Jak widać zdobią i robią każde wnętrze. Zwłaszcza katalogowe. Pytanie, czy tak samo uważa młode pokolenie, dopiero wchodzące w całkowicie własne ściany? Nie jestem młodym pokoleniem, ja z tego co tęskniło do wytwornych linii i subtelnych kolorów, lekkości i oryginalności. Do tej mojej tęsknoty twórczość artystki pasuje, choć w tzw. międzyczasie inne obrazy do serca wpadły, lekkiego uczulenia na estetykę rodem z katalogów jakbym się nabawiła i parę innych przypadłości estetycznych mię dopadło. W tym odporność na tryndy. Ale podoba mi się ta twórczość. I stąd post.
Blog był na próbę. Czy umiem, czy moja codzienność na to pozwoli, czy będzie mi się chciało. Mam na imię Romana i jestem unikatem, tak jak mój numer PESEL 50+. Żaden ze mnie cud . Jestem obrośnięta kotami, książkami, myślami o roślinach i tysiącami zaczętych spraw. Siedem wiatrów w tyłku, wciąż i ciągle, ale blog jest.
Czytają
sobota, 17 października 2020
Notatka 145 obrazy. Jak witraże? - Joanna Misztal.
Joanna Misztal to jeszcze jedna artystka która wpadła mi w oko. Wcale nie na żadnym zestawieniu prac artystycznych czy innym pintereście ale przez aranżacje. Z meblami, gdzie od razu widać, że te obrazy są wręcz idealne jako element zdobniczy. Tak silnie nawiązują do ducha secesji, jej przedstawiania kobiet, ornamentyki, kolorów, że właściwie, gdyby powstały w tamtym okresie byłyby klasyką. A i teraz cieszą oko. Jak potrafią to robić widać na fotografiach ze strony Homebook. A pierwsze zdjęcie jest podebrane z twarzoka, i jest naj-najem. Nie podbieram na ogół, tu nie wytrzymałam. Bo zwróć uwagę Czytaczu, niby obowiązujący minimalizm, niby aktualnie najmodniejsza kolorystyka, a obraz w to wszystko wprowadza przyjemny klimat. Po prostu rzuca się w oczy, do jakiego stopnia obraz potrafi zaczarować przestrzeń. Ale pierwszy pokazany, widziany był dużo później niż reszta. Dedykuję mininalistom. Wieszajcie obrazy!!!
Podoba mi się, powtarzam dla przyklepania faktu i nie bez powodu. Bo jest pewne ale. Bez żadnego "ale" informuję, że urodzona w 1967 roku artystka to już nie młodzież, swoje miejsce na rynku sztuki ma. Nabywcami są instytucje i osoby prywatne. Dobrze robią, że doceniają i kupują... Ceramik z plastycznego wykształcenia, po wrocławskim ASP, i ta ceramika jakoś się na malarstwo przekłada. Nie znam się za bardzo i mędrkować tu nie mam zamiaru, ale szlachetne uproszczenie form i wyrafinowana kolorystyka dla mnie rodem z ceramicznego świata Japonii i Chin. I to złoto, nic nie mające wspólnego z tombakiem, za to dużo z wprowadzeniem w odbiór dzieł spokoju i odczucia luksusu.
A teraz to ale... W złym momencie trafiłam na twórczość Pani Joanny Misztal, przesłodzona już byłam do wypęku oglądaniem malowanych ślicznotek i mi się ulało. Ulało mi się postem, tym postem:
https://romananna.blogspot.com/2020/10/notatka-134-jeden-obraz-jenny-saville.html
I zaraz po opublikowaniu go, zaczęło mnie ćlamać uczucie dyskomfortu. Że w czymś jestem niesprawiedliwa, bo przecież ja bym obrazu Jenny Saville w życiu nie powiesiła na ścianie pomieszczenia w którym mieszkam. I to nie ze względu na koszt zakupu dzieła. Podstawową prawdę pominęłam, że wiesza się obraz który jakoś na nas działa i budzi uczucia pożądane u wieszającego. Tak, mamy różnie w tym temacie, ale jednak brutalność i brzytota tego świata sprawiają, że na ogół ich nie chcemy pod swój dach wprowadzać utrwalonych w sztuce. Co ładne, co brzydkie, do czego nawykliśmy ? Popatrzyłam sobie po opublikowaniu wzmiankowanego posta do lustra, na Łojca, ludzi w podróży i na ulicy (ścierrrwa nie wszystko ukryje) i stwierdzam, że co setny osobnik ludzki ma szczęście dysponować tym, co nazywamy urodą i proporcjami ciała co jak należy. Piękniśmy raczej w pokraczności. A by się chciało. Z tęsknoty kupujących, podejrzewam, te wszystkie uwieczniane ślicznotki. I z przyzwyczajenia do określonego popkulturą kanonu piękna.
Nic złego, a przynajmniej bardzo złego w tym nie ma, byle tylko oczu nie zamykać na urodę świata i ludzi co nie mieści się w kanonach i trudniejsza do rozpoznania. Bo się nie mieści.
Tak sobie, być może całkowicie błędnie, kombinowała R.R.
No i Blogger pożarł obrazy z kotami. Uzupełniam
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja sobie czasem przeczesuję internet w poszukiwaniu inspiracji do tych setek obrazów, które kiedyś zapewne namaluję, no i czasem też czułam przesyt ślicznotkami w otoczeniu kwiatów... Przerzuciłam się wiec na poszukiwanie ciekawych twarzy, ludzi starych, naznaczonych trudami życia... Z takich twarzy można wiele wyczytać, tak się często mówi, i to prawda. Ale w jakimś momencie zmęczyło mnie to "czytanie", zastanawianie się nad tym, co ci ludzie przeszli... I wtedy pomyślałam sobie, że na ścianie w pokoju wolałabym mieć jednak czyjąś ładną buzię, kwiaty i motyle. Twórczość pani Misztal kojarzę, odpowiada mi ta estetyka jako - jak słusznie zauważyłaś - element zdobniczy. Kojarzą mi się te obrazy ze sztuką japońską i z pastelami Wyspiańskiego. Spokojne, miłe dla oka, łagodne, ciepłe :).
OdpowiedzUsuńWszystko prawda, tak jest. Wytworna sympatyczniść, piękno oswojone, dekoracyjność na wysokim poziomie. Chciałabym tak umieć, bo to jest sztuką dużą ta umiejętność prowadzenia linii i płaszczyzn oraz koloru by dawało to razem efekt taki jak powyżej.
OdpowiedzUsuńW domu bym nie powiesiła,nie ciagnie mnie do obcych buziek naxwlasnych scianach, chyba, ze to jkiego ksieciunka czy innom ksienszniczkie, przaśniczkę, gęślareczkę, kuchareczke, no ale ni mom. Ale ogladac mogę chetnie , bo miłe dla oka.
OdpowiedzUsuńUff. A myślałam, że tylko ja tak mam. One wszak takie ładne i takie obce te buziunie. Nie odważyłam się tego drugiego "ale" wyłuszczyć, bo co? Większość z tego co zdobi mój dom bezosobowe i cudze. Osobiste tylko dzięki zasiedzeniu i kiedyś dokonanym wyborom. Dziś już nie takam chętna do oglądania cudzych damskich pyszczków. Niestety, nie mogę sprawdzić, jak bym odbierała cudze ładne męskie pyszczki - takich obrazów nie ma😊😀🤣
OdpowiedzUsuń