Czytają

piątek, 14 października 2022

Notatka 456 po.... Tego, no..

Stosując styl podczytywanego z lubością bloga napiszę to co poniżej. 

Chyba mnie popierdoliło kochany pamiętniczku. 

A serio, to nie żadne "chyba". Na pewno.

Bo. Skromny taki stosik. 


I jutro do posadzenia dwieście dziesięć sztuk drobin i dziesięć solidniejszych tulipanowych cebul. 

Lidl moją zgubą (mix anemonków, tulipanki, czosnki, i diabli wiedzą po co torebeczka bladej puszkinii. Nie pamiętam żebym świadomie kładła do koszyka, zakradła się na krzywy ryj, ale na paragonie jest). I OBI.

Razem dwieście dwadzieścia dołków. Jasna dupa.  Popier.... , nie ma wątpliwości. 

Ale. 

Kocham anemonki greckie (anemone blanda), zauroczona białymi u Tabaazy też sobie posadziłam, a co. Białe, lidlowe, z trzy lata temu. Potem jeszcze trochę białych dwa lata temu, bo mikro jakoś było a Lidl miał.  Ubiegłą jesienią lidlowy mix kolorów z myślą że porozsadzam perfidnie przy kwitnieniu na jednobarwne kępy, niebieskie oddzielnie, odcienie różu i lila też osobno. I co? Niebieskie nie kwitły. Może ich  nie było w tym mixie, same różowe w paru odcieniach. Nie szkodzi. Oszczędziło mi to pracowitego dłubania w kwitnącym drobiazgu, i tak przesadzę w parę różowych kęp, bo żeby sobie ułatwić oddzielanie kolorów posadziłam je w długaśnym i cienkim szeregu. To teraz takie same różnoróżowe kępy będą, i już. 

A teraz to powaliło mnie zaćmienie, tyle się swojego czasu nalatałam po Lidlach, że zgłupiałam widząc stosik stosownych torebeczek tuż po wejściu do sklepu. Walący po oczach stosik i mózg kwiknął zaskoczony, łapy się same wyciągnęły po dobro. A zawsze mieli najwyżej po jednej sztuce anemonów i czosnków główkowatych i wszystkie dostępne Lidle były nachalnie nawiedzane, a pudła z cebulkami przeryte, by nabyć pożądane dobro. W Cz-wie i w K. 

Dla pewności przeryłam i teraz pudła upewniając się że nie ma niebieskich i białych, twardo trzymając w ręce anemonki mix, z myślą że może teraz będą niebieskie. Pomarańczowe tulipki same wlazły w oko, kusząc zestawieniem z rudym mini berberysem i żurawkami. Hmm. I są. Ale ta puszkinia, dlaczego? Zagadka. 

W OBI byłam w zupełnie nie cebulowym celu, no ale jak już byłam to jak się nie rozejrzeć za czosnkami Krzysztofa? Trzeba. Nie było, ale pod rękę wlazły niebieskie anemonki. Same niebieskie, tak głosi opakowanie. I wiadomo, lidlowy mix dał już raz ciała z niebieskimi, nie dałam rady się oprzeć obiowym. 

I pif-paf, będzie rycie w glebie. Dwieście dwadzieścia dołków a taka nieduża kupeczka dobra.  

Ostatnio czytałam o zwierzątkach totemicznych, marginalnie było, ale świadomość znów mi się rozszerzyła bo o takich nie wiedziałam. O co zakład, że gdy zrobię post o wyczytanych w literaturze popularnej stworkach oczka przynajmniej przy paru ci się Czytaczu powiększą?  Wychuchol, że zapodam przykład. 

Zdaje się jednak że mnie powinien reprezentować  dzik, stworzenie znane, mało lubiane i nietowarzyskie. Jutro będę u Bobusiów później bo giełda staroci, nie odpuszczę, mowy nie ma. Oglądaczo będzie, bo porpona pustawa, ale być musi, a w Bobusiowie będzie chyba wyłącznie rycie. Bobuś będzie narzekał, a mamy temat który mur beton będzie chciał obgadac dogłębnie, twarzą w twarz, najchętniej przy posiadzie z piwem, rozszarpując ten temat na składowe atomy. Owszem, sprawa wymaga. 

Nie wiem jak to pogodzić z koniecznym ryciem. Tylko że dzik ryje wydobywczo spożywając wyryte, istnieje jakieś stworzenie co zagrzebuje? Masowo?

Pisała R.R.

niedziela, 9 października 2022

Notatka 455 Aktualna normalka

Złachana jestem pieszyzną. Więc cykanki. 















I robota mnie czeka. Bo. 


Połowa lub raczej jedna trzecia łupów. Pełna torba. 

Jak było, to opis będzie później lub wcale, coś mi się zdaje że po obrobieniu dobra padnę. Zresztą, co tu opisywać, las jak las. Ludny bardzo, jak to przy niedzieli. Obfity w tym roku w dobro, my wyszłysmy rekreacyjnie  a nie zbieraczo przecież. Nawet bardziej niż myślisz jest obfity Czytaczu, jednak dam przykład. Asia chciała kanie, a tu pech. Jedna malutka, mnóstwo śladów po kaniach i rozwalonych, jakiś psychopata się uwziął na blaszkowate i porozdeptywał co mógł. Niemniej parę gołąbków surojadek Asia znalazła, ale te kanie, ciężki ból że taka mikra jedna. Nie pomogło mamrotanie Asi, żeby jeszcze takie dwie, albo jedna większa. Owszem, minęła nas przy wychodzeniu z lasu pani grasująca gdzieś gdzie psychopata nie dotarł, na wierzchu kosza kanie jak byki. Przy wiacie autobusowej pani pooglądała rozkład jazdy i zdecydowała się iść pieszo. Popruła dziarsko w kierunku miasta, my spacerowym krokiem za nią. I co? Zgubiła jeden z tych kaniowych kapeluchów. Żadnych szans na oddanie zguby, więc Asia będzie miała wymarzone schabowe, zebrane zupełnie inaczej niż się spodziewała. Zemdanie o kanie musiało jak nic dotrzeć do niebios, drobny znak, że uparte chcenie bywa zaspokojone. I całe przypuszczanie, jak to będzie gdy niebiosa zechcą nas obdarować wymarzonymi domkami z ogródkiem, stanowcze prośby do Niebios by nie postąpiły z nami tak jak ze Złą Czarownicą z Zachodu, czyli nie zwaliły nam tych domków na łby.... 

A przy powrocie było tak. I jednak opis konieczny. Te cykanki odwrotnie, później wędkarze przy Michalinie i Michalina, czyli staw powstały po wybiciu źródła w wyrobisku gliny cegielni "Michalina". Źródło wciąż bije, woda jest lodowata i bardzo czysta, choć ciemna i żelazista (nie zdążono wyprowadzić maszyn i one rdzewieją, po za tym Cz-wa ma żelazistą glebę, te huty nie były kaprysem). Woda czysta mimo topielców, co jakiś czas zażywających ostatnich kąpiółek. Może łapią ich skurcze, cholera wie. Nic nie pomagają zakazy kąpieli. 



A tu śluza na Warcie, kradnąca wodę na potrzeby huty. 


Piękna niedziela. 

Pisała R.R. bardzo skrótowo, ale rzeczywiście, z nóg lecę. A tu trzeba z przywleczonym dobrem się pobawić. Na przykład. 

czwartek, 6 października 2022

Notatka 454 Ryśka i fajne chłopaki - obmowy część druga

U Pieski nowe kociątko - mam nadzieję że przedstawi i obmówi, z Małgoś odrobineczkę jakby lepiej, Mefi się stara. .. 

No dobra, pora na dalsze obrabianie tyłeczka Rysi. 

Mała je i wydala  na potęgę. Bezdenna jest. I rośnie szybciutko, wydaje mi się że szybciej od do tej pory wychowywanych kociąt. Jak tak dalej pójdzie to będę miała pumę-lwicę-jaguarzycę-panterę w jednym.  Kolor pumy i lwicy kocinka już ma, charakter w jakiejś części też. 





Podejrzewam, że w razie pustych miseczek zje kolegów i mnie też. A kupsko będzie straszne.

I rozrabia, oj bardzo a bardzo.   Hokej wielokrążkowy to normalka, na podłodze MUSI BYĆ tych "krążków" mnóstwo, zamiatam, Rysinka w tym czasie bardzo się stara o nowe. Rozszarpując co się da i nie da, wiecznie kradnąc drobne duperelki. Lub twardo walczy z szufelką na której lądują skarby.  Bo piłeczki, papierki i patyczki są ok, ale wymagają licznego towarzystwa, tak by koło kocinki się działo.  Traumą jest jej zabawa z koralikami które nizam, włóczkami przy których macham szydełkiem, a już gąbka do zmywania, metalowy zmywak do szorowania, szczotki i szczoteczki to przedmioty wiecznie pożądane, zwłaszcza gdy używane. No i potem wybieram ze stosu ukradzione drobiazgi. W masie to codziennie wychodzą dwie szufelki, myślałam że jak schowam chrupki to choć stosik będzie mniejszy, ale skąd, musi się dziać i tyle. Zamiast chrupek chowanych po posiłku futerka Jacusia (ku jego żalowi, Jacuś jest suchojad),  nada się poszarpany papier toaletowy, zmasakrowany suchy bukiet, skorupki stłuczonej podejrzewam że specjalnie miseczki, piasek wyrzucany z kuwety, nadzienie maskotek sprytnie rozszarpanych pazurkami tylnych łapek. Wydrapany z pantofla ozdobny skórzany kwiatek, zagubiony na amen. A co dzień znajduję coś zaskakującego na szufelce, skąd do licha wzięła spinkę do łojcowej koszuli? Przecież szuflada z rzeczami Łojca zamknięta....  I szaleje, tłukąc się o ściany, hałasując przeokropnie czymś rzegoczącym, bo takie coś w zestawie do hokeja być musi. Tak jak kiedyś przed Felusiem (czasem i teraz) trzeba chronić przed Rysią obierki, roślinki i wszystkie patyczkopodobne  przedmioty. Natka? Mokra po myciu? Nada się. Mięta? Wspaniała! Koperek be, ale zawsze można porozrzucać, prychając, ale trzeba bo pańcia na pewno się ucieszy........ Ukradziony woreczek ryżu rozszarpany na drobne strzępy, cukier wybierany łapką, zwinięta z kuchennego blatu świeżo kupiona torebka manny. Ach, z manną była dodatkowa atrakcja, świetnie się ślizga na takiej torebce, przednie łapki na płasko przyciskają folię, tylne łapki przebierają, kuperek w górę, ogonek wywija i proszę bardzo, slalom. Zabawa jest rewelacyjna, a jeszcze torebka sieje czymś, co też się pięknie nadaje do zabawy i "smaruje" ślizg. Wywabiła mnie tą zabawą z łazienki, oniemiałam, moment i torebeczka prawie pusta, cały przedpokój w mannie, a mała slalomuje zachwycona. I wyglądało to, przyznaję , przekomicznie.

Nie wiadomo jak chronić przed małą produkty przy robieniu posiłku, bo wszystko może być po zbadaniu jadalne. A jak nie, to zawsze się można tym czymś pobawić. Wystarczy spuścić z oka zakupową torbę, produkty wyłożone na blat i już. Sprytna i szybka jest bardzo, złodziejka idealna. 

Niestety, już nauczyła się wchodzenia tam gdzie nie powinna. Od kolegów oczywiście. 

A właśnie. Nauka przebiega w dwóch kierunkach Rysia naśladuje, ale starszaki też chcą coś od niej podłapać. 

Na przykład. 

Rysia nie umie głośno miauczeć, no nie i już. Cud prawdziwy że znalazła ją francuska pieska Asi, bo to co wydaje z siebie kocia nie ma szans być słyszalne przez ludzia z większej odległości. Pieska Asi ją ocaliła, z chorymi oczkami i tak mała  jak była, Rysia raczej by nie przeżyła. A już oczek by na pewno nie wyleczyła. 

Gdy za oknem gołąb, Rysia ćwierka jak wątłe ptaszątko. Lub cykada.  Za to mruczy głośno, taka mała kicia, a przy mruczeniu jakby zapuszczała terkoczący motorek.  

I co?  I cicho zawsze mruczący Jacuś też chciał. Nawet mu to wychodziło, ale króciutko. Zapowietrzył się astmowo, poddusił się, nacharczał i w końcu naprychał - strasznie to wyglądało i obecnie jak mruczy to po swojemu. Cichutko.  



A po odejściu Gacusia Jacuś zaczął gadać. Bo Gacenty był rozmownym kotkiem, mamrotał przy jedzeniu, prawdopodobnie komentując jego jakość, miał mowy do Felusia i Lisi, do mnie przychodził obwieszczając po swojemu "jestem", gadał do ptaków wyraźnie im ubliżając. Bardzo mi tego brakowało i brakuje, to nie takie częste taki rozmowny kotek, uwielbiający w dodatku dialog i słuchanie.  Feluś był i jest cichutki, odzywa się delikatnie i rzadko, jego mowa to mowa ciała, wrzask lub płacz Lisi, jeśli zdecydowała się krzyczeć lub płakać, szarpały wszystkimi nerwami i powodowały łomot serca, ale takie gadki? Rzadka rzecz.  Gadał Fredzio, Mikuś i Kubuś, ale nie tak, to Gacenty był gadułą. A Jacuś nie wygłasza przemów, są to raczej komunikaty pełne jękliwych pretensji (Gdzie mooooje chruuuuupki??? Daaawaaaj), ale jednak. I muczy wrogo i monotonnie do Rysi, trzymając w pyszczku ukochaną myszkę odebraną kici.   Gada. Może kiedyś zdecyduje się na rozszerzenie repertuaru. 

Rysia usiłuje Jacusia naśladować, co dziwne, bo to Feluś jest jej guru.  Z Jacusiem mała się bije i bawi, wykazując taki wigor, że Jacuś ucieka  Ale Rysia chce gadać i ćwierka do mnie, bardzo starając się nadać głośny komunikat, co jej nie wychodzi. Cykada, a raczej świerszczyk.  A miauk ma naprawdę cichy, nawet protestacyjny pisk przy przeglądzie uszek, oczek i noska jest wątlutki. 




Feluś z kolei robi za opiekuna i przytulankę, jest dla małej wyrozumiały i czuły. A niestety, też zaczął się bawić w hokej wielokrążkowy. Najczęściej wtedy, gdy wybawiona i napasiona mała śpi, bo w hokej wielokrążkowy to najlepiej solo. 

No dobra. Będzie jeszcze nie raz o Rysi mowa. Bo jest skarbem. Tak bardzo jest sobą, pieszczotliwą i słodką, że doprawdy, te kradzieże i hokeje, a nawet mój uszkodzony palec to prycho. 

I koniecznie ale to koniecznie muszę napisać, że wydawało mi się Czytaczu, że ilość wyczesywanej z Felusia sierści powala. Bo rzeczywiście sporo tego i wyczesuję i ściągam z tkanin i zmiatam. Ale gdzie tam mojemu pulchnemu skarbowi do niektórych piesków. Sam zobacz Czytaczu.



Pisała R.R.






wtorek, 4 października 2022

Notatka 453 żre. I ważne post scriptum

Tekst o tym co żre. Niby przepracowane, ale dupa, jednak nie. Rozum swoje, ale rozum zagłuszany. Chcę cudu. 






U Tabaazy zaczęło się domowanie z Małgoś. I szczęście że domowanie, ale nie ma się co dziwić że Tabaaza milczy. To domowanie nie może być łatwe, nawet gdyby Małgoś zmieniła zdanie i zechciała pobyć TU. Tabaaza by tak chciała, ja też, i pewnie nie tylko ja. Bo Małgoś jest niezwykła, perła po prostu i na myśl że się śpieszy za bramę, chciałabym ją zatrzymać. Pewnie niezgodnie z jej wolą, ale taki to nasz człowieczy egoizm, ukochanych i choćby lubianych ludzkich klejnotów nie chcemy tracić. Zadzwoniłam po nadaniu paczki i nie jest wesoło. Wygląda na to że Małgoś upiera się przy swoim. To dające otuchę spokojne i słodkie stwierdzenie że wybiera się do św. Piotra....  A tu nie wiadomo czego życzyć, na pewno sił Tabaazie. Wiadomo że nie chodzi o siłę do mordobicia, o przykład ciężko, Godzilla ma siłę, Pudzian też, a nie o to kaman przecie. MOC po prostu niech będzie z Tabaazą!!!! Na razie poleciała paczusia, taka futrujaca Tabs i z drobną zanętą do pozostania po tej stronie bramy dla Małgoś. Może podziała, a może nie, tu nie ma mądrych, zła jestem tylko że tak mi zeszło z wysyłaniem i nizaniem perełek (dopiero dało radę podstępem, z WD40, tępa pała męczyła i wymęczyła sposób, szkoda że nie szybciej). 




Niewiele brakowało, a w końcu poddałabym się i zamiast rzecznych perełek wysłała Rysię  w tekturze. Asystowała bardzo przy dłubaniu i pakowaniu, wywalała uparcie zawartość opakowania, ładując się zamiast tej zawartości, a gdy w końcu walcząc z Rudzieństwem zakleiłam taśmą paczkę (niechlujnie - ale bez Rysi, drobny sukces), ulokowała się na niej, a potem w torbie, obok. Jak nic pchała się do znajomości z łódzką ferajną - może wiedziała co robi, trudno, wysłałam bez niej. No dobra, będzie co ma być, ale proszę Niebiosa o przychylność. Niebiosa lepiej rozeznają temat, co dobre. Ja głupieję, nic nie wiem, wobec nieuchronności zdarzeń buntuję się i oczekuję CUDU.  Jak dziecko i to głupie dziecko,  bo mądre to wie a bardziej czuje,  że CUDA się dzieją zawsze, także wtedy gdy ich nie rozpoznajemy.  I gdy bolą. Akceptuje je i tyle. Zazdroszczę, nie umiem tak. 

Żal że mogę tak mało. Ta paczusia to prawie jak kpina, mimo że z serca. Nie ma jak pomóc. 

Wysypałam powyżej co leży na wątpiach, teraz by zająć myśli zajmę się domem. Bardzo tego wymaga. 

Z chwil ostatnich. Miał miejsce bandycki włam do zakupów, gdyż albowiem ponieważ, zamiast wyjąć drobne zakupy i schować, zostawiłam torbę na pastwę futer i pisałam tę notatkę. Bo mnie żarło. No a teraz nie pożrę kilkunastu deko kiełbasy piwnej bo futra mnie wyprzedziły. Papierek rozmemłany został.  A z wysyłania paczusi taka cykanka. Przepaskudna rzecz. Pewnie podobne treści kibole mają na swych telefonach, tu się wylało na miasto, a część z nich może umie czytać. Fatalnie.

Pisała R.R. 



Ps. Z Małgoś jakby lepiej. Nie mówię "ufff", ale może jednak Niebiosa się ciut wtrąciły. Uśmiecham się.  Z głęboką wdzięcznością, jest ciut lepiej. 

poniedziałek, 26 września 2022

Notatka 452 miejski-niemiejski misz-masz

Ten post jest efektem drobnych spacerów. Miejskich i niemiejskich. Sam banał, i może dobrze. Wydarzenia i zjawiska efektowne potrafią być wstrząsające, denerwujące, dołujące. A wystarczy że kciuki mentalne trzymam z całej siły. Bo dzieje się. U niektórych już lepiej ( TFU-TFU-TFU, NIE ZAPESZAĆ!!!), u blogujacego Futrzaka zmartwionego Mefim może też, oby, och OBY! 

Nie mobbinguję tym razem o wieści, ale koty nastawiam, mowy do niebios wygłaszam, no i te kciuki. Oraz znów link.

pomagam.pl/3miesiace

Na początek, z obfitości miejskich tekstów i obrazków napisy. 




Różne bardzo, czyż nie?

Jesień już, nie ma się co łudzić. Jeszcze co prawda miejskie kwietniki barwne, tu coroczne cudo. Koleusy, czerwona begonia dragon i jeszcze coś tam, czego nazwa wyleciała mi ze łba, a wiedziałam. 










Podszyte te obsadzenia betonowych donic szarym bluszczykiem kurdybankiem, zieloną tojeścią, bordową komarzycą. Bardzo okazałe i rwie oczy. A poza tym drzewa zaczynają barwnieć, czasem podsychając, co widać na przykład na klonie pod moim oknem. Ma rude suche obwódki na każdym liściu, niezbyt to ładne. Iglaki też w nie najlepszej formie. 



No dobra. Wysypuję resztę cykanek zieleni miejskiej. 







Jak widać drobne i niedrobne skarby jesieni są. Nawet w mieście. Pigwowce, kasztany jarzębina, mahonia i głóg. Asia tęsknie wspomina jarzębinki w czekoladopodobnej polewie, dziś smakołyk wyłącznie domowego wyrobu, nigdzie w sklepach nie widziałam. I chyba nie ma. 
U Bobusiów roboczo, deszczowo i szaro. Srajtfon w takiej wilgoci pasuje, więc cykanek niet. Była próba spalenia części spróchniałych gałęzi, ale przez deszcz nieudana. Sterta do spalenia urosła zamiast zmaleć. Przez lato były dokładki, w upały ognisko nonsensem, a teraz jak mają czas na palenie to pada jak na zamówienie. I gasi. 


Była i powtórka lasu, tego samego co poprzednio. Tym razem trochę inaczej poszłyśmy, ale z zaliczeniem widzianej poprzednio polanki przydrożnej. Waleriana kozłek, wielkie kępy. Były w planie wykopy ale mocno siedzi w ziemi, bez solidnej łopaty ani rusz.  Zabrana w celu wykopków łyżka dała ciała, czyli nie dała rady. Skończyło się na zebraniu półdojrzałych nasion i jednym pędzie z mikrym korzonkiem. Dobre i to. Przy polanie rosną paprocie, jakaś odmiana wietlicy, ażurowa i wytworna. Piękna, ale już nie było jak wykopać. 








Dziwna rzecz, ludzie wracali z grzybami a my prawie nic. Bo co to za łup jedna nadżarta przez dzika kurka (Asia) i  dwa modrzewiowe maślaki (ja) wobec napchanych wiader, koszyków, toreb? No żaden. Kiedy wsiadłam do autobusu, Asia poszła do domu pieszo, częściowo lasem. Nie ma daleko na swoje osiedle, a teraz, z racji rozwalonej estakady i okrężnych kursów prościej iść pieszo. Szybciej i mniej stresu, bo nie trzeba przedzierać się przez autostradę pozbawioną kładek i przejść. I co? I wyhaczyła dwa wielkie prawdziwki, zdrowe, tak po drodze i przy drodze. A najczęściej widziałyśmy takie grzybki. 





One podobno też jadalne po specjalnej obróbce, bez obróbki jadalne raz. Las w słońcu był niezwykle urodny, nie wiem czy to widać na srajtfonowych cykankach. 

I takie to spacerki były. A w niedzielę była impreza w postaci mini giełdy kamieni szlachetnych i skamieniałości. Łeb mi pękał w sobotę, w niedzielę trwało dojście do jakiego takiego dobrostanu, więc załapałam się na zupełną końcówkę imprezy, zniżkowym biletem, bo więcej niż połowy stoisk już nie było.  Puste blaty widać. 






Miałam cykać do wypęku i nawet się starałam, było co mimo puścizny. 















Dotarło do mnie jednak, że to naprawdę ostatnie chwile, odpuściłam więc biżuterii omijanej w cykankach i popędziłam robić drobne zakupki, zakupki, bo nic poważnego nie kupiłam. No dooobra, moje zakupki to drobne gwiazdki hematytowe do bransoletek. Lubię hematyt, świetnie i szlachetnie udaje metal, nie powoduje alergii, nie tak łatwo się zmienia. A występuje w takiej rozmaitości kształtów, rozmiarów i kolorów że w głowie się mąci. 
Jak skończyłam zakupki to okazało się że jeszcze jedno stoisko wyparowało, to z ozdobami kwietnymi ze skóry. Brzmi strasznie, ale wyglądają te wyroby super. Nic nigdy tam nie kupiłam, dla mnie skóra to nie jest ulubiony surowiec, ale towar oko rwał zawsze. W pięknych kolorach, bardzo letnie i wiosenne zwiewne naszyjniki, szpile i brosze, bransoletki, paski i pierścionki ze skórzanych kwiatów, liści, owadów. Oryginalne bardzo, no i nie tanie. No trudno, następna impreza w lutym, miejmy nadzieję że będzie i ja będę na niej w większym zakresie, może i skórzane cuda będą..  Zawsze sobie obiecuję, że tym razem coś kupię, no i po pierwsze niemoc decyzyjna mnie dopada, po drugie wąż w kieszeni syczy "a gdzie to będziesz nosić? do czego ci pasuje? tyle kasy! mało masz?". I kończy się na podziwie. Powrót.






Pisała R.R.