Czytają

niedziela, 14 listopada 2021

Notatka 391 ciemno

Znowu czas co za nim nie przepadam. Dzień kurczy się dramatycznie. Bobusiowanie dziś było, ale dziwnie krótki czas spędzony na zielonym.




Już przecież po świętym Marcinie, a to jego dzień kończył prace polowe i ogrodowe, przez wieki zdaje się tak było.  Dlaczego  tak - to jest jasne, bo zimno i ciemno za szybko. Ale jednak coś było robione. Dziewczyny sadziły w lasku-pasku co mogły z doniczkowych drzewek i krzewów, ja z powodu odebrania narzędzi tym razem cięłam  z niechcianego zielska co mogłam, wyrywałam nagle ujawnione siewki klonów, śliw, czarnego bzu. Podlałam roztworem wody utlenionej róże i zamarłe powojniki, jest szansa że może trochę wybije grzybowe zarazy.  Zabezpieczyłam  warstwą kory i słomy ostatnio sadzone rośliny. Coś jeszcze kwitnie, coś się barwi. Śmieszne, ale róża 'Ślicznotka z Koblencji' szykuje się do masowego kwitnienia, a nawet jakby już masowo kwitła. Wariatka kwitnąca powyżej. Obrazki z  chłodnego zielonego, zawianego opadłymi liśćmi, z nielicznymi pąkami róż, normalniejszych od dwubarwnej wariatki.
 







Więcej tym razem było posiadywania pod dachem i gadania o rzeczach ponurych. Że drożyzna, że trzeba się jakoś zabezpieczyć w zapasy wody, świec oraz, niech to, w żarcie. Wygrzebać maszynki turystyczne na denaturat. Olej parafinowy i świece.  Tematy powiązane też były poruszane, ponure, a jakże. Zabawne to były tylko przewidywania dokąd sprują nasi rządzący, oraz rozważania dokąd powinien się udać pewien dupek ze swoim krużgankiem.

Mrok jednak. Nie mogę ani słuchać ani oglądać wiadomości, bo w momencie gotuje się we mnie, a depresja podnosi łeb. Dobrze że wszyscy zdrowi, to jest duża pociecha.  Cykanki z powrotu, zahaczyłam przy powrocie o Galerię, tam widziałam kiedyś w jednym sklepie turystycznym maszynki. Ale śladu po sklepie nie ma. 
Dwie wieczorne cykanki z wczoraj, bezczelnie dołożone do dzisiejszych. 














Dobrej niedzieli.
Pisała R.R.


51 komentarzy:

  1. Te zapasy i oprzyrządowanie to na okolicznosc czego? Wojny?
    Pozdrawiam, AA

    OdpowiedzUsuń
  2. Straszą wyłączeniami prądu i gazu. A bez prądu siada raz że handel, dwa brak wody i ogrzewania, to ostatnie dotyczy bloków, ale nie tylko. Wiesz, że część pieców w prywatnych domach jest częściowo zasilana prądem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piec gazowy potrzebuje prądu, bo do ogrzewania potrzebna jest pompa w obiegu, a pompa chodzi na prąd. Wiem, bo mam taki piec. Jak nie ma prądu, to piec nie działa. Oprócz tego mamy fotowoltaikę i alternatywnie możemy grzać prądem w razie wyłączeń gazu, ale niestety korzystanie z prądu z fotowoltaiki uzależnione jest od działania całej sieci energetycznej w okolicy i to jest słabe ogniwo, o którym się ostatnio dużo mówi. Jedyna metoda niezależności energetycznej to pompa ciepła albo przydomowy magazyn energii, ale to bardzo kosztowna impreza. My mamy jeszcze tradycyjny kominek, którym czasem dogrzewamy, ale ma być zakaz używania takich źródeł ciepła. Póki co i tak go nie rozmontujemy, bo jednak lepiej żeby był w razie jakiegoś blackoutu. Pamiętam jak w czasie budowy domu piekło się w kominku kiełbasę i kartofle, a nawet rybę w folii :))). Wtedy jeszcze był kominek otwarty, teraz jest z wkładem, no i trochę potem "jechało" tą wędzarnią :))).

      Usuń
  3. Mam tylko całe torby podgrzewaczy, chyba takie wklady do zniczy trzeba bedzie nakupic

    OdpowiedzUsuń
  4. No widzisz, straszenie odnosi skutek. Sens jakiś jest, by choć w mikrym zakresie zapewnić sobie jakieś zapasy. Są kraje, których mieszkańcy od zawsze wiedzą że trzeba mieć zapasy starczające na miesiąc. Myślę że wyłączenia prądu są bardzo prawdopodobne, a po nich zgodnie z pop... logiką ceny skoczą jak na tyczce. Na początek energii a potem wszystkiego. Obym nie miała racji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To raczej nie straszenie, tylko realizm. Tyle że u nas podobno jest kraj mlekiem i miodem płynący, wiec się to i owo zamiata pod dywan i wmawia ludziom że jest super. W Niemczech i Austrii ludziom się konkretnie i trzeźwo doradza co trzeba w domu mieć na wszelki wypadek, bo lepiej być przygotowanym, niż jak się wszystko posypie liczyć na cud (vide zawierzenie turoszowskiej odkrywki opatrzności). Ceny energii i gazu i tak skoczą, bo do tej pory były sztucznie utrzymywane przez państwo na niskim w miarę poziomie. Ile skoczą to jeszcze do końca nie wiadomo, ale to raczej mniej jak 20% na początek nie będzie. Mają być jakieś dopłaty dla mniej zamożnych, ale kto na te dopłaty dołoży, jak kasa pusta a nasza władza postanowiła polskim wałem wykończyć przedsiębiorców? Ja tam nie chcę krakać, ale inflacja się dopiero rozkręca, i to nie jest żadne odkrycie.

      Usuń
    2. A ogród nadal pięknie jesienny. :-) Wyłączenia prundu, spoko, mła od dwóch lat trenuje ten temat. Nawet na blogim pisała, znaczy kassandryczne wizje snuła. Teraz uspokoję Was, to jest na razie balon próbny, Niemce usiłujo wmówić reszcie Europy że złoża Wowy "dają nam czas" i "zapewnimy wam w miarę tani gaz". To czego nie mówią to "Jeszcze na tym sporo zarobimy!" . Więcej w tym propagandy niż rzeczywistych problemów, jak wyłączą prąd to raczej z przyczyn ideolo a nie z powodu tego że gazu nie ma a prundu nie da się wytworzyć. Problem prawdziwy to linie przesyłowe i infrastruktura, u nas niemal w takim stanie jak hamerykańska. Znaczy Wy się nie bójta Wilka Złego, bójta się Lisa Chytrusa i Sroki Plotkarki! :-D

      Usuń
    3. Ja nie mam jakichś tam bardzo czarnych wizji, ale liczę się z krótkimi wyłączeniami, i to głównie z powodu naszych polskich zaniedbań w zakresie modernizacji sieci przesyłowych. Ze względu na to, że się zdecydowaliśmy jakiś czas temu na fotowoltaikę, to się tym tematem interesuję. W moim rejonie póki co nie ma problemów, ale są takie miejsca, gdzie falowniki się wyłączają, bo rośnie napięcie w sieci, a elektrownia nie ma możliwości magazynowania, uruchamia się więc zabezpieczenie falownika i domowa instalacja się wyłącza. Polska dostała kupę kasy unijnej na modernizację tradycyjnych elektrowni, między innymi po to, żeby one mogły magazynować energię ze źródeł odnawialnych i rozprowadzać następnie do odbiorców. Nie bardzo wiadomo na co ta kasa poszła, ale na pewno nie na to co trzeba. Mamy więc mnóstwo nowych instalacji wytwarzających prąd, których krajowa sieć nie może w pełni wykorzystać, a z drugiej strony wiadomo - potrzeby rosną. Tak więc blackout może być skutkiem zarówno braku paliwa jak i - paradoksalnie - nadprodukcji energii z OZE. A na mojej wsi bywały wyłączenia z różnych powodów, choćby po wichurach czy innych awariach. Więc świeczki po domu porozstawiane zawsze są, z zapałkami tuż obok, coby nie szukać po omacku :).

      Usuń
    4. Oczywiście że z powodu ideolo i balon próbny. Ale niech Wilka Złego, Lisa Chytrusa i Srokę Plotkarę dopadnie !!! Sraka monstre przynajmniej. Małpa Fiki-Miki i Knur Nienażarty, oraz też podejrzewam że biorą udział. Biedne jednak rzeczywiste zwierzątka łącznie z nami, człowiekami. One bo do ich postaci dorabiamy cechy ludzkie, człowieki bo takie głupie i mają w sobie potworność nie zwierzęcą.

      Usuń
    5. Małgosiu, tak mam wizje niewesołe. Ratuję się jak mogę, leki grzecznie biorę, zajmuję się pierdołami kombinujacymi, dopieszczam futra (JAKIE TO SZCZĘŚCIE ŻE SĄ), czytam. Świeczki i lampy parafinowe są u mnie od zawsze, tak jak i zapas podgrzewaczy. Tylko olej do lamp muszę dokupić, nie było ostatnio nigdzie, ale podobno Castorama ma. Ale sama widzisz co jest, i tak, szybko lepiej nie będzie.

      Usuń
    6. Ja jestem w zasadzie życiową optymistką i zawsze powtarzam, że nie w takich czarnych du... się bywało, zawsze jakoś damy radę :). Ale z drugiej strony wolę być przygotowana - tak bez przesady, ale na pierwszy i krótki kryzys czy blackout jakikolwiek. Nie żyję sobie całkiem beztrosko, ale i nie panikuję. Nie zakładam, że sklepy zawsze będą zapchane towarem w dostępnych cenach, że w kranie pitna woda będzie bez przerwy i prawie darmo itd. Różnie może być, ale to nie znaczy, że zamierzam budować schron i robić zapasy na wieczność.

      Usuń
    7. Mła świeczków ma, jeszcze dokupiła. Najgorsze to że mła lubi jak świeczki ładne a ładne oznacza sami wiecie co - odpowiednią cenę. Wrrrr. Zapasy to u nas zawsze są, wicie rozumicie Małgoś jest stara gospodyni. Co ja wam tu pisać będę - tachałam te kilogramy, a razem ze mną nieświadomi że któś inszy też tacha, tachali synowie Małgosi. W razie czego otworzymy garkuchnię dla jak to mawia pan dzidek, samotnych i niezdyscyplinowanych. ;-) Na tematy naszej infrastruktury przesyłowej mła popełniała wpisy dawno temu. Niedobrze, Edna znów zażąda ptasiego mleczka za trafność prognoz! A doopsko ma już takie późnojesienno - zimowe! ;-D

      Usuń
    8. Sorry, Wam napisałam niegrzecznie z małej litery. Małgoś mówi że najsampierw się traci poczucie formy a potem to już degrengolada, z libacją w miłym towarzystwie na końcu drogi upadku.

      Usuń
    9. Na wszelki wypadek to kupię na pewno choć butelkę denaturatu i przerobię jedną z puszek na palnik. Filmik widziałam😀. A teraz idę po bilet, jutro praca w K. Odpowiem Wam porządnie jak wrócę😀

      Usuń
    10. Praca w K.? Brzmi intrygująco :)

      Usuń
    11. Piesko, muszę. Bilet kupiony, sprzęt spakowany (monitor i laptop). Przynajmniej kilka dni będę jeździć, trzeba zrobić porządki. Baaardzo mnie to brzydzi, ale trzeba. Oczywiście będzie odwiedzona Daglezja, roślin już prawdopodobnie żadnych nie kupię (no, chyba że domowe), nie pora na nasiona, ale znów sobie popatrzę i może uprowadzę jakąś osłonkę.😀

      Usuń
    12. Świeczki i zapasy popieram. U mnie i tak ZAWSZE musi być lekki nadmiar zapasów, bo inaczej robię się niespokojna. Z mojej Babci się to wzięło, ona też musiała, choć ciut naprzód mieć. Geny ominęły Mamę, szczęśliwa by była gdyby sprzedawano mąkę, cukier i sól na szklanki😀. Ja tacham, klnąc, ale tacham, choćby po to, by móc w razie czego się podzielić, także jadłodajnia dla niezdyscyplinowanych, to jak najbardziej. I tak, wróżce Ednie ptasie mleczko!!!!

      Usuń
    13. A ja myślałam, że coś fajnego Ci się trafiło. Mam przynajmniej nadzieję, że trochę grosza Ci wpadnie.
      Zapasy zawsze mieć musiałam, z domu to wyniosłam, o czym się poniżej rozpisałam (o matko, jak obszernie! Przepraszam, poniosło mnie!). Mąka, cukier, trochę zamrożonego, tak żeby miesiąc przeżyć. Teraz duży dom daje większe możliwości. Pół metra kartofli zamówione :) Dla nas i reszty rodziny, która sobie u nas przechowa, a ja jadąc do miasta im podrzucę.
      Przemyślcie z Bobusiami topinambur. Rośnie jak chwast, ładnie wygląda, bo to w końcu słonecznik, a bulwy jadalne nawet na surowo (nie żeby pyszne, ale jadalne - taka trochę mdława rzepka)

      Usuń
    14. Jakie przepraszam???!!! Jestem wdzięczna. Kawał historii przypomniałaś, nie do pojęcia dla małolat (w całym Auchanie tylko ocet?! Niemożliwe!) ale uświadamiająco, że cholera trzeba spiąć poślady i się nie dać. I o to chodzi, my rozpuszczeńcy mamy w rodzinach świadectwa dzielności, nie żeby same Bohatery, dziamdzie w większości też dały radę😀.

      Usuń
    15. Kamasje i psizęby oraz tulipany też jadalne😀. Dzikich jadalnych i bez topinamburu trochę jest, powiem, ale z namowami spasuję, nachał ze mnie wyszedł i bez topinamburu. Jęzor prawi mi odpadł, a ze skutecznym namawianiem różnie. Muszą sami, mogę jedynie podać info.

      Usuń
  5. Mam wszystko na prąd, w tym piec gazowy, który też bez prądu nie pochodzi, jak już napisała Małgosia, też myślę nad tym, jak się choć trochę zabezpieczyć. Kupiłam kuchenkę gazową, muszę jeszcze dokupić butlę, zrobiłam zapasy świec, żywność zawsze mam , może nie w ilościach hurtowych, ale ze dwa tygodnie spokojnie opędzę :) Na całkiem czarną godzinę kupiłam sobie w tym roku w ramach pamiątki z Winobrania starą żeliwną kozę- piecyk z fajerkami. Oficjalnie ma posłużyć do zbudowania wędzarenki ogrodowej, ale i do ugotowania czegoś na zewnątrz może posłużyć. W domu mam kominek, więc zamarznąć też nie powinniśmy. To jeszcze tylko tę butlę gazową , baterie do radyjka, zapałki i worek kocich chrupek dokupię i można będzie poczuć się pewniej...
    Róża faktycznie trochę za bardzo się rozpędziła, miejmy nadzieję, że za bardzo to kwitnienie jej nie osłabi przed zimą. Siewek czarnego bzu się pozbywacie ? Warto coś zachować, przetwory z jego kwiatów i owoców są przepyszne i w dodatku lecznicze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś do przodu, ja w bloku kozy nie postawię. Szkoda, nie mogę, ale pamiątka z winobrania jak najbardziej słuszna. U mnie bedzie kuchenka turystyczna. Niechby i najprostszy patent, ale coś musi być. Taaaak, ja też będę zapasować, niby futra mają zapas na miesiąc, ale tak ŻRĄ przed zimą!!!
      Róża jest nieobliczalna, tak jej się zrobiło po podlaniu utlenioną, przedtem chorowała, tak jak prawie wszystkie😔. Koleżanka obok pompuje ile wlezie we wzrost, co też nie najmądrzejsze. Ale co zrobić. Nie rozumieją tłumaczeń.

      Usuń
  6. No właśnie, dyskusja zeszła na potencjalny blackout czy inne kryzysy, a ja też miałam zapytać dlaczego tego bzu się pozbywacie? Jakaś bzowa inwazja, czy rośnie nie tam gdzie powinien?

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie z różami, napracowałyscie się, że hej. Tez myslalam ,ze moze ocs poogroduję .Chcialam zasponsorowac corci jakies iglaki, ale nie dotrliśmy w koncu do szkólki, gdzie jest sprzedaż,bo kolo niej to tylko są uprawy. Fsjne są roze okrywowe, jestem nimi zachwycona, bo kwitną bardzo dlugo.

    ..
    W drodze do corki kupilismy piecyk na naftę, tanio, używany. No i trzeba cos tam gromadzić, swieczek wiele nie mam,zapałki mam,dwie male butle na gaz. piec kaflowy a nawet wegiel w piwnicy jest. Drewno na wiosce. Zapasow żywnosciowych nie mam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trylogię Baztan ci polecam do obejrzenia . W zamian za ten efekt hipnozy (mój tata mówił że się śmiał na tym w głos) efekty dobre ale. ..

      Ja też nie mam zapasów... Kilka puszek z rybą... Klusek ze dwa opakowania .... No nie wygląda to dobrze.

      Usuń
  8. Bzowa inwazja i tam inwazja gdzie nie powinna. Na ogrodzonym terenie jedno solidne wielopniowe drzewko (małe drzewko właściwie😀 i za nic nie dam go ściąć, choć kwiaty ma już za wysoko) i dwa ciut mniejsze, oraz moc młodych wciskających się między tuje. Niech rosną na zdrowie, Bobusiowa Beatka robi z kwiatów wino, a ja tępię tam gdzie muszę. Tych siewek drzewnych jest więcej, klonów i jesionów już nie będziemy przesadzać i siewki wyrywane zawsze. Inne czasem są przesadzane, w tym roku nie da rady. A jeszcze inne, takie jak siewki cisów i berberysów są chowane do momentu aż będą większe i są przesadzane. Ostatnia, tegoroczna siewka berberysu zadziwiła mroczną urodą, (czekoladowa z bardzo mikrą brzoskwiniową obwódką listków) przebarwiła się na jaskrawą strażacką czerwień 😀. Nie wiadomo jaki pokrój będzie miał krzak, jak na razie siewka nie ma ochoty się rozkrzewiać, świeci tą żarówiastą czerwienią pojedynczy pęd dwudziestocentymetrowy. Ładnie świeci 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dwa berberysy, kocham je i nienawidzę jednocześnie :). Nienawidzę w momentach, kiedy muszę je okiełznać, czyli przyciąć, przynajmniej raz w roku, bo to odmiany rozłożyste bardzo i owszem pięknie wyglądają jak się tak rozrosną i porozkładają, ale dookoła są też inne ważne rośliny i muszę im miejsce robić. Jednego chyba jednak będę musiała całkiem wyciąć, bo konkuruje z moim najcenniejszym ogrodowym okazem, czyli 25-letnią azalią pontyjską, wspaniale kwitnącą co roku, ale wymagającą przestrzeni i powietrza wokół siebie. Kocham natomiast berberysy za te cudne kolory, ciemnobordowe od wiosny do jesieni, a potem jaskrawoczerwone w pomarańcz idące, a w lecie jeszcze obsypane milionem drobnych kremowych kwiatków, do których zlatuje się mnóstwo bzykaczy i motyli. Taka trudna miłość, można powiedzieć :).

      Usuń
    2. Berberysy są od niedawna, trudne oblicze miłości na razie się nie pojawiło. Kilka lat rośnie przy róży żółty, on już solidny, ale cięcie przechodzi łagodnie. Te siewki berberysów to sraki naptały😀, tak jak i pojawiające się w dziwnych miejscach pędy dzikiego bzu, małych tuj, winorośli. Dzikiego wina i mniej dzikiego. Wyobraź sobie, że w jednym pojemniku z wodą pojawiła się krwawnica i pałka wodna. Też sraki naptały 😀,

      Usuń
    3. Eh, znam ten trudny związek z berberysem, mam piękny, rozłożysty krzew, który tnę dwa razy w roku i który katuje mnie okrutnie. Raz już postanowiłam go eksmitować , ale poległam przy próbie wykopania go. A teraz jest taki piękny, że znowu mięknę :)

      Usuń
    4. O, to, to, dokładnie tak mam :))). Cięcie berberysu to masakra nieziemska! Ale jak pięknie wygląda :))).

      Usuń
    5. Czyli czeka mnie trudne oblicze miłości, bo małych (na razie) trochę jest😀

      Usuń
  9. Czas za szybko mi dziś gna, nie wyrabiam, a muszę się przygotować na jutro. Rany boskie, jak ja wstanę?!!!
    Więc odpowiem tak odnośnie tych zabezpieczeń. Tak. W minimalnym choć zakresie trzeba. Wiadomo, jesteśmy rozpuszczeni, nie mamy takich szans przetrwania jak ludzie na własnym gospodarstwie, ale kombinować trzeba. Nie da rady przygotować się na wszystko, ale zwierzaki zabezpieczyć, kawę czy herbatę trzeba móc zrobić zawsze i nie musieć siedzieć o ćmoku. Chociaż tyle😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dokładnie. Mam nadzieję, że jakiś poważny i długotrwały kryzys energetyczny nam nie grozi, a przy krótkich wyłączeniach to nie muszę obiadu z trzech dań gotować, no ale miło by było przy świeczce wypić chociaż gorącą herbatę, więc jakiś awaryjny palnik by się przydał. Przypomniałam sobie, że mamy tzw. kozę kupioną dawno temu z jakimś zamysłem stworzenia letniej kuchni, w razie czego się ją uruchomi :).

      Usuń
    2. No. Też mam nadzieję. Koza dobra rzecz😀.

      Usuń
  10. Wyprowadziłam się z miasta, bo już wtedy miałam obsesję wojny i koszmaru blokowiska bez wody i prądu. Ja z miasta uciekłam, a wypadek tylko przyspieszył wdrożenie wcześniej podjętej decyzji.
    Zapasy zawsze miałam, ale żywność od początku plandemii mamy zbunkrowaną w większych ilościach (nasz proboszcz na jakichś ogłoszeniach niemal nakazał, żeby wieś się zaopatrzyła i nie dała się omamić ekologią piecową; tzn. jak kto chce, to niech bierze dopłaty na te panele, na te gazy, ale pieców nie wywalać! Żeby w każdej chwili można było do nich wrócić. A nasz proboszcz to mądry i dobry człek jest) No to mamy jedzenie, dla zwierząt też mam zapasy, które uzupełniam regularnie, mamy ogrzewanie gazowe i kominek, ale w tym roku zakupiliśmy dwie kozy. Jedna będzie zamiast kominka - bo to i ogrzeje i się da na tym coś ugotować, a druga będzie ogrzewać górę domu. Studnie też mamy. Czuję się dość niezależna. Mam nadzieję, że niepotrzebnie się tak zabezpieczamy, ale nie rozumiem ludzi, którzy uważają, że żabka pod domem będzie zawsze i rozwiąże ich problemy. Muszę dokupić świec i zapałek.
    Myślę, że wszyscy przez skórę czują to samo - 70 lat bez wojny, to bardzo długo; za długo i coś pierdyknąć musi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze że udało Ci się zwiać z miasta. I jaki mądry proboszcz!
      Tak, czujemy że coś jest na rzeczy, przynajmniej ja. Wizja bloków pozbawionych wody, prądu i ciepła jest straszna i prawdopodobna. Łatwo wykonać. Niech to!!! Już jako szczyl męczyłam Mamę żeby pod miasto, gdzie trudniej żyć, ale łatwiej przetrwać. Tfudziałka była niezadowalającym kompromisem, do niczego. Daleko i z trudnym dojazdem, niewielka, okradana regularnie, z dwoma nieprawdopodobnymi gnojami w roli dalszych sąsiadów. Z wodą i prądem jednak niezależnym od miejskich instalacji. Łojciec sprzedał, ja nie protestowałam, miałam dosyć, bo rzeczywiście dokopało mi. Trochę mimo to szkoda. Nie wiem czy zagrożenie TERAZ jest realne, być może nie, OBY. Przypominają mi się jednak lata kryzysu i stanu wojennego, i nie mam złudzeń - teraz to może być ściema, ale prędzej czy później nie będzie wesoło. Strach jest, w stanie wojennym też był. Mogą sobie historycy twierdzić że nierealny, ale przecież pamiętam jak było. Baliśmy się i naszych i wkroczenia Ruskich. Granaty z gazem łzawiącym odrzucane spod bloków przez sąsiadów, mistrzostwem świata był rzut w otwarte okno suki, kolejki po wszystko, swoją nocną wędrówkę od koleżanki po godzinie policyjnej - bo autobus nie przyjechał. Za szczylowata byłam na konspirę ale i tak miałam kilka razy rewizję torby że szkolnymi ksiażkami. Co się wtedy strachu najadłam to moje.

      Usuń
    2. Oj tak! Proboszcza mamy wybitnego (dwa fakultety i zesłanie na wieś o czymś świadczą, he, he) a do prostych ludzi wali prostym językiem. Bo tu straszne animozje są we wsi jeszcze z dziada pradziada nawiezione z Kielecczyzny (bo pierwsi stamtąd przyjechali; proboszcz mi kiedyś powiedział, gdy gościł u nas na kolacji: "dobrze Dorotka, że oni się już nie podpalają..."), więc wali im/nam o miłości bliźniego i pomocy sąsiedzkiej na ciężkie czasy. Może to coś da takie kapanie na mózg.
      Myślę, że chomiczenie na ciężkie czasy rodacy mają w genach. Regularnie z pokolenia na pokolenie głód i strach w oczy zaglądał. Strach pamiętam i czołgi na ulicach. W naszą bramę wstrzelono właśnie gaz łzawiący - trzy miesiące wejść się nie dało i do drugiego piętra sąsiedzi musieli się wyprowadzić (my na piątym). Siostra - niepokorna licealistka - z dachów koktajlami Mołotowa ciskała i mozolnie produkowała kasety z Kaczmarskim i resztą na starym Kasprzaku. A strach był, bo nasze osiedle przez Odrę tylko z ruskimi koszarami... Cała rodzina w konspiracji, ojciec i jego dwóch braci. SB nie wiedziało, którego mają namierzać (chodziło o ojca), a przez pomyłkę zgarnęli młodszego brata, który za ojca odsiedział internowanie. Ojciec organizował Arcybiskupi Komitet Charytatywny przy Gulbinowiczu (tak, tak tym samym, którego teraz poniewierają i w błocie tarzają, a ja wiem jak było i ilu ludziom pomogli, bo ich osłaniał); szła pomoc internowanym. Żeby dostarczać paczki do rodzin internowanych byłam używana jako przykrywka - po godzinie policyjnej ojca z małym dzieckiem przecież nie zgarną... W domu drukarnia ojca naszego obecnego premiera, bo mama pracowała z jego mamą (cudowna kobieta! jego komentować nie będę). Rewizje, że wszystko nawet z szafek kuchennych wywalone i aresztowania na 48 godzin na porządku dziennym. Babcia repatriantka, która przechwytywała kartki całej rodziny i obrabiała dwie działki pracownicze swoich dzieci tym sposobem zapewniając aprowizację. Babcia też twardy człowiek. Jedyna we wsi nie oddała Niemcom żaren, jak szli zabierać konie, to wsadziła swojego najmłodszego zestrachanego brata na ogiera, zacięła konia i cały tabun za nim poszedł w las - i tyle Niemcy dostali! Bimber pędziła, żeby małe dzieci i rodzeństwo w wojnę utrzymać, a po wojnie dokonywała cudów, żeby jeszcze póki się dało rozbitków rodzinnych, którzy tam zostali z kołchozów wyciągać i do Polski sprowadzać. Mama wspominała, że ich małe mieszkanko (takie robotnicze w poniemieckim familoku) było punktem przerzutowym, pełne wymęczonych, głodnych obdartusów,którym udało się dzięki babci z tego sowieckiego raju umknąć i których babcia rychtowała na nową drogę życia.
      No to sama rozumiesz, że tacy przodkowie zobowiązują i też tacham zapasy, jak również mam nadzieję, że w czasach parszywych będę umiała zachować się jak należy. Też mam nadzieję, że mnie ten egzamin ominie, ale przez skórę czuję, że może niekoniecznie...

      Usuń
    3. Egzamin może nas minąć teraz, ale będzie, tu się zgadzamy. Może w innej formie niż przewidujemy, i wiesz co? Tak naprawdę, w ciężkich opresyjnych czasach niby lepiej być mrówką niż konikiem polnym, ale i tak najlepiej po prostu mieć szczęście, któremu trzeba pomagać i tupetem i bystrościa oraz czym się da. Byle nie swołoctwem. Banałem tu strzelam, nie poradzę, sama prawda przemawia przez powiedzonko że lepiej się bez dupy urodzić niż bez szczęścia. Chociaż co to za życie, bez dupy? Może ze szczęściem bezdupnemu by wyrosły trzy? Tak sobie myślę, niezależnie od kryzysów i nieszczęść, że dorównać przodkom trudno, przynajmniej ja mam kompleks. Ani mi się śni rola bohaterki, żadne takie Winnetou, im przecież też się nie śniło, zwyczajni dali radę. Przy szczęściu damy i my.
      Ludziska rodem z Kielecczyzny? Uparciuchy zapiekłe. Bywają świetni, ale rzeczywiście, urazy się ich trzymają długo, faktów których nie chcą widzieć szybko nie zobaczą, a jak zobaczą to stwierdza że to wszystko nie tak, bo wiedzą swoje i już. Ale czy reszta krajan radykalnie inna? No nie bardzo. Scyzoryki, podpalenia, ciupagi i cepy w robocie mogą zdarzyć się wszędzie. Proboszczowi nie zazdroszczę.

      Usuń
    4. To są nas dwie zakompleksione. Boję się, że nie dorastam, za duży cykor ze mnie i żaden materiał na bohatera. Trzeba robić co nam instynkt dyktuje i tyle. Mnie dyktuje chomiczenie. Wiadomo, że schronu budować nie będę, ani gromadzić mąki w ilościach przemysłowych, bo zatęchnie, ale "skromniutko ot, na własną miarkę, majstrujmy coś, chociażby arkę" czyli "róbmy swoje, może to coś da; kto wie?" ;)

      Usuń
    5. Tak, dokładnie w punkt😀

      Usuń
  11. Ja zamowie Mefiemu karmę i w grudniu też się postaram mu zamówić. Dokupimy mu zapas kurczaka i zamrozimy. I żwirek zamowie 4 worki w grudniu i będą koty bezpieczne.
    My się zabezpieczymy też ale za dwa tygodnie. Teraz surwiwal do końca miesiąca. W domu smarkanda - tylko ja się trzymam na razie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie tak od razu. Pomalutku. Myślę że trzeba, choć w minimalnym zakresie Kocurku i to mimo tego że.byc może teraz nie będzie żadnego złego. Chyba już tak trzeba będzie stale kombinować bo świat jest nieobliczalny. Zdrowiejcie ❤️

      Usuń
    2. Racja. Świat głupieje i nie znamy dnia ani godziny kiedy zgłupieje do reszty.
      Drożdże sobie kupcie ze dwie paczki i zamroźcie - tanie, zajmuje niewiele miejsca, a jak masz drożdże i mąkę toś król. Utylizacja też trudna nie jest, bo jak się nie wykorzysta do pieczenia, to można pyszny fałszywy móżdżek zrobić - i smaczne i zdrowe bo dużo wit. B.
      Olej idzie w górę, weźcie sobie w Biedrze kilka butelek kupcie, bo jeszcze jest po 7. I majonez - długi termin przydatności ma - daje radę zamiast masła, od biedy zamiast oleju można na nim coś usmażyć, a jak się doda mąki, łyżkę śmietany czy jogurtu i jajko to daje fajne ciasto racuchowe. Ja w takim smażę kawałki kurczaka, nawet na teflonie bez tłuszczu daje radę. Można same racuszko-blinki z niego zrobić lub jakąś jarzynę w tym usmażyć. Dobre jest. No i miód. Też się nie psuje jak dobry. Zawsze mam tak ze dwa słoiki majonezu i kilka miodu w domu, nawet bez widma wojny ;)

      Usuń
    3. Rady zanotowane. Majonez kupiony, olej jest. Z K przywiozłam zapas kawy, bo bez niej nie żyję. Ograniczyłam do dwóch, ale muszą być. Drożdże kupię, rzeczywiście bardzo dobra myśl 😀. Szaleć nie będę, ale jeszcze troszkę pomalutku dokupię różności 😀.

      Usuń
    4. O to muszę po olej ludzi wysłać.

      Usuń
  12. Omg może jakiś wpis surwiwalowy. Gubię się w screenach komentarzy 😹

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana. Generalnie to chodzi o to by ani nasze stwory ani my nie ucierpiały za bardzo. Więc dla nich karma, piasek, dla nas skromny zapas, na tyle duży by nie podżerać futrom ani nie patrzeć łakomie na futra. Woda w baniaczku jednym czy w dwóch. Światło, ciepło i możliwość zagotowania wody na kawę czy herbatę, trochę tego co przyjemne, choć może zbędne. Nikt nam do tej pory nie mówił i wyraźnie nie mówi że może to być konieczność. A może. Cholera.

      Usuń
  13. Z,tym zamrazaniem to klopot, bo jak prądu braknie to klops. Słoikowanie lepsze i suche zapasy. Konserwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie że lepsze suche i konserwy. Ale to też znak, jak my rozpuszczeni energią.

      Usuń
    2. Niejasno napisałam. Po prostu, tak jest, że człek sobie nie zdaje sprawy jak się zrobił zależny od wygód.

      Usuń
  14. Oj tak, rozpuszczeni i wygodni, i zalezni!

    OdpowiedzUsuń