Dzień kremacji. Paskudnie z pogodą. Biel oczywiście, ale gorsza gatunkowo od wczorajszej i przedwczorajszej. Tumani i siecze rano śniegiem z deszczem, na zmianę z leniwym wirowaniem nielicznych płatków. Mało co zostaje na ziemi, brzydkie to, przypomina efekt walki Jacusia z papierem toaletowym.
Sen kilkukrotnie przerywany, dziwaczne projekcje i nerwowe zrywanie się bo coś się dzieje. Nic się nie działo. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. To znaczy nosi mnie. Z rąk leci. W głowie natłok myśli, ponure one. Poczytałam swoje posty z zarazy, jaka przecież byłam wredna, a przynajmniej niemiła. Ale nic nie zmieniam, było i opisane tak, jak rzeczywiście wtedy odbierałam Łojca. Skażony oczywiście ten odbiór słabością własną, złością że dokłada mi na barki ciężaru. Trudno, dzień świstaka niemożliwy, powrotów do przeszłości nie ma. Nie planuję amnezji, było i kropka.
Tyle lat. Czterdzieści pięć? Tak, bez kilku miesięcy. Wspomnienia, gorzkie, dziwne, zabawne. Wkurzające i teraz, tych dużo, ale wkurzają mniej niż kiedyś. Absurdalne, tych też moc, rzadko ale jednak, rozczulające. To nie tak łatwo zblaknie.
Co do fizycznego samopoczucia, to nic się nie zmienia na lepsze, jak na razie nawet jakby regres. Martwić się nie mam zamiaru, psyche (z czym nie najlepiej) ma wpływ na fizys, nie ma inaczej. Leki, rosołek (Dziecko podrzuciło wczoraj składniki, w nocy perkolił) i po pisaniu pójdę do wyra, na drzemiące odrabianie wybrakowanej nocy. Może mnie niepokój z wyra nie wygoni. Jutro Teleporada, ale dobrze by było, żeby lekarz mnie osłuchał.
Świat się toczy, trzeba będzie znów zrobić wywiad, co z rodziną. Jak na razie milczą.
Agniecha zdaje się dziś lub w najbliższych dniach będzie zdawać jeden z najtrudniejszych egzaminów w życiu, żegnając psinkę. Ech, te cholerne bilanse, lata pogodnego życia przywalane grozą ostatnich miesięcy. Trauma, co latami siedzi w ludziu. Niektórzy już nigdy nie odważają się na psa czy kota. Inni, tak jak ja, nie mogą znieść pustki, martwoty w momencie biorącej w posiadanie dom i serce, ryzykują grozę ponownie. Nie żałuję że zaryzykowałam. Za mną i przede mną niełatwe pożegnania, ze mną życie, aktualnie Feluś co uznał, że pora na pieszczoty i jedzonko.
I będę ryzykować. Tak, bez futrowego życia przy moim, moje byłoby nie do zaakceptowania dla mnie. One potrzebują mnie, ja ich. Oczywiście, życie bez zobowiązań prostsze, futerka też mogłyby trafić lepiej. Ale taki właśnie bilans u mnie, bez nich echo w sercu, choć nie ma zastępstw, żal za odeszłymi zostaje. Ale i wdzięczność że były.
I tylko mam nadzieję, że....
Agniecha tak czy siak właśnie styka się z grozą, gdybym mogła, przytuliłabym.
Trzynasta, przeciątany ranek. Spać. Nie myśleć, bo przywala w momencie. A potem czytanie dla Kocurka. Moje dwa skarby na ropuszej pościeli. Trzeci nie wiem gdzie.
⭐ Piątek
Bez śniegu. Czyli ptaki u Tabaazy prawdę świergoliły, jest szansa na lepsze. Szaro, mglisto, mokro ale bez bieli. Rejestracja będzie od dziewiątej na lecznicze rozmowy lub jak się uda wizyty. I udało się.
Doktor J., czyli cipa/nie cipa. Wizyta w przychodni. Tym razem nie na konkretną godzinę, zdaje się że ta doktor niezbyt się trzyma harmonogramu i limit czasowy przeznaczony na pacjenta się jej rozjeżdża.
No nic, totalne mycie zamiast pobieżnego prysznica i zalegam do trzynastej. Taki jest gryplan.
Tkwię, w przychodni. Półtorej godziny, skąd blisko dwie. Poczekalnia przy gabinecie. Trzy osoby czekają razem ze mną, nikt przy mnie nie wszedł, nikt nie wyszedł. Kaszlę, sprytna młoda kobieta, co dała nura pod bramką, omijając mierzenie gorączki i rejestracyjne pieriepały, ucieka na zewnątrz zostawiając torebkę. Hmm. Puste gabinety, nie ma doktor, jeszcze nie wróciła z wizyt domowych? Nie rozumiem, ale w końcu nie muszę. Może nie wróciła z wizyt domowych, lub odwala teleporady w innym pomieszczeniu.
Po, i po konsekwencjach wizyty. Więc rentgen z wynikami na poniedziałek. Zdążyłam, rentgen czynny do 17:30. Nie mam siły, ale się upieram że żyję i żyć będę. Bardzo wiejnie i mokro w Cz-wie, więc prędko jeść, ostatnia porcja antybiotyku i do wyra. A i jeszcze futerka wyprzytulać, zachowują się tak, jakbym wróciła z dwuletniej wyprawy do ludożerców.
Złośliwość losu. I to taka przewrotna, troskliwa. Zasypiałam, a tu telefony, jeden krótko po drugim wybijają ze snu, gaduły przy nich, i teraz mowy nie ma, nie zasnę. I znów pytania na które nie znam odpowiedzi, a wśród nich podstawowe, "kiedy?". Historie straszne, dziwne. O synu, córce, pociotku w Norwegii. Nie znam tak naprawdę rozmówców, to klan Łojca. Jakby mnie przez wyżymaczkę przeciągnęło, choć miłe te gaduły.
Porad znów moc, z serca, a nierealnych. Bo skąd kapusta kiszona z beczki (żeby tylko nie z folii), kimchi i kiszone buraki. I soda oczyszczona. W brzuchu pewnie Etna, a może i nie. Wracając z rentgena weszłam do sklepu, szałwia jest, tymianku nie było, uzupełnienia zaopatrzenia zrobione, ale przecież nie kapustą z beczki. Futerka tak, drobne dodatki do menu mają.
I co, teraz cios w łeb, żeby zasnąć?
Z pysia uśmiechniętego trzeba pokazać Jacusia koniecznie :) porównam czy ma takie łobuzerskie policzki jak Czesiu
OdpowiedzUsuńOd wczoraj mam dwie rolki papieru na przedpokoju rozwinięte. I tak leżą a oni się bawią. A ja omijam. Niech mają dzieci.
Dzisiaj żwirek i karma Mefa z zooplusa, więc stoją i kartony
Niech się cieszą.
Ciężko to czas, ale ja wiem, że ja bym nie przeżyła gdybym nie wzięła maluszków po odejściu Amberka. Fala hejty wtedy się nawet pojawiła na blogu od jakiś obcyh ale pokasowalam. Amber odszedł wzięłam trzy, bo pękły trzy serca. Teraz te trzy się nie mogą rozłączyć i zawsze się bawią. Przygarnęli Emryska, a tatusiuje im Sherlock a czasem jest im bratem bo to szajba. Daenerys zawsze tej piątce łeb wymyje.
OdpowiedzUsuńA reszta? Sansa to ma swój świat, Rude dwa pierniki, Mefi też piernik i Ejmisia miłość co Mefcia opiekuje.
I takie to 12 skarbów. Ale wiem, wiem, że trzy moje skarby mają 12 lat i muszę być gotowa na wszystko.
Ale nie da się być gotowym. Tak zawsze jest. Salem mój pierwszy u mamy skończy 16 lat. Nikt nie jest gotowy. On powinien też być nieśmiertelny.
Eh.
A Luna to mój dajmnon kot zagadka i cudak w jednym. Przyszła do zakładu akurat na halę gdzie nad klejeniem uszczelek płakałam nad choroba Ambera a potem po jego odejściu. Tam wylądował gołąb a miesiące później stanęła ona. Na tych swoich krótkich łapkach. Z miną no jak to tak. I zabrałam. I mam cudaka.
UsuńJacuś ma na razie pysio szczurkowato-króliczy, śliczny po swojemu. Żywe srebro i CHUPACABRA. No widzisz, też nie umiesz bez futer. Cudaków, pierników, szajb i cacusiów. Oraz głupolków. Kochanych.
OdpowiedzUsuńAle to czekaj prążki paski a trzeci? Bo się gubię w umaszczeniu. Jacyś paski pamiętam!
OdpowiedzUsuńJacuś paski z ciapek. Szarobiały. Feluś Pasiaczkopodobny z białymi ozdobami,podszyty rudym mocniejszym niż Pasiak. Gacuś królicza mordka też biały z szaroburym. Odcień pasiasto-plamiastych fragmentów pośredni, pomiędzy szarością a burością. Żal że się tak strasznie boi.
OdpowiedzUsuńByło, minęło, trzeba tylko pamiętać ale wybaczyć Łojcu i sobie coby osad z duszy zszedł. Dla mła to tyż nigdy nie jest proste przy rozstaniach, człowiek takie niejednowymiarowe stworzenie że cóś zawsze z tym kłopot. Po źwierzętach żale są bardziej jednoznaczne, bo one bardziej od człowieka zależne, jak dzieciom wybacza się im brzydkie numery. Mła tyż strasznie żal Agniechy, jej su przeca domowniczka i członek rodziny. A Ty się nie przejmuj tak bardzo tym co by się stało gdyby się stało, jakbym Naczelną czytała - zwierzyńcu krzywdy się nie da zrobić. Popacz jak kot Ewy zmienił klimat na zdrowszy, z kotliny w jakiej leży Kraków powędrował za sprawą Kurek do Szczecina.
OdpowiedzUsuńCo do oskrzelów to mła się wydawa że lekarz musowe ma je osłuchać i nie ma że nie ma - zamawiaj bezczelnie wizytę domową, mają psi obowiązek Cie zbadać. Regres możesz mieć bo przejścia, bo pogoda, bo wszystko. Ma być do końca "wyleżane" tzn. wychorowane a nie jak u Bobusia powtórka z rozrywki. Zresztą Bobuś też ma na tyłku siedzieć bo pewnie robi wszystko czego mu nie wolno, dokładnie jak Pan Dzidek kiedy tylko go człek z oka spuści. Chyba idzie ku dobremu, pogoda dziś z tych mało pięknych ale u mła od południa zaczęły śpiewać ptaki a to dobry znak. Co prawda towarzystwo całe teraz pochrapuje na wyrku ale nawet Szpagetka była dziś na króciutkiej przebieżce a ona to zawsze rekonesansuje jak ma się pogoda poprawić. Mła dziś miała cinżki dzień, instytucjonalny i sądowy, choć tylko świadkowy na szczęście, ale już do się dochodzi po tych przeprawach przez paragrafy i urzędolenie. Małgoś bohatersko ugotowała zupkę grzybową, mła zaraz będzie podchlewać.
To smacznej zupki i skutecznego otrzepania się z sądowego urzędolstwa.
OdpowiedzUsuńWygoniły mnie jednak z wyra telefony. Ten stacjonarny zwłaszcza, no nie dał pospać. I żeby to było coś ważnego, brednie ofertowe. Wizyta domowa raczej nierealna, bardziej przychodniowa i tu tak, chciałabym. Ze swojego dołeczka oczywiście że wyjdę, taki dzień po prostu, pewnie nie ostatni. Nikt nam nie obiecywał że będzie łatwo, i to wrednie się sprawdza, na szczęście tylko od czasu do czasu. O moje stworzaki moi zadbają, to raczej pewne ale upieram się, że jeszcze długo nie będą musieli. Kaprys taki, przy którym się upieram pomimo dołka. Pańciostwo zobowiązuje.
Agniechy mi żal rzeczywiście bardzo, te decyzje zawsze tak trudne. Ostatnia taka decyzja u mnie to Maciuś, długo do siebie dochodziłam, mimo że decyzja była słuszna, to i tak to uczucie że zawiodłam, zdradziłam, jak mogłam. Nonsensowne, bo nie jestem wszechmogąca, a decyzja oszczędziła męki. No ale co poradzisz, pozostaje jak zawsze dogadanie się z nieracjonalną częścią. Głupia ona bywa.
Wcale nie byłaś wredna, było jak było i nie ma co roztrząsać.Są różne wspomnienia, i złe i lepsze, złożyły się na Twoje życie. Teraz pożegnasz się i niech już wraca spokój♥️
OdpowiedzUsuńMam nadzieję Doruś, że tak będzie ❤️
UsuńNiech wraca razem z formą, bardzo o się dbaj.
OdpowiedzUsuńDbam, co zaczyna mnie wkurzać, tyle do załatwiania, a ja be.❤️
OdpowiedzUsuńCzekamy co po wizycie u doktor cipy. Niech osłucha, nie pocieszaj się tym że prawie połowa koronawirusów testem potwierdzanych to ostra grypa, po grypie powikłania tak samo paskudne jak i po koronawirusie. Ma być dbane. Ja tak rozkazująco bo Małgoś i Pan Dzidek oświadczyli mła właśnie że zamierzają chrapać do południa ze względu na pogodę i mła nie ma kim zarządzać.
OdpowiedzUsuńCo to znaczy siła przyzwyczajenia😀 Tak, opiszę jak i co. Na razie po kąpieli skrobiącej, jednak krótkie prysznice nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńPotępieńczo kaszl dalej, może uciekną i będziesz sama.
OdpowiedzUsuńJuż po. Leczenie się, to jest jednak dla silnych i zdrowych
OdpowiedzUsuńNo to wyrkuj bo pogoda z tych co my by psa nie wygonili. Rentgen zrobiony i git, naszego rodzinnego odłączyli od tlenu i chyba niedługo go wywalą. Przed nim mało radosne leczenie tego co mu znajomki wykryły, tylko znajomki wykrywajo bo reszta "walczy", głównie o wyższe stawki czyli słynne dodatki covidowe, dzięki którym pandemia będzie trwała i trwała. Rodzinny trochę przerażony bo trza się będzie jakoś przebić, niby pakiet jest ale z przebiciem to bywa różnie. Cóś boi się medycznych po tych przejściach.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się. Ale niech to traktuje jak nieoczekiwany prezent od losu, szansę na dalsze życie daną przez covid, co przecież bywa mało miłosierny. Dziś mam za sobą starcie z lecznictwem na poziomie POZ. Tak jak u MP. Lekarka cipa i nie cipa, nadal mam mieszane uczucia. Ale EKG zrobione. Nie wyszło źle, głównie dzięki temu, że przeczekiwałam prowadzoną w zabiegowym rozmowę, i to dało czas na uspokojenie łomotu po pokonaniu schodów.
UsuńTroskliwe mogą zatroskać na całego. Opowieściami straszliwymi o przypadkach chorobowych co to ratunku od nich nie ma, kapustką kiszoną wciskaną choćby człowiek miał ochotę na takie jabłuszko na ten przykład, zrzędliwymi zarządzeniami które tak lubi wydawać mła. Troskliwe bywajo ciężkoznośne. No ale się troskajo. Mła się dziś tyż zasmuciła, Helen Mccrory umarła - taka dobra aktorka, klasyczna brytolska szkoła. Raczysko ją ubiło. Ech...
OdpowiedzUsuńTroska jest miła i podnosząca na duchu, mimo lekkiego przygniatania.
OdpowiedzUsuńTe opowieści najgorsze. Z drugiej strony, wbrew całej ich okropności i depresyjnemu działaniu dają też maleńki dystans do siebie i własnego życia. Smutny, bo jednak by się chciało tych dziewięciu żyć, a tu zonk, jedno i ulotne.