01.08.20
Jedenasta na zegarze, a mam wrażenie, że doba minęła od ósmej. Szaleństwo śpi, reszta nie, ale na luzie pokłada się porozwijana. Bo szaleństwo/maleństwo śpi. Godna odnotowania jest ranna mowa Łojca do duetu F/G. "Knota trzeba zwalczać siłą i przemocą osobistą, słyszysz Felek? Patrz na Gacka. Godnościom osobistom mówię" Panowie grzecznie słuchali siedząc boczek w boczek na Łojcowej komodzie, małe poskramiało firankę. Teraz Lisina była rano silnie prześladowana. Co trochę rozlegał się jej wrzask i leciała po pomoc. A wrzeszeć to gender lubi, oj lubi. Matko jedynąca, chyba nie ma wyjścia, trzeba dokicić maluchem. Bo mi się dorosłe wykończą. Tylko dzięki temu że duet Feluś-Gacuś miał siebie do męczenia starsze nie oszalały, o Łojcu i o sobie też myślę. Zwłaszcza Feluś to było tornado nie do opanowania. Nikt, patrząc na dystyngowanego Feliksa, by nie zgadł jaka to była ciężka zaraza. Jacuś do pięt mu nie dorasta. Jasna dupa, mały się obudził, słyszę wrzask Lisia.
Po zakupach. Odstawiłam na kuchenny taboret torbę z ostatnią zakupową partią zaopatrzenia i pognałam w celach wiadomych do łazienki. Po paru minutach gruchnęło. Taboret zemdlał - oczywista Jacuś. Bez podnoszenia torby z podłogi ostrożnie wyjmuję zawartość. Głównie niejedzeniową. Dwanaście saszetek z delikatesami dla futerek, lody czereśniowo-waniliowe, a po za tym srajtfon (uff, cały), portfel, świeżo kupione: nowa ładowarka, dwie pary tanich butów/latoków i zakupy z ciuchlandu. Trzy łaszki odzieżowe, tarka do jarzyn, widać że nieużywana, SKORUPKI dopiero co kupionych miseczek i talerzyków. Ocalały dwie miseczki i jeden talerzyk. Samo szczęście, że stłukły się skorupki po złotówce, a nie srajtfon. Kupiłam te miseczki i talerzyki dla futerek, bo coś przy Jacusiu zrobiło się tłukliwie. Talerzyki trzy, miseczek cztery. Porządna angielska ceramika nie wytrzymała gruchnięcia o kafle. No cóż. Trzy sztuki ocalały. Naprawdę mogło być gorzej. Ocaleńcy poniżej. Feluś zaaprobował, i już skorzystał z zastawy. Nadal bardzo smutny, ale wyszedł. Zjadł. Gacuś też.
21:30. Co się polepszy, to się popieprzy. Zaczynam mieć paskudne podejrzenie, że na chwilę obecną jestem trenowana w trosce przez duże futerka. Coś tak jak ten kociak drący się przy zamkniętych drzwiach, przez które wcale nie chciał wychodzić. Chciał żeby pańciostwo go zauważyło i usłużyło. Feluś nadal jest nieszczęśliwy, a z nim Gacuś. Dwa ciężko doświadczone przez los, pańcię i Jacusia futerka. Głęboko urażeni, prawdziwie skrzywdzeni bohaterowie romantyczni.
Nie wiem co mam zrobić, bo taki wizerunek własny, zdaje się bardzo pasuje duetowi F-G.
Jeszcze trochę, a się na poważnie wkurzę i w ramach porządków przetrzepię te romantyczno-depresyjne-samobójcze futerka.
Oczywiście, że nie przetrzepię, ale rany, jak mnie zaczyna ręka swędzieć.. nie nawykłam do tego, że futerka są u mnie nieszczęśliwe.
Chwila irracjonalnej grozy. Kompletnie nie w temacie. Minęła, ale potrwa zanim się uspokoję. Głaskalam i tuliłam zestaw F-G który chyba wyczuł, że przegina i raczył się pojawić przede mną, gdy koteły zaniepokojone nadstawiły uszu i myknęly w stronę przedpokoju. Wstałam u poszłam za nimi. Na litość, ktoś usiłował otworzyć drzwi, klamka poruszana w dół, wręcz czułam pchanie. Zaklaskałam najgłośniej jak potrafiłam, doskoczyłam do drzwi, przekręciłam przytyk blokady, przyłożone do Judasza oko zobaczyło czarną zmazę pryskającą na schody. Tupot, zbiegł w dół. Uff. Gnój jakiś nie wszedł mi do domu tylko dlatego, że się nie połapał, że moje drzwi otwierają się na zewnątrz, parł na nie pchając je do środka. Jedyne takie drzwi w całym bloku, a wcale na to nie wyglądają. Uff. Szybko się nie uspokoję...
F-G znowu na kuchennym blacie, tym razem słodkie i pieszczotliwe. Za to Jacek użarł mnie w ścięgno nogi. Cholera, nie mogę powiedzieć, że to spokojny wieczór.
02.08.20
Łojciec zameldował, że nocujący u niego Jacuś skoczył z komody na szafę. Prosto do meliny nr.1 Na razie Gacuś po spaniu w zestawie F-G-L u mnie, po pojedzeniu i kuwetce dosypia też u mnie. Nic nie wie, że twierdza zdobyta.
A po wczorajszym trudnym dniu, mam jednak nadzieję że jest lepiej. Ranek spokojniejszy.
Nic nie pisałam, ale myśl o zakiceniu drąży mi mózg od tygodnia? Może ciut dłużej. Bardzo niechętna myśl, bo co, znów pięć kotuni na stanie? A potem może los Pani Villas, która z dobrego serca i braku możliwości finansowych, oraz niezborności życiowej zrobiła zwierzakom bardzo niefajną wersję raju. Nie, nie i jeszcze raz nie. Ale. No właśnie to ale. Czy lepiej mieć trzy dorosłe deprechy i jedno maleństwo-szaleństwo rosnące na tyrana, czy może mieć trzy normalne dorosłe koty i dwa maleństwa szalejące we własnym gronie i wyrastające na normalne kotusie? Wariant drugi bardziej do mnie przemawia, choć mój portfel drze się do mnie, że po jego trupie. Możliwości należy zbadać. Na pierwszy rzut schronisko. Więc się umówiłam i pojechałam. Dziś. Nie zrobiłam żadnych zdjęć, zbyt przejęta ilością otaczających mnie szczekań. Łamiących serce. Tyle ich. Część szczeka z wściekłością, część szczekaniem woła. Tu nastąpiła długa przemowa do losu pełna pretensji. Bo ja w chwili obecnej nie nadaję się na psią pańcię.
Pojechałam obejrzeć kocinki. Maluch jeden jedyny do adopcji, w drugim końcu pomieszczenia kilka zakatarzonych i zaropiałych w leczeniu. Jedna okrągłooka mordeczka tak słodka i ubarwiona mieszanką plamek ułożonych na barwy wojenne. Na czarnym puchatym futerku pasy, koła i trójkąty rude i białe, symetrycznie porozkładane z dokładnością zegarmistrza. Pyszczek też malowany, pod oczkami(zielone, okrąglutkie) rude trójkąty na tle czerni, z białym podbródkiem - tak kończy się kotkowe "podwozie", całe bialutkie od ogonka, przez brzuszek, gardziołko. Graficzne mistrzostwo świata to futerko, ale chore, nie do adopcji. I nie do wojen z Jacusiem. Ale tak patrzyło mi w serce, że gdyby nie to, że to niedziela i nie ma z kim rozmawiać to starałabym się właśnie o nie. W końcu, nie byłby to pierwszy chory maluszek w domu. Ten jeden jedyny maluch do adopcji to czarnulek, dzikusek. Nie było chemii.
Za to dorosłe. Chmm. Musiałam sobie powtarzać, TY PRZYSZŁAŚ PO MALUCHA, bo ręce same mi się wyciągały by pogłaskać, przytulić i zabrać natychmiast. Szarusia, czarnulka, buraski i jeszcze raz Szarusia. Co za kotek!! To zdjęcie ze strony schroniska ma się nijak do wdzięku, przymilności i sympatyczności tego stworka. Jest niewielki, chudziutki i bardzo kochany.
I wymaga osobnego karmienia bo ma problemy z nerkami. Więc to kotuś, którego nie może wziąć pańcia, która tak długo jest poza domem. I która potrzebuje malucha.
W powrotnej drodze giełda. Zaliczona. Nie kupione nic, poza owocami. W domu sytuacja następująca. W melinie nr.1 śpi Jacuś. Duet F-G stara się wyglądać tak nieszczęśliwie jak to tylko możliwe, bardzo niewygodnie usadowiony w fotelu za małym dla dwóch dużych futrzaków. Zwisa i wystaje co tylko może. Lekceważę nieszczęście, wygłaskuję i wycałowywuję mręgate łepki. W moim pokoju na łóżku gender zajmuje je całe. Królisko. Obiad się piecze, a ja piszę. Cisza, koteły śpią. Wieczorem może być ciężko. Bo będą wyspane.
Co to ma być!! W oczekiwaniu na duet F-G wypisałam post 65. Nie doczekałam się. Śpią od mojego powrotu z miasta, czyli od czternastej. Lisina i Jacuś mają za sobą dwa posiłki, duet je przespał. Dosyć tego. Budzę. Jest za dwadzieścia dwudziesta druga. Co ja do cholery zrobiłam nie tak... Jacuś tym razem był dla nich grzeczny, męczył mnie, Łojca i Lisinę. Budzę.
A gdzie tam. Prawie narkoza. Noski normalne, oczka jak należy. Szuram. miseczkami, Jacuś i Lisia już biegną. Oni nie. Wołam. Nic. Te koty są głuche. Jasna dupa. Przemoc osobista konieczna...
Pod jedną pachą Gacek, pod drugą Felek. Wypuściłam przy jedzonku. Jakby się dranie zmówiły. Nie pasi. Zatrzymałam Gacusia już w odwrocie. Siadłam z nim na rękach tam gdzie stałam. Przegląd kota z mówieniem i pytaniem co mu jest. Wywinął się. Feluś zamelinował się w melinie nr. 1, Gacek podążył za nim. O CO ZNOWU CHODZI? Nie mogły poczuć zwierzaczków ze schroniska. Umyłam ręce, po za tym na giełdzie weszłam niechcąco w zasięg prezentowanego spryskiwacza-odkażacza antypandemicznego. Bimber metylowy chyba w nim był, a zawiało rozpylane drobiny na mnie. Ciuchy zmieniłam na domowe... O CO CHODZI?
Jak mnie kusi, żeby jednak przetrzepać te kłaczki. Rozwalić melinę nr. 1... Trudno. Przemocą wyciągam Felusia. Zamykam u siebie. Powtórka z Gackiem. Miseczki do pokoju. Śpią u mnie. Tym razem na moje życzenie. Za dziesięć dwudziesta trzecia.
Ci ludzie ze schroniska są genialni. A ja na tyle zdesperowana, by zastosować zasłyszane i na tyle głupia, by się tym podzielić. W schronisku wolontariusze czytają kotom. W ramach oswajania z człowiekiem, przeciwdziałaniu depresji, i kto wie dlaczego jeszcze. Zobaczyłam te biedne kupeczki wyprodukowane przez duet. Jacuś zrobił większą. Czyli nie jedzą prawie wcale. Do kuchni, kotusie na blat, pomiędzy nimi książka, przygniecione moimi przedramionami nawet nie pisnęły. I zaczęłam czytać, głaszcząc łebki i karczki, międoląc uszka. I całując to łepek szary, to bury. Trzy strony "(Nie)boszczyk mąż" przeczytane na głos i zdrowo wkurwione kotusie waląc ogonami pochłonęły w mgnieniu oka po połówce zawartości miseczek. Och, mogły się wywinąć, czemu nie. Ale tego nie zrobiły, zaskoczone niecodziennym. Uff. Idę spać.
03.08.20.
Przez noc spokojnie przespaną na mojej kołdrze w łepkach coś się pocofało. Nie dość daleko, tylko znowu, jasna dupa, w stronę traumy i nieszczęścia. Nie spodziewałam się tego. Wychodziłam do łazienki zostawiając w pościeli rozespane kotusie, wracając zastałam oba pod fotelikiem spięte i nastroszone. Tak Jacuś był w pokoju. Co im się roi w tych łepetynach, przecież jeden mały kociak to nie szalony Tony z piłą elektryczną...
Siedzę w kuchni, na blacie przed sobą mam śpiące rude i małe futerko. Szare i bure w azylu mojego pokoju. Klęska.. Trzeba będzie uparcie izolować zestaw F-G od małego i niestety od Lisi też. LASKĘ ŁOJCA NA NICH ZŁAMAŁAM!!!!! Nie, nie biłam. Skąd. Zdobycie meliny nr.1 wywołało traumę objawiającą się zabunkrowaniem w dziwnym azylu. Pod nieszczęsnym klunkrem-szafą, tą samą która kiedyś zawalała doszczętnie przedpokój, pod którą waliła kupska maleńka Lisina, a która teraz stoi u Łojca w pokoju i ma na sobie melinę nr.1. Żeby tam się zmieścić pod, dorosłe i rosłe kotusie musiały się spłaszczyć ma maksa, nabierając właściwości ślimaków-pomrowów. Felek nawet te plamki na grzbieciku ma jak niektóre pomrowy, choć do tej pory mówiłam do niego "Szczupaczku". Mowy nie było, bym wsunęła rękę i wygarnęła jaskiniowe stwory - za głęboko się zamelinowały, wczepione szponami w parkiet. Stąd jako wygarniacz laska. Skuteczna okazała się metalowa, bambusowa pękła w starciu z Felkowym grzbietem. Będę odkupywać. Wygarnięte jeden po drugim futerka wyniosłam na klacie do swojego pokoju, zatrzasnęłam drzwi podskakującemu do kolegów Jacusiowi. Z pół godziny leżałam z nimi na tapczaniku, tuląc, mówiąc do nich, sztywnych i nastroszonych. W końcu mi prysnęły w najdalszy, trudno dostępny kąt. Przyniosłam świeżą wodę i jedzonko, nie raczyły skorzystać. Ale leżą teraz na tapczanie, na moim ponczo-jutro na ranne chłody i klimę muszę sobie wziąć coś innego. Śpią, zdaje się, że pod szafą nie zmrużyły oka, wypatrując strasznego Jacusia. O dziewiątej będę czytać, wczoraj pomogło. Może i dziś zadziała.
Co z tymi futerkami jest? Naprawdę aż tak MUSZĄ testować pańciową miłość? Tabaaza też miewa pod górę ze swoją gwiazdunią....
04.08.20
Wczorajsze czytanie to połowiczny sukces. Uspokoiły się, napiły, ale jedzonko nadal jest be. Noc przespaną spokojnie, oba futerka ciaśniutko przytulone. Rano, przy otwieraniu drzwi wepchnęła się do pokoju Lisina. Nie wyganiałam, niech zostanie. Łojciec pouczony co ma robić, pytanie czy się zastosuje... Moja wczorajsza determinacja, złamanie laski, dały mu, myślę do myślenia.
Wczorajsze zdjęcia strasznego Jacusia.
Vet dla Felka. Jutro, jak przeżyję Tour w K, i jakoś wrócę do chałupy, vet dla Gacka. Obroże zdjęte. Odruchy wymiotne nad miseczkami i zaczęłam myśleć, czy przypadkiem obroże nie są odpowiedzialne za to poszczenie. Bo zapach naprawdę intensywny.
U Veta- powtórka oglądu paszczy-nic. Temperatura w normie. Ale nie jedzą, bardzo niewiele piją. Nawodnienie, zastrzyk przeciwzapalny i na samopoczucie. Witaminy. Podróż z rozpaczającym Felutkiem straszna tam-obdarł sobie nos o siatkę transportera, u veta grzeczny nad podziw, sam się po wszystkim wpakował w transporter z którego tak bardzo się wyrywał. Szamotanina i wycie dopiero pod domem. A ja mam dosyć. G i F w moim pokoju. Oczywiście będę czytać, tylko niech odetchnę. Chwila oddechu. W towarzystwie.
Po czytaniu. F-G śpią zawinięte całe w kokony, Felek w ponczo, Gacek w szal. Wypieszczone i wygłaskane do wypęku. Ale lektura nie spełniła oczekiwań, atak apetytu nie nastąpił. Za łagodna lektura, czy co? Zmieniłam z Chmielewskiej na Jansson, widać że kotusie słuchają chętniej. I śpią rozkosznie. A do Łojca, to nie mam siły, oczywiście nie słucha, wie lepiej i dziś nie było co prawda wyciągania kiciów spod szafy, ale wyciąganie z wersalki też mi się nie podoba.
05.08.20
Feluś pojawił się z żądaniem "jeść". 50 g, jak nic pochłonięte, reszta Lisia. Gacek też zjadł, ale maleńko. Resztę Lisia. Porcję Lisi dokończył Feluś, ale zostawiła tylko trochę. Małe jak wychodziłam olewało swoją kocięcą saszetkę. Tańce tym razem każde odprawiło we własnym zakresie.
Do veta. Gacek burczy pod nosem, uszy na płasko rozłożone po bokach. Yoda? Yedi? Jak było temu zielonemu? Yoda, w autobusie wyszukałam stwora którego udaje Gacek. Ale wesoło nie było. Zastrzyki i tak zaliczył, już zaraz będę wysiadać, z transportera cichutkie pyszczenie. Skarga. Sam żal.
W domu wypuszczony szybciutko wraca skąd go wyjęłam, a gdzie został Feluś. Felusia już w pudle niet, więc go wyjmuję, tulę i przepraszam. Uszka jeszcze były trochę w poziomie gdy zaniosłam go do siedzącego w pokoju Felusia. Trudno, żadnych zdjęć Felka na razie też nie będzie, dopóki są nierozłączni. Może za czas jakiś, zresztą nieszczęśliwy Feluś to nie jest widoczek o który chciałabym zatrzymywać. Zestresowany i nieszczęśliwy Gacuś też.
Odsapnę i będę czytać. Coś może ogarnę. Miseczki dla gender i małego, miseczki dla F-G. Im wstawiam do pokoju i nie mogę się nadziwić, jak to się u nich pozmieniało z jedzeniem. Jako małe dzikuny, były potworami niejeden raz wytrącającymi mi z rąk tacki, talerzyki i miseczki, bo musiały jeść już zaraz natychmiast, głodzone tak, że jeśli nie dostaną natychmiast to zjedzą się nawzajem. I każdy musiał być pierwszy. Radziłam sobie zamykając rozwydrzeńce i wypuszczając już do gotowego jedzenia. Było jedzenie zachłanne, bo kolega może zjeść, z warkotem w małych gardziołkach.
A teraz, szkoda gadać, gdyby mi to ktoś wtedy powiedział jak będzie, w życiu bym nie uwierzyła.
I kolejna malusia zagwozdka. Gdzie się kupuje laski? Te dwie Łojcowe, to prezenty chyba od kolegów? Pojęcia nie mam skąd się je bierze.
F-G zażądali wypuszczenia. Proszę bardzo. Miseczki puste, chcą więcej. Proszę bardzo.
A teraz jest sytuacja nie do uwierzenia.
Na moich kolanach śpi Jacuś. Na blacie kuchennym śpi Lisia. Na lodówce myje się Feluś. Na szafce nad lodówką myje się Gacuś. Trwaj chwilo, jesteś piękna...
06.08.20
Normalne wróciło i to wróciło w lepszej wersji? Oby, oby,oby... Gacuś nadrabia chyba jedzeniowe zaległości, je jak bardzo sprawna maszynka do jedzenia. Taki stan zostawiłam.
Wczorajsze czytanie, było nerwowe, dlaczego tak-nie wiem. Było nachalne żądanie pieszczot, przepychanie się pod ręką, szukanie pozycji do wyeksponowania boczków, łepków i brzuszków. Tak. Brzuszków. Zasnęłam w trakcie rytuału.
Po powrocie sklecam post 66. Kotunie dorosłe grzeczniunie, kotunio maluni nieznośny niemożliwie. ADHD jak nic. Oczywiście mnie uczesał, pogryzł mi ucho - bolesne te jego pieszczoty, podrapał nogi przy wspinaniu się. Powoli zaczynam wyglądać jak ofiara wrzucona w środek jeżynowych zarośli, po całości się robię porysowana i podziabana ząbkami-kolcami. Oduczam, i niby na bieżąco działa to oduczanie, ale przy następnym napadzie uczuć jest to samo. Cholera, czy mam zakicać, czy nie - nie wiem. Jacuś jest naprawdę upierdliwy dla futerek, u mnie rozczulenie górą, ale one mają z nim ciężko.. Jeśli ma być dobrze z Jacusiem, to ostatnie chwile na sprawienie kolegi. Ewentualnie intensywny ciągły wychów, bo inteligentny jest, ale wiecznie testujący, czy przypadkiem jednak się nie da być łobuzem. W nieskończoność testujący. Czytanie niezbyt udane, kawalerów opanował wydawało się pożegnany duch zazdrošci. Jeszcze bez bitek, ale musiałam je sobą rozdzielić. Ale spanie znowu w ciasnym przytuleniu.
07.08.20
Wróciłam do domu słabo żywa. Odzipuję. Kocysie pobieżnie sprawdzone czy żyją. Żyją. Coś znów nie gra, niewygodny fotelik obwisa wystającymi fragmentami Felusia/Gacusia. Małe i Lisia się przywitały, obwisły duet się nie ruszył.
Oj, długo dzisiaj zostawiłam duet sam. Leżał nieszczęśliwy, a ja musiałam jako tako otrzepać się ze zmęczenia. Owszem, dwa razy stanęłam w drzwiach łojcowego pokoju, ale tylko do nich zagadywałam, bez podchodzenia. Kiedy zabrałam je na jedzonko, zlekceważyły miseczki. Nie, to nie. Zabrałam naburmuszone stworki na czytanie. Długie, z intensywnymi pieszczotkami. Zostawiłam pozakopywane w moje ponczo, słodko drzemiące.
Godzinna drzemka i nadrobiły jedzonkowe zaległości. Idziemy spać.