Czytają

niedziela, 1 sierpnia 2021

Notatka 358 po świństwie, raport

Post egotyczny.  Notatka właściwie dla mnie samej, podsumowująca niezły stan po badaniach. Nie takie częste u mnie badania, więc trzeba. 


Rozliczyłam w końcu pakiet covidowy do końca. Za sobą mam drugą turę badań. Jest nieźle, nawet z płucami o wiele lepiej. Miałam rację, one się leczą, zrosty mniejsze, nie ma już aż tak wielkich pozostałości stanów zapalnych.  Serce też lepiej.  Tyle mechanika miękka, wykazana badaniami. Owszem organizm nie za mocny, forma wraca cholernie wolno. Ale co chcę to robię, tyle tylko że płacę za to chcenie-robienie większym zmęczeniem z którego trudniej się otrzepać. Ogólnie to nadal łatwo się męczę, ale ach, jest potężna różnica na plus, przecież gdy opadła adrenalina to puch bezsilny był ze mnie..... To łatwo przychodzące zmęczenie być może  sprawą wieku, obecnie i zmiany ciśnień dokopują bardziej. Czy to możliwe, że zmienia mi się na stare lata? Całe życie niskociśnieniowiec na skraju nieżycia, a coś ostatnio ... Kołownik i kręcioła częste, ale przy dobrym samopoczuciu ciśnienie mam  wyższe niż kiedyś. No i błędnik daje o sobie znać delikatnie bez żadnego ciśnienia i dobrze że delikatnie.  Uważam że jest nieźle, organy miękkie dają radę. Jedynie nie rozliczona mammografia, wyniki mają być w połowie sierpnia. 


Gorzej z konstrukcją, czyli kręgosłupem i ogólnie kośćmi. Kości nagryzione z lekka, ku mojemu osłupieniu nie kwalifikują się na terapię. "Pani przyjdzie za rok, widać że są uszczerbki, coś się dzieje, ale na leczenie się nie kwalifikuje" Acha, leczą tylko ciężko chorych. Na pytanie co mogę zrobić by poprawić stan kości i by nie było leczenia, wzruszenie ramion. "Pani poczyta". Zatkało mnie.  Kurna, co jest? Czytać umiem. Nawet ze zrozumieniem, ale to nie ja siedzę w fachowej literaturze i terapiach.  Nie dziwię się już powodzeniu paraleków, paraterapii i upartemu pochłanianiu ton pseudoleczniczych preparatów. Nie pierwsza to osoba medyczna, która nie leczy, ślad po takiej leczącej-nieleczacej pani dermatolog noszę na nodze od kilku lat, kościom nie daruję.   Poczytam, nie ma bata, nie będzie kuracji, jeszcze długo nie, jeśli mam coś do powiedzenia w temacie. Mam nadzieję że rozróżnię rozbuchaną fantastykę reklamową od opisów prawdziwego działania specyfików dostępnych bez recepty. 


Inna sprawa to kręgosłup. Pakiet nie przewiduje badań, a nie dzieje się dobrze.  Strzela, coś w nim przeskakuje i chrzęści, na razie nie boli ale przydałoby się porządne badanie co na razie odpuszczam, wyzuło mnie z sił już to dotychczasowe latanie. Materac, poduszka do wymiany, łóżko też aż się prosi,  i uchwyt ułatwiający  wstawanie do zainstalowania. Bo się zdarza po chrabąszczowemu, już nie tak dotkliwie jak było przy zawianiu, ale przyjemne to nie jest. I tu okazuje się, że ten mój szkielet łatwiej funkcjonuje gdy się ruszam, ale broń panie nie dźwigam, po dźwiganiu chrabąszcz murowany.  Jeśli jeszcze kiedyś dostanę większą premię, to wiadomo na co pójdzie. 


Trzecia sprawa, nie zaliczana do części twardych ani miękkich, to włosy. Ruszyły w dal po covidzie, nie ja jedna mam kłopot. Jasna dupa, jak baaardzo mi się nie chce zaczynać jedynej skutecznej w moim wypadku terapii. Bo nawet ona nie daje u mnie rewelacyjnych wyników. Łykanie tabletek typu Biotebal, Skrzypovita itp. powoduje u mnie tyle, że szponami mogę cegły orać, a włosięta wciąż mówią adios. To co u mnie skuteczne, czyli maski z nafty vel rycyny z jajami, upierdliwe nie do pojęcia. Słynny Vax słabo działa,  daje bardzo mikry pozytywny skutek, nie ma porównania z domowymi metodami. A jak się do masek doda drugą upierdliwość, czyli metodą prababć z dobrych domów codzienne szczotkowanie 100 razy w każdym kierunku, to po pół roku widać  bardzo wyraźną poprawę, gęstwa się robi. Za to życie zatrute, przerabiałam, po maskach zmyć je i rozczesać włosy to jest coś do czego nikt przy zdrowych zmysłach się nie wyrywa.  


Ogólnie, przyznaję, nie lubię się z sobą cackać, terapie kończyłabym przy jakiej takiej poprawie, tylko długoletni trening powoduje, że leki wybieram do przewidzianego przez lekarza końca.  

Perspektywa codziennego, do końca życia, łykania specyfików by było dobrze, mnie przeraża. Dobrze że nie muszę, mam szczęście. Każda terapia antybiotykiem to spinka, czy nie zapomnę, no nie mam nawyku. Przeraża też regularne dbanie o urodę typu codzienne kremy, masaże i makijaże. Może i super że makijaży nie mogę, gdybym mogła pewnie bym czuła powinność. Kwestia przyzwyczajenia zapewne, możliwe że sprawa tak zwyczajna jak mycie  się i mycie zębów, ale doprawdy... Codziennie malowidła?! W tych nielicznych razach, gdy się jednak pomalowałam, nie widziałam wstrząsającej poprawy urody, a skutki po makijażu noszonym dłużej niż cztery godziny leczone długo.  Kremy stosowane dłużej niż tydzień lub dwa, też często uczulają, więc nie ma mowy o dużych słoiczkach. I tą metodą kremy wyraźnie upiększają szafki, nie mnie.  Masaże, operacje fryzjerskie w salonie, zwalić to na fachowców, niech dbają?    Bo wątpliwa uroda też jakby se idzie. Taaa. 


Jedna z młodzieńczych przyjaciółek latami walczyła z gronkowcem złocistym otrzymanym w bonusie u kosmetyczki. Nie było kogo pozwać, gabinet szybciutko się zwinął, kuracja trwała upiornie długo, świństwo wracało jak bumerang.  Moja Mama  przez ponad rok chodziła w peruce ołysiawszy po trwałej. Pamiętam, te doświadczenia z drugiej ręki nabyte w młodości spowodowały, że nie czuję żadnej przyjemności jak mi obce ręce robią cokolwiek w okolicach głowy. I szyjki.  Sama też sobie dogodziłam kolorem nakładanym przez fachowca, peruki uniknęłam, ścięte włosy wystarczyły. Jednak raz na całe życie wyleczyłam się z kolorowania włosów ostrą chemią, jeśli już, to musi wystarczyć hna w odmianach, po niej nikt nigdy nie ołysiał.  Kolorystyczną, niszczącą pigment, włosy i cebulki włosów krzywdę zrobił mi nagradzany właściciel  znanego salonu fryzjerskiego. A jak mi było brzydko w odcieniu jaskrawej rudości przeforsowanym przez mistrza! Dodatkowo chyba wyzwalam katastroficzne logoree u fryzjerów i fryzjerek, piekło i szatani, czego to się zawsze nie nasłucham. Ostatnio było sprawozdanie z horroru i okropna, okropna historia bitej sąsiadki, opowiadana z lubością - wyrywałam z tego zakładu ekspresem, przedostatnio liczne teorie spiskowe i kradzieże organów, jeszcze wcześniej też nie było miło. Nigdy.  Najpogodniejsza z historyjek którymi zabawiał mnie fryzjerski stan, to ta młodej fryzjerki o wuju wariacie-furiacie, który robił wstyd całej rodzinie sikając publicznie do noszonej puszki, by potem olać moczem co brzydsze panie. Lub chlustał cieczą w parterowe okna. W domu też nie mieli z nim za wesoło, pobudka gdy nad sobą młoda fryzjerka zobaczyła wuja z nożem wystarczyła by go skierować do leczenia zamkniętego.  Zmartwienie wtedy z dziewczyny tryskało, wuj kończył terapię i dramat co robić, jak się zabezpieczyć w swojej połowie domu, bo wuj nieobliczalny i rozrywki zapewniał godne wielbicieli horroru,  mimo tego że podobno nieagresywny.    Rzeczywiście, wuj istniał, to nie bajeczka, widziałam tego wuja z puszką jakiś rok później, niezbyt prawdopodobne by istniał dubel.   Wytworny chudy i niski pan w wieku późnym, dziarski i żwawy nadzwyczajnie, z puszką po ananasach zawieszoną na szyi na długaśnym sznurku. Przy mnie ruchem siewcy miotał puszką nad żywopłocikiem z berberysu, pryskając nań moczem. No miodzio spotkać takiego, może olać, a pobudki z nożem w rękach świra wolę sobie nie wyobrażać. Biedna rodzina. 


Trudno, tajemnicza siła każe mistrzom nożyczek gadać ponure brednie i ponure prawdy pierwszy raz na oczy widzianej mojej osobie. Tylko fryzjerzy tak ze mną mają, ale i tak niefajnie. Ileż tych zakładów fryzjerskich zaliczyłam,  zawsze to samo i nic nie pomaga że bardzo się staram nie wchodzić w dialog. W pamięci tkwią mi zawsze te opowieści długo, a już wuj-wariat zapisany na mur. 

Pozostaje cięcie kudłów we własnym zakresie. I ratowanie, bo coraz mniej ich. Ach te włosy. Zmora. Jednak nie chcę być łysa, ale nie chcę też  upierdliwości kuracyjnej.   Na razie kupiona rycyna w ilości 10-ciu buteleczek i łypię na nią bardzo ponuro. No nie chce mi się. Bardzo mi się nie chce. 

Posta zdobią foty z wizyty u Bobusiów i zielonego (upojnie pachnie liliami), oraz piosenka o niechceniu w innym temacie. Ale bliskim. Teledysk rewelacyjny wg. mnie, a muzyka łazi za ludziem długo. 


R.R. pisała.

15 komentarzy:

  1. No i teraz będziemy Cię zasypywać dobrymi radami. Nafta, rycyna - super, też stosuję, dawniej nawet dość często, teraz mniej mi się chce. Polecam jeszcze sok z łopianu (w sklepie zielarskim w małych buteleczkach) - ja to wcierałam przy pomocy szczoteczki do zębów na kilka godzin przed myciem włosów albo na noc. Po kilku zabiegach ani jeden włos nie wypadał. Płukanki z tataraku i innych ziół, w zależności od koloru włosów. I bardzo polecam, z doświadczeń rodzinnych, serię z betuliną firmy Sylveco - szampon, kremy do twarzy i zawiesinę do wcierania. Skład dość prosty i ten wyciąg z kory brzozy, działający cuda. Zawiesina dość droga (ponad 70 zł), ale bardzo skuteczna, także w leczeniu gronkowca złocistego i nużeńca, polecam do poczytania opinie w internecie, np. tutaj - https://daryzdrowia.wordpress.com/2018/07/19/betuleco-tajemnicza-mikstura-dla-zdrowia/. Z tej samej serii balsam myjący do włosów z betuliną. A na strzelający kręgosłup i stawy - rosołek na łapkach kurzych, albo żelatyna dosypywana do wszystkich zup. I właśnie ruch, dużo bezpiecznego ruchu - wszystkie chrząstki się wtedy smarują i odżywiają. Ja przez pracę siedzącą miałam problemy z kręgosłupem tylko w okresie, kiedy zaniechałam chodzenia do pracy pieszo. Wstać z łóżka nie mogłam. Wystarczyło, że zaczęłam chodzić te 1,5 km dwa razy dziennie i wszystko przeszło jak ręką odjął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i teraz też ja będę kopiowac te wszystkie nazwy i dodawać do obserowwanych na allego xD
      Włosy tez mam słabe właśnie...

      Usuń
    2. No tak, przepisu na maskę nie podałam😀. Znam i olejek łopianowy i dziegieć, stosowałam jako dodatki😀 Ale to bezcenne, że podajesz serię Syveco, tak jak i pomysł z żelatyną sypaną do zupy. W sumie to czemu nie, 😀 skoro zalecana leciwym psom😀 i kotom😀. Pomysły na ratowanie zdrowia stworków bywają bobre i dla nas 😀

      Usuń
    3. Kocureczku, a zajrzałaś na poprzedni wpis?? Tam Małgosia bardzo ładnie poparła pomysły kuzyna kontraktowca w krajach upalnych w kwestii przeżycia upału. Zimna woda w wannie przydała się i mnie. Bardzo się przydała 😀

      Usuń
    4. Tak. Moczenie było.
      A lizyna swanson dobra dla kotów. Kapsułka na kota w saszetkę przy przeziębieniu czy spadnięciu odporności. Sosna rzeczm pomogła przy kocim katarze

      Usuń
    5. Nie znam firmy. Może cud, może wręcz przeciwnie. Poczytam

      Usuń
  2. Na chybcika to jest tylko jedna ze skrzypowych tablet która działa na włosy bez pudła ale zapomniałam jak się nazywa, trza czekać na Cio Mary, ona ma to gdzieś zapisane. Resztę tych skrzypowitów to se można. Suplementacja witaminą D u Cię musi być w większych ilościach niż mówio lekarze, oni byli do niedawna ostrożni bo wątroba a teraz się okazało że po covidzie wątroba cóś więcej znosi. Cynk i magnez mile widziane i odpowiednia ilość tłuszczu zapodawanego przy wapnie. Jesteś tak młodziutka jak ja to ciśnienie Ci rośnie, wiekowa sprawa u kobit. Jak będziesz jeszcze starsza to powróci do stanu poprzedniego. Wiem że pogoda dodupna ale słońce z tą witaminą D cóś wskazane i dotlenianie się. A w ogóle to mła się popyta jak i co z tymi kośćmi w kwestii uciekania wapna. Na kręgosłupowe bóle to niestety ćwiczenia i to wcale nie takie w ogrodzie. Jedna dobra forma terapii bólokościowych to z przyłożeniem żywego kota do miejsca bólnego, reszta zawsze jakoś tam upierdliwa. I z tymi spacerami o których pisze Małgosia to cóś jest na rzeczy, Mamelon po roku pandemicznego bezruchu tyż się musiała rozchodzić żeby nie bolało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekam na nazwę i nawet specyfik zastosuję. Problem z włosami jest taki, że niestety, nie wszystko wszystkim pomaga. Raczej jest tak, że niektórym na włosy pomaga bardzo niewiele. Vax dla niektórych bezcenny, komuś tam pomogły witaminy w zastrzykach wylewane/wcierane w łeb, kumpela wychwala pod niebiosa Biotebal, a u mnie skuteczne, ale też bez rewelacji, najbardziej upierdliwe metody. Więc specyfik wypróbuję, może zaskoczy, byłoby miło, rycyna tak łatwo się nie starzeje😀 Z witaminą łapaną przez kontakt ze słońcem jest jeden drobny problem, jednak do rozwiązania przy pewnej, jakby tu..... obojętności na estetyczne konwenanse😀. Otóż ona najskuteczniej i najlepiej jest wchłaniana przez skórę brzucha, wystarczy podobno wystawić bandzioszek na słoneczko przez piętnaście minut. I w mieście z tym kłopot, wystawia się wiele, ale tyłka i brzucha nie😀. Informację o wchłanianiu witaminy D przez skórę brzucha podaje z uśmiechem, zastanawiając się jednocześnie co z tyłkiem? Może wchłania jeszcze lepiej😀 a teraz poważnie. Grzecznie brałam tablety witaminy D i cynku, zdaje się że przed jesienią trzeba będzie wrócić do brania, uzupełniając magnezem i wapniem. I tłuszczami. Małgosia ma rację, przesadzać nie wolno w żadną stronę, ale jedna seria witaminy D i jedna brana równocześnie seria wapnia z dodatkami nie powinna w żaden sposób zaszkodzić. Więc wezmę. A potem no cóż, trzeba będzie popytać, poszukać i stosować znalezione by się ustrzec liściowej kuracji. Bo z tego co wiem, to ona gdy kości zeżarte mało skuteczna. Więc będę wdzięczna za popytanie😀

      Usuń
  3. Na witaminę D to warto zrobić sobie badanie poziomu. Mnie kiedyś ortodontka skierowała na badanie gęstości kości, pan doktor się rozgadał na temat osteoporozy i osteopenii oraz zapobiegania - przestrzegał przed samowolnym przyjmowaniem vit D, zwłaszcza w dużych dawkach, i bez odpowiedniego równoważenia wapniem. Bo vit D jest transporterem wapnia do kości. Jak nie ma co transportować, to łykanie jej jest trochę bez sensu, a jak ma co, ale za dużo jak na potrzeby organizmu, to może powodować odkładanie wapnia w żyłach, nerkach itd. Najlepiej korzystać z naturalnej, czyli słoneczka :). Swoją drogą - densytometrię też warto zrobić, w pewnym wieku zwłaszcza i po poważnej chorobie.
    Z ciśnieniem potwierdzam, sama miałam całe życie bardzo niskie ciśnienie, teraz mam w normie, czyli poszło do góry, a moja mama miała podobnie, ale jest już na etapie podwyższonego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuuu, wcieło mi taką długą wypisaninę. Na temat dodatkowych rozrywek doznanych przy okazji przebytych badań. Duże były na tyle, że do żadnych następnych się nie rwę, pewnie kiedyś mi minie. U mnie kobiety wysokociśnieniowe wszystkie od strony Mamy, od ojca nie było żadnych. Wyrodziłam się chyba, a może nie. Może wysokociśnieniowy etap życia dopiero mam przed sobą, wolałabym nie, ale jak będzie, to się okaże 😀

      Usuń
  4. Rad udzielać nie będę, po prostu dbaj o siebie i nie przeciążaj organizmu.
    Za dziecka wcierano mi naftę, ale jak mialam cienkie włosidła tak mam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci kochana. Ale Doruś, te kurację nie bardzo zmieniają strukturę włosa, całe życie mam ogrom cienizny na łbie i temu że ogrom zawdzięczam to, że jeszcze nie jestem łysa. 😀

      Usuń
  5. Ja swojej Drugiej Połowie kupiłam Biotynę firmy Swanson 5000 dawka. i po miesiącu ma takie odrosty włosków krótkich na skroniach widać i przy przedziałku. W szoku jestem, bo nie spodziewałam się po tym cudów - Biotyna Swanson na allegro 15 zł jakoś za 100 kapsułek! Tylko trzeba codziennie brać. Ja biorę rano po śniadaniu codziennie. Kupiłam sobie też, bo coś włosy mi rosną do pewnego momentu i koniec. Kiedyś miałam dłuższe, a teraz widzę, że łatwo się ścierają. Maski Vax już wrzuciłam w obserwowane na allegro. Serię Sylveco też już patrzę.
    Czekam na nazwę od Tabazzy także.

    A no i wpisik jest. Coś mi się spać chce dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń