Zawiercie, dworzec na cykankach. Daglezja nie odwiedzana, mało casu krucabomba, lada moment nadjedzie pociąg do domu. Spóźnione solidnie dziś były pociągi nadjeżdżające ze wszystkich kierunków. Nasz też się tak zapowiadał, wchodząc na peron już słyszałam że przyjedzie opóźniony o kwadrans. A akurat pod nos podjechał taki, co miał przyjechać dwie i pół godziny wcześniej, do Z. Zawsze to bliżej domu, może Daglezja, już przecież sezon na nasionka bliziutko. Daglezja w nasionach krajowym mistrzem, w Auchanie już są, ale to nie ta liga. Cykanki chyba z czwartku.
W pociągu Tabaaza mi załatwiła zajęcie określeniem "piorunowy kamień". Jeśli użyła go w znaczeniu wikipediopodobnym, to HO, HO, jeśli znalazła "kamulca". I tak trafiłam na FB Żywa Planeta. Geologia tematem, ale i nie tylko ona. Bezpłatny kurs, wykłady w temacie skamielin mają się zacząć w styczniu. Fascynująca sprawa i nie będę chciała odpuścić. Ciekawe, czy Piesa doczyta i się może skusi, choć wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby to Piesa wykładała.
Po za tym dzień szalony, męczący, pospieszny. Praca dała popalić, tydzień domowej samowoli i już w kierat wejść trudno. Mało casu krucabomba, zaległości tygodniowe same siebie nie zrobiły, ja im nie tak łatwo dam radę. Tydzień roboczy był niby półświąteczny, ulgowy, ale musi upłynąć trochę czasu by przepracować karę za wolne... Po za tym, upierdliwość rzeczywistości duża - ona się upiera ta rzeczywistość by zamęcyć, nic porządnie nie zrobione, poszarpany dzień, jeden problem nie załatwiony, a tu już następne pchają ryje.
Ale jaśniej. Ale Lisina dziś w niezłej formie. Je. Przytomna. Nic jej nie boli sądząc po ożywieniu Gender. Wycałowana, wygłaskana. Reszta bardzo zazdrosna, więc teraz będę nadrabiać i dopieszczać. Znów krucabomba mało casu na porządne odpracowanie obowiązku. Pańciowego.
Pisała R.R.
Dworzec śliczny. Dochodzę do wniosku, że wiele tracę jako samochodziara.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Lisina się ogarnęła i postanowiła jeszcze trochę pożyć :)
Piesa doczytała i się zainteresuje. Dziękuję za komplimenta, ale ze skamielin to ja mogę tylko kamulce na półki wykładać i nic więcej.
Widzę za to na cykankach źródło orgastycznych przeżyć dla plantatorów ogórków i rzodkiewki. W takie miejsca nie chadzam, żeby mnie nie kusiło. Postanowiłam w tym roku ogród ugorować, bo nie dam rady chwycić wszystkich wątków, które bym chciała i coś muszę choć trochę odpuścić. Najchętniej chciałabym, żeby to mnie odpuszczono, a dokładnie, żeby wreszcie mi pluszęta odpuściły, zanim mnie do grobu wpędzą. Strasznie absorbujące jest to stado.
Aaależ piękne zdjęcie widzę jako wizytówkę Twojego bloga. Jakoś dziś mi w oko wpadło to cudo
OdpowiedzUsuńCo do przemieszczania się z miejsca na miejsce, to każdy sposób ma plusy ujemne i minusy dodatnie, czyli tak naprawdę żaden nie jest słuszny i jedyny, a wybiera się to, co można i co skuteczniejsze.
Wiesz, nie tak prosto będzie z tym odpuszczeniem plusząt. Bobusiowie przeprowadzili się na wieś dwadzieścia lat z drobniutkim kawałkiem temu. I wiesz co? Nawał zwierzów trwał u nich około siedmiu - ośmiu lat. Stado kotłownio-stodołowe z dwudziestu trzydziestu sztuk. Co wydali w dobre ręce, to pojawiały się następne. Skończył się napływ nie wiadomo dlaczego w chwili pojawienia się Psota, west white teriera (poprzednik aktualnie odeszłej psiny), hałaśliwego jak sto choler, ale absolutnie nie agresywnego, i znienacka przybyszów zaczęło ubywać. Stali rezydenci też się wyprowadzali by uniknąć bardzo nachalnej sympatii Psota. To jest moje podejrzenie dlaczego zmieniły lokalizację. A teraz drugi Bobusiowy pies nie pozwala obcym zwierzom przychodzić, co jak rozumiem nie jest u Ciebie pożądanym rozwiązaniem.
Owiec ma lat zaledwie 5, czyli życie przed nim i każdy kot leje go po pysku - tak dla fantazji, czyli tak jakby... Pyza ma na koty zlew totalny, one jej nie podskakują, bo wiadomo "łeb odgryzie" - respekt czują. No nie będę brała kolejnych psów z myślą, że może teraz się uda. Liczę na kocury niekastrowane na końcu ogrodu - braci Zębuszki. Niby moje, niby nie moje, niby oswojone, ale sobie nie życzą i to może być kluczowe dla sprawy. Bo do mnie przychodzi kotostwo od jednych wyłącznie sąsiadów, którzy mają sterylki za nowomodny wymysł, podobnie jak karmienie kotów, bo jak wiadomo one się same wykarmią... U pozostałych sąsiadów normalnie - wiek XXI nastał i też dokarmiają dzikusy jako ja. Teraz pomału kastruję kotki mimo sprzeciwów. Jak włażą na mój teren i dają się złapać to je ciach. Mam nadzieję, że opanuję inwazję. Poza tym co roku ktoś się ze stada wykrusza. No taka kolej rzeczy, że starość, że choroby, że zmęczenie życiem, czasem dzikie zwierzę (jeśli jakiś pójdzie i przepadnie to pewnie lis lub kuna). Jest to niewątpliwie swoisty ekosystem i trudno. Trzeba brać z dobrodziejstwem co jest.
UsuńTak, może się udać z tymi kocurami co sobie nie życzą. Ale najlepiej byłoby zabrać koty sąsiadom. Najskuteczniej i najszybciej. Psot był przypadkiem, nikomu nie przyszło do głowy że jego pojawienie się spowoduje exodus. Po za tym u kuzyna koty były zewnętrzne, teraz jest jedna wewnętrzna, szanowana przez psa jako domownik. Na przypadek w postaci psa bym nie liczyła, pies kumpeli znosił jej wszystkie kocie biedy, tropił kocie nieszczęścia i domagał się dla nich pomocy. Też nikt tego nie planował i nikt psa nie szkolił. Tak po prostu trafiła z psem.
OdpowiedzUsuńJuż wolę sterylizować kotki i puszczać z powrotem na teren. Zabrać nie zabiorę, bo nie będę z ludźmi, z którymi muszę mieszkać po sąsiedzku szła na otwartą wojnę. A jak zabiorę jedne, to sobie wezmą nowe. Mało to kotów po wsiach? Lepiej zostawić te co są, ale pokastrowane. Koty są terytorialne i raczej nowych nie puszczą na teren.
UsuńTak. To ma sens i to wygląda, że będzie skuteczne. Musi być skuteczne. Ale aż mi się wszystko przewraca, na takie traktowanie zwierząt jak to praktykują sąsiedzi.
OdpowiedzUsuń