Czytają

czwartek, 21 października 2021

Notatka 384 pełnia i pliszkowanie zacukane

 


Pełnia cykana przedwczoraj. Przedwczoraj też popełnione przestępstwo rozrzutności. Pełnia zawsze ma na mnie wpływ, obala mi bariery. Kobaltowe płaskawe porcelanowe pudełeczko do kolekcji łazienkowej. Wtopiło się ładnie, choć na razie puste. To to po prawej. 


Gdybyż tylko ono. Ale nie. Nie tylko ono, i mało ważne że nie powalają cenowo te zakupy.  Spis występków. 
- gliniany talerz nie powalający urodą, ale pasuje 3 zł. No dobra. Brzydki. Ale pasuje.
- ciężka jak diabli niesygnowana biała sosjerka 5zł,
- trzy drewniane świeczniki po 3zł sztuka
- kobaltowe pudełeczko 5zł,
- zielony wąski wazon 10 zł, cienkie szkło, piękny,
- zielony bułowaty wazon 10 zł, grube lane szkło, taki sobie.
- szklany wysoki klosik, 10 zł.  
- szklana gruszka, 14 zł. Będę chciała wiecej.
I tą metodą możliwe różne aranżacje durnostojek na komodach w po Łojcowym  pokoju. Z durnostojek nowo nabytych i już posiadanych.  Być muszą, pokój nadal oswajany, i będzie oswajany totalnie. Ta malowana szafa-grzmot i szafa mniejsza one potrzebne i nie do wywalania, więc będą przeróbki. Już trwają prace. Jak żałuję, że nie ma w okolicy żadnego stolarza!!! Na maszynie przeciął by równiutko w parę sekund to, co ja tnę przy omdlałych rękach krzywo przez parę dni.




Na razie ciężkie piłowanie, któremu końca nie widać. I aranżacje pocieszycielskie na komodach z nieużywanym telewizorem. Aranżacje na potrzeby bloga, na razie zostaje ta ostatnia  z czosnkami, choć czegoś mi w niej za mało lub za dużo i nie tak. Ale najbezpieczniejsza, no i trzeba korzystać póki jeszcze czosnki "wyjściowe".



No ale tytuł mistrza to nie mnie się należy. Pokornie informuję, że jeśli spotkam jeszcze jeden lub lepiej dwa talerze w stylu posiadanej wazy, to kupię. Ona prezentem, jest piękna, ale nie pasuje za nic na świecie do posiadanej zastawy... Nie powala ceną ten kupiony talerz, zdaje się że zupełnie niemodny.

I to nie jest tak, że ruszyłam na łów specjalnie po kurzołapki, skąd. Ruszyłam na łów z miarką, celem odkupienia na gratach  i potem na rynku szklanej pokrywki na patelnię. Jacuś stłukł, a bez niej korzystanie z patelni sztuką wróżebną gdy używa się stalowej i niebezpieczną, gdy się smaży bez. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że zapomniałam ile konkretnie centymetrów średnicy powinna mieć ta pokrywka. Kupione dwie, jedna za duża (będzie na woka, który nie miał), druga za mała, też się przyda, no ale nie o to chodziło. Miarka się średnio sprawdziła.

Jacuś, pełnia i cechy osobnicze przyczyną rozpusty.  I tak wstyd... Nie powinnam. Tym co w chałupie niedługo wypełnię trzy klamociarnie....
A księżyc wczoraj taki.  Ciężko stwierdzić czy jeszcze w pełni. Wiało, słabiej co prawda niż dziś, dziś jakieś rekordy bite, głowę chce urwać. 



Pisała R.R.

Wpis oczywiście jest trochę zamiast. Na razie wszystko w zawieszeniu, a ja dochodzę mam wrażenie do siebie.  Czy to sprawa leków, czy naturalna kolej rzeczy, nie rozstrzygnięte. Śpię, to już coś, i budzę się bez telepki. 

sobota, 16 października 2021

Notatka 383 lasek na pasku

Pocztówki pokazujące początek dzikiego lasku na pasku. Na pasku ziemi należącej do Bobusiów, długaśnym od wsi do  wsi i wąskim. Dzicz, proszę Czytacza, z bażantami, lisem, sarnami jakoś znajdującymi drogę do lasku na pasku. W okolicy za torami jest parę dzikich kęp, za następną wsią już prawdziwy las. Więc owszem, sarny i jelenie się widuje..











Dzicz zaczyna się za mini sadem, początkowo niepełna, bo liczne rośliny niedzikie zagnieżdżone na mur wśród rosnących dziko i samopas. Tak naprawdę, to na całości pojawiają się nie dzikie, po prostu im dalej, tym rzadsze.  Bobuś tym razem nie wykosił ścieżki daleko, tylko gdzieś tak do 1/16 długości, wobec tego nie dotarłam do byłego bajorka zarośniętego rudymi liliowcami i czerwonymi marcinkami. Za nimi zaczyna się lasek brzozowy, a za nim młoda dębina przechodząca w iglaki rodzime. Wszędzie pełno nawłoci, na przyszły rok może będzie akcja uwalniania polanek z amerykańskiej mimozy. Przynajmniej niektórych polanek, plany są. 


Pisałam że wśród dziczy rosną rośliny nie dzikie.  Beatka wczoraj przedarła się przez jeżyny, bo ćwierkają w okolicy że drugi rzut grzybów. W lasku-pasku jeszcze tego drugiego rzutu nie ma. W okresie grzybnym, lasek owszem, grzybny, daje efekt długoletnie zagrzybianie. Ale. Pigwa rośnie za bajorkiem, młoda jeszcze. Owoce takie. 


Pocztówki wysyłała R.R.

czwartek, 14 października 2021

Notatka 382 brzydkie kulisy.

Od lat jestem bezsilnym świadkiem dramatu, a może i tragedii mojej kumpeli. Tragedia, jednak tragedia. Tym razem chciałam pomóc. I co? 

Jestem po przegranej wojnie o lepszy los koleżanki. Brzydko wyzywam, uspokajacze przepisane przez psychiatrę jeszcze nie działają, nerw mnie trzepie. 



Żeby zrozumieć co i dlaczego, trzeba by 
opowiedzieć z naświetleniem tła.  Bo tragedia koleżanki jest tego tła wykwitem.  Spróbuję tak skrótowo, jak tylko się da. 

Jedziemy.

Ona jest od ponad trzydziestu lat chora psychicznie, schizofrenia paranoidalna. To dlatego tak ochoczo poprosiłam o pomoc gdy poczułam że lada moment mogę się rozsypać, poprosiłam by uniknąć jej losu. Nie słyszałam głosów, nie miałam wizji, wystarczyła trzęsionka i kłopot ze snem. Od tego się u kumpeli zaczęło, przetrzęsła się bezsennie pół roku i bach, bariera oddzielająca mózg zdrowy od mózgu chorego padła, gorzej, mózg musi być bezustannie truty by mogła funkcjonować. Mimo leków mózg dręczy koszmarami z których budzi się późno i umęczona, godzin trzeba by doszła do siebie.  I z inteligentnej ćwiczącej judo i uczącej się japońskiego dziewczyny zrobił się jej bardzo nikły cień, zagubiony w postarzałym przedwcześnie i roztyłym ciele.  Ona nie umie już prawie pisać i czytać, porusza się po świecie mocno niepewnie, świat najlepiej przyswajany z ekranu telewizora. Czy to nie straszny los? Dla mnie jest straszny.  Czy to jest jeszcze moja dawna przyjaciółka? Tamtej prawie nie ma, jest od bardzo długiego czasu ktoś,  w kim uparcie szukam dawnej kumpeli i znajduję drobinki, odłamki bardzo mikre. Ktoś miły, powolny, w dużym stopniu bezradny w obecnym popapranym świecie. Z tym kimś też się przyjaźnię, ale to zupełnie inna przyjaźń. Tamta dziewczyna nie wróci.


Obecna przyjaźń jest dziwna. Rozmowy o tematach podstawowych, pasienie jedzeniem w którym nie ma tofu, soi, wywarów z pokrzywy i zielonego owsa. Lub innego kulinarnego bzika mamusi. Często robię za błazna, by wymusić uśmiech. No co poradzić. Z tą nową przyjaźń to odprężenie, brak krytyki, gotowanie, jedzenie, uważne wysłuchiwanie i pocieszanie. Nie ma porównania do przyjażni z tamtą. Krótki okres bez leków straszny, odjazd nieobliczalny i jeszcze inne oblicze osoby o ciągle tym samym imieniu i nazwisku. A zupełnie inne te osoby. Pierwsza inteligentna, z poczuciem humoru, życie biorąca garściami, druga otępiała od leków, trzecia bez leków, straszna w chorobie.  Inteligencja wtedy wróciła dziwnie pokręcona, dreszcze chodziły po plecach, zniknęło wszystko co było moją przyjaciółką, została choroba. Paskudna. 

Choroba przyszła i zabrała. Bezsenność i trzęsionka to przyczyny które podaje  kumpela.  Dołożyłabym jeszcze dwie. Tatuś alkoholik - to zawsze ryzyko dla dzieci cacusia,  druga przyczyna to mamusia..... Ach ta mamusia. Jak tu pisać o obiektywnie  szalenie miłej kobiecie, troszczącej się tak gorąco o swoją córkę.  Którą moja kumpela kocha bardzo gorąco i się jej równie intensywnie boi. I którą coraz wyraźniej postrzegam jako przyczynę główną choroby córki. Dzisiaj miałam piękny przykład trującej troski, mogącej doprowadzić do szaleństwa. No dobra, samo wyjdzie. 

Kumpela maluje. Wolno jej to idzie, maluje tylko w świetle dziennym z racji późnego ogarniania się do życia  już ograniczonym. Ponadto czas dzienny zajmują jej zajęcia gospodarskie typu zaopatrzeniowiec, sprzątaczka. Więc co drugi dzień te zajecia.  Normalne, każdy musi  (mamusia nie wychodzi), ale cenny dzień przepada.

Maluje przede wszystkim rewelacyjne kopie Matki Boskiej Częstochowskiej w rzadszych szatach. Bardzo one wierne, staranne i wychuchane. Mogła by nimi ciut dorobić do nędznej renty, niby kopii sporo, ale tej jakości to prawie wcale nie ma. Lub dorobić innymi obrazkami. Po za tym, między nami - malowanie jej dobrze robi. Niechby więcej, nie byłoby może potwornego strachu co będzie jak zabraknie mamy. Bo taki strach jest.

Jak chciałam pomóc? Strachy obgadane w niedzielę. Na większość nie ma lekarstwa, ale sposób na malowanie w porze dowolnej jest. Proste. Światło problemem? Na świecie pełno malarzy którzy godzą się ze zmianami kolorów w sztucznym świetle, ale o wiele więcej takich, którzy wykorzystują światło sztuczne o widmie zbliżonym do dziennego.

Net przegrzebany. Cholernie drogie oświetlenie dla plastyków, żarówki firmy Daylight. 
Szukamy czy są w sklepach, Obi ma siedem sztuk. W poniedziałek kumpela pojechała. Nie mają, to ściema. Dziś Castorama,  po drodze ustalone jakie parametry widma musi mieć taka żarowka-świetlówka. 

Żródło światła musi mieć oznaczenie 5500K. To podstawa. 

W Castoramie nie ma, szukamy w necie. 
Bingo, jest. Cztery razy taniej, sklep w realu i w necie, dla fotografików i filmowców, oni też muszą mieć światło takie jakie chcą. 
Konsultacja ze sklepem, wybrany jeden zestaw, świetlówka, statyw, parasol zwany slowbox-em.  Choinka, strasznie mocne to światło, ono dobre do fotografii, ale czy na pewno do malowania? Telefon powtórny, zmiana zamówienia.  Żarówka ledowa z osłoną, słabsza, inny klosz-parasol. Sobie też biorę żarówkę, droga, ale jeśli to naprawdę dzienne światło, to bardzo chcę. Płacę. Oczywiście nie funduję, omówione kiedy odda. Nawet gdybym była nababem, to uważam, że w ważnych sprawach nie wolno raczej robić prezentów. Pierdoły zdobiące i ciut ułatwiające życie w prezencie  jak najbardziej, ale w sprawach poważniejszych jeśli tylko da radę to trzeba samemu,  choćby po to by czuć się kapitanem własnego życia. To rzecz poważna, choć niby drobiazg. Kumpela wychodzi ze skrzydłami u ramion, opchana kotlecikami, zupą z dyni w wersji niezdrowej.  Happyend?

Nie. Wyszłam na późne zakupy futrzakowe.
Telefon, nic nie słyszę, mówię że oddzwonię jak wrócę do domu.  Jeszcze jeden. Tak samo. Jeszcze jeden. Też. Biegiem do domu.

Dzwonię. Mama kumpeli. Bo za małe mieszkanie, statyw będzie zawadzał, ten klosz za duży. Tłumaczę że statyw można złożyć, składa się tak, że może być niższy, lub całkiem z niego zrezygnować przy malowaniu konkretnego obrazu. Ten klosz, wcale nie duży, można zawiesić luzem, tak by nie zawadzał. Chwila milczenia i artyleria ciężka wytoczona. Córka zapomniała, ona ma leki przy których nie można mocnego światła. Trajkot. Ja głupieję. Lada moment powiem słowo za dużo. Odkładam słuchawkę. Oddech. Sprawdzam co zamówione... Ta kupiona i polecana przez sprzedawcę wcale nie taka mocna, ma osłonę, można nałożyć na slowbox membranę przytłumiającą lub rozpraszającą. Dzwonię, przepraszam, tłumaczę jaka i że można wypróbować, oddać przed upływem trzydziestu dni - nie, nie chcemy. W głębi płacz koleżanki. Tym razem telefon z tamtej strony rzucony. 

No. Tak. 

Posta zdobią dzieła kumpeli.
Pisała R.R.

Ps. Kocurek mi uświadomiła, że wszyscy jesteśmy udupiani przez naszych rodziców,  i ogólnie rodziny. Także przez brak rodzin też.  Sam organizm też potrafi nieźle ograniczać. A jednak... gdy myślę o kumpeli, to ściska mi się serce. Coś mi się zdaje, że szybko jej ani nie zobaczę, ani nie usłyszę. O ile kiedykolwiek. 

sobota, 9 października 2021

Notatka 381 po sobocie



Zrobione oczywiście że nie wszytko, dużo, ale jaki ogrom jeszcze do odwalenia przed zimą!!!. Iryski od Tabazelli wsadzone, przyszłe pięknotki też. Razem z pięknotkami jeszcze jedna magnolia Sieboldta i znów biały dyptam. Poprzedni zdaje się że zaginął w akcji, za nic nie umiem go znaleźć na miejscu wsadzenia. Nie mam pojęcia co z nim się stało, coś go zeżarło? Więc nowy. Zamówienie poszło przed akcją, premia miała być. Hmmm. Od Małgosi jeszcze staroświeckie narcyzy, dwie paprocie, dwa pierwiosnki bezłodygowe baleriny, takich nie miałam, może za rok lub prawdopodobniej za dwa lata ja też będę rozdawać. Piękne....  Lilie wykopane tydzień temu posadzone na nowym miejscu. Oczywiście było ekstremalne odchwaszczanie, kopanie, wsadzanie, podlewanie, co bardzo pomogło na wewnętrzną telepkę, przy solidnym uchechtaniu fizycznym po prostu se idzie, zostaje samo zmęczenie. 

I niech nie wraca!!!!

Jedna z moich dawnych zwierzchniczek ten sposób na nerwy stosowała, działał. 

"Pani Romo, marcheweczka tyciunia, pietruszeczka jeszcze mniejsza, ale jak tak pokopię, to sobie myślę że Boże, jaka ta ziemia kochana, chociaż ona mi nie pyskuje". 

Coś podczas pracy przy roślinach się w człowieku resetuje. Jest jeszcze kilka takich czynności, ale zmęczenie przy ogrodowaniu chyba najlepsze.

Przy ognisku przyznałam się dziewczynom jaki miałam tydzień. Bobusia nie było, mają mu powtórzyć, he, he, być może będzie zabawa w głuchy telefon... 

Ognisko w ciemnościach i iskry z niego, żal że na cykance nie wyszły gwiazdy, gęsto ich było na niebie. Może już ostatnie w tym roku ognisko, bardzo ciemno i zimno.

Woda na kąpiel nalana, futerka czekają na kąpielowy spektakl. Jutro też jest dzień,  na dziś dość.

Dobranoc.  Pięknych snów, nieproroczych, ale dających siłę . Dobrych.

Pisała R.R.




Notatka 380 dzień miniony

Kamasje w Biedronce. Cebulki malusie, na pewno nie zakwitną na przyszłą wiosnę, ale jak na cebulki kamasji to wydają się zdrowe. Moje oczywiście nie wykopane, znów nie zdążyłam. Trzeba mi będzie pamiętać o solidniejszym nawożeniu jesiennym teraz!, i już na pewno w przyszłym roku wykopać. 

Kamasje wyglądają mniej wiecej tak jak poniżej, są roślinami późnej wiosny i początku lata. I je uwielbiam. 

Fota z ofert. Czy kiedykolwiek i gdziekolwiek są aż tak niebieskie? Nieważne. Piękne i bledsze.


Cykanki moich.




A po za tym co? Dzisiejszy dzień w większości przesiedziany.  Rano oddany przez policjanta portfel, czysta radość, wszystko jest, łącznie z miesięcznym kolejowym biletem. Odżałuję że już sprawa duplikatu prawa jazdy i nowego dowodu ruszona, opłacone nowe prawo jazdy i foty, wnioski porejestrowane, rzecz nie do odwołania. Ale ulga, że z resztą już nic nie trzeba robić, kasa za oddany bilet będzie zwrócona...... No i w nowych dokumentach ma być  mniej strasząca facjata....



A potem było czekanie w nerwach na videoporadę z psychiatrą. Czy dam radę uruchomić aplikację, jak to będzie wyglądać, uzna mnie za kogo? Tak, ciągle potrzebny, wewnętrzna trzęsionka  jest, z nią się nie da za bardzo żyć. Telepało mną coraz silniej, godzinę przed czasem wpatrywałam się w pocztę bo miał przyjść link. Aplikacja ściągnięta, logowanie odwalone, a maila niet. Nie przyszedł. "Wizyta" miała być w czasie od 10.30 do 11.30. Telefon milczał, a ja w coraz większych nerwach, ręce i nogi zaczęły mi dygotać, zęby szczękać a powieki latać. Niedobrze. Króciutki szczekliwy meldunek do dzwoniącej tuż po 11.30 koleżanki i informacja że lekarz ma jeszcze dwie godziny i że mam czekać. Dziwne, ale tu już maksymalna telepka odpuściła, zaczęło mi być wszystko jedno. Telefon wciąż trzymany blisko, ale olać to, od porządnego wizualnie stołka (to video!) zaczął mnie rąbać tyłek i kręgosłup, po telepce słabizna, więc przenosiny na wyrko, międolenie futer. O pierwszej obojętność mi przeszła i zaczęłam być wściekła, kurczę, dokładają mi jeszcze ze strony z której się spodziewałam pomocy, miałam ZUS w planach, na dworzec trzeba iść, zakupy jakieś minimalne zrobić... Pal to diabli, szykuję się, pomału się szykuję. Coś trzeba futrom kupić,  ostatnie saszetki już wydane i zeżarte.  Najwyżej nie będzie komfortu rozmowy. O czternastej już wiedziałam że mnie olali, telefon do Luxmedu już spod ZUS-u, mętne tłumaczenia, że lekarz ma dyżur do szesnastej, będzie dzwonił Ok. Ale ja nawet tego maila co miał być nie dostałam! I się wydało. To ja dzwoniąc w maksymalnych nerwach im podałam adres prywatny (prawidłowy), a te głupki lekarzowi dały adres pracowy.  I tam wysłany mail z linkiem, którego oczywiście nie potwierdziłam, bo skąd mogłam wiedzieć, bo przecież na urlopie jestem, bo do głowy mi nie przyszło że wykręcą taki numer.... 


Videoporada przełożona na poniedziałkowy wieczór,  i tak, upieram się, chcę. Telepka jest, tablety dotychczas przepisane pozwalają zasnąć i nic więcej.  Niby się trzymam coraz lepiej, ale kruche to trzymanie się, dzisiejsza trzęsionka wyszła na zewnątrz konkursowo, a cholera wie czy i kiedy całkiem minie.


Co załatwione?  Złożony wniosek o wyliczenie okresu pracy u prywaciarza co dawno już nie ma firmy. Bilet oddany. Żarcie futerkowe kupione w skromnej ilości, ale jest. W ramach kojących czynności zwyczajnych wypożyczone dwie dobre książki, dwie kupione, tak jak i roślinka o nazwie "całusek" . Nie znałam i nie wiem co to za jedna, podobno żywotnością bije na głowę trzykrotkę. Widoczki okazjonalne i raczej przypadkowe.

Pisała R.R


czwartek, 7 października 2021

Notatka 379 system późnego ostrzegania.

Jednym śni się dziecko. Rozkoszne lub nie. Innym gówno, które w sennikach sygnalizuje pieniądze. Nic podobnego, ci ze snami z gównami w roli głównej  wiedzą lepiej. Śni się gówno bo na przykład będzie jakaś strata, nie dochód, bywają tacy którzy śnią o odchodach kiedy będą kłopoty. Jeszcze innym śnią się ząbki. Im bardziej nieładne tym będzie gorzej. Albo im ładniejsze tym gorzej. Albo kapusta kiszona którą muszą ubijać lub próbować, gdy dawno nieżywy wujek Zenek ubija brudnymi stopami.  Albo wujek Zenek w innej scenerii.  Pasiasta pierzyna lub perły. 

Historia rodzinna. 

Kiedy bardzo zbliżał się termin ślubu jednej z moich cioć, miała sen. Wychodziła za mąż z miłości, nie było innych powodów, żadnych przymusów. Wręcz przeciwnie, było dyskretne lub wprost pytanie czy się zastanowiła, bo to taki "złoty chłopak" jest. Mój dziadziuś, ukochany i mądry, bardzo prosił by przemyślała ten ślub, bo owszem kocha, ale ślub jest przysięgą na całe życie, czy naprawdę wzięła to pod uwagę? To nie były czasy rozwodów. Ale ciocia chciała. Już jeden "złoty chłopak" co wszedł do rodziny okazał się skarbem, czemu i teraz nie miałoby tak być?  Po za tym kocha, jest kochana, chce i już. A krótko przed ślubem sen. Matka Boska w niebieskiej szacie dała jej do wyboru jeden z prezentów na nowe życie. Albo bukiet róż, czerwonych, aksamitnych i z kolcami, albo sznur pereł. Ciocia wystraszyła się kolców, raniących dłoń Matki Boskiej, poprosiła o perły. Potem zawsze mówiła, że to że całe życie z "kochanym" mężem płacze, to przez tamten wybór. Perły to przecież łzy. Co by było gdyby wybrała raniące i piękne krwawe róże? Nie wiem, ona zastanawiała się przez resztę życia. Może byłoby takie samo trudne życie z innym tłumaczeniem. Może miłość nadal płomienna piękna i raniąca? Może morderstwo?

Ja jeśli śnię sny pamiętane, to nie wieszczą mi one kłopotów. Bywają barwne jak papugi, surrealistyczne, groźne lub przeciwnie, subtelnie tęskne i delikatne. Czasem czarnobiałe, bardzo dziwne i smutne. Dziwne horrory z których nic nie pamiętam, a budzę się rozdygotana. Ale żadne nie są wieszcze, albo po prostu nie wykrywam wzorców.

Kiedy we wtorek przed środą, jak się okazało znacznie później pierwszym dniem z covidem, zadzwoniła moja koleżanka z pytaniem co u mnie, odpowiedziałam że wszystko ok. Bo było. Westchnienie ulgi przyjęłam z niepokojem, o co chodzi? O nic, dawno się nie odzywałaś, na pewno wszystko dobrze? Tak, a co u was?  I popłynęły nowiny zwykłe, normalność zwyczajna.  Dzień następny przyniósł mi chorobę. Telefon od kumpeli dziwnie często się wtedy odzywał, co nic mi nie dawało do myślenia, ot taki czas, ja też wtedy liczyłam ludzi jak kwoka młode, do tej pory liczę, ale już nie tak panicznie.  Nie dał do myślenia też jej telefon wykonany dzień przed śmiercią Łojca, z informacją już wprost "Śnił mi się twój tata, gdzieś sobie szedł, a ty płakałaś, jak się czujecie?" Relacja była krótka, że dobrze nie jest, ale się trzymamy, ma się nie martwić. Następnego dnia Łojciec umarł.  

Telefon od koleżanki dzwonił w sobotę, kiedy bobusiowałam. Dwanaście nieodebranych połączeń, telefon leżał daleko, ładując baterię. Oddzwoniłam na porządnie w niedzielę, w sobotę telefon nie bardzo wyszedł, słyszałyśmy się co trzecie słowo, ale wyraźnie wyczułam że mój głos uspokoił w momencie bardzo zdenerwowaną kumpelę. Sobota była piękna i beztroska jak rzadko, niedziela do pewnego momentu też. Przy szarpaninie z lodówką, jeszcze przed wyjściem pogadałyśmy sobie, znów jej się śniłam. Szpital, nieszczęście, krzywda. Musiałam uparcie zapewniać że jest nieźle. Żadnych straszności. Potem przy wyjściu rzeczywiście widziałam straszność, taką do przeżywania w koszmarach, dodatkowo klepsydra z danymi sąsiada i telefon wieszczący nastepną znajomą klepsydrę. W poniedziałek bęc, grozą nie ostateczną na szczęście dostało mi się między oczy. Wiecie jak i co. Mam uczucie, jakbym uciekła spod kół samochodu, kilka razy w życiu miałam szczęście mieć takie  uczucie. Ulga przy szybko bijącym sercu z bezwładem.

Czyli wychodzi na to, że mam prywatny system późnego ostrzegania. Od lat, bo przecież wcześniej też dostawałam niespodziewane telefony od śniącej kumpeli. Telefony są i były zawsze, ale z przerwą dwudziestoletnią na pytania zaniepokojone czy ok. Tyle że nie zdawałam sobie sprawy że to spowodowane snami. O mnie. Było nieszczęście lub nie, różnie się zdarzało, ale wychodzi mi, że rzeczywiście śnię się. 

Ważna dla niej widać jestem, i się śnię. 

Koszmarami.  Proroczymi. 

System późnego ostrzegania przesterowany na koleżankę.... Bardzo dziwne. I jak niby mam na niego reagować? 

Jasna dupa, no.... One ogólnie, te koszmary, podobno zdrowe, ale żadna przyjemność być powodem koszmarów. U lubianej kumpeli. 

I co z tym zrobić? 

Obrazek znaleziony w necie. Na razie anonimowy, ale poszukam autora.

Pisała R.R.

Artysta Alex Panagopulos. Mem z dzielnym misiem zrobił taką furorę, że autor podpisał kontrakt z wytwórnią filmową. 

niedziela, 3 października 2021

Notatka 378 niedziela z lodówką



Lodówka, sprzęt niezbędny, i prawie nie zauważalny na co dzień. No jest, działa. Coś się wkłada, coś się wyjmuje, napełnia się i pustoszeje, normalka. Że lód grubą warstwą? Oj tam, niech se będzie, zalodzona odpowiednio grubo, przecież zawsze sama ten lód likwidowała. Wtedy przemyć i już, co za problem? Żaden. 




Właściwie cały dzień przy niej. Rano skok na zakupy całotygodniowe. Powrót i zonk. W nocy musieli wyłączyć prąd, nie było go jeszcze po moim  powrocie z siatą, rano nie skojarzyłam że ciemna łazienka to niekoniecznie przepalona żarówka. Zamrażalnik jakimś cudem się trzyma, zawartość odlodzona, ale nadal twarda. Wyładunek pod koc, i odmrażanie oraz mycie całości. Jeszcze nie skończyłam, ale lada moment będzie po zabawie.  Noż cholera, niedziela z lodówką. 

Jeszcze wyjście po bilet w trakcie. Jeszcze pichcenie by było na jutro i może pojutrze. 












Niedobre wyjście, bardzo niedobre. W ramach odreagowania podczytywanie ulubionych blogów i tu wieść niedobra, bardzo niedobra. Nie ma Kochasia. Trzecie w krótkim czasie kocie niechciane przejście za bramę.  Jak teraz przydało by się coś dobrego w futerkowych klimatach!!! Zgrozy chodzą trójkami, teraz najwyższa pora na wiadomości szczęśliwe. Bardzo bym chciała, by tą wieścią była poprawa zdrowia Kapselka u Pieski, ale nie ma łatwo, tu zdaje się będą dobre wieści za dłuższy czas. 


Przy takiej czarnej serii traci się z oczu fakt, że w znajomych z netu stadach jednak SĄ HAPPYENDY. Okupione siwymi włosami, staraniem, nerwami, wydaną kasą. Ciężko wypracowane, ale są. Wyliczanki nie będzie, są i już.  Niemniej od zdarzeń ostatecznych serce boli, przecież przy każdym z nich była walka o odwleczenie ostatecznego. Inwestycja uczuć, czynów, czasu, nerwów....  gdyby to tylko od nas zależało żadnych klęsk, cierpień i odejść by nie było. Jest jak jest, serca bolą. 



Więc przydałby się bardzo SZCZĘŚLIWY TRAF, nie uzyskany w mozole, bo  tak, te wyszarpane HAPPYENDY przez szarpanie ciut ciut wymęczone.  Wśród zdarzeń łamiących serce jest przecież i wcześniejsze od czarnej serii zaginięcie Błyskotka,  grom niespodziewany zupełnie i do cholery najwyższy czas na piorun szczęśliwy!!!!! Równowaga, Losie, mówi Ci to coś?

Ma być zdrowo i szczęśliwie. No co? Nie pasi? 

Tak, Losie, bardzo doceniam że u mnie odpukać, futerka zdrowe i ja też nie najgorzej. I u bliskich jakby ku dobremu. Proszę nie kombinuj, dobrze ma być. I wcale nie oczekuję, że będzie szóstka w totka, po prostu daj se spokój z fundowaniem grozy, przynajmniej chwilowo. Wiem, szczytem naiwności myśleć, że złe  się nigdy nie zdarzy. Bo zdarzy się, tak jest zbudowany świat, ktoś kończy życie, ale ktoś je zaczyna.  Niby ok. nie ma wojny, nie biją, głodu też nie ma. Ale coś takiego się porobiło, że świat jakby trudny, niby zawsze był, ale... Oddechu. 

My tu przecież nie za karę..... 





Cykanek farsy "akcja lodówka" nie będzie. 

Są jesienne obrazeczki z wypadu po bilet. Szybko się ściemnia, powrót w prawie mroku, co widać.

Pisała R.R.

Ps. Jest tak, jak napisałam,  czuję tak jak czuję. Aż wstyd, taka dorosła a w życie nie umie i nie rozumie. Tak wstyd, że kto wie, może jutro uznam że żenada zupełna i ocenzuruję lub wywalę całkiem.  Nie było by części drugiej, gdyby nie fakt, że zaczyna mnie przerastać okrucieństwo świata. Nie miałam dziś dobrej niedzieli, i nie lodówka powodem. Nic złego mi się nie stało, po prostu moje wyjście z domu po bilet przyniosło mi nie chciane widoki, a po powrocie miałam bardzo smutny telefon. Tylko tyle.  Przydałaby się naprawdę dobra wiadomość.