymś w rodzaju medytacji. Za dużo powiedziane "medytacji", a jednak coś w tym jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt. Ja sobie to zamieniłam na kolorowanki. :) Koty mi nitek nie kradną i nie jedza

      Usuń
  9. Można i tak. Znaczy, takie półmedytacje potrzebne.

    OdpowiedzUsuń