Klosze pochodzą z żyrandola w dużym pokoju. Było pięć, zostały cztery. I proszę jak się przydały.
Okazało się że Straszny Jacuś wyrwał słabo wkręcony hak, na którym wisiał żyrandol, a słabo wkręcony, bo prawie niemożliwe było powiesić rzeczony sprzęt na wkręconym. Sprawdziłam, ręce mam od tego wieszania zdrętwiałe, trwało to a trwało. Sama się dziwię, że w końcu się udało. Proszsz:
Niby to nic takiego, nie pierwsze to ustrojstwo elektryczne przy którym majstruję, ale też za każdym razem okropnie przeżywam kontakt z elektryką i jestem z siebie dumna. Bo prądu się boję, nie znam się na nim i działam w związku z tym mocno niepewnie i bez żadnej pewności że się uda.
Udało się i tym razem. A przecież moją rączką tknięte zostały np. prawie wszystkie kinkiety domowe. Ten łojcowy jak widać, też musiałam tknąć wymieniając klosz. Ocalałych dwóch na wszelki wypadek nie wyrzucam. A dlaczego szkoda prawie usunięta? Żarówki trzeba dokupić. Kloszy chyba nie będę kupować, chyba że Jacuś skoczy, a hak nie wytrzyma.
R.R. pisała. Dumna z dzieła, które oczywiście polega na tym, że działa.
To teraz zostaje Ci tylko przez płoty do stoczni skakać i miejsce w historii zapewnione. ;-) Szczerze podziwiam lekstryczne umiejętności, mła się prundu boi.
OdpowiedzUsuńTeż się boję. I jestem bardzo dumna, że dałam radę. Nie było żadnego wyboru, albo się odważę, albo łojcowi koledzy.
OdpowiedzUsuńKtórzy przecież byli w sobotę i nie zrobili - to już też nie pierwszej młodości panowie. Albo może ponownie połamany lub nieżywy Łojciec. A się rwał do dzieła jak się męczyłam, by zawiesić ustrojstwo na haku.
Jest pięknie i jestem z Ciebie dumna.
OdpowiedzUsuńBaardzo Ci kochana dziękuję.
OdpowiedzUsuńŁadnie :)
OdpowiedzUsuń