Niewiarygodne, ale trzeci dzień łysy wygląda pełniowo. Trzeba się nieźle wysilić żeby zobaczyć że jednak ciut go ubyło i nie jest to pełna pełnia. Od prawej strony, tak od góry, łysy już przycięty.
Paczka do mnie przybyła. Ho-ho-ho! Mikołaj przed czasem☺️.
Dzień miałam paskudny bardzo do pewnego momentu, zawrotowy. Zataczałam się po chałupie, opierając się sugestiom ciałka że najlepszą pozycją to leżąca i nastrój siadał mi w szybkim tempie. Nie poprawił sytuacji telefon z wieściami wrednymi, na które lekarstwa nie mam. Nie moje to kłopoty, ale cholera, że też nie jestem ani nababem ani cudotwórcą. Ani chirurgiem o złotych rękach. Starałam się pocieszać strapionego kolegę jak umiałam, ale prawda jest taka, że pamięć jak to było z chorobą Mamy odzywała się przeszkadzając w pocieszeniach. Tak z mamą kolegi jednak być nie musi, prawda? Prawda. Ale to że może już niezwykle przykre.
Nie mogłam po tym telefonie znaleźć sobie miejsca, tłukłam się po chałupie jak pijany Marek po piekle i dopiero konieczność ratowania Rysi mnie otrzeźwiła.
Przy mnie moja kocia zapragnęła zanurkować jednak za kuchenką, odsunęła jakimś cudem jedną zastawiajacą szparę pomiędzy kaflami a kuchnią pasztetową foremkę i dalej badać dziurę. Foremki są dwie, z acropalu, dosyć ciężkie, ale jednak nie dość ciężkie. Za ogon wyciągnęłam rudą małpę, w ostatniej chwili. I z przypływu adrenaliny od razu przestałam się zataczać.
Dziura zastawiona garami, ale od razu i natychmiast zaczęłam myśleć co by tu, żeby więcej nie było takich akcji. Wymyśliłam. Castorama, natychmiast, póki wiem co chcę zrobić i póki w oczach mam pomysł JAK. Listwa do przyklejenia na kafle, docięty kawałek grubej sklejki i nie będzie nurkowań. A dodatkowo podpórki pod półki i zawiasy, i biała farba do metalu i kołki rozporowe. I popatrzeć na podłogowe sprawy. Na krany. Po drodze do sklepu odebrać paczusię wysłaną przez MP.
Cykanki z drogi po paczkę i do Castoramy. Głównie łysego.
W Castoramie nastąpił odpływ adrenaliny. Te ceny, rozpacz decyzyjna które kołki najlepsze, podpórki nie takie, białej farby młotkowej Hammeraita nie ma. A już podłogi i krany, o rany. Na razie mogę sobie wybić z głowy, ceny poszybowały i nic mi się nie podoba. Nie przykroją na poczekaniu sklejki. Listwy do doklejenia z tego wszystkiego nie umiałam znaleźć a potem podjąć decyzji która. Przegląd klejów, jak do ceramiki to nie do drewna ani do pcv. Bardzo miły castoramowy poleca klej za ponad cztery dychy. No nie. Jednak nie. Nie kupiłam, stwierdziłam że spróbuję z rzeczy walających się w piwnicy, tam przynajmniej deszczułka i jakiś kawałek listwy powinien być. A potem kleje, i nie ma mowy o blisko pięciu dychach, u modelarzy kupię taki co wszystko wiąże na mur a jest w niewielkich opakowaniach i o wiele tańszy. Kupiłam za to przeceniony wiciokrzew, co tylko odrobinkę pomogło na dupandę znów wracającą. I kręciołę.
Paczkę otwarłam późno, gdy co nieco ochłonęłam z kręcioły, i od razu dupanda mi przeszła. Zdumiewające, prawda?
Co w paczusi opiszę może w którymś kolejnym poście, w nim też postaram się odtworzyć to, co pożarł mi kiedyś przy publikowaniu świnia Blogger, Kocurku.
Nie teraz, bo jednak wypadało by już się rymnąć lulu i raczej nie dziś (trzecia godzina tego dnia wybiła), bo będzie pracowity inaczej. Ogólnie to się zapowiada mrówcze zabieganie w najbliższym czasie.
Dziekuję bardzo a bardzo.
Pisała R.R.