Sorry Czytaczu, sama deprecha poniżej. Nie czuj się zobowiązany. Nie mam zamiaru pogłębiać cudzych dołów, usiłuję znaleźć wyjście z własnego, po inwentaryzacji. Jak mi rzeczywistość skrzeczy...
Jak nie mogę się pozbierać po tych strasznych filmikach bajeczkach McDonald'sa. Prosiłam kumpele z pracy by obejrzały. Jedna uznała, że to rewelacja wychowawcza, świetnie tłumacząca dzieciom co i jak. Dwie, zamulone formą bajek odmówiły ogladania, tak jak i L. Kolega L, po minucie warknął, że jak ma oglądać takie coś, to prosi o ćwiartkę. Nie dysponowałam. Jedna przerażona, tak jak i ja. Reszta odkłada na święty nigdy. A we mnie te filmiki budzą histeryczne wręcz odczucia, traktuję je jak zapowiedź przewrotu, rewolucji obyczajowej i społecznej i to w kierunku co wstrętny. Nie umiem się w tych bajeczkach dopatrzeć żartu, lub choćby żarciku. Wiatr zmian przecież już zaczął wiać i o ile jeszcze nie tak dawno obliczałam sobie kiedy wszystko wróci do normy, to teraz uważam, że zaczyna się kształtowanie nowych norm, nie będzie żadnych powrotów. Nowe idzie.
Co by się musiało stać, by nie szło?
W robocie paskudnie, naprawdę zaczyna grozą wiać, bo to głupie korpo ma się świetnie i w nowym ładzie rozwija skrzydełka kreatywności. Pensja zdaje się będzie obcięta, czas pracy wydłużony. Bączą o oddelegowaniu na trzy miesiące do obsługi infolinii w sprawie covid. Kuszą dodatkowym tysiem brutto. Nikt się nie zgłasza, po kokardę mamy świetnych pomysłów kerownictwa. Pomysły szkolonych na podręcznikach hodowli pieczarek menadżerów jeżą sierść na grzbiecie i wywołują warkot. O Borze Zielony, niech nie padnie na mnie!!!!
Jakoś przetrwałam poniedziałek i wtorek. To powyżej pisane wczoraj.
A dziś wieczorem dół większy i bardziej osobisty. Symbol zmian, świecący awangardzie cud antypandemiczny, ścierwnik cholerny mi dziś dokopał bardzo a bardzo. W pociągu rano skóra zaczęła mnie piec. Wytrzymałam. W pracy kilkuminutowe noszenie przeszło ulgowo. W czasie powrotu nie mogłam sobie ze świństwem poradzić, cuda wyczyniałam, by nie dotykało skóry. Chusteczka higieniczna na nos pod świństwem, gumki trzymane w rękach bo uszy paliły. Kurcze, co jest, tę ścierwę kupiłam jako wielorazową, jest po praniu w mydle co dla alergików, wyparzona.. . Żadnych spacerów do domu, autobus oczekiwany w nerwach. Zdzierałam ścierwo natychmiast po wejściu w uliczkę, przy której mój blok, z wściekłością, że dopiero ona w miarę bezludna. W domu potwór popatrzył na mnie z lustra, plamy jak u konkursowej ropuchy, kandydatki na ropuszą miss. Podrażniona skóra jak poparzona, czerwone podpuchłe placki i placuszki na policzkach jakby już już podchodziły wodą. Nos ocalał, szkoda że miałam jedną jedyną chusteczkę. Pięknotą nigdy nie byłam ale to... klnę, i to jak klnę ... To wygląda na uczulenie, to jest uczulenie. Na co? Mydło "Biały jeleń" ? Lateks na pewno, uszy płoną, coś w materiale? Ale nosiłam. Kurczę, pewnie znowu krzyżowe, coś z żarcia plus maseczka i proszę, rozbiła pani bank w naszym Bingo. Klnę obficie. Rozpuszone wapno, nasączona stara tetrowa pielucha i okładam. Ulga, plamy powoli bledną. Do rana powinno zniknąć, ale jutro żadna siła mnie nie zmusi do nałożenia namordnika. Na razie przerwa w okładach, w lodówce ziębi się następna porcja wapna, potem znów się pookładam, tylko muszę albo znaleźć inny kawał tetry, albo przeprowadzić małą potyczkę z Jacusiem, co porwał używany, poprzeciągał go po podłodze a teraz skacze obok prowokując ścierkę do zabawy. Od piętnastu minut tak szaleje i nic a nic mu nie przeszkadza brak współpracy. Już caluśki wilgotny.
Wyciągam gazę, mniejsza, cieńsza, niewygodna. Trudno.
Wyciągam norweską maść tranową, kiedyś pomogła. Śmierdząca pójdę spać.
Wyciągam kominy i szale, będę kwefić. Uszy też odpoczną od tych lateksów, silikonów i innych kauczuków. Jak to cholera zrobić, żeby nie kombinować za dużo z zakładaniem? Bo się da, ale strasznie kłopotliwe zakładanie.
Ciężka walka z Jacusiem o wilgotną tetrę. Nie da rady, rezygnuję ostatecznie. Niech ma. I tak nie wiem jak musiałabym prać ten kawałek. Reszta stada z daleka kibicuje, sami by się pobawili, tylko Jacuś ich brzydzi.
A mnie brzydzą te ścierwa, ścierwa też mnie nienawidzi.
TAK, JAK MIKROBAMI PLUJĄ, TO ŚCIERWY PRZED ŚLINĄ CHRONIĄ, PRZED MIKROBAMI NIE!!
Apel ratowniczki o noszenie. Jej zdjęcie z odparzoną twarzą. Ona nie rozumie niechęci rodaków do noszenia. Sorry, dziś jestem brzydsza, moje plamy drobniejsze i bardziej ropusze. Na szczęście bledną i plaskacieją, nie zdążyły podejść płynem. Ona ratowała w pełnym osprzęcie koronkowego pacjenta, w masce co specjalistyczna, mnie dokopuje zwykła. Tyle czasu spędzam w tej ścierze... Ja, której co jakiś czas się objawia uczulenie na zapocenie, sztuczności i diabli wiedzą na co.
Ja, która powolusieńku, ale konsekwentnie z każdym katarem głuchnę i już zaczynam sprawdzać to, co dochodzi do moich uszu z ruchem warg. Cichy głos rozmówcy już tego wymaga. Jak do licha mają sobie radzić z zaścierwowanymi rozmówcami jeszcze słabiej słyszący...
Jaki wpływ na organizm ma wdychanie własnego dwutlenku węgla? Podduszoną jestem i nie podoba mi się ten stan. Ścierwa na ulicy, ścierwa w autobusie, ścierwa w pociągu, ścierwa przy każdym wstaniu od biurka.
Czy przewilgłe ścierwy nie ściągają do siebie wszystkich okolicznych świństw? Raz na zawsze zapamiętana mokra gąbka na talerzyku, talerzyk na szafie. Czarna od tytoniowego osadu po jednym brydżyku u sąsiadki. Kurzyli wszyscy gracze, a ten patent ściągał smrodliwy dym ze zbyt wielu papierochów, nic się nie osadzało na niczym suchym, cały syf ciągnął do talerzy z mokrymi gąbkami. No nie ma bata, wilgotne od oddechu ścierwa działają tak samo, same oczyszczacze miejskich powietrznych syfów chodzą po mieście.
Ha, ja sama zresztą, gdy jestem wśród podróżnych Ptysi i Balbinek pryskam nanosrebrem koloidalnym. Z nadzieją, że srebro poradzi sobie ze ściąganym syfem, a ta wilgoć co leci z rozpylacza mało już szkodliwa. Dziś nie wzięłam, może by pomogło na zarazę alergiczną?
Przyłbica. Nie mam czasu, nie wiem gdzie szukać, te co mierzyłam do kitu. Nie ma wyjścia, sobota na znalezienie takiej, co będzie znośna. Ropuchy na ozdobę posta.
No i się wydało. Prana własnoręcznie maseczka przeprana została powtórnie, w proszku z Łojcowymi gaciami. Bo spadła, i duet Feluś-Gacuś się bawił. Faaajnieee.
Już ciut mniej ropusza R.R. pisała.
Ja noszę te od kota z wąsem i mi się nic nie dzieje. Czekam na dostawę dwóch żeby mieć tak że codziennie inna a reszta w kolejkę. Jedna gdzieś zgubiłam, ale trudno no.
OdpowiedzUsuńOd kota z wąsem też by mi zaszkodziły po przepierce w Łojcowym proszku.
OdpowiedzUsuńXD ja używam kapsułek Domol. Nie zmieniam bo się raz zdarzyło po jakimś Arielu czy czymś taka mała wysypka. Więc trzymam się sprawdzonego. :)
UsuńA w tych od kota jakoś przeżywam i zakupy i drogę itd. w ty h co nam w pracy dali takie białe się duszę bo to te jakieś n95 i mnie kurna zabija.
A tak trzymam się z dala i jakoś płynę... A no jutro papier toaletowy trzeba upolować. Ehhhhhhh
Drugi okres w moim życiu, gdzie trzeba polować na papier toaletowy. Nigdy bym się nie spodziewała, że te polowania powrócą. O co z tym papierem kaman, nie pojmuję. Narodowa sraka, chyba.
UsuńRomanko kochana!
OdpowiedzUsuńDoruś, przeżyjemy.
OdpowiedzUsuńWpadlam w czarną dziurę.
UsuńOj Doruś. Przytulam. Odwagi.
OdpowiedzUsuń