Czytają

czwartek, 19 maja 2022

Notatka 431 wtorek wyprawowy

Poczytałam sobie troszeczkę o dobrutkach wnoszonych w ciało i psyche przez rośliny rosnące bez człowieczej pielęgnacji. No no, potęga..... Zachciało mi się, nie żeby jakoś drastycznie, trochę mi się zachciało. Miodek mniszkowy np.  Zebrałam kwiaty, a co.

Pierwsze podejście do mniszkowego miodku przegrane, i to podwójnie przegrane. Po pierwsze, taki złoty kwiatkowy zbiór trzeba obrabiać natychmiast, a ja nie mialam siły działać w sobotę po bobusiowaniu, z kręciołą na karku. Wyłożyłam kwiatki na papier, by robaczki wyszły i tyle było mojego sobotniego przerobu. Wykłada tak się na pół godziny-godzinę, i trzeba działać dalej. A u mnie leżały, po upływie doby okazało się że pierwsza klęska już jest, ślady po złocie zostały, a podwiędłe koszyczki zawierają w większości nasienniki. Udałam że tego nie widzę, niefajnie jednak wychodziło, a w końcu przypaliłam i wywaliłam całość. Porażka. Ech. Trudno.  Następna próba za rok.

Ale......

Zachciało mi się też antocyjanowej bzowej herbatki. A u Bobusiów jedyny mikry bez-lilak jest biały, antocyjanów w bieli mało lub wcale. I już przekwita. W dodatku walczy biedaczyna jak może z Bobusiowem, ziemia tam lilaków nie lubi. Gdzie rosną bzy? Takie dostępne, bujne, o ciemnych kwiatach najlepiej? Znam miejsc w Cz-wie kilka, ale jest problem, bo przemysł blisko, trujący. Bzy są na Osonie (koksownia), przy Cmentarzu Żydowskim na wałach wokół i przy kanale Köhna. Tylko że wały z ziemi przycmentarnej (zawierają odłamki kości, cmentarne mury nie mieściły wszystkich grobów) i z odpadów pohutniczych i to takich szlakowych, samo zło..  I jeszcze bzy i głogi rosły kiedyś przy wałach Warty, ale tam była ostra ścinka nadbrzeżnych zarośli. Dziecko doniosło, że bzy to chyba na Złotej Górze są. No to wtorek wyprawowy..

Cel Złota Góra.
















Bo Cz-wa, oprócz Jasnej ma jeszcze Złotą. Górę.

Złota Góra, wzniesienie na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej, punkt widokowy w obrębie miasta Częstochowy w dzielnicy → Zawodzie-Dąbie, w odległości 2 km od centrum miasta. Nazwa Złota Góra, która pojawia się w 1474 w dokumencie króla Kazimierza Jagiellończyka, należy do nazw topograficznych, odzwierciedlających element krajobrazu; określenie „złota”, jest związane zapewne ze złożami wapienia (podobnie jak Jasna Góra). W zachodniej stronie wzgórza eksploatowano od dawna wapień jurajski używany do celów budowlanych. Eksploatację na skalę przemysłową zapoczątkowano u schyłku lat 50. XIX w; na przełomie XIX i XX w. działało tu kilka zakładów wapienniczych: m.in. „Saturn” (→ Joachima Dawidowicza, potem inż. → Wiktora Abrama Dawidowicza, w czasie wojny przedsiębiorstwo → Ludwika Buhlego, po 1945 Zakłady Cementowo-Wapiennicze Rudniki przy ul. Srebrnej 32/36), „Emilia” (braci Henryka i Filipa Rozenbergów), zakłady → Izraela B. Mejtlisa (przy ul. Złotej 136) „Adam”, „Calcium” oraz piece wapienne systemu Rüdersdorfa. Po 1945 (do lat. 80) eksploatację kamienia wapiennego prowadziły Częstochowskie Zakłady Przemysłu Materiałów Budowlanych. Podczas okupacji niemieckiej na Złotej Górze znajdował się niemiecki obóz jeniecki → Stalag 367 Czenstochau (Warthelager), od 1941 przetrzymywano tu wziętych do niewoli żołnierzy radzieckich. Upamiętnia to tablica przy ul. Mirowskiej. Przez Złotą Górę przechodzi turystyczny Szlak Orlich Gniazd. W 2010 na szczyt wzniesienia doprowadzono drogę, w 2011 otrzymała nazwę ul. Złotogórskiej. W 2011 w części Złotej Góry został utworzony Park Miniatur Sakralnych.


Bogdan Snoch, Mała encyklopedia Częstochowy, Częstochowa 2002, s. 200; – Częstochowa. Dzieje miasta i klasztoru jasnogórskiego. Okres staropolski, t. 1, Częstochowa 2002, s. 171, 173; Dorota Czech, Kalendarium przemysłu i rzemiosła Częstochowy i okolic, „Almanach Częstochowy” 2010, s. 108, 110–11, 144–5; Jan Pietrzykowski, Stalag 367. Obóz jeńców radzieckich w Częstochowie, Katowice 1976.

 Spisał Andrzej Kuśnierczyk

Takie to dziwne to moje niepiękne miasto. Rozpostarte długonogim pająkiem ulic na górkach i dolinkach, a pomiędzy ulicami, już od pierwszych "kolan" pajęczych odnóży prawie dzicz. Prawie, bo widać że kiedyś teren był zamieszkały, przynajmiej jedna strona góry. Drzewa  owocowe, któreś już pokolenie wyrosłe ze spadłych owoców,  resztki domów z pułapkami studni i piwnic, one czają się pod niby zwykłym gruntem, czasem bez śladów murów. Ale po ścieżkach i ścieżynkach można chodzić bezpiecznie, chyba, że się waży kilkaset kilo, no ale takiej wagi to się nabiera gdy się nie chodzi. Nie ma biedy z dołami otwartymi i widocznymi, to te zarosłe mogą czyhać.  Złota góra oprócz wymienionych w cytowanych mądrościach atrakcji ma i inne - moc wiciokrzewów w formie krzaczastej. Ten poniżej pachniał upojnie. I coś przemilczane podejrzewam celowo,  potworną figurę JP II, widoczną jej  końcówkę da się wypatrzeć na cykankach.




Bzy owszem były, przekwitające już, o drobnych liliowych kwiatach. Bladych. To nie był łup godny wysiłku, zwłaszcza że zabraną w celu zbieractwa miskę zaanektowało coś innego. Proszsz.. 



Żółciak. Młody, ale tak duży że przydałby się dłuuuugi nóż, taki do przekrawania blatów ciasta na tort.  Grzybsko było tak duże, że rozparcelowałam  go, sama jadlabym go chyba z miesiąc.. Bobusie, Asia, ja, i trzeba się było zbierać ze Złotej Góry, rodzinne Dziecko zawiozło grzybola do domu...  Jedna trzecia mojej porcji została zużyta na duszonkę z cebulką, i co za rozczarowanie. Młode osobniki są grzybowymi dyniami, nie mają własnego wyraźnego smaku, a przesiąkają przyprawami trudno. Zero zachwytu.  Dwie trzecie zamrożone, podobno można. Ciekawe, co powiedzą na temat smaku Bobusie i Asia, może przyrządzili lepiej.

Nie wiem jak wygląda po ostatnich "ulepszeniach" pisanie bloga na kompie, ale na strajtfonie czynność jest wujowa. Ciekawe, przywyknę czy pierdyknę pisanie... Zobaczymy. 

Jeszcze cykanki z wyprawy. Tu już druga dziura-kamieniołom. Nie podejmuję się zgadywać która to Jowisz.


Pisała z mozołem R.R. , zniesmaczona coraz bardziej  Bloggerem.


16 komentarzy:

  1. Oj, nie rzucaj pisania ! A czemu nie możesz pisać na komputerze , nie masz domowego ? Z tym żółciakiem ciekawa jestem opinii innych, może on jak tofu- zastępuje mięso, ale smak trzeba mu nadać przyprawami ? Tę herbatkę to chciałaś robić fermentowaną ? Mam jeszcze ciemny bez, mogłabym spróbować zrobić, ale jak zwykle maj jest za krótki dla mnie. Lubię wiciokrzewy , piękne i niekłopotliwe ( szkoda tylko, że mszyce też je doceniają ). Miłego dnia !

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisz więcej o herbatce z bzu.
    Nie pozostawiaj mnie z niedosytem poznawczym.
    Protestuję przeciw rezygnacji z blogopisania z powodu bloggerska.
    U nas sezon jest zawsze z 3 tygodnie do tyłu, bzy pięknie kwitną, więc poproszę o uświadomienie w kwestii bzoherbatki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agniesiu, zrób! Przepis z netu jest prosty acz zdradliwy, różnie ludziom wychodzi. Ale spróbuj.
      Same kwiaty, pączki też upchać do słoja, ubić tak by nie zmiażdżyć a powietrza nie zostawić, więc warstwami. Zakręcić, zostawić w ciepłym miejscu ( przypiecek, lekko nagrzany piekarnik, max 50stopni C) aż kwiaty się odbarwią. Proces trwa różnie, od kilku godzin do doby. Mają być jasne. Po odkręceniu nakrętki zbrązowieją, prawie błyskawicznie. Dosuszyć, można w suszarce do grzybów lub słabo nagrzanym piekarniku. Udana herbatka ma mieć posmak karmelu, łyżeczka suszu na szklankę. Leczy wątrobę, poprawia nastrój, dobrze działa na układ oddechowy, kaszel leczy i zapalenia krtani. Ja chciałam z ciemnego, ale podobno najlepszy taki dzikawy, ciemno lila. U mnie już właściwie po bazach, rób!

      Usuń
  3. Blogowanie coś ma wspólnego z nałogiem, a ja na nałogi podatna. Jak mi Blogger bardzo dokopie, to kto wie. Upierdliwe i bez wymysłów dziada jest pisanie na srajtfonie, kompa nie mam. Przymierzam się do zakupu, ale to z dużą rezerwą, bo nie mam ręki do zakupu elektroniki. Przetestowane wielokrotnie. Nawet srajtfon-gubi kartę SIM, oczy robią się ludziom okrągłe jak o tym powiadamiam.
    Żółciaka pierwszy raz w życiu znalazłam i zebrałam sama, wcześniej owszem, natykałam się nań, ale albo rósł w miejscu takim, że nie miał prawa być zdrowy, albo miejsce było ok, ale robaczki też wiedziały że on jadalny i przyszły wcześniej. Jadłam PYSZNY pasztet, ale przyrządzałam pierwszy raz. On mimo rozmiaru był młody, podobno lepsze są starsze, z porządnie wykształconymi i wybarwionymi "dachówkami". Ten był jak kawał sikonu porządnie nasączonego wodą, ciężki i masywny. Wydaje mi się, że po prostu trzeba go przyprawiać wcześniej, troszkę musi być w przyprawach, no i wstępne obgotowanie musi chyba być w osolonej wodzie, gotowałam bez soli i tak, on prawie nie miał własnego smaku.
    Herbatkę zrób 😀, bez masz i to ciemny, a to samo zdrowie. Fermentowaną.
    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg ja mam laptopa takiego tylko do neta Lenovo co prawda wolny nieco ale mógłbym wysłac :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocurro spokojnie. Jeśli mam wykańczać sprzęt to własny. Dzięki ❤️

      Usuń
  5. Ja mam bujny krzak białego bzu o pełnych kwiatach i robię taką herbatkę, ale nie tyle z myślą o antycyjanach (bo to faktycznie tylko z ciemnych kwiatów, a jeszcze lepiej jeść po prostu ciemne owoce), ale o syringinie wspomagającej wątrobę. No i dla karmelowego pysznego smaku i zapachu :). Oczywiście herbatka z fioletowego lilaka będzie cenniejsza o ten dodatek antocyjanów, ale mimo wszystko więcej ich chyba w jagodach, aronii i czerwonych winogronach. A mój ciemny bez kwiatki ma dość mizerne, więc go nie obrywam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nic nie pokopałam w przepisie? Bo sama jeszcze nie robiłam. Zachęcił mnie fakt, że ona ma podobno super zapach i ten karmel. Oraz to że samo zdrowie.

      Usuń
    2. Z przepisem dokładnie tak jak napisałaś. Z białym bzem jest ten problem, że nie widać tego blednięcia kwiatków w słoju, trzeba na wyczucie. Ja za pierwszym razem użyłam 3-litrowego słoja, to mi się nie wszystko do środka sfermentowało, po wyrzuceniu ze słoja część od razu zbrązowiała, część była nadal biała, więc zapakowałam znowu do słoja te białe i ponownie podgrzałam jakieś 3 godziny w piekarniku (ok.50 stopni przy uchylonych drzwiczkach, ale pewnie można z termoobiegiem, nie próbowałam), wyszło ok. Teraz biorę zawsze litrowe twisty, fermentacja jest bardziej równomierna. Sprawdzony jest też pomysł ze spaniem z tym słoikiem :). Słój z kwiatkami pakujemy do łóżka i idziemy z nim spać, na drugi dzień wysypujemy kwiatki i dosuszamy. Serio, działa, i to jest dobry patent jak jest upalny maj i nie chcemy grzać domu piekarnikiem. Suszę zwykle zwyczajnie na powietrzu, chyba że jest zimno to piekarnik, ale bardzo delikatnie, żeby nie spalić. Ważne, żeby zrywać kwiaty jak jest sucho, nie po deszczu, bo zamiast "suchej fermentacji" będzie zgniła kiszonka. Herbatka naprawdę bardzo smaczna i pachnąca, no i zdrowa :). W tym sezonie jedną porcję zrobiłam już z rozpędu przy rwaniu bzu do wazonu, a dzisiaj niestety trochę pada, bo bym zrobiła na blogu wpis herbatkowy... Może jutro się uda, ma być słonecznie.

      Usuń
    3. Zrób wpis😀😀😀😀. Mam nadzieję dziewczyny doczytają, ale i tak wpis rzeczą kuszącą. Patent na spanie ze słojem, ach🤣

      Usuń
    4. ups... napisałam najpierw krótki komentarz, potem zaczęłam uzupełniać i wyszedł galimatias - to grzanie z uchylonymi drzwiczkami dotyczy kwiatków w fazie dosuszania po fermentacji, natomiast zamknięte słoiki na etapie fermentacji oczywiście można w zamkniętym piekarniku, tylko pilnować temp. poniżej 50 stopni :).

      Usuń
    5. Ale zrozumiałam😀❤️

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Blogger jest wkarwiający, właśnie wyrąbał mła komentarz. Jednakże to nie znaczy że my się tu poddawać mamy. Masz pisać i już. Na przekór troskom, ogólnej dupandzie i złośliwości lekstronicznych. Lekstronikę może ktoś powinien kupić w Twoim imieniu, licho się oszuka. Wincyj o herbatce z lilaka, mła razem z Agniecho na info oczekuje.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nic nie robie z bzu,mniszka itp. zawsze mam opory ze zbiorem z nieznanego terenu, bo skad wiem czy nie kropione jaka trutką, obsikane przez zwierzyne itp.

    W Kurniku info Romanko dla Ciebie od Rabarbary.

    OdpowiedzUsuń