Czytają

poniedziałek, 8 stycznia 2024

Notatka 541 kulinarnie.


Ozdóbki, linki i melodyjki dodam później. Może potem coś dopasuję. Nie zdziw się Czytaczu. Na razie padam, energii starczyło mi dziś tylko na pisaninę, dziwny dzień, zmarnowany, bezsilny. 


Post powstał ponieważ niezbyt mądry komentarz umieściłam u Taby. Ale ręce opadają, dzieje się kołowrotowato-chorowato i u Kocurro. Jak by mało miały do tej pory. Nie chcę ani snuć czarnych przewidywań, ani ziać nadzieją. Zatyka mnie.  Obie walczą i są dzielne. Obie mają o siebie dbać. A podopieczni mają wysiłki docenić i wydobrzeć, najlepiej szybko, zanim opiekunki padną.  

🍀🐾🐈🐾🍀

Napisałam że może gdyby karmić zdrowo ale niezbyt smacznie to chorowitki tak by się nie rwały do chorowania. Błąd, choć błąka mi się po czaszce myśl i nie da rady tak całkiem jej wygonić, że szpitalne żarcie jest tak słynnie kiepskie celowo. 

Trzeba dopieszczać, stosownie do potrzeb, więc dobre jedzonko, opieka i czasem opieprz w ramach pieszczot. 




Powyżej pieśni o kulinarnym dopieszczaniu. Nie tylko o kulinarnym. 
Mnie osobiście to by się przydał taki pocieszacz, dla chorych niewskazany, dla mnie z umiarem.


 

W związku z tą mało sensowną uwagą poprzypominały mi się rozmaite różnej klasy wyczyny kulinarne. Moje.

Na suszarce garnek po zupie co zdrowa, średnio pożywna, nawet smaczna, ale rwać się do powtórki dania nie będę.

Dynia, czerwona fasola nielubiane i omijane, ale trzeba było wreszcie przerobić otrzymaną kiedyś dynię. Wytargowałam podarunek takiej niewielkiej, tłumacząc że nie chcę się z olbrzymem tłuc po mieście, nie dam rady objuczeniu. A groziły mi takie byki co to oburącz nawet nie da rady nieść. U kumpeli dynie zrobiły w ubiegłym roku totalną aneksję przełażąc z wyznaczonej miejscówki zbyt bliskiej kompostownikowi i rodząc owoce ponad normę. Więc bezlitośnie rozdawała, a ja, wiedząc po tej otrzymanej że terroryzuje darami, upewniałam się że na pewno już dyni nie dostanę. Tak kocham. 

Można podobno dyniowo wszystko, w ciasta i marynaty również, ale jakoś nie miałam entuzjazmu do przerobu daru i tak sobie pomarańczowa zdezelowana kula była i była w kuchni. No są takie surowce kulinarne co to do nich nie mam serca. Zdaje się że każdy ma takie.  Za fasolą delikatnie pisząc bardzo nie przepadam, tak jak i za grochem. To Łojciec przytargał dziesięć puszek, zużył cztery i teraz ja otworzyłam jedną. Strasznie głupio wywalać dobre, a fasola jest jeszcze jadalna. Tak na oko i groch jest jadalny, też zostawiony przez Łojca.  Dwa kilo? Trzy? Coś pomiędzy, zajął ten groch spore plastikowe pudło. 


Skład zupy u mnie był następujący. Połówka dyniowego miąższu rozprażona w wodzie z kostką rosołową, przetarta do ugotowanych półmiękko z drugą kostką pokrojonych ziemniaczków, wwalona do garnka fasolowa zawartość puszki i dogotowana całość do miękkości ziemniaczków. Pieprz, śmietanka i pokrojona natka. Niby dobre, obiektywnie na pewno, ale mało jakby syte, ale gdy zupka konsumowana z chlebkiem z mielonką dało radę się nasycić.. Może gdyby dodać mielonki do zupy byłaby lepsza? I dwie puszki fasoli i więcej natki.... Druga połowa dyni jeszcze jest, zamrożona.

I tak lepsza ta zupa niż kiedyś efekt wymysłów co tu zrobić ze szpinakiem.  Bo zrażona zostałam potężnie do tego produktu w dzieciństwie i wręcz wstręt miałam. Gęsie gówno bez smaku, a raczej z tak wstrętnym odorem że smak się cofał do poziomu bardzo minus. 

Unikałam jak zarazy przez ogrom lat.  Kiedy koleżanka była na strasznej diecie, zdaje się że duńskiej, przynosiła to świństwo i jadła, to ja jeść nie mogłam nic, nawet po pracy pamięć niezbyt pozwoliła.   Dieta poskutkowała dla nas obu, ona zgubiła osiem kilo, ja z trzy-cztery, tak od samego patrzenia jak ona je. Jako skuteczna, dieta była co kilka miesięcy powtarzana, zawsze z mojej strony z takim samym skutkiem, chudłam, może nie tak jak za pierwszym razem ale jednak. 

Szpinak odchudza, sama prawda. 

A potem pomieszkiwała u mnie kuzynka, po niej zostały dwie torebki zielonego. Wyprodukowany zawijaniec, mocno pikantny i czosnkowy, taki do krojenia na kawałki,  dał ze strony Łojca komentarz : 

- Makowca to ty lepiej nie piecz.

Owszem, czysto zewnętrznie wytwór był makowcowaty.

Pod koniec powtórnego pomieszkiwania kuzynki, jak okazało że szuflada zamrażarki zatkana do zacinania się  torebkami mrożonego szpinaku, to z mojej strony nastąpiła załamka, jedyne na co się zdobyłam to prośba do Łojca by sam zużył. Bo to on nabył, widział że kuzynka je i nie dotarło że jeść będzie już nie u nas. Nie zużył. Były i były. Chciałam rozdać, nikt nie chciał, za to zarzucona zostałam przepisami. Część wykorzystałam, nigdy nie zachwycając się efektem i każdy tylko raz. Co zrobić, nie kocham produktu. Przynajmniej gotowanego, na surowo to on w pełni jadalny i nieśmierdzący,  co przyjęłam z dużym zdziwieniem. 

Potem trafiłam na przepis który dał nadzieję ujrzenia dna szuflady, przepis na ciasto "zielony mech" lub "zielony las" obie nazwy funkcjonują.  Katowałam nim równo każdą okazję, sama też jadłam, owszem jadalne. Przepisów pełno, ja miałam do zużycia mrożony, ale ładniejszy kolor wypieku gdy się użyje surowego. Ludzie pieką używając zamiast szpinaku jarmużu lub liści buraków, tego nie testowałam. 

Ale znudziło mi się. Już nie było z mojej strony takiego parcia, szuflada dała się otwierać i wkładać do siebie coś tam obok zielonych torebek, w trakcie ich usuwania okazało się że dno szuflady wyłożone opakowaniami rybnych paluszków, z nimi poszło szybciutko.  Nie pamiętam czy zielone torebki były gdy dostałam hopla żeby upiec ciasto czekoladowo-miętowo-śmietankowe. Chyba tak, chyba nawet wywaliłam ze trzy gdy nawaliła zamrażarka.  Czekolada miała być w roli polewy i warstwy dzielącej zielone od białego. O ludzie, jakie cyrki wyprawiałam żeby zastąpić obornikowy odorek szpinaku miętowym!! Mielenie miętówek dodawanych do cukru, mieszanie szpinaku z miętą,  nie da rady za nic na świecie. Mięta traci podczas pieczenia zapach, źle wróć, inaczej. Zniekształca się w taki niezbyt, być może to szpinak jej szkodzi,  więc gdyby upiec zielony mech z samej mięty?.... Nie próbowałam, mięta dodana do szpinaku się nie sprawdziła. Szpinakowy odorek nie bez powodu maskowany czosnkiem, nawet czosnek w zestawie ze szpinakiem traci czystą czosnkowość. Mocne wonidło musi być, a olejku zapachowo miętowego nie ma, kropli Innoziemcowa w aptekach nie uświadczysz -  byłam już skłonna do użycia kilku kropel. Te do aromaterapii są niespożywcze, niestety. Najbardziej udana próba to ta, gdzie do ciasta pieczonego wg. przepisu na zielony mech dodany w solidnej dawce olejek arakowy, cukier wsypany do ubijanej śmietanki w całości był pyłem ze zmielonych landrynowatych miętówek. Upierdliwe mielenie, młynek rzęził, blisko szklanka pyłu a i tak miętowość nie powalała. Ostatnia próba była na tyle udana że doczekała się pochwał, jednak nadal bardzo odległe to ciasto było od wymyślonego ideału.

Swoją drogą pod wpływem pisania uknuł mi się planik upieczenia zielonego ciasta z samej mięty. Rośnie w Bobusiowie, jest już na tyle rosła że zaczyna być inwazyjna. Byle pamiętać o pomyśle gdy mięta będzie bujna....

Co do fasoli, to kiedyś i z niej robiłam ciasto. Np. w ramach prezentu na imprezę dla niepiekącej przyjaciółki. Nosi nazwę "Tort kasztanowy" i chwalone, choć nikt nigdy nie zgadł z czego ono. Przepis wymaga użycia olejku o zapachu migdałów, całego dużego lub trzech małych co jednak dużą przesadą. Jeden mały i niecały starczy. 

A co tam, podam. Karnawał jest, cukier krzepi, nawet jeśli medycyna uważa że ciału cukier szkodzi, to ducha jednak krzepi. 










To co powyżej, to dzieła cukiernictwa klasy już bardzo wysokiej. Rosjanie w tym celują. 

Dzynks w tym, że ciasta  wg. tego przepisu mogą być rozmaite. Nie bez powodu zbieram przepisy łatwo poddające się modyfikacjom. Więc mimo że pisalam o cieście z fasoli, to wcale z tej fasoli nie musisz piec Czytaczu. Może masz z nią tak jak ja ze szpinakiem.  

Przepis baza jest idealny dla tych co nie mogą mąki, nie zawiera jej prawie wcale. Bo jest mąka w używanej w przepisie tartej bułce, ale ta bułka może być spokojnie zastąpiona kaszą manną, mąką ryżową czy wiórkami kokosowymi.

Wypróbowane i wielokrotnie wykonywane ciasta o różnych smakach. Takich.

- makowiec bez mąki

Mak. Zalać wrzątkiem tak by było z centymetr wody nad, przykryć talerzem. Po ostygnięciu odcedzić i zmielić, żadnego bardzo długiego moczenia i żadnego trzykrotnego, wystarczy raz przy drobnym sitku, ważne by wszystko zmielić. Pomocne powtórne przemielenie kilku łyżek, tarta bułka wysypana do maszynki. Z zapachów najlepszy olejek rumowy, kilka kropel dodać do maku od razu po zmieleniu.

- fałszywy tort kasztanowy

Fasola typu Jaś. Namoczona i tu nie da rady oszukać, te kilka godzin musi być, ugotowana w osolonej wodzie do miękkosci, odcedzona i zmielona. Do niej od razu po zmieleniu dajemy jeden niecały mały olejek migdałowy, ile go to do przetestowania własnego, trzy olejki w żadnym wypadku, ogromna przesada, ale mocno migdałowo ma być.

- tort marcepanowy, marcepanowiec

Migdały, sparzone metodą makową, obrane zmielone przy sitku mniej drobnym, olejek cytrynowy, sok z cytryny tu ilość soku zmienna, z całej małej cytryny lub z połówki dużej. 

- tort orzechowo-czekoladowy

Orzechy. Potrzebna maszynka-tarka ale i tak trzeba doprowadzić starte do konsystencji bardzo gęstej masy, mlekiem, najlepiej goracym. Podejrzewam że można zrobić tak jak z makiem lub migdałami, ale nie testowałam, mam tarkę-maszynkę. Olejek arakowy lub rumowy, malutko.  

- kokosowiec

Wiórki kokosowe. tu potrzebne rezerwowe wiórki, tak dwie-trzy łyżki maximum. Zalać gorącym mlekiem, najlepiej w przejrzystej miseczce, tak do jednej czwartej wysokości wysypanych. Przykryć talerzem, poczekać z dziesięć minut i powgniatać wiórki jak najgłębiej. Część zmięknie lekko się rozpuszczając część całkiem się rozpuści. Wymieszać, ostudzić. Mogą zbyt silnie się rozpuścić, wtedy dosypać rezerwowych, jeśli nie ma to dać dodatkową łyżkę tartej bułki. Ma być masa podobna do pozostałych, gęsta. Aromat arakowy, malutko, bo kokosowy zapach nie jest szpinakowy. 

Te wypróbowałam. Pewnie z innymi masami też można, przecież na tej samej zasadzie jest "zielony las" czy też "zielony mech".  Wiem że kiedyś był tort "prunelkowy" z masą z suszonych śliwek, kto wie, może ktoś się odważył z burakiem np..... albo z dynią czy marchewką.  Ludzie pieką, choć myślę że składniki niekoniecznie w "moich" proporcjach.  

Czy ciasto będzie codzienne, czy może wytworne, to już zależy od formy, dodatków do ciasta, przełożenia masami, ozdobienia polewami. Zawsze warto do wersji "codziennej" sypnąć trochę bakalii. Zawsze warto przy wersji świątecznej zostawić część kremu by zaklajstrować na gładko boki przed wylaniem lukru czy polewy,  zastanowić się czy ciasto ma być jednolicie  jasne/ciemne czy krem ma z nim kontrastować. Czy bardziej słodki krem przy gorzkiej polewie, czy może ciasto nasączyć i czym. Albo jednak smak nie taki istotny, forma ciasta ważniejsza.

No dobra, masa-baza jest, jedziemy. Głównie będziemy ucierać oraz bić pianę.

Przydatne mogą być okrągłe wafle do wyłożenia tortownicy, małej jeśli wypiek ma być tylko z polewą, większej gdy przewidziane warstwy. Lub papier. Typowe smarowanie blachy i osypywanie bułką może się nie sprawdzać, w wypadku form jednoczęściowych masakra, wersję makową wyrywałam po kawałku.  

20dkg lub 30-35 dkg suchej bazy 

8 lub 12 jajek wyjętych wcześniej z lodówki

3/4 szklanki cukru lub jedna lekko czubata szklanka

 3 łyżki tartej bułki, bardziej czubate przy proporcji na 12 jajek

olejek zapachowy.

Proporcje na dwanaście jajek dotyczą naprawdę dużej tortownicy lub blaszki. Cukier jest już ograniczony, tu Czytaczu nie kombinuj za pierwszym razem bo wyjdzie Ci chleb makowy np. 

Włączyć piekarnik. 180 stopni ma być mniej wiecej. Nie mam termoobiegu, więc nie napiszę jak lepiej, góra, dół czy oba. U mnie grzeje od dołu, przepis jest z lat siedemdziesiątych, podał cukiernik korzystający z lepszego pieca niż piekarnik kuchenki, więc może ten termoobieg. 

Oddzielić żółtka od białek, ucierać żółtka dodając do żółtek stopniowo cukier, zostawiajac jedną łyżkę cukru. Do utartych żółtek dodawać bazę, ucierając. Dodać tej tartej bułki lub zamiennika bułki jeśli wcześniej nie wysypana do masy. Białka ubić z odrobiną soli na sztywno, cukier dodać gdy piana sztywna i jeszcze troszkę pobić. Pianę dodajemy w dwóch-trzech porcjach, delikatnie mieszamy przy użyciu dwóch łyżek. 

Do formy, do pieca, po czterdziestu minutach zerknąć jak to wygląda. Może z termoobiegiem będzie inaczej, ale u mnie zawsze musiałam dodać z dziesięć minut do przepisowych czterdziestu. Poczekać z dziesięć minut z wyjęciem ciasta. Ostudzić. 

Kombinacje z masami i polewami możesz robić jakie tylko chcesz Czytaczu. Nikt nie broni. Wszystkie warianty mogą być bez przekładania, wtedy jednak ja dosypuję bakalii, już po nalaniu w formę na wierzch ciasta i to najczęściej jest żurawina. Część zatonie, część nie. 

Mam oczywiście sprawdzone kombinacje co z czym. Wersja makowa krojona na dwa blaty, na dolny krążek czerwony kwaśny dżem, na to krem z kaszy manny na miodzie (w kremie rodzynki lub żurawina, lub coś innego, jeden rodzaj bakalii), przykryć górnym płatem, załatać kremem połączenia, zalać czekoladową polewą. Możesz pokroić na trzy krążki, da się, choć sztuka lepiej wychodzi w dniu po pieczeniu.  Ozdóbki niekoniecznie, a jak już to z elementów niesklepowych. Fasolowo-kasztanowy wypiek ma krem budyniowy lub z manny z kroplą aromatu pomarańczowego na podkładzie z dżemu z gorzkiej pomarańczy, dżem też na kremie, w formie raczej kleksów niż warstwy, przykryć górnym blatem, zaklajstrować połączenia kremem. Cukier puder do solidnego oprószenia. Tak było w przepisie na tort kasztanowy i tego nie zmieniam, pasuje do siebie wszystko, chociaż zamiast dżemu pomarańczowego można użyć innego, dawca przepisu zaznaczył. Pewnie właściwy dżem  trafiał się rzadko. Ciasta makowego nie nasączam niczym nigdy, pozostałe czasem. Gorzką herbatą z wódką obrywa orzechowy, krem czekoladowy z masą rodzynek i czekoladowa polewa i się można cieszyć smakiem, tu też wszystko pasuje. Migdałowy jak dla mnie nie potrzebuje żadnych bakalii, mas i nasączań, wystarczy biały lukier. Ale jak wystąpił jako napity tort z kremem cytrynowym, to się nie zbłaźnił. Kokosowy robiłam raz, udał się, owszem, ale ponieważ np. Dziecko kokosu nie lubi, to nie do końca przetrenowany a może być świetny. 

Kombinuj Czytaczu. 

He, tak wyszło, jakbym piekła na okrągło. Od lat już bardzo rzadko się zdarza, ale się zdarza. 

Pisała R.R


piątek, 5 stycznia 2024

Notatka 540 domowy księżyc z odzysku

Wyciągnęłam go tydzień temu ze śmieci.

Wcale nie dlatego że mam zwyczaj wyciągania czegokolwiek ze śmieci, dość często zabieram wystawione obok śmieci różności, prawda, ale ściśle ze śmieci to raczej nie. Tym razem wyciągnęłam jednak z kontenera na plastiki,  po prostu potrzebny mi był szkielet abażura, bo obiecałam że coś wymyślę żeby zaopatrzyć w ładną osłonę Beatkową lampę. Bo mają, taką wyjątkowo piękną, niestety bez abażura. I tu jest problem, lampę kupili z abażurem bardzo uszkodzonym i dobranym widać że wtórnie i zastępczo, słusznie wywalili. Tyle że teraz lampa nie do użytku, a nic, ale to nic gotowego wzorniczo nie pasuje, no za cholerę. Jak pasuje tak mniej więcej do lampy, to nie pasuje do Bobusiów i miejsca gdzie ma stać. Jest co prawda netowy sklep gdzie można zamówić, ale raz, ceny zdziercze, dwa nie mają w ofercie pasujących wzorów. A mnie wpadł w ręce kawałek materiału stworzonego po to by być abażurem do Beatkowej podstawy, to co, wysyłać kretonik i zamawiać czy może zrobić? Zrobić. Tylko pasujący szkielet do tegoż, kurs z YouTube i byłoby super. .  Zaczęłam polowania na szkielety abażurów.  Ciężko jest, całych i nie takich mam już kilka, obietnica była złożona z pół roku temu..... Kłopot bo nasadzenie abażura musi pasować do oprawki żarówki, ona absolutnie nie do wymiany.  Więc kiedy zobaczyłam że jest w kontenerze z plastikami reklamówka na pewno z abażurem to wyciągnęłam, bo w końcu może się nada.  W domu się okazało że abażur się nie nada, nie taki rozmiar uchwytów, a w torbie oprócz abażura jest zdezelowana i z uszkodzoną oprawką mosiężna lampka. Skoro przyniosłam i chyba ładna, to może doprowadzę do użytku.  Wystarczyłoby podokręcać nagwintowane elementy, dać nową oprawkę i pomyśleć nad kloszem.

Najpierw podokręcałam i wywaliłam zepsute. Przy okazji się wydało że lampka z Zakładów Sprzętu Oświetleniowego POLAM w Wieliczce. Z 1954 roku. No ładnie.

Siedemdziesięciolatka. 

Tylko jak ona tak stara, to użytek raczej nie za pomocą Castoramy, przydałoby się mieć klosz, szklany i biały (mleczne warstwowe szkiełko w podstawce), porządną starą oprawkę z porcelany lub ebonitu... Skąd coś takiego wziąć? Może jednak Castorama.

Castorama odwiedzona, pochodziłam i zrobiłam w tył zwrot. Nie pasowało mi do antyku. 

Lampa bardzo nie chciała iść "na wolne", bo wczoraj remontowiec przy mnie wynosił z remontowanej klatki sąsiedniego bloku stare lampy, potłuczone banie-klosze, pęki kabli z grudami tynku. Wymieniają. W oku mi błysnęło, potłuczone skorupy gdyby były całe to może  by pasowały.  Spytałam czy jest może jeden cały klosz, bo mi potrzebny, chciałabym. Pani poczeka, od góry idziemy, jeszcze będziemy wyrywać, to może się uda nie stłuc. Po piętnastu minutach dostałam dwa mocno brudne komplety - klosze na mur beton osadzone w metalu, z części metalowych zwisało gdzieś tak po metrze kabli. Podziękowałam z całego serca, zabrałam dar trzymając jak najdalej od siebie i wlokąc za sobą kable. 

Co za fajny remontowiec...

W domu zagwozdka, jak do diabła się zdejmuje te banie?! Wymieniają bo nie da rady wymienić przepalonej żarówki??!!!

Jeden klosz stłukłam, wtedy się okazało że prościzna. W jednym "kinkiecie" oprawka taka jak trzeba, dosztukowałam do staruszki. Klosz mniej więcej pasuje, no hura! 

I he he, elementy dodane są mniej więcej równolatkami lampki. Ona naprawdę chciała świecić.

Klosz myłam okropnie długo, pocąc się ze strachu że stłukę, no ale udało się i jest tak.


Wydaje mi się że nie ma co cudować, jest dobrze. Kto wie czy nie lepiej niż z kloszem produkcyjnie oryginalnym, naśladującym klosz lampy naftowej. 

Co do zgromadzonych szkieletów, to zaczęły mi tupać po mózgu różne pomysły. Zobaczymy co się z nich wykluje.

Domowy księżyc pasi stworkom, lubią jak się świeci. Tu panowie, Ryszarda IV Waza aktualnie uznała że musi zapchać godny dżdżownicy przewód pokarmowy i zaraz zacznie pyskować że mam NATYCHMIAST dać saszetkę. Na razie smętna warta przy suchych kulkach. 


Póki się zastanawia jakimi obelgami mnie obrzucić, to może jeszcze zdążę wstawić aktualne foty światełek kuchennych, tak mi przypasowały że mam ochotę zostawić je na dłużej. 


Jutro już idą królowie. Hmmm.

A Ryszarda już pyszczy tą swoją słodką mordeczką. Już już mamusia daje....

Pisała R.R. 

wtorek, 26 grudnia 2023

Notatka 539 rocznica zbudowania mostu grunwaldzkiego

Co właściwie świętujecie o świętujący? No?

Czy narodziny Dzieciątka?  Czy może wigilijny stół jest bez Dzieciątka? Co wtedy świętujecie?

Powodem powstania postu jest mój bunt.

Od lat wysłuchuję z rozmaitych kierunków napływających stwierdzeń że Święta są Świętami Bożego Narodzenia, że wszyscy ci co świętują a nie uczestniczą w życiu religijnym nie mają prawa do Świąt. Poglądy wyrażane delikatnie lub autorytarnie. 

Z drugiej strony to Święta na tak wielu np. kartkach świątecznych coraz bardziej bez Dzieciątka i Jego narodzin. Samo świętowanie też coraz bardziej bez Narodzin w wielu domach.  Nie do przyjęcia trynd dla niektórych. 

Żeby było jasne, niech dla wierzących będzie  świętowanie Boskich Narodzin. Dzieciątku się należy. 

Ale co do tych niewierzących świętujących nieprawnie bo bez Narodzin.... 

Brednia. 

Nic by mnie  w tym dwugłosie nie tykało by dać swój głos, gdyby nie zdanko kuzynki

A CO WŁASCIWIE ŚWIĘTUJESZ?

Skierowane do Rodzinnego Dziecka. 

Do tej pory zdania olewałam. Ale to się właśnie zmieniło. 

Mam potężną część rodziny mocno wierzącą, uczęszczającą do kościółka z regularnością zegarka, uczestniczącą w życiu parafialno-kościelnym czynnie i zapałem. Wszystkie sakramenty dla nie kleru zaliczone z pompą, chór, prace w kancelarii parafii i na rzecz parafii, kursy katechetyczne,  pielgrzymki, kółka różańcowe, robienie młodocianych za ministrantów, Rycerze Chrystusa, no wypas, a wymieniłam tylko to, co bez grzebania w pamięci samo wyskoczyło. Myślę że to nie wszystko. Nie wiem w sumie co dla nich ważniejsze, czy wiara, czy poczucie wspólnoty które daje udział w życiu parafii i wierne uczęszczanie na msze. 

Pytająca kuzynka z tego nurtu.  Starsze pokolenie za przykładem swoich rodziców (a moich Dziadków) jest tolerancyjne, uznając że mocna wiara to dar i nie każdy go dostał. Ja mocnej nie dostałam. Och, żadnych wątpliwości co do istnienia Boga-Absolutu absolutnego, ale już multum co do reszty, zwłaszcza co do konieczności zorganizowanej kościelnej religijności. Niemniej uznaję i szanuję wiarę i sposób jej wyrażania mojej rodziny, nie dyskutując w temacie. Ani z formą, ani z treścią. Szacunek jest obopólny. 

Żarłabym się z nimi wściekle, gdyby prezentowali postawę tego pana lub podobną w typie. Wspomnienie z czasów dojazdów do K. i z powrotem. 

Pomieszało się z pociągami, jeden miał jakąś usterkę na tyle drobną że nie wypadł z rozkładu, ale zamiast przed pociągiem przyśpieszonym jechał za. Oba opóźnione. W Z. pierwszy wjechał na peron pociąg przyspieszony, czyli taki, który nie zatrzymuje się na najmniejszych stacyjkach. Były zapowiedzi, ale leciwy gościu z różańcem w łapie i krzyżykiem na szyi spytał czy dojedzie do właśnie takiej stacyjki. Odpowiedź dostał chóralną, że nie, że to przyspieszony, że zaraz będzie ten jego. Gościa to mało zachwyciło. Huknął:

-PRZYŚPIESZONY?!! TO JEDŹTA Z BOGIEM I ROZPIERDOLTA SIĘ NA PIERWSZYM ZAKRĘCIE!!!!

Z takim ogromem nienawistnej pasji i wścieku to było, że nas, w tym pociągu co miał się rozpierdolić na pierwszym zakręcie, zatkało. Jak klątwa. Absolut jednak był łaskawy, dojechaliśmy, ale gościu dokąd mi skleroza pamięci nie wyczyści stał się dla mnie wzorcem fatalnego chrześcijanina. Przefatalnego. 

Więc nie, moja rodzina nie ma takich zachowań. Prawie generalnie nie ma też skłonności do wartościowania ludzi, ich nawracania i nauczania, ta pytająca kuzynka drobnym wyjątkiem.

Pytanie byłoby całkowicie niewinne, gdyby nie fakt, że ona ma jednak te skłonności, więc sierść u mnie w momencie na sztroc. Byłoby kogo nawracać i pouczać w gronie rodzinnym,  poczynając na upartego ode mnie, poza tym jest wątła część rodziny zdecydowanie antyklerykalna,  młodsza i jeszcze młodsza część rodziny już tak po całości  religijna nie jest. Owszem, sporo  "wiernych" solidnie, ale  i kilkoro podobnych mnie i parę sztuk takich co określają się jako ateiści. Rodzinne Dziecko jest antykościelne i określa się jako ateistka np.  



W kontaktach rodzinnych światopogląd religijny nie ma wielkiego znaczenia, wszyscy odebrali podobne wychowanie, są spadkobiercami rodzinnych tradycji, w tym tych związanych z obchodzeniem świąt. No ja i reszta tych bardziej "anty" darowujemy sobie chodzenie do kościoła, choć ja pasterki swojego czasu uwielbiałam i od kościoła nie uciekałam. Nie uważam że trafi mnie piorun gdy wejdę do, ale zbyt często trafiał mnie podczas kazań szlag - więc się nie pcham. 

Ale ta tolerancja wzajemna zaczyna pękać. Ryska na razie maluteńka.

Młoda ateistka ze swoją rodziną mają  choinkę, stół z tradycyjnymi daniami. Prezenty i życzenia by dobrze się działo.  Młoda  lubi i swoją rodzinę i tę formę świętowania. 

I na twarzoku Młoda życzy wszystkim znajomym wesołych świąt. Widać na pierwszym obrazku, obrazek zajumany z obrazków tatusia.  

I tu to pytanie. A co właściwie świętujesz?

Jak odpowiedzieć na tak zadane pytanie? 

Najwłaściwsze chyba, ale też wymagające wejścia w dyskusje byłoby zapytanie co świętuje pytający.  I jak oraz dlaczego. 

Żeby nie było, powtarzam,  świętowanie radosnego przyjścia kluczowej postaci jest zasadne i trzeba oraz należy, no ale jednak przy pełnym uznaniu że jest powód i prawo coś tu delikatnie i niedelikatne zgrzyta... 

Bo. 

Łupiemy. 

Bo poza ideą, czyli Boskimi Narodzinami Zbawiciela, to wszystko kradzione i nie chrześcijańskie, łącznie z terminem.   Nic dziwnego że "okradziony" nie może powiedzieć co właściwie świętuje. I dlaczego, bo ideę pierwotną skutecznie wykopano za horyzont. Zostały dekoracje oraz samo świętowanie. No serio, co jest chrześcijańskiego w wigilii?  Gdyby dobrze poskrobać być może nie ostały by się jako chrześcijańskie ani kolędy, ani opłatek, ani nawet modlitwy czy nocna pasterka. Bo choinka, prezenty, życzenia, wspólne biesiadowanie przy szczególnym menu, takim o magicznym działaniu, jasność którą wprowadzamy do domów, sianko - nic wspólnego z chrześcijaństwem nie mają, poza oczywiście wielowiekowością zawłaszczenia. Samo pojęcie wigilia, w znaczeniu straż, czuwanie w oczekiwaniu na nadchodzące, też być może przytulone z wierzeń i obrzędów wykopanych za horyzont. Tak podejrzewam. 

Termin Świąt podejrzanie bliski przesileniu zimowemu, tak jak Święto Zwiastowania Pańskiego podejrzanie blisko równonocy wiosennej. Kiedyś czytałam gdzieś że Zbawiciel urodził się wiosną lub wczesnym latem, nawet to miało przekonujące wyjaśnienie astronomiczne, przyjęłam do wiadomości i zaakceptowałam. Teraz Wikipedia podaje mniej porządnie uzasadniony termin urodzin w październiku. Tu bym tak łatwo go nie przyjęła za wiarygodny, no ale on i tak bardziej prawdopodobny niż obowiązujący świąteczny czas. Termin świąt dla mnie zawłaszczony, łatwiej było zawłaszczyć niż zwalczać istniejące i dobrze zakorzenione święto. Termin, dekory, sposób świętowania.

Nie do końca jednak, gdyby przetrzepać dekory, szopka może by się ostała, żadne tam choinki i reszta. Z tym że nawet w wypadku szopki nie dałabym głowy że nie ma ona starszych niż chrześcijańskie korzeni. Za żaden z elementów świętowania głowy bym nie dała że on czysto i ściśle chrześcijański, kolędy owszem, ich treść tak, ale że śpiew to już nie bardzo, śpiewanie dużo starsze. Poszukaj zresztą Czytaczu, może znajdziesz jeszcze coś. 

A Idea Świąt, ta stara,  czy na pewno wykopana? 

Co świętowano?  Wiemy że święto było związane z przesileniem zimowym. W najciemniejszym, zimnym i nieprzyjaznym czasie. Czasie groźnym dla słabych, trudnym do przetrwania. Więc myślę że miało łączyć stado, nakarmić głodnych, ogrzać, dać nadzieję że będzie jaśniej i lepiej, odpędzić czające się siły zła. Te siły zła też przecież do tej pory np. w kulturze germańskiej gdzieś tam majaczą, te Ruperty, Krampusy, Grinche. Aaa, nie, nie wiem czy Grinch to przypadkiem nie wymysł ściśle filmowy. Nieistotne, nasze Turonie i Kostuchy wcale nie były do bardzo niedawna oswojone, a po coś łaziły. 

Wniosek jest jeden, to było dobre święto, bo inne nie miałoby żadnego sensu w takim czasie. Być może też świętowano nadzieję na życie po śmierci lub bardzo ważne narodziny, cholera wie, a być może Dzieciątko dodane jako bonus jest jedynym Dzieciątkiem kiedykolwiek świętowanym, uosobieniem samego dobrego - w tym i nadziei. Dla chrześcijan głównym dobrem, chociaż kradzionymi dekoracjami i terminem nie gardzą,  wręcz niektórzy  uważają że wszystko ich i tylko ich. Przez zasiedzenie chyba, bo sami nie wymyślili. A co do Absolutu obecnego w świętowaniu, to myślę że też był. Nie da rady inaczej, tak myślę, że nie ma stuprocentowych ateistów, drobny promil wątpliwości czy może jednak Absolut jest, wydaje mi się że być musi. W drugą stronę, to myślę że też prawdopodobne że u najmocniej wierzących jest promil wątpliwości. Tak wydaje mi się że jest po ludzku, choć upierają się że skąd, gdzie tam, zero, absolutne zero wahań. 

Nie robię tu rankingu co lepsze i właściwsze z wierzeń, jakiekolwiek by one nie były. Nie da się, tych byłych po prostu nie ma.  Być może te "pogańskie" były z odrażającymi praktykami typu zabójstwa ludzi w ofierze,  być może były "humanistyczne" i łagodne, tak łagodne że dały się wykopać. Nie wiemy. Całe to aktualnie modne odwoływanie się do przedchrześcijańskich wierzeń uważam że o kant tyłka można potłuc. One minęły, wykopane i nie ma jak porównać. Nie ma wiarygodnych źródeł, są zlepy przypuszczeń. Możemy tylko się domyślać że była w nich uwzględniona jakaś forma życia po śmierci.  Ślady tylko zostały, powtarzam, w tym i nasze święto, to listopadowe Wszystkich Świętych, a ono świadczy, że zmarli nie przepadali w nicości. Dekoracje i rytuały wryte w aktualną chrześcijańską religię. Są. Nie analizujemy, ale one są.   Były na tyle ważne, wyraziste i zakorzenione, że nie dały się usunąć. Może niektóre z elementów świętowania są jeszcze starsze, sięgają w mrok dziejów tak daleko, że obchodzili święta z nimi kanibale? Ogień, uczta, gromadzenie rodziny-stada, one pewnie na pewno były.  Tu daję sygnał że tak jest z większością świąt, podszewkę mają starą, bardzo starą. Nie pytamy dlaczego jajko na Wielkanoc. Co ma wspólnego z Chrystusem. A nic nie ma.

Ci, co Święta mają bez Najważniejszego Dzieciątka, uważam że nie mają łatwo z odpowiedzią co właściwie świętują wobec takiej skali zawłaszczenia. Ale wcale to nie znaczy że mają nie świętować lub się kajać że święta bez Dzieciątka. I dotąd nikt z nich jakoś nie bąknął, że niech pytający zabierają szopkę z Dzieciątkiem i świętują recytując kolędy w październiku, bez elementów co mają niechrześcijański rodowód. To dopiero może nastąpić. 

No. 

Istnieje jeszcze odpowiedź na zadane pytanie taka, która chyba potwierdzałaby intencje pytającej kuzynki. Czyli:

Świętuję komercyjne święto, główne dla wciskających chłam handlowców, święto wyżerki i laby. Kiczowatych plastików i reniferów oraz dżingobeli wszechobecnych. 

Czyli jestem pustakiem, dla którego cenne gówno w papierku i napchany kałdun. Płaściutko i płyciutko.

Tylko że to byłaby czysta nieprawda. Nawet dla tych co dla nich powyższe zdanie jest prawie prawdą, to jednak  podstawowe znaczenie ma ta iskierka o której tak dobrze i trafnie pisze Tabaaza. Tu. Nie znam na szczęście ludzi dla których nie byłaby istotną. 

🎄🎄🎄

Ileż tłumaczeń. Bez gwarancji że trafią, kuzynka jest odporna. 

To już lepiej odpowiedzieć że świętuje się 113 rocznicę budowy mostu Grunwaldzkiego. Oddany do użytku w październiku 1910, czyli pasuje, he, he.  Tak zrobiło Rodzinne Dziecko. 

Z kuzynką to ja sobie swoją drogą porozmawiam przy okazji, nie jest to groźba, ale coś muszę zrobić żeby mi sierść nie stawała dębem. Na szczęście jest porządnym ludziem, dobrze by było żeby nie stała się dziadem z dworca w Z. Nie lubię dziada do dziś. Kuzynkę lubię. Dziecko też. Dobra wola, obie mają, gościu z dworca nie miał za grosz. Czym zawracał głowę Najwyższemu? Strach się bać. 

A co do konieczności nawracania, to myślę że niekoniecznie. Dziecko jest na etapie takim  że na pytania i wątpliwości teoretycznie sobie odpowiedziała, może niekoniecznie ostatecznie. Bo każda odpowiedź jest przez nią obracana i nicowana, w sprawdzaniu czy na pewno słuszna. Szuka, taka natura teriera. I wychodzi mi że nie ma tak, że pierwsza odpowiedź jedyna, myślę, że dopiero się okaże jaka będzie ta ostatnia, uznana za naprawdę właściwą, o ile będzie taka.  Dorosła jest, myśląca, z dobrym charakterem i sercem. Udała się. Lubię jak ludzie mają dobry charakter, dobre serce i myślą. Mogą myśleć inaczej niż ja. Czemu nie?  Lubimy sobie myśleć że nasze poglądy i wiara jedynie słuszne. Ale gwarancji że tak jest nie ma. Podejrzane nawet by było gdyby była gwarancja, i sorry przerażają mnie tacy co myślą że ją mają na użytek wobec reszty ludzkości. Na swój użytek, to niech im będzie na zdrowie. 


Za dekoracje robią nieliczne w miarę wyraźne cykanki dekoracji u Bobusiów. Moc tego i wszędzie, czego mój srajtfon nie docenił.  Oni jadą po całości, w łazience straszą tacy goście. 


Pisała R.R.


A to mój kuchenny świąteczny ozdobnik. Bez światełek i z. Wolę bez. Kokardką zaopiekowały się futerka, już cała ich, ale myślę że i bez niej może być.



Ps 1. Pisałam o pustakach, gdzie podstawową wartością świąt to pełny kałdun i gówno w papierku. Refleksja mnie naszła że to krzywdzące i też niesłuszne. Pełen kałdun i gówno w papierku też być powinny. Bo co, głodne święta i bez radości z materialnego byle czego to takie świąteczne i super? No nie.  

Ps 2. W przewrotny sposób most Grunwaldzki ma niektóre cechy dobrych Świąt, odpowiedź Dziecka niekoniecznie od czapy. Most łączy, i daje szansę na dalszą drogę, otwiera ją. Czyli daje nadzieję na ciąg dalszy. Tak jak w wymiarze niematerialnym robią Święta, z całym swoim bogactwem znaczeń. 

poniedziałek, 18 grudnia 2023

Notatka 538 stonowany luz i inne dźwiękowe kontrasty

Szanowny Czytaczu, post jest o piosneczkach i z piosneczkami które są kontrastem do aktualnie przebojowych i tryndy. Albowiem jakiś czas temu przedawkowałam przymusowo dźwięki tryndy. Nie żebym się rwała do przedawkowywania brzmieniami tryndy, nie reaguję też na nie specjalnie nerwowo, ale z własnej woli i sama nie przedawkowała bym nigdy. Ale stało się. 

Umilkło u mnie radio oraz odtwarzacze płyt. Cisza totalna. I dobrze, bo gdybym usłyszała choć kilka sekund dźwięków tryndy, to nawet nie wiem co by się stało. Coś paskudnego pewnie.     

Dźwiękowa fobia jednak mi mija i zaczynam słuchać, skrzętnie omijając to co aktualnie świąteczne, nieświatecznie modne i poważne oraz przeżywające. I ekstatycznie radosne.  I świąteczne. I jeszcze raz świąteczne. Bo to jeszcze nie czas i za straszność uważam fakt, że w sklepie spożywczym znów od regału z nabiałem od listopada dobiegają mych uszu dżingobele zdecydowanie świąteczne. Strach podchodzić do twarożków i śmietan. Niby kiedy puszczać ten świąteczny ogrom dźwięków, po Mikołaju przecież można, ale w tym roku świąteczne rozpasanie dźwiękowe coś wnerw u mnie nasila..... 

Starocie sobie puszczam, takie stosunkowo nowe starocie co to nigdy nie były przebojami. "Stonowany luz" Bajora to nie wiem dlaczego się nie stał przebojem, to mój bajorowy naj-naj, jeden z kilkunastu.

Z przebojowatoscią tego co słucham jest słabo, choć zdarza się.   Kiedyś np. uznałam że najlepszą piosenką z wielce przebojowej sprezentowanej mi płyty Brodki jest ta, nie mająca szansy zaistnieć na radiowej antenie bo koleżanki piosenki hiciory.


Długo po premierze płyty piosneczka jednak stała się hiciorem, koncertowym.  

Oj, mogłabym Ci tu Czytaczu zapuszczać rozmaite dziwa, powodując u Cię przedawkowanie akustyczne. Więc nie.  Atualiów muzycznych w tej mojej playliście nie ma właściwie, dopiero teraz nieśmiało sprawdzam co grają, i w te pędy wracam do swoich ulubionych, choć ze dwie-trzy nowości to nawet całkiem ok. 

Muzyczne ulubione każdy ma swoje.  Niekoniecznie ulubione ze względów muzycznych. 


Tu wstawiam po strasznym czasie utwór co to go mi podły blogger nie dał wstawić w swoim czasie - notatka 106. Pasuje, bo na nim widać co jest oprócz muzyki ważne w tym czego słucham. 



Duś, duś gołąbki, czyli piosenka o nieudanych wczasach.  Piosenkowe produkcję Andrusa są wspaniałym kontrastem do smętnych pieśni głęboko i przeżywajacych, już obojętnie co przeżywających, a takich obecnie pełno i przeżywają na całego. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć tych, co czasem odstępują od szastania emocjami. Emocje doceniam, owszem, ale aktualnie to jakby nie. Bardziej pasują mi te stonowane.


Święta jednak idą,  już nie będę się odzywać w ich temacie (chyba żeby jednak), więc na stonowanym luzie życzę Ci Czytaczu. Mam zawsze problem z tym czego komu życzyć, więc przyjmij że życzę tego czego Ci trzeba. 



I tytuł stosunkowo nowy artysty nie nowego. On umie w luz, a miejmy nadzieję że tytuł w kontekście Świąt nie będzie proroczy. 
Proszę bardzo, artysta Lech Janerka, tytuł to "Dupa jak sofa". To kołysanka, taka wredna, na pobudzenie. Przewrotna, a nie wiem czy pisałam, niekoniecznie przepadam za oczywistościami. Tu mam trochę wyrzutów sumienia, ta pseudokołysanka nie jest z krainy łagodności. Ale ogólnie sennie jest, chociaż u mnie nie, młot pneumatyczny chodził u sąsiada. Już wieczór a jeszcze odzipujemy te straszne dwie godziny.



Już daję Ci akustyczny spokój Czytaczu. 
Zrobiłam sobie urodzinowy post-prezent muzyczny z tego co lubię, ale już go starczy, tego prezentu chociaż bardzo promilowy-wycinkowy. 

Zdrowia, dla Cię i Twoich, no i oczywiście tego co Ci trzeba Czytaczu.

Pisała R.R.

niedziela, 10 grudnia 2023

Notatka 537 zima, cholera.

Ale są tacy, co kochają. 

Dla nich, a także dla tych co nie kochają dwa filmiki. Jeden schowany pod ikonką zimoluba, drugi widoczny od razu. 

🐼


Spodobały mi się i tak właściwie to publikuję żeby (co już napisałam)  się podzielić i żeby mi nie przepadły w odmętach.

No. 

Po trzecie dlatego post, że u Kocurro było namiętne wetowanie. Straciłam już rachubę ile stworków i ile razy wizytowało weta. Będzie jeszcze kardiolog.  Więc koszty jeszcze urosną. Och, wiem, człek decydujący się na stworzenie powinien brać pod uwagę i koszty wetowania. Ale w wypadku kumulacji wszystkie kalkulacje szlag trafia. Strach do tego dochodzi, bo przecież kilka tygodni temu odleciało u Kocurro wychuchane kociątko. Być może oprócz słabszej z racji butelkowego chowu kondycji, kociątko miało też po rodzicach odziedziczone słabizny - więc strach o rodzeństwo kociątka, czy nie odleci. Strach o pozostałe.

Link zamieszczam. 

🐈

R.R. pisała

Ps. No i musi być uzupełnienie (Małgosiu przepraszam, komentarz już napisałaś), bo przecież wcale nie chcę żeby mi uciekły te zdjęcia z tego bloga. Uważam że urzekające, bajkowe wręcz, warte zatrzymania dla przypomnienia że cholerna  zima  potrafi być piękna.  Treść też warta przeczytania. 

❄️

środa, 6 grudnia 2023

Notatka 536 kamienne kwiaty



Znów kamienne i roślinnie. Dawno nie było, teraz jest bo: 


Bo niech się przydadzą te zgromadzone foty.

Bo wcale a wcale nie mam ochoty pamiętać o świętach. 

Bo strasznie biało za oknem, tym bardziej strasznie że biel taka już ciut złachana miejskoscią. 

Bo zima kalendarzowa jeszcze nie przyszła, a już jej nie chcę. 

Wreszcie bo nie mam siły na opisywanie domowizny, grypowanie trwa. Wypadałoby, allle może w następnym poście, może będzie lepiej. A coś już by trzeba.


Więc. Takie kwiaty.  Były już jakieś, wcale nie wykluczam że jeszcze będą.  


W poniższej doniczce podejrzewam drobne szachrum, doniczce i dolnej warstwie liści człek się przysłużył, roślinka jednak ważniejsza, a urosła bez człeka. 


Tym razem Czytaczu, pozwoliłam sobie na pokazanie kilku roślinnych aranżacji, a także na to, roślinom towarzyszyły np. żaby. Wszystko mineralne, ten puchaty kobierzec tak podobny w puchatości do kwiatów kocanek to kakoksenit (cacoxenite), gdzieś dalej jest w wersji ciemniejszej. 


Nie da rady uniknąć pewnych powtórzeń. Azuryt potrafi ułożyć się w różę czy chryzantemę, potrafi też udawać liście, turmaliny mogą być tulipanopodobne, koralowcowate, wazonowate. Związki wapnia mogą być kwiatem, grzybem, mchem itd. W sumie to każdy minerał potrafi zaskoczyć. Niby są takie co teoretycznie wiemy jak ich cząstki powinny się układać w kryształy, ale pomiędzy tym co nam się wydaje a tym jak w rzeczywistości się układają jest przepaść wypełniona bogactwem form. 

 



































































































































































































































No. Wysypałam, wcale nie wykluczam że jakiejś foty nie zdublowałam. Nara Czytaczu, a raczej teraz Oglądaczu.

R.R. pozdrawia