Żeby za pięknie nie było, czas do "uleżenia się" krokwii i pokrycia papy blachą, Bobusiowie spędzą kosztownie i pracowicie na zrywaniu sufitów z kartongipsu przelanych do imentu, już zagrzybiałych i powybrzuszanych, ratowaniu legarów podłogowych, wymienianych może trzy lata temu. Oraz składaniu na blachę i nowy piec. I schody - stare są straszne, ich wąska spirala zupełnie nie mieści się w pojęciu "schody" a teraz jeszcze dodatkowo zyskały aromat grzybny i uginają się złowieszczo. Posadzki też do wymiany wszędzie na parterze. Koszmarnego pecha mieli z tymi ulewami w okresie foliowo/bezdachowym, nie życzyć nikomu czegoś takiego. Ale przeżyli, i myślę, że dadzą radę choć łatwo to nie będzie..
Pies trzyma formę, ale utył. Obserwowany jest bardzo pilnie i nadal nie wygląda na chorego, lecz przecież inaczej. Oby taki stan trwał jak najdłużej.
Oczywiście Bobuś nie wytrzymał, las go wezwał. Kiedy dotarłyśmy do celu on jeszcze był w lesie - łupami oberwałam i ja, co nie znaczy, że jutro sama nie pokłusuję w knieję. By pooddychać, popatrzeć, nogi zedrzeć do imentu i może też coś przytachać. Kleszcze powinna wykluczyć Mugga. To plan na wypadek, gdybym choć trochę odpoczęła.. Strasznie już się za lasem stęskniłam.
Plan sadzeniowy niestety nie wykonany. Zabrakło mi sił skandalicznie, ubiegły tydzień naprawdę mnie wykończył, a wędrówką się jeszcze dobiłam. Za tydzień trzeba będzie dokończyć, a do tego czasu najlepiej usiąść na łapkach, mózgiem i resztą potrzasnąwszy, by już cebulek nie kupować. Bo zanim się posadzi, to trzeba odwalić potężną robotę, by było gdzie i miało to sadzenie sens. A sezon był straszny, zarośla chwastowe porosły mocarne, niewiele z tego co na sezon planowałam wykonane, więc by posadzić to ekwilibrystyka ogrodnicza konieczna, pracy umysłowej oraz fizycznej moc. I tak o mało dziś trupem nie padłam, a niewiele zrobione. Dobrze, że Rodzinne Dziecko odwiozło, bo tym razem wyczerpałam baterie.
I jeszcze kilka cykanek z dreptania.
Zapomniałabym. Samolot jeszcze nie odleciał.
No. Woda w wannie kusi, nalała się. To by było na tyle Czytaczu.
I kogo muszę obudzić? Łobuza muszę obudzić. Reszta grupowo zalega mi na łóżku. Ich budzić na razie nie będę.
Sprawozdawała padnięta R.R.
Piękny Łobuz ♥️♥️♥️
OdpowiedzUsuńTaaaak. Piękny. Ale łobuz.
OdpowiedzUsuńJak to leciało, łobuz kocha najmocniej?;-) Jak dobrze ze pies w formie, oby taka pogoda się jak najdłużej utrzymała to zwierz z komfortów letnich skorzysta i zmiany aury mu nie zaszkodzą. Niby to się wydawa nie związane ze schorzeniem ale mła jest przekonana że wpływ ma. Bobusiom współczuję, mła w tym roku podlało ale nie aż tak. U nich po prostu solidne remoncisko się szykuje, takie na lata rozłożone. Ha, grzybki są, najważniejsze! A ogrodowymi niedoróbkami się nie przejmuj i tak jesteś z nimi do przodu, mła za to musi łapę moczyć w rivanolu i nic robić nią nie może, to jest dopiero groza!
OdpowiedzUsuńCóżeś i jakżeś Matko Mrutka sobie narobiła???!!!
OdpowiedzUsuńPaluszek mła zachorzał, zrobił się czerwony przy pazurze. Mła ma klasyczny zastrzał. Boli jak cholera ale ropsko powoli zaczyna wypływać, znaczy będzie lepiej.
UsuńUff. Spróbuj go "zaparzyć" w gorącej wodzie z dodatkiem wody utlenionej (łyżka na szklankę wody). Wiem, brzmi drastycznie, ale pomaga. Sezon na drobne a dokuczliwe urazy. Dora sobie zrobiła rankę na czole sekatorem, akurat tak pośrodku, jakby planowała trzecie oko, albo co najmniej czerwoną kropkę indyjskiej dobrej kobiety. Ja sobie uszkodziłam palucha stopy, spacerki odpadły od razu z rana. Do jutra musi być dobrze, ma się zasklepiać i już. Czego i Tobie życzę.
OdpowiedzUsuńI ja życzę!
OdpowiedzUsuńStrasznosci z domostwem państwa Bobusiów, bardzo nie zazdroszczę.
Oby. Zaraz wsiądę do autobusu. Noga lepiej,dzięki. A co do domu Bobusiów. No.To jest taki koszmar, że bajeczki o Drakuli wysiadają
OdpowiedzUsuń