Kot z piosenki, ale nie Teofil. Czarny, z białą plamką na gorsie. Przymilas i cacuś łaskawie się nadstawiający grzbiecikiem, boczkami i bródką pod chętne do głaskania i poczochrania ręce. Starutki już bardzo i słaby.
Rezyduje odkąd go znam w sklepach, w jednym ma obecnie stałe zameldowanie. Kiedyś należało go wypatrywać w czterech, bramie, podwórku alejowej kamienicy i w aleji. Biuletyny wisiały na wszystkich witrynach, obecnie wiszą na dwóch. Liczba lat jest co roku korygowana.
Ma dobrą opiekę, sprzedające różne towary dziewczyny dbają o niego najlepiej jak potrafią. Co wynika nie tylko z chęci przypodobania się szefom (kot talizman, kot maskotka, żywa reklama miejsca przyjaznego), ale i z własnej miłości do stworzeń. Spokojna przystań dla kota Nie Teofila zapewniona. I nie wolno mu robić zdjęć, choć on sam nie ma nic przeciwko.
Kubuś stanął na mojej drodze jako kot w kwiecie lat męskich, jako sześcio-siedmio latek. Może nawet ośmiolatek. Przeżył u mnie siedemnaście lat, co daje wiek jak by nie liczyć zaawansowany, dwudziestu trzech lat najmarniej. Z tęsknoty za moim bandytą zawsze, ale to zawsze korzystam z okazji by pogłaskać posiwiałe futerko.
Nie znam historii kota Nie Teofila, tajemnicą są dla mnie lata dziecięce, młodzieńcze i wczesnomęskie mojego Kubusia. Kubuś też był czarny z białymi dodatkami - pod bródką nosił zamiast białej plamki duża plamę bieli - gors białej koszuli, kto wie czy nie z żabotem. Ponieważ z wyglądu są tak podobni, przy okazji przedstawienia kota Nie Teofila opowiem w skrócie o moim bandycie, co to się pojawił w życiu dwóch kocich pacyfistów i namieszał. A raczej o jego pojawieniu się znienacka, bo jak pisałam, nie było w planach rozwoju kolekcji. Moje domowe skarby miały już za sobą słodki okres kociego dzieciństwa - w chwili pojawienia się nowego domownika miałam na stanie ogromnego młodego pięknisia rasy na oko krótkowłosej europejskiej, oraz szaroliliowego rasowca, pretendującego dopiero do dorosłości ale już nie dzieciucha. Para nieźle się ze sobą dogadująca, na progu głębokiego zaprzyjaźnienia się. Jak na razie przyjaźni głębokiej przeszkadzała zazdrość Fredzia i powściągliwość Gucia. Fredzio czuł się na tyle panem terenu, że pchał się na spacery, by poznać więcej. Gucio nie, nie lubił wychodzić, no chyba że wychodzić by jechać szczałą na tfudziałkę. Jeździć szczałą i pobyty na tfudziałce kochali obaj. Spokojna para. I nagle znowu szok. Pojawił się jak potwór z bajki Kubuś Rozpruwacz, a rok temu pozbyli się jednego potwora- piwnicznej kotki. A tu masz.. znowu przywlokła bandziora.
A co miałam zrobić, zamknąć oczy i udać że nie widzę? A zobaczyłam biegającego po zebrze za przechodzącymi ludźmi kota. Wieczornym jeszcze półzimowym popołudniem, biegł po pośniegowym błocku, zadzierał głowę, i patrzył ludziom w oczy. A ci ślepi, objuczeni zakupami, twardo nie zauważali. Nic innego nie mogłam zrobić. Zaczekałam na niego, siaty rzuciłam na zabłocony brudnym śniegiem trawnik wzięłam na ręce. Nie byłam Tym ludziem którego gonił, ale niepewny przytulił się jak tylko potrafi domowy kot, wiedzący od kocięcia że człowiek jest opiekunem i nie krzywdzi. Stawiałam na wypadnięcie z okna któregoś wieżowca, lub na podjętą ucieczkę romansową (a nie na skrzywdzenie przez człowieka) i na to że ktoś go szuka. Na razie kot do domu, a jutro ogłoszenia gdzie się da. Na każdej klatce każdego bloku,a jest ich tam od cholery. Tak kombinowałam.
Trzy przystanki tramwajowe od fatalnego skrzyżowania przebyliśmy pieszo, kot to życzył sobie wzięcia na ręce, (piekielnie niewygodne to było dla nas obu podejrzewam. Ręce mi mdlały od siat w jednej, i od kota w drugiej), to domagał się postawienia na ziemi. Zawracał, oglądał się czy idę za nim. Kiedy widział, że stoję i patrzę na niego zawracał w moim kierunku, szłam do domu, on ze mną, ciągle niezdecydowany, czy chce. Potem znowu rączki, foch że niewygodne i zabawa trwała a trwała aż doszliśmy do domu.
W domu zadowolony bardzo przekroczył próg, zamknęłam drzwi i zobaczył obce koty. Atak był błyskawiczny, przeciwnicy pokonani na własnym terenie. No nie. Nigdy więcej nie będzie zastraszania moich skarbów. Złapałam zwycięzcę, użarł mnie tak, że zęby zatrzymały się na kości. O nie. Oberwał solidnego klapsiora, złapany za skórę na karku zgrzeczniał błyskawicznie, ale nie puściłam zbira. Nakrzyczałam na niego, ciągle trzymając go za skórę na karku ściągnęłam szelki Fredzia z wieszaka założyłam je na wywijającego się kocura, na smyczy zaciągnęłam do łazienki, przywiązałam na krótko uprząż do rury grzewczej i zostawiłam na godzinę. Samego. Godzina w obcej ciemnicy, bez możliwości zbadania terenu, poskutkowała uznaniem łazienki za teren omijany z daleka.
Ogłoszeniami wykleiłam na każdą klatkę
każdego z okolicznych wieżowców, były na przystankach autobusowych i tramwajowych, w schronisku. Nie zgłosił się nikt. Po miesiącu przyszła straż miejska z mandatem, ale udało mi się go uniknąć... Pozrywałam ogłoszenia i kot-bandyta został na długich siedemnaście lat. Bandytą i paskudą niby przestał być, ale nie do końca. Innym razem popiszę w temacie życia z Kubusiem Rozpruwaczem. To nie zawsze będzie wesoła historia...
No. Nie Teofil wygłaskany można zacząć weekend. Miłego, życzę Czytaczu. R.R.
Aż czekam na ciąg dalszy :) mój Mefi Rozpruwacz pazurkami na mnie lezy, ale wybaczam, bo wyniki dóbre. Niech spierpie te pazurki...
OdpowiedzUsuńZcierpie pazurki miało być
UsuńTwój Mego to zdaje się sama słodycz jest. A pazurkami to Cię tylko przytrzymuje, żebys mu nie uciekła. Dobrze, że dobre wyniki. Bardzo dobrze.😺
UsuńA do mła to przychodziły same z siebie słodziaki. Danuś i Laluś dżentelmeni w każdym calu, jeno Felicjan przywieziony był bandytą. Ale i on z czasem pokazał milsze oblicze ( głównie dzięki poświęceniu Lalusia, któren się zajął był edukacją Samego Zła ). Wygłaskaj też Nie Teofila ode mła, staremu wiarusowi trza głasków. :-) Widzę że u Mefiego dobrze, znaczy czymanie kciuków przyniosło rezultaty. :-)
OdpowiedzUsuńOj jak taki tłum to i rezultaty :) 💗💗💗 a ja znowu muszę iść nadrobić wpisy u Ciebie. No życie mi ucieka a wpisy się pojawiają prawie codziennie 😆😆😆
UsuńWygłaszczę, oczywiście że tak.
OdpowiedzUsuńI wycałować w czułko.
UsuńJames Bowen adoptował dwa maluszki!!! Planował je od miesiąca odebrać i Bob nie zdążył ich poznać, ale ja myślę, że uciekając z domu oszczędził im bardzo smutnego końca skoro był chory na nrerki, ja pamiętam jak Amberek mi chudł w oczach i odchodził... Dwa lata mina w sierpniu od kiedy go nie ma, a ja pamiętam to jak wczoraj. Teraz już wiem gdzie jest ta granica. Amber mnie nauczył. Pokazał sam kiedy już jest dość walki.
On tego nie lubi. Ale jak był młodszy, niejeden raz wchodził mi na kolana, żeby go wytulić.I oczywiście wytulałam, teraz nowe dziewczyny w sklepach patrzą bardzo podejrzliwie na głaszczących. Przy okazji piątkowego głaskania też został wytulony, żebyś Kocurku widziała to SPOJRZENIE nowej dziewczyny. I czujne badanie czy krzywdy nie ma.
OdpowiedzUsuńA co do odchodzenia, ach to temat z tych najtrudniejszych. Na ogół ONE jakby wiedziały lepiej, ale nie zawsze tak jest,w wiesz? Z Maciusiem przerabiałam. Grom z jasnego nieba też. W każdym razie się pamięta. I nie ma zastępowalnych futer, więc Jamesa czeka moc świeżych wrażeń i zdziwień że małe są tak różne od Boba.
A to wiadomo :) zajęcie mu podesłał :) to jak u mnie Chessur co się zglosil po Amberku - zupełnie inny Misiek. Nie ma dwóch takich samych :) ale Lunka podobna kolorkami :)
UsuńOj trzeba zmienic klimaty, bo u mnie trzy 12 latki :) i tak po cichu się czasem boje tego gromu. Oby na razie nie.
21, 23 - czy to nie pociecha? A grom mi trafił pięcioletniego Fredzia, dwuletniego Tytuska. Nie bój się, szkoda życia.
OdpowiedzUsuńAmberek miał 4 lata, więc znam ból. Czwarte urodziny to już w chorobie były :(
UsuńAle pociecha tak! 21, 23 - Czekam mam nadzieję, że będzie tak pięknie właśnie :)
Choć i Miłośc i walka Amberka też piękna była - ale to archiwum kwiecien-sierpien 2018 - widać być musiało.
No tak. 💕 Nie ma co kombinować.
OdpowiedzUsuń