Czytają

środa, 9 września 2020

Notatka 115 K. pocztówka bez widoczków

Och, jak nie lubiłam Katowic!! Jako bachor wizytowałam je kilka razy i wtedy nie spodobały mi się. Szarorude powietrze pachnące jakby czadem, szaro i niemiło, bardzo brudny śnieg lub obrzydliwe błoto, bo wizyty na ogół były podczas ferii zimowych. Potem kilkakrotne kilkugodzinne lub krótsze oczekiwanie na dworcu na pociąg, bo K dla mnie były wtedy wyłącznie miejscem przesiadek. A tu proszę, codzienna praca w K. Trudno było.

Przez pierwszy rok, a może i dłużej śmierdziało mi tam wszystko upiornie, łącznie z wodą. Dopiero od stosunkowo krótkiego czasu piję w pracy herbatę, do tej pory to głównie kawa jest moim pracowym piciem, bo jej aromat sobie radził z niemiłym smakiem katowickiej wody. Ale to się też zmieniło, od sześciu może siedmiu lat woda w K. jest ok. Przedtem czułam wszechobecny smród kanalizacji i bagienny odorek, tak - w wodzie też. Miało to swoje uzasadnienie. Rynek w K od niedawna jest elegancki, uwolniono spod bruku część Rawy, po wierzchu poprowadzono jej sztuczną kontynuację, postawiono betonowo-drewniane leżaki, zrobiono oświetlenie i jeszcze wiele wiele innych inwestycji. Między innymi zrobiono porządek ze smrodami kanalizacyjnymi. Nie znaczy to że takie smrody spotkałam po raz pierwszy w K. Nie, oczywiście w Cz-wie też były miejsca gdzie przed modernizacją podziemnych ustrojstw śmierdziało, ale  taka skala zjawiska jak w K. była dla mnie niewyobrażalną. Nie poprawiał sytuacji fakt, że pierwsze lata w K. przepracowałam w budynku, który podmywany był ściekami idącymi od zrujnowanych ruder. Gównami  jechało przeokrutnie zwłaszcza po deszczu
i dopiero wysiedlenie mieszkańców, wyburzenie  slamsów oraz gruntowne przerycie ziemi przy kładzeniu nowej kanalizacji dało rezultat. Pomogło także przeniesienie biura  do innej części zabudowań, tam ściany nie nasiąkały przez dziesięciolecia szambem. Ale przepadło, trzy pierwsze lata pracy w K. wspominam jako śmierdzącą traumę, to się już nie zmieni.

Dopiero, gdy przestało mi wszystko śmierdzieć, ciągle jeszcze węsząc nieufnie, zaczęłam zauważać urodę K. Przez te  trzynaście  lat zmieniło się tak wiele. Zniknął stary zasikany i brudny dworzec, ciągle coś nowego się buduje, coś znika. K. pięknieją.


Najczęściej widzę K. od strony placu Szewczyka, hura, ciągle Szewczyka a nie Lecha i Marii Kaczyńskich. Owszem, para prezydencka może zasługuje, ale to miasto jest własnością mieszkańców, a oni wolą Szewczyka.  Stawowa z żabą w sztucznym stawku nadal jest Stawową, reszta ulic też pod swoimi nazwami.


Może gdyby propozycja wyszła od miejscowych... Plac Szewczyka, Plac Wolności, Mariacka to z tej strony torów miasto widzę najczęściej. To miasto ma dużo starej zabudowy, (to podstawa, stare kamienice są tu naprawdę wszędzie) jej tkankę uzupełniają nowsze budynki, niby nowsze a już kilkudziesięcioletnie i jeszcze nowsze i najnowsze.  Ta młodsza od dziewiętnastowiecznej i wczesnodwudziestowiecznej zabudowa też bywa dużej klasy.
W encyklopediach i albumach jako przykład dwudziestowiecznej architektury parę sztuk stojących w K. jest. Po pierwsze, drugie i trzecie Spodek Spodek Spodek. Do przodu poszła od czasu jego wybudowania architektura, nowe technologie i koncepcje, ale ta budowla twardo się broni, swoje miejsce w historii architektury ma i mieć będzie. Choćby ze względu na unikalną konstrukcję  wymyśloną by hala widowiskowa mogła powstać na niestabilnym gruncie szkód górniczych. Jakim cudem hala się nie przewraca - to wiedzą tylko konstruktorzy, nazywający ten typ konstrukcji pływającym.  Nie przewraca się już pięćdziesiąt lat, a sami twórcy nie byli pewni, czy tak będzie - ostatecznie testowano budynek za pomocą czterech tysięcy żołnierzy spędzonych do środka i skaczących na rozkaz... dla sprawdzenia to było, bo grunt niestabilny, nowatorska konstrukcja i forma.
Te słabsze koncepcyjnie budynki są burzone i zastępowane nowymi, a czy nowe lepsze to się okaże za czas jakiś. Spodek zyskał jak na razie całkiem przyjemne sąsiedztwo.

Czasem wsiądę w  tramwaj  akurat pod nos podjeżdżający  przy  powrotnym dreptaniu lub częściej samochodowa podwózka wyrzuca mnie z drugiej strony dworca w K. Idę sobie wtedy niespiesznym spacerkiem, podziwiam starą przedwojenną zabudowę, cichszą i bardziej kameralną z tej strony torów.  Tak, to jedna z rzeczy którą K. mają w jakości pierwszej. To nie Warszawa, Gdańsk czy Wrocław - tu  nie było gruzów. A jeśli były, to na pewno nie w zasięgu mojego dreptania. Kamienice są różne, trzy-cztero piętrowe, wystawne i skromne. Przy szerszych prostych ulicach i  węższych zataczających łuki stoją ściśle obok siebie, niewiele tu placów po wyburzeniach. To jedno z tych miast, gdzie nadal funkcjonują punkty drobnych usług. Szewc, krawcowa robiąca drobne i poważne poprawki odzieży, naprawa maszyn do szycia i biurowych.  Jeszcze pewnie można tu spotkać złotnika co łańcuszek naprawi i nie będzie wtykał "żmijki" co niby lepsza od łańcuszka po dziadku i zegarmistrza co nie będzie się krzywił i ożywi stary budzik. Komisy z komiksami, płytami, kasetami magnetofonowymi. Antykwariaty z książkami, specjalistyczne i z książkowym misz-maszem. Są, choć część pandemia wykosiła. Jeszcze są. Kilka sklepów sprzedających śląskie. Gryfne - sklep z wyjątkowymi pod względem jakości tkanin i zdóbstwa koszulkami, tekstylnymi torbami i z masą nietekstylnych drobiazgów ze śląską godką i śląskimi motywami. Węglowe kosmetyki z mydłem do złudzenia naśladującym nieregularny kawałek węgla na czele, oprócz nich godką pisane książeczki dla dzieci, plakaty o świetnej grafice i śląskiej tematyce, magnesy, gry towarzyskie, lampy.  Stronę sklepu polecam, kupowałam tam prezenty. Koło kina Kosmos, też jest coś sklepowo- regionalnego, z autobusu widziałam. Tyle na dziś tekstu. K. w cykankach starszych i nowych będzie. Ale nie teraz. Może jutro coś wstawię. O K. Jeszcze nie raz będzie. Nawet dla mnie, biegajacej po tym niewielkim wycinku miasta, ma ono trochę zadziwień.
Tekst ściboliłam ja. R.R., a Chamydło Gugieł kombinował jak mógł. Udało mu się, poprawiam po raz kolejny pokręcone końcówki wyrazów, wstawiam zjedzone przez Chamydło znaki i usuwam pojedyńcze literki które uznał za konieczne wstawić. Czyli redagował Chamydło Gugieł.


I jeszcze jedno. Możliwe, że plac Szewczyka  szewczykowym nie pozostanie. Nie wszystkie tabliczki wiszące na dworcu od czasu dobrej zmiany zdemontowane. Jakby co to plac Szewczyka oraz Marii i Lecha Kaczyńskich to jest to samo miejsce.


5 komentarzy:

  1. Wincyj widoczków! Młą w ogóle Katowice zna od strony dworca albo tak z okna samochodu. Mła jest ciekawa. W zamian mła obiecywa że sfoci Jeden Wielki Plac Budowy czyli Monopolis w Mieście Odzi. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Na temat gufnianych smrodów mła może monografię napisać "Gufniane sprawy i sprawki Miasta Odzi na przełomie wieków XX i XXI". Ba, jako rodowita odzianka ja mogę się nawet pokusić o wykopanie przewodu dohtorskiego z gufnologii! :-)

      Usuń
  2. Będą widoczki. Tylko że poznaję miasto właściwie też w okolicy dworca i pracy. Rzadko się zdarzają wypady gdzieś głębiej - ale są i też pokażę. Taki traktat mogłabym poczytać, nawet bardzo chętnie, gorzej gdyby wrócił smrodliwy real.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Mariackiej nieopodal kościoła mieszkal szwagier, zat ciutkę znam te tereny akuratnie, pociagi z balkonu było widać i wlasnie czasami szlam na tę stronę, ktorą opisujesz na szybki spacer.
    Woda okrutna zawsze była.Gdy przeniosl sie do Bytomia tez okazalo się, że nie wypijesz herbatki jak nie kupisz wody zrodlanej, bo kranowka jest okropna, do dziś.

    OdpowiedzUsuń
  4. To biedni w tym Bytomiu. Nawet do mycia i prania jakoś niemiło takiej używać.

    OdpowiedzUsuń