Czytają

czwartek, 16 lipca 2020

Notatka 54 Kubuś Rozpruwacz i Tytusek Tyfusek

Cd.n 29 i 45. I zapowiada się że to nie ostatnia.

Koniec oszałamiającej i bardzo kłopotliwej kariery Kubusia Rozpruwacza nastąpił nagle. I muszę w tym miejscu wprowadzić autokorektę. Pamięć spłatała mi figla, Kubuś był bandytą nie kilka miesięcy, ale rok i kilka miesięcy. Rok i prawie dziewięć miesięcy. Wgląd w nieaktualne niestety książeczki kocie skorygował figla.


Źródłem klęski stała się moją piwnica, do której weszłam tym razem świadomie, kierowana kocięcym płaczem. Tak jak kiedyś Asia znalazła na własnych kamienicznych schodach Banshee tak teraz ja trafiłam na własną zgryzotę. Kociak wyprowadzony przez mamę na inny, obcy, nie swój teren. Kociak z oczami rozłożonymi przez koci katar, prawie niewidomy. Czarnoczekoladowy, z nielicznymi szarymi włoskami rozsianymi na ciemnej sierści, mikrą plamką bieli na piersi. Rozdarty, zapłakany za mamą. Nie dotarło do niego, że jest na rękach, wył z rozpaczy nadal. Ponieważ czułam, że  pod ręką sierść mi się rusza, zrobiłam w tył zwrot. Kociaka do czapki, czapkę w garść i piorunem do veta. Ten, po pierwsze strzelił jakiś cholernie drogi zastrzyk i kazał mi na pół godziny opuścić gabinet, a po tym czasie wrócić. To był już nie istniejący gabinet na rynku wieluńskim. Tak mi podjechał pierwszy lepszy autobus, właśnie tam. Młody okularnik stwierdził że z głowy mam kocie pasożyty zewnętrzne i wewnętrzne, czyli pchły, świerzbowce, robactwo wewnętrzne. Przepisał krople, ludzkie - na zaćmę. Uprzedził,  że liwiduje  gabinet. Prawda, tydzień później był lokal  do wynajęcia, a musiałam do veta, bo kocię celnym pacnięciem posłało specyfik do sedesu. Następny vet za głowę się łapał, oglądając opakowanie po kroplach i wysłuchując o zastrzyku. Badał kał,  wydzielinę wyciągniętą z zakamarków uszu, na zasadzie "co to był za konował". Bardzo się dopytywał o specyfik bo martwe świerzbowce, czysty kał, skórka bez pasażerów.. Ale krople zalecił inne, wcale nie mam pewności czy właściwe - nie udało się uzyskać czystych źrenic, jednak kot widział. Możliwe, że lepiej niż przed kuracją.

Po vecie dom. Kot nadal rozbeczany, głodny, bo nie chciał jeść. Martwe pchły na dnie czapki, matko jedyna ile ich... Sypały się jeszcze przez kilka dni, mimo że wydawało mi się że wyczesane. Brr.

Jak o wiele później Lisia, on też wyprysnął mi z rąk. Ale z kwikiem szczęścia.  Zobaczył mianowicie tymi swoimi ślepawymi oczkami mamusię, w tej roli obsadzając mojego prywatnego bandytę..

Nie ma słów by opisać osłupiałą minę Kubusia. Na sztywnych łapach, usiłując wciągnąć brzuch, ze zgrozą w oczach sztywno obracał łepek za oszalałym że szczęścia kociakiem. A ten piszcząc miłośnie to wspinał się po nim by potrzeć łebkiem o jego pyszczek, to wił mu się pomiędzy sztywnymi łapami, by w końcu z mruczeniem przystąpić do szukania cycusiów.  A Kubuś...wygięty grzbiet, ogon najeżony jak szczotka, głowa za kręcącym się maluchem obracała się pod dziwnymi kątami, zgroza na pyszczku i w oczach.. To jak wciągał brzuch (a trudne to było, bo było widać po kotusiu że pojeść to bardzo lubi), jak rozpaczliwie rozcapierzał pazurki, spowodował że zlitowałam się, zabrałam malucha i postawiłam go nad miseczką. Kubuś wzięty na ręce, sztywny jak z gipsu, ciągle odwracał łebek za małym dziwnym. Wyniesiony na swoje posłanko, wrócił by wychylając się zza futryny patrzeć  małe dziwne, sam będąc bezpieczny za ścianą.

Kiedy wstając rano zobaczyłam słodko wtulone w siebie futerka, malutkie czarne i ogromne czarne, myślałam że to chwilowe.
Myliłam się. Kubuś został przybraną mamą, opiekunem i obrońcą małego. Poza jednym, za to kluczowym momentem, był opoką dla małego. Owszem, były chwile gdy musiał odpocząć, trwały one dzień, dwa potem wracał do roli opiekuna, co wymagało doprawdy anielskiej cierpliwości. Dlatego też mu cierpliwość pękała co jakieś dziesięć dni..

Kotek dostał dumne imię Tytus. Tytus, Tytusek. Dlaczego? Wtedy chyba mi zależało, że by wyrósł na dumnego samodzielnego kocura. Imię nie pomogło. Tyfus, Tyfusek było trafniejsze.


Jak był maminsynkiem, tak nim został. Z czasem nie wystarczała mu już opieka Kubusia, zaczął się jej domagać od wszystkich.  A gdy stały opiekun miał dość dopiero się zaczynało...Z żądaniami pieszczot i domycia (tak, Kubuś go mył) nadstawiał się kolejno Fredziowi - ten prychał że wstrętem, Guciowi - nawet był chętny do opieki, ale nienasycona namolność dorosłego bachora i u niego powodowała niesmak. Potem przychodziła kolej na mnie. Godzina głaskania to było mało. Też nie wytrzymywałam. 

Odstawiałam wydawało mi się że do kości wygłaskanego kotusia, nakarmionego do wypęku i znów wygłaskanego, a kotuś znów zaczynał żebranie o opiekę u Fredzia, Gucia i u mnie, z pominięciem Łojca. I jeszcze raz, i jeszcze... Cały czas z beczącym wołaniem mamuni, czyli Kubusia. Każdy miałby dość, trudno się dziwić Kubusiowi, że on też. Odstawiany bachor, zaczynał niszczycielskie działania, by zwrócić na siebie uwagę. Spacer po półkach i zrzucanie pacnięciami łapki bibelotów to norma, było i wieszanie się na grzbietach książek by wyrwać je z półek. Przegoniony i skarcony wybierał co brudniejszą kuwetę by się w niej położyć, tak by z daleka było widać: tego kota nikt nie kocha, ten kot chce umrzeć. Wściekła łapałam bachora za kark i kąpałam. Jedyny kot który u mnie był regularnie kąpany... Bezlitośnie wymyty i wytarty dosychal zawijany w zmieniane co trochę suche ręczniki. Dziwne, ale wtedy był najgrzeczniejszym i najmilszym kotem na świecie. Do jeszcze ciut wilgotnego  przychodził Kubuś, dosuszał wyjca i marudę.


Była jeszcze sprawa w wykonaniu Tytuska, która doprowadzała mnie do furii, czyli lanie ciepłym moczem gdzie popadło. Tzw. znaczenie terenu, w dniach odstawki nasilone tak, że kuweta służyła mu tylko do tzw.spraw grubych. Dlatego też został wyjątkowo wcześnie wykastrowany, co miało pomóc. Nie pomogło. Jako jedyny z moich kiciów dostał od veta obrożę z uszczęśliwiaczem, chyba jedną z pierwszych jakie się pojawiły. Nie zadziałała.
Teraz zdaje się, coś może by się skutecznego znalazło.

Od czasu Tytuska z rezerwą czytam o kocich ,,przymilasach", ,,totalnych miziakach". Bo zdarzają się takie, które potrafią, oj potrafią zamęczyć. Choć słodkie.

I tak się skończyła kariera szefa i cyngla jednoosobowej mafii. Pokonany w ułamku sekundy przez ślepawego sypiącego martwymi pchłami kociaczka, nigdy już nie był dawnym sobą.

Och, były próby prowadzenia na boku działalności przestępczej, tak jakby Kubuś musiał sobie przypomnieć kim jest. Do działań udanych mógł zaliczyć wyłowienie i zeżarcie wszystkich skalarów z akwarium. Po dwuletnich próbach, odkrył przed południem jak odsunąć pokrywę, po południu już w akwarium nie było żadnego skalara, a wszystkie kotusie miały przednie łapy po pachy noszące ślady moczenia. Ale to Kubuś przez dwa lata próbował ,,jak tu by'', kojarząc stwory za szybą z jedzeniem.
Następnego dnia było przetrzebione stadko molinezji i wyjątkowo śmierdzące dwie kupy w kuwecie. Oddałam resztę rybek do sklepu i zlikwidowałam akwarium.

Cdn. , na razie mam dość. Wybacz Czytaczu.
R.R.

8 komentarzy:

  1. Bo skalary to gupie so a molinezje nie wiele mundrzejsze!;-) A poza tym dietę trza o świeżą rybkę uzupełniać, mła wie bo była mami zastępczą ( prawdziwą była Azunia ) Wiktora. Co do Tytiego to Tytus jest imieniem, zacytuję Dżizaasa, dla "małej kociej kurewki". Znaczy wszyscy mnie zauważajcie bo jak nie to będę siał grozę i zniszczenie ( głównie zniszczenie ). Wszystkie znane mła kocie Tytusy takie są. Biedny Kubutek, ale mu się adoptowaniec trafił! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Żebym to wiedziała, jakie fatum niesie imię Tytus.... Może byłby Rexem, Cezarem albo Wiktorem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z Wiktorem radziłabym uważać, akwarium to za mało. Mój Wiktorek bardzo dokładnie oczyścił był oczko wodne z rybek a potem i z inszej żywiny. Jako dżentelmen upolowaną zwierzynę spożywał na podwórku sąsiadów, żeby mła serce nie krwawiło. Po lekturze tego co pisze Kocurek nie radziłabym też nadawać imienia Mefistofeles. No i imię Felicjan jest zarezerwowane dla osobników specjalnej troski. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale Feliks już mniejszej. Znajomy Cezar jest cudem, Rexy znałam dwa, psa i gigantycznego królika, oba bardzo ok. tylko nie wiadomo jak by było z kotem. Stanowczo jednak imię Puszek jest na indeksie dla wszystkich stworzeń. W rodzinie i wśród znajomych rodziny jest powiedzonko "wredny jak nieboszczyk Puszek". Menda kot i menda pies - wzory wredoty. Legendy wręcz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yes, Ciotka elka miała psiego Puszka. Cholernik pogryzł Felicjana, bał się tylko Lalka, który go prał niemiłosiernie. Za to kochał miłością szczerą Danusia ( z wzajemnością ), ale to był układ sado - maso.

      Usuń
    2. One chyba MUSZĄ te Puszki stanąć w opozycji do narzuconej przez imię słodyczy.

      Usuń
  5. Ja mam Mefistofelesa ile to się nagada i nawisi na mnie to zawsze jest mi, ale to zawsze!

    Cudna historia! Chce więcej ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj. Kocurku będzie smutno... Nie ma rady. W życiu Kubusia było kilka zakrętów, a w następnym odcinku musi być opisany ten najsmutniejszy.

    OdpowiedzUsuń