Część róż kończy lub skończyła kwitnienie, część dopiero teraz szaleje. Post otwiera cykanka ślicznotki z Koblencji i lawendowego kwietnego cyrku. Lubią się. Liva powyżej, niestety czerwone Piano i Karmazynowy cyrk kwietny mają cykanki rozmazane, wrrr.
Blog był na próbę. Czy umiem, czy moja codzienność na to pozwoli, czy będzie mi się chciało. Mam na imię Romana i jestem unikatem, tak jak mój numer PESEL 50+. Żaden ze mnie cud . Jestem obrośnięta kotami, książkami, myślami o roślinach i tysiącami zaczętych spraw. Siedem wiatrów w tyłku, wciąż i ciągle, ale blog jest.
Czytają
poniedziałek, 10 lipca 2023
Notatka 523 z soboty
Część róż kończy lub skończyła kwitnienie, część dopiero teraz szaleje. Post otwiera cykanka ślicznotki z Koblencji i lawendowego kwietnego cyrku. Lubią się. Liva powyżej, niestety czerwone Piano i Karmazynowy cyrk kwietny mają cykanki rozmazane, wrrr.
piątek, 30 czerwca 2023
Notatka 522 żelazko na gazie
Nie mam telewizora. To znaczy mam nieużywany zupełnie i nawet nie wiem czy działa po ostatnich zmianach w emisji pasm. Odzwyczaiłam się, teraz mnie wnerwia nawet oglądany krótko. Ale czasem mi jednak oglądactwa brak, jak już głód obrazu ruchomego dokuczy to oglądam.
Ostatnio głód ruchomego obrazu już musiał być bardzo duży bo rzuciłam się na seriale. Braki w temacie serialu mam solidne, bo na ogół wolę filmy, do ogarnięcia w czasie najdłużej trzygodzinnym. Ale.
Nawet taki absolutny nieoglądacz telewizji jak ja miewa seriale ulubione. Niektóre pozostają ukochanymi na zawsze, inne są miłościami równie trwałymi jak wieczna ondulacja, czasem nie do zniesienia po latach. A jeszcze inne, takie kiedyś niezbyt i bardzo niezbyt, okazują że są super. Ekranizacje literatury, to co lubię w czytaniu staram się obejrzeć. Zdarzają się ekranizacje idealne, Herkules Poirot Agaty Christie, opowieści Ellis Peters o braciszku Cadfaelu, jeszcze parę innych. Łatwiej serialom niż filmom oddać urok i klimat powieści, więc serialowe ideały częstsze. W stały nałóg serialowego oglądania jednak nie wpadam.
Bo ostatnio naszło mnie na oglądanie seriali, co już wyznałam. Hurtem lecę, jak nie ja. Wręcz nałogowo. Ten od żelazka był przedostatni, ostatni to DAWNO DAWNO TEMU czyli ONCE UPON A TIME. Ilustracje z niego.
Żadna nowość ale ominął mnie gdy być może był emitowany w Panu Telewizorku, już wtedy z Panem Telewizorkiem widywałam się niezwykle rzadko.
Żaden tam wysoki poziom intelektualny, skąd, ale bardzo przyjemnie mi się oglądało, a Robert Carlyle wskoczył mi na listę ulubionych aktorów, świetna rola, nieoczekiwany zupełnie popis aktorstwa mistrzowskiej klasy.
Siedem sezonów. I ogromnym zaskoczeniem dla mnie jest to, że wbrew wszystkim brakom serial tak mi się podoba, że na pewno jeszcze do niego wrócę. Zbyt dobrze się bawiłam przy oglądaniu by powrót odpuścić. Bajki wzięto na tapetę, dodano wielość światów w których żyją bajkowe postaci, postaciom dano życie rodzinne i komplikacje uczuciowe, bez dbania o to że nigdy w bajkowej literaturze nie pojawiły się razem. Wyszło dziwo, zabawne i odprężające.
Serial z założenia był robiony jako typowy podnośnik pozytywnych emocji, czyli od moralizmu i happyendów aż mdli, ale, uwaga, ja nie z tych co z fascynacją analizują gustowne girlandy z ludzkich flaków, duszne rozważania rozwleczone przed oczami memi powodują me duszne palpitacje, dużej dawki nie zniosę. Niczego natrętnie podtykanego w zbyt dużej dawce nie znoszę, a tu dziwność, nie bardzo mi przeszkadza ani moralizm, ani problematyczna gra jednej z głównych bohaterek, podejrzana uroda najpiękniejszej drugiej głównej też znoszona bez grymasów. Oraz rozwłóczenie przesadne wątków i rozterek moralnych. Potrzebowałam być może tak potężnej dawki optymizmu, nawet wtykanego nachalnie. Nie wiem jak to będzie przy powtórnym ogladaniu za być może miesiac? rok lub więcej, ale teraz, tak świeżo po maratonie, już mi brakuje niektórych postaci. Rumpelsticken, Zła Czarownica z Zachodu, to dla mnie supernowe, kilka innych błyszczy dla mnie tak, że miernoty przy nich do zniesienia. No i nieoczekiwany zaskakujący humor. Na pewno wiele smaczków przegapiłam, w języku oryginału podejrzewam że iskrzy o wiele silniej. Ni z tego ni z owego, groźny czarny charakter zostaje nazwany pekaesem, Świątynia Przeznaczenia porównana do wytwornego wychodka, jeden odcinek (teoretycznie w treści dramatyczny, bo chodzi o zdejmowanie wrednej klątwy) jest musicalem. No i Rumpelsticken, pieszczotliwie i skrótowo zwany Rumpelkiem, ten ma dopiero odzywki i sytuacje. "Magia może wszystko, możesz być potęgą, cesarzem, herosem lub chimerą" i po czymś takim zmienia się dla przykładu w zionącą ogniem świnię. Malutko groźną.
Ktoś oglądał?
Dobrodziejstwem i przekleństwem nałogowego oglądacza seriali jest to, że można hurtem, nie ma już raczej zastosowania ironiczna odzywka:
Musisz iść, bo się spóźnisz na Gumisie/będę lecieć, muszę zdążyć na Gumisie.
Gumisie u mnie mają bardzo wysoką pozycję wśród dobranocek. W Monte Carlo rozglądałam się za Księciuniem, bo to turystyczne mi się kojarzyło z architekturą gumisiowych miasteczkowych budowli, no i akurat tam jest nikła szansa spotkania księciunia.
Więcej absurdalnego sensu ma obecnie powiedzonko z serialu nie tak dawno oglądanego.
Zostawiłem żelazko na gazie.
Jako pretekst do wyjścia oczywiscie.
Ale także no niestety, to żelazko na gazie to opis czynności bezsensownej i destrukcyjnej. Szkodliwej. Nałogowe oglądanie, tak jak inne nałogi, nie jest rzeczą zbyt pożądaną. Jakieś się podobno powinno mieć, tylko dobrze by było gdyby nie zagarniały wszystkiego. Ja na razie muszę wziąć na wstrzymanie, skłonności do nałogów mam, dwie solidne serialowe serie ciągiem to już na razie dość.
Konkurs, co to za serial, ten od żelazka na gazie? Obejrzałam calusieńki, co juz robi dość dobrą lokatę na mojej liście lubianych, a powiedzonko uznaję za swoje.
Pisała R.R.
niedziela, 18 czerwca 2023
Notatka 521 o różach, meblowych odnóżach i natrętnej melodyjce
Macarena zaczęła mi tętnić jak kocia macarena raczyła zawitać w domowe progi - tak na pokazanie się że żyje, miziu-miziu i wyżerkę w przerwie od baletów. Coś mi się zdaje że nie tak łatwo będzie odwieść kocią macarenę od baletów. A tak ciut poważniej brzmi oryginalna macarena. Panowie tu młodsi.
piątek, 16 czerwca 2023
Notatka 520 lanie i faszerowanie
Walka z Jacuniowym sikaniem trwa.
Opisałam część działań tu.🐾
Metionina stanowczo won. To jest jakieś nieporozumienie, ludzie zażywają proszek owinięty w warstwę celulozy, bo może uszkodzić kubeczki smakowe, a kotu każą sypać do karmy. Wysypałam. Efekt taki, że każda sucha karma jest traktowana z powściągliwością.
Żurawina. Karma z żurawinowym dodatkiem cały czas stoi, alleee Jacunio rzadko ją podjada. Najpierw jadł bardzo chętnie, ale teraz je, chwila namysłu i odwrót, powrót, trzy chrupki i dość. Tak mu się zrobiło po podstawieniu porcji z wysypaną metioniną. Nic nie chciał jeść.
Może mu zbrzydła żurawina. Przynajmniej ta UroVitowa (na widok tubki z drożdżowo-żurawinowym mazidłem spruwa w tempie wyścigowym) i moja mielona autorsko. W planach jest kupno liofilizowanej, powinna dać się zmielić, jest bez cukrowych dosłodzeń, może będzie inaczej, może to cukier przeszkadza. Miałam taką niby mało słodzoną, ale wolę żeby była całkiem bez cukru, kupię, wywiad koleżeński mi doniósł gdzie jest..
Myślę o mieleniu ziół, perz, pietruszka, marzanka. Ale to do przemyślenia, tu też potrzebna wiedza czy można, na pewno porcyjki suszu muszą być mini. Perz ususzony daje radę zemleć, gorzej że nie do końca, zostają włoski-igiełki odporne na mielenie i ostre, nawet z młodego. Przesiewać?
Prościej z tabletkami, tu nie ostrzega go trzymana tubka, ani palec z mazią.
Faszerowany jest uparcie Cystone Himalaya, nospę odstawiłam, bo to straszna trauma jest dla niego i dla mnie. Moja kocina pluje z wprawą odłamkami tabletek, jednak przy nospie (połówka, słaba) jest walka jak z miniaturowym tygrysem, obraza, chowanie się. Od poniedziałku nospy już nie dostaje i faszerowanie z dnia na dzień przebiega łatwiej. Ale nie za łatwo, bardzo nie lubi. Wiadomo, łykać musi bo zmuszam, ale ani dla mnie ani dla Jacusia miłe to nie jest. Nadziewany jest jedną czwartą tabletki Cystone.
Dlaczego tym? Kumpela poradziła. Zielarka od lat, siedząca mocno w temacie. Generalnie to polecała dwa preparaty, w tabletkach, ziołowe, ale nie z polskich klimatów. Bo w tabletkach, łagodne i skuteczne. Cystone Himalaya i Shilingtong firmy nie do wymówienia. Dla człowieka zielarze polecają zażywanie Cystone razem z tym drugim, niedostępnym preparatem, część działania się wzmacnia, część jest ciut inna. Ten drugi ma też działanie rozkurczowe i leciutko przeciwbólowe, niestety Cystone nie. Kumpela jest zdania, że dla człowieka zawsze oba, dla kota jeden, jeśli oba, to podawane naprzemiennie po ćwiartce. Shilingtong-a nigdzie nie ma, w hurtowniach również, trzeba by sprowadzać zza siedmiu granic lub kupić za kwotę niebagatelną trójpak. Coś się porobiło tajemniczego, ograniczona liczba ziół, z aptek poznikały poza absolutnie podstawowymi ziołowe preparaty, kosmetyki, suplementy, nawet obecną od lat Himalaya wymiotło z aptek i Rossmannów. Za Cystone się wychodziłam, potrwałoby zanim kumpela by sprowadziła, też ostatnio dostawcy mają coraz mniej w ofercie, a ja chciałam już, natychmiast. Bo metionina absolutnie nie, a widać było że robi się znów źle.... Gdyby nie było obu preparatów, byłoby gorzej, są zioła do parzenia, ale jak zmusić futrzaka do ich picia? Rozpuszczona nospa wstrzyknięta w pyszczek pieszczoszka dała głębokie rysy na moich rękach jakbym się pochlastała, już podgojone, ale nowych nie chcę.
Z potężnym wahaniem zdecydowałam się na nie wetowe faszerowanie. Lęk ciągle jest. Organizmy ssacze mamy podobne, ale nie koniecznie to co dla ludzia to dla kota. No i dawkowanie. Ile razy mniej waży futro od człowieka? No właśnie. Kiedy gorączkował mi kiedyś daaaawno Gucio, był przepisany przez weta paracetamol dla niemowlaków, pół małej łyżeczki. A teraz..... Wcale nie jestem pewna czy dobrze robię. Cały czas obawiam się że Jacuniowi zaszkodzę. Ale oboje mieliśmy już dość, wetów, Jacuś bólu, ja patrzenia na jego cierpienie. Żeby jeszcze te wetowe działania były skuteczne długofalowo, żeby Jacuś jadł karmę z metioniną, to zgodnie z kodeksem dobrej pańci zapożyczyłabym się na amen i dalej wetowała Cacusia, wtykała przemocą niechciane jedzonko.
Żebym miała zaufanie do metod inwazyjnych, poprosiłbym o płukanie i rozbijanie tego piasku. Ale nie mam zaufania, za grosz. Straciłam Mikusia, dość powiedzieć że zaczęło się podobnie, też były krótkotrwałe sukcesy, ale potem, mimo wetowania pełną parą, karmienia wetowymi karmami, kuracja skończyła się tragicznie. Słabo mi na samą myśl, choć z Cacusiem historia mogła by być przecież inna.
Dlatego tak szukam, doczytuję i kombinuję. Dlatego bardziej ufam ziołowym specyfikom polecanym przez zielarkę-futrzarę. Wiem jak podchodzi do zwierzaczków, własnych i cudzych. Nie wiem kto z wetów wysyła do Eli pańcie i pańciów futerek, ona też nie wie, ale ktoś to robi. A skoro tak, to niech będą te ziołowe tabletki. Och, one też mogą być niebezpieczne, nie ma czegoś takiego jak w pełni bezpieczne zioła. Nie wolno przesadzać, nie wolno latami pić, konieczne przerwy. Nie odżegnuję się od wetowania, jeśli znów będzie zatrzymanie sikania, będzie wetowanie. Ale proszę. NIE. Wystarczy, Gucio i Gacuś też odlecieli przez awarie układu moczowego, nerki.
Na razie Jacunio leje, nie tam gdzie powinien lać, od czego zaraz mnie trafi szlag, ale niech leje.
No i znienacka znów sobota. Zdaje się że jest giełda staroci, odpuszczam tym razem.
Pisała R.R.
niedziela, 11 czerwca 2023
Notatka 519 sobota była.
Niewiele się dowiedziałam.
No dobra, napiszę. Bałam się że będzie jak z Bobusiowym tatą. To nie był alkoholik stoczony na dno, ale dno majaczyło, królom życia tak się robi. Miał zalety, owszem, w obliczu całokształtu one były coś jak topielce na brzegu, takie całkiem utopione i niedotopione. Królowanie tak utopiło.
Bobuś odziedziczył po swoim tacie jego zalety w trzystu procentach, wredoty i egoizmu to z ćwierć promila, może nawet jeszcze mniej. Geny bywają jednak złośliwą potęgą, mogło dziać się źle. Ale dostał czas, cud dany nielicznym.
Impreza była super, ale Dziecko szybciutko spruło. Prawdopodobnie skorzystała z okazji że dozór nad tatuniem grupowy i da się oddalić celem odpoczynku wśród rówieśników. W pełni zrozumiałe, Dziecko trzyma i spisuje się rewelacyjnie, ale urlopy i odsapy konieczne.
Nic tym razem w zielonym nie dłubałam, mokro w zieloności, bo w piątek przelało bardzo solidnie, ranny deszcz dał wilgoci na dłużej. Dżungla bardzo mokra. Brak mi w masie zieleni większych plam koloru, za mało żółci, bieli pomarańczu. Królują fiolety, trochę ich za dużo, część tego co teoretycznie miało być niebieskie przyjęło od otoczenia kolorek.
Naparstnice w tym roku cudnie wyniosłe, samosiewy tam gdzie im pasuje, róże dopiero będą na poważnie kwitnąć, czosnki Krzysztofa są tylko z ostatniego jesiennego sadzenia, wcześniejsze odfrunęły. Nie widzę czerwonych żmijowców, białych dyptamów.
Orliki na cykankach jeszcze pobite deszczem, mnóstwo roślin wrzeszczy o przesadzenie, część zjada kolegów i koledzy ledwo piszczą. Chwastów moc, a przecież tyle tego wyrwałam, no ech. Dżungla, mlaskata i ślimacza.
Gdy wracałyśmy niebo na zachodzie było łagodnym cudem perlistych oranży i róży, słońce już się chowało. Coś z łagodnych perlistości było w całym krajobrazie, mimo że jak widać na niebie szarawo. Takie obrazki tam, gdzie kawałki horyzontu, cykanka wątło oddaje perłowość, ale może coś z niej zobaczysz Czytaczu.
I przydrożne maczki.