Czytają

niedziela, 10 stycznia 2021

Notatka 246 Zginęła mi Zielona Góra.

Celem wyprawy rezerwat Zielona Góra, gdzie kiedyś byłam bardzo częstym gościem.

Nie trafiłam.  Źle się zaczęło od razu, bo autobus zakończył trasę duuużo wcześniej niż myślałyśmy, internetowy rozkład kłamał, lub może kierowca samowolnie skrócił trasę. Więc wędrówka najpierw przyasfaltowym chodnikiem w mało czystym powietrzu bo dymiło z kominów koksowni. Potem błotno, dzicz przyprzemysłowa, śniegowa posypka jest ale niewiele pomaga. Cykanki z nieudanej wyprawy w szarości strasznej. Trochę tylko pobielonej. Bez słońca. 

Weszłyśmy w pozorną dzicz. Błotną rudożółtymi kałużami, nie wiadomo czy z powodu glinki, czy wszechobecnych zanieczyszczeń. 



Dawne wejście na szlak nie istnieje. Przemysłowo się zrobiło, nie ma dostępu do żadnych starych szlaków. Nie umiałyśmy ominąć cholerstwa Za to odkryty zakątek dotąd nigdy nie odwiedzany, kamieniołom Prędziszów. Góra wydrążona w głąb. Co oni tam wygrzebywali ci kamieniołomiarze nie mam pojęcia. Jaskinie i groty wyciągali na wierzch? Pokazane na cykankach dziury mogą być pęknięciem, skutkiem wybrania skał - dwa metry od nich jest dziursko po kamieniołomie, lub wlotami do jaskiń starszych o setki lat od dziurska.  To jura. Woda drąży wapień od milenium i to niejednego. Obok tych naturalnych dziur, głębokich jak diabli, płytsze dziury poryte przez dziki i poszukiwaczy metali.





Niby dzicz, ścieżka uparcie prowadzi nie tam gdzie powinna. Trochę śmierdzi "pizzą", tak objawia się tu smród z koksowni.















To te wloty jaskiń vel pęknięć w skale. Wbrew niepozorności ukazanej na cykankach nie są małe. W tę powyżej cały człowiek by nie wpadł, ale noga po udo już tak. Cykanka ciut wyżej pokazuje większą dziurę, z o wiele większym dołem. Ta dziura bez problemów przepuściłaby ciało dorosłego, nie za grubego ludzia. Nie wiem jak głęboko by wpadł, wolałam nie eksperymentować. Ogólnie na jurze zawsze obowiązuje przykazanie: patrz pod nogi jeśli schodzisz ze ścieżki, na ścieżce też nie zaszkodzi jak popatrzysz. Dziury w skale zcykane dwie, było więcej, mijanych jako nic ciekawego. Poniżej widoki na dziursko po kamieniołomie. Może po prostu wybierano tu wapień na tak modne murki i inne budowlaństwa.



To powyżej to ślad po ludziach. Może złomiarze. Trzy patyczki to ucięte solidne pręty zbrojeniowe. Dół na pół metra głęboki.





Przełamany wapienny otoczak z  naciekiem wewnętrznym chyba skalenia. Wielkość bułki kajzerki. I przemysłowo wokół. Może jest jakaś ścieżka, żeby przejść przez tę przemysłową barierę, ale nie trafiłyśmy na żadną. Zielona Góra jest za barierą.



Zrezygnowałyśmy z prób przedarcia się przez zakłady przemysłowe. Innym razem dotrzemy inną drogą do Zielonej Góry. Poniżej ślady saren, nałożone na ślady kładu. Jeden ślad większy. Dzik.







Dzik tu był. 




Powrót. Po krótkim namyśle zeszłyśmy na gruntową drogę mniej więcej biegnącą równolegle do asfaltu. Potem się wydało że biegnie raczej mniej równolegle - się okazało, że idziemy drogą prywatną wyjeżdżoną prywatnym ciągnikiem i zakończoną podwórkiem z prywatnym domem. Domem stojącym przy ulicy Mirowskiej.  Przemiła starsza pani nas przeprowadziła przez rekordowo zaśmiecone obejście. Naprawdę rekordowo zaśmiecone. Opony to pikuś, dalej było strasznie i wstrząs estetyczny, oraz poczucie wdzięczności dla starszej pani nie pozwoliły mi udokumentować zjawiska. Duża rzecz, sprzątać mogą jeszcze praprawnuki.  Przystanek przy Mirowskiej z punktem widokowym na rzekę i dalej. 









Koniec wycieczki. Udanej, wziąwszy pod uwagę, że wróciłyśmy całe. Nieudanej, bo bez osiągnięcia celu, w depresyjnej estetyce.

Blogger jest dziś chamem nieprzeciętnym i niereformowalnym. Żadna, ale to żadna metoda poza pojedynczym wklejaniem cykanek nie jest w stanie sprawić, by wklejał je prawidłowo, a i tak nieustannie wstawia je w miejsca przypadkowe. Kto odpowiada za brakoroba? To już przecież kilka miesięcy jak bubla wtrynili i nadal to bubel. Mam go po górne dziurki dosyć.

I najważniejsze.

Co do rudzieńkiego stareńkiego gender. Rano nie jadła nic. Po moim powrocie czubatą łyżkę surowego mięska z kurzej piersi.  Zastrzyk będzie o piątej - był. Druga czubata łycha. Kozie mleko, pół miseczki wypite, jeszcze łyżka karmy.  Woda zlekceważona.

Ponadto nowina niewesoła. Nie ma od siódmego stycznia po tej stronie bramy miłej psiny kuzyna. Trzymał się świetnie, a szóstego stycznia nagle już nie. Podobno decyzja podjęta w najwłaściwszym momencie, a samo strzałowe pożegnanie przeprowadzone tak, by odszedł bez bólu. Czasem zwierzaczki mają lepiej.

Pisała R.R.


29 komentarzy:

  1. Psie wieści paskudne, kocie niewesołe, pogoda do d... i Zieloną Górę wcięło, ale wycieczka mimo wszystko interesująca. Zastanawiam się jakie jeszcze ciekawe kamury kryje owa jura, o skamielinach nie wspominając, bo jak są wapienie to aż człowieka świerzbi, co tam też kryją w sobie. Dlatego trochę zazdraszczam wyprawy, nawet jak kierowca wywiózł Was na manowce. Pozwolę sobie jednak polemizować w kwestii tropów. Po mojemu jeleń tam był. Z cykanki wynika, że trop głęboki, a tam ani śladu szpil, które powinny być w tropie dziczym. Musi, że jednak jeleń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i jeleń. Dziury poryte w poszyciu i w przymarzniętych błotach to jednak dzik. Wiesz, najbardziej interesujące skamieliny wydobywane są tam, gdzie zwały jurajskiego wapienia są pod ziemią i nie ma ostańców. Takie kamieniołomy są koło Kłobucka i z tych kamieniołomów jak na razie najbardziej interesujące skamieliny, a jura tak naprawdę sięga po Wieluń. Kto wie, co kryją te podziemne wapienie. Być może i z dziurska Prędziszewskiego coś intersujacego z głębi wyrąbano.

      Usuń
    2. Ech, by se człek pobobrował w tych wapieniach... Zrycie jak najbardziej świadczy o dzikach, co nie wyklucza jelenia. Myślę, że im tam dobrze jest. zobaczymy tylko jak długo, bo pewnie zaraz przyjdą ludziska i coś popsują w zwierzęcym świecie.

      Usuń
    3. Ludzie już im popsuli. Te zakłady są w większości nowe. Smrodno,dymiąco. Zawsze rezerwat był ostoją, a teraz za tym przemysłowym cholerstwem.

      Usuń
  2. I to jest prawidłowe podejście - oszczędzić stworzonku bólu, skoro inaczej się nie da. Ja to uznaję za akt dużej odwagi, ale i dowód mądrej miłości. Wiem, że to trudne, bo też kiedyś takie decyzje musieliśmy podejmować. Żałujemy nie podjętych.
    Koteczka widać słaba, ale póki daje radę, to jest nadzieja. Ściskam mocno i nadal trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, też tak myślę co do pożegnań i trudnych decyzji. Nie będą nigdy łatwe, ale na litość! Ich brak to jest dopiero horror... Lisiunia znów podjada. Przysypia nad miseczką, skubnie co nieco, popiję koziną podrzemie, i idzie do miseczki z karmą. Kozie mleko się dziś cieszy ogromnym powodzeniem u kici.

      Usuń
    2. Jak je to ma jej się na życie.

      Usuń
    3. Też tak myślę 😄. Ale z nią, jak widzisz huśtawka. Je, nie je. Przytomna, nieprzytomnie nie wiadomo czym przerażona. Sprawna nieprawdopodobnie i lebiega która właśnie nie trafiła skokiem na stołek. Cała Lisina, od zawsze kłębek sprzeczności.

      Usuń
    4. Będziesz miała tyle lat co ona to też Ci się posiłki pewnie pozajączkują. Ona pewnie przebywa w co najmniej trzech równoległych strumieniach czasu na raz 😁

      Usuń
    5. Mojej Balbince leci dopiero drugi roczek, a od początku ewidentnie autystyczna, nigdy nie wiadomo co ją nagle zestresuje, przy jedzeniu grymaśna, raz się daje głaskać, to znowu ucieka zestrachana bo coś się jej uwidziało. Wzięta z dwiema siostrzyczkami, tamte dwie normalne, a ta dziwaczka, aczkolwiek pocieszna. Traktujemy ją jak "dziecko specjalnej troski". Jakoś tak mi się z Twoją Lisiczką kojarzy, chociaż moja niby zdrowa i młoda, ale delikatna bardzo i wrażliwa :).

      Usuń
    6. ...ale mamy też oddział geriatryczny, czyli 16-letnią Czarnuszkę, która goni w piętkę, to i owo jej się pierniczy w głowie, co zje to wyrzyga, ale wygląda całkiem dobrze. Młode cztery próbują jej dokuczać, bo czują że słabsza, ale jak tylko przyuważymy to dostają ostry opiernicz, bo staruszka ma mieć spokój. W każdym razie wiem po sobie co to jest koci cyrk w domu. Każdemu trzeba dogadzać inaczej, rozdzielać zwaśnione towarzystwo itd... Ale i tak je kochamy :)

      Usuń
    7. Czyli cyrk, rzeczywiście masz. Kochany. I tak, to są osobowości z indywidualnymi wymogami. Osoby. Ja już sobie nie wyobrażam życia bez ich obecności. Och wiem, kłopoty, uwiązanie, obciążenie finansowe. O ile stado nie przegina liczebnością jest to do wytrzymania. Kochamy. Jak przegina liczebnością jest gorzej, oprócz miłości dochodzi bulgot w gardle, bo niestety, ręce ma się dwie, i wszystko staje się trudne, a nawet bardzo trudne. To zdaje się nie Twój przypadek, tylko Piesy. Wygłaskaj od cioci Romki towarzycho, starutką Czarnuszkę i Balbinkę szczególnie.

      Usuń
    8. Pieso, możliwe😄. O ile będę miała to szczęście że dożyję😄

      Usuń
    9. Małgosiu, to Ty masz same dziewczynki?!! Ja do kotek nie mam ręki albo szczęścia. Same megiery mi się trafiają, już zaczynałam wątpić w istnienie dobrych kotek.

      Usuń
    10. Tak jest, pięć dziewczynek :))). My jakoś wolimy dziewczynki, i koty i piesy. Ale tak po prawdzie to rzadko mamy na to wpływ, bo to są zazwyczaj zwierzaki przygarniane znienacka. Trzy najmłodsze mają po półtora roku, Sabinka skończy zaraz 5 lat, no i emerytka Czarnuszka. Najwredniejsza jest ruda Sabinka, od małego była rozrabiarą, wydaje jej się, że ona tu rządzi, a jak się pojawiły trzy młode, w tym jedna tak samo ruda jak ona, to ścierpieć tego nie może, no i ciągłe wojny są, nie mówiąc już o znakowaniu terenu, czyli sika po domu, franca jedna, gdzie popadnie, zaznacza że to jej. Tak że ten... wesoło jest ;). Ale wiesz, my mamy domek, no i koty wychodzą na dwór, to jakoś daje się przeżyć, jest odrobina przestrzeni.

      Usuń
    11. Moje były psychopatkami, każda ciut inaczej, ale każda. Ja już mam solidny uraz. Pierwsza jaka się pojawiła, małe kocię równocześnie z moją małą sunią. Nie ma na ogół żadnych problemów, dzieci różnych gatunków raczej się dobrze dogadują, ale nie u mnie i nie z tą kotką. Były tak drapieżne próby okaleczenia psiej koleżanki, że kocinka powędrowała do innego domu, bez konkurencji. Tam było ok. Sama łagodność, zaakceptowanie własnej córeczki jako towarzyszki, długie rozmruczane życie, bez żadnego psa. A psy trzeba było przed małpą chować. Potem kolega mi się przyznał, że przy pierwszej okazji jako najpierwszą kicię z domowych kociąt wydał ją, bo skakała do oczu domowym psom. To, że moja Gafunia też była dzieciuszkiem nic nie zmieniło. Nienawiść od pierwszego spojrzenia. I takie właśnie gangreny mi się trafiały. Sabinki są fajne bez zastrzeżeń chyba tylko ludzkie (znam dwie), tym stworkowym coś to imię nie za bardzo sprzyja.

      Usuń
    12. Nie napisałam, a to może się przydać w temacie lejącej Sabinki. Jest preparat, który usuwa smrodne tematy znaczące, ale i kał, krew, wymiociny. Czyści, i co najlepsze usuwa zapachy znaczenia także dla kotów, zostawiając na miejscu znaczenia woń specyfiku. I nie mam na to ulotkowego potwierdzenia, ale u mnie na wyczyszczonym i odwonionym terenie ani Feluś, ani Gacuś ponownie nie znaczyli. Preparat przy ich dorastaniu wypróbowany marki Over Zoo*, Jacuś dorasta będę go lada moment szukać, bo prawie pusta butelka..

      Usuń
    13. Myślałam o tych preparatach, ale ja już chyba wolę, żeby znaczyła w stałych miejscach, już przez nas odkrytych, a nie coraz to w jakimś innym tajnym kącie. Za jakieś dwa miesiące wyprowadzi się największa konkurencja czyli podobna do niej Kocia, bo ona należy do mojego syna i prawie-synowej, którzy szykują sobie mieszkanie po dziadku. Łatwiej będzie zapanować nad kociarstwem, mniej kotów, mniej ludzi, mniej gratów. Ja zresztą uważam, że jak koty są wychodzące, to niech wychodzą, a mój mąż je ciągle zwołuje do domu, bo mu się wydaje że tym spaślakom w grubych futrach zimno (u nas raz tylko temperatura spadła poniżej zera na pół dnia). No to potem lata ze ścierką i szoruje. Jak lubi, to kto mu zabroni...

      Usuń
    14. Jasne,absolutnie żadnych zakazów, każdy ma prawo do rozrywek🤣🤣🤣. Koty wychodzące, o rany, jak mają dobrze...

      Usuń
  3. Kuzyn psi ( to przeca rodzina ) widać już dłużej zostać nie mógł. I tak bardzo godne podziwu że ładne parę miesięcy przeżył w dobrej formie, bez bólu, opiekując się rodziną ( mła ma wrażenie że psy się nami opiekują a nie my nimi ). Lisina jak widać postanowiła zafundować Ci huśtawkę emocjonalną, nie ma zmiłuj. Mła troszki podejrzewa że koteczka Małgosi, Balbinka, jest niezłą spryciarą. No ale wiecie, ja wszystkie słabe dziefczynki porównuje do Szpagetki, która za młodu była subtelna i delikatna i nic nie zapowiadało potwora który po Felicjanie wziął na siebie zadanie terroryzowania mła i reszty stada. Wycieczka wśród wapiennych skałek rzecz miłą, mimo szarości i bliskości przemysłu. U się w lesie to mła co najwyżej jaki krzemień znajdzie albo kamien piorunowy i to wsio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poniekąd może to i prawda, że najsłabsi, żeby przeżyć, muszą być najsprytniejsi :). Widzieliśmy te nasze trzy jak były całkiem malutkie jeszcze przy mamie, w komórce u patologicznego sąsiada, gdzie je dokarmialiśmy. W stadzie zawsze jest jakieś słabsze, z którym zwierzaki się nie patyczkują, i ta nasza Balbi zawsze ostatnia była do miski. Ostatecznie jednak prawdą jest, że my człowieki najbardziej na nią chuchamy i dmuchamy i troszczymy się.
      Z psami święta prawda, dokładnie tak samo myślę, że to one nami się opiekują, a na pewno kochają bezwarunkowo. Bo człowiek to tam różnie, nawet jak ma dobre serce, to nie zawsze pies jest jego priorytetem.

      Usuń
    2. Czasu mam dziś malutko, porządnie będę odpowiadać później, ale naprawdę znalazłaś "piorunowy kamień" ?!!!
      Coś mam do napisania w temacie tuż obok, ale to później.
      Komunikat najważniejszy. Lisiunia zastana po robocie w apetycie i przytomności na bardzo przyzwoitym poziomie. Pojadła, została wymiziana i już muszę wyjść.

      Usuń
    3. Jasne że rodzina i jasne, że psy się nami ludziami opiekują. Samo to że są, obdarowując nas swą miłością dobrze robi na wszystko. Kuzynowy piesulec miał dobre życie. Bardzo był kochany, to on sprowadził do Bobusiów drugiego psa. Kolegę-biedę, wychudzonego zdredziałego bezdomniaka teraz wypieszczonego pięknisia. Poza tym, no cóż, żeby nie było zbyt sentymentalnie, to napiszę Wam na przykład że nie raz i nie dwa razy, bijący miłośnie ogon zostawił mi siniaki na nogach, łapsko zapraszające do zabawy robiło krechy podeszłe czernią i z nowych zniszczone ciuchy, parę razy pojechałam na brzuchu przez kilkanaście metrów bo zobaczył szalenie interesujące coś, po pożarciu wszystkich spadłych po deszczu gruszek gazował nam regularnie jadalnię i uprzyjemniał grilla. Czasem to nie gruszki były powodem gazowania, różne pożerane rzeczy (kapcie, kapcie) brały udział w akcji i już wiem, że takich niespodzianek też mi będzie bardzo brakować. Bobusiom tym bardziej, bo przecież kochany stróż nie odstępował ich na krok przez kawał ich życia.

      Mniej ekspresyjne są koty, ale z nimi tak samo, no nie ma to jak wymruczane wyznanie sympatii, niech tam, okupione prozą życia. Bezcenne.

      Usuń
  4. ❤️♥️❤️♥️❤️♥️❤️
    U nas standard dwa zastrzyki i płukanie. Dziś bez wojny. I kot ma dość i my.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kamienie to temat o ho,ho,ho. Jeszcze nie doszlam do tefo, żeby zgłebic zasoby naszych terenów i stać się amatorką poszukiwaczką😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat Ty Doruś masz rewelacyjne
      tereny do rozwijania kamolowatego zainteresowania.

      Usuń