Post egotyczny. Notatka właściwie dla mnie samej, podsumowująca niezły stan po badaniach. Nie takie częste u mnie badania, więc trzeba.
Rozliczyłam w końcu pakiet covidowy do końca. Za sobą mam drugą turę badań. Jest nieźle, nawet z płucami o wiele lepiej. Miałam rację, one się leczą, zrosty mniejsze, nie ma już aż tak wielkich pozostałości stanów zapalnych. Serce też lepiej. Tyle mechanika miękka, wykazana badaniami. Owszem organizm nie za mocny, forma wraca cholernie wolno. Ale co chcę to robię, tyle tylko że płacę za to chcenie-robienie większym zmęczeniem z którego trudniej się otrzepać. Ogólnie to nadal łatwo się męczę, ale ach, jest potężna różnica na plus, przecież gdy opadła adrenalina to puch bezsilny był ze mnie..... To łatwo przychodzące zmęczenie być może sprawą wieku, obecnie i zmiany ciśnień dokopują bardziej. Czy to możliwe, że zmienia mi się na stare lata? Całe życie niskociśnieniowiec na skraju nieżycia, a coś ostatnio ... Kołownik i kręcioła częste, ale przy dobrym samopoczuciu ciśnienie mam wyższe niż kiedyś. No i błędnik daje o sobie znać delikatnie bez żadnego ciśnienia i dobrze że delikatnie. Uważam że jest nieźle, organy miękkie dają radę. Jedynie nie rozliczona mammografia, wyniki mają być w połowie sierpnia.
Gorzej z konstrukcją, czyli kręgosłupem i ogólnie kośćmi. Kości nagryzione z lekka, ku mojemu osłupieniu nie kwalifikują się na terapię. "Pani przyjdzie za rok, widać że są uszczerbki, coś się dzieje, ale na leczenie się nie kwalifikuje" Acha, leczą tylko ciężko chorych. Na pytanie co mogę zrobić by poprawić stan kości i by nie było leczenia, wzruszenie ramion. "Pani poczyta". Zatkało mnie. Kurna, co jest? Czytać umiem. Nawet ze zrozumieniem, ale to nie ja siedzę w fachowej literaturze i terapiach. Nie dziwię się już powodzeniu paraleków, paraterapii i upartemu pochłanianiu ton pseudoleczniczych preparatów. Nie pierwsza to osoba medyczna, która nie leczy, ślad po takiej leczącej-nieleczacej pani dermatolog noszę na nodze od kilku lat, kościom nie daruję. Poczytam, nie ma bata, nie będzie kuracji, jeszcze długo nie, jeśli mam coś do powiedzenia w temacie. Mam nadzieję że rozróżnię rozbuchaną fantastykę reklamową od opisów prawdziwego działania specyfików dostępnych bez recepty.
Inna sprawa to kręgosłup. Pakiet nie przewiduje badań, a nie dzieje się dobrze. Strzela, coś w nim przeskakuje i chrzęści, na razie nie boli ale przydałoby się porządne badanie co na razie odpuszczam, wyzuło mnie z sił już to dotychczasowe latanie. Materac, poduszka do wymiany, łóżko też aż się prosi, i uchwyt ułatwiający wstawanie do zainstalowania. Bo się zdarza po chrabąszczowemu, już nie tak dotkliwie jak było przy zawianiu, ale przyjemne to nie jest. I tu okazuje się, że ten mój szkielet łatwiej funkcjonuje gdy się ruszam, ale broń panie nie dźwigam, po dźwiganiu chrabąszcz murowany. Jeśli jeszcze kiedyś dostanę większą premię, to wiadomo na co pójdzie.
Trzecia sprawa, nie zaliczana do części twardych ani miękkich, to włosy. Ruszyły w dal po covidzie, nie ja jedna mam kłopot. Jasna dupa, jak baaardzo mi się nie chce zaczynać jedynej skutecznej w moim wypadku terapii. Bo nawet ona nie daje u mnie rewelacyjnych wyników. Łykanie tabletek typu Biotebal, Skrzypovita itp. powoduje u mnie tyle, że szponami mogę cegły orać, a włosięta wciąż mówią adios. To co u mnie skuteczne, czyli maski z nafty vel rycyny z jajami, upierdliwe nie do pojęcia. Słynny Vax słabo działa, daje bardzo mikry pozytywny skutek, nie ma porównania z domowymi metodami. A jak się do masek doda drugą upierdliwość, czyli metodą prababć z dobrych domów codzienne szczotkowanie 100 razy w każdym kierunku, to po pół roku widać bardzo wyraźną poprawę, gęstwa się robi. Za to życie zatrute, przerabiałam, po maskach zmyć je i rozczesać włosy to jest coś do czego nikt przy zdrowych zmysłach się nie wyrywa.
Ogólnie, przyznaję, nie lubię się z sobą cackać, terapie kończyłabym przy jakiej takiej poprawie, tylko długoletni trening powoduje, że leki wybieram do przewidzianego przez lekarza końca.
Perspektywa codziennego, do końca życia, łykania specyfików by było dobrze, mnie przeraża. Dobrze że nie muszę, mam szczęście. Każda terapia antybiotykiem to spinka, czy nie zapomnę, no nie mam nawyku. Przeraża też regularne dbanie o urodę typu codzienne kremy, masaże i makijaże. Może i super że makijaży nie mogę, gdybym mogła pewnie bym czuła powinność. Kwestia przyzwyczajenia zapewne, możliwe że sprawa tak zwyczajna jak mycie się i mycie zębów, ale doprawdy... Codziennie malowidła?! W tych nielicznych razach, gdy się jednak pomalowałam, nie widziałam wstrząsającej poprawy urody, a skutki po makijażu noszonym dłużej niż cztery godziny leczone długo. Kremy stosowane dłużej niż tydzień lub dwa, też często uczulają, więc nie ma mowy o dużych słoiczkach. I tą metodą kremy wyraźnie upiększają szafki, nie mnie. Masaże, operacje fryzjerskie w salonie, zwalić to na fachowców, niech dbają? Bo wątpliwa uroda też jakby se idzie. Taaa.
Jedna z młodzieńczych przyjaciółek latami walczyła z gronkowcem złocistym otrzymanym w bonusie u kosmetyczki. Nie było kogo pozwać, gabinet szybciutko się zwinął, kuracja trwała upiornie długo, świństwo wracało jak bumerang. Moja Mama przez ponad rok chodziła w peruce ołysiawszy po trwałej. Pamiętam, te doświadczenia z drugiej ręki nabyte w młodości spowodowały, że nie czuję żadnej przyjemności jak mi obce ręce robią cokolwiek w okolicach głowy. I szyjki. Sama też sobie dogodziłam kolorem nakładanym przez fachowca, peruki uniknęłam, ścięte włosy wystarczyły. Jednak raz na całe życie wyleczyłam się z kolorowania włosów ostrą chemią, jeśli już, to musi wystarczyć hna w odmianach, po niej nikt nigdy nie ołysiał. Kolorystyczną, niszczącą pigment, włosy i cebulki włosów krzywdę zrobił mi nagradzany właściciel znanego salonu fryzjerskiego. A jak mi było brzydko w odcieniu jaskrawej rudości przeforsowanym przez mistrza! Dodatkowo chyba wyzwalam katastroficzne logoree u fryzjerów i fryzjerek, piekło i szatani, czego to się zawsze nie nasłucham. Ostatnio było sprawozdanie z horroru i okropna, okropna historia bitej sąsiadki, opowiadana z lubością - wyrywałam z tego zakładu ekspresem, przedostatnio liczne teorie spiskowe i kradzieże organów, jeszcze wcześniej też nie było miło. Nigdy. Najpogodniejsza z historyjek którymi zabawiał mnie fryzjerski stan, to ta młodej fryzjerki o wuju wariacie-furiacie, który robił wstyd całej rodzinie sikając publicznie do noszonej puszki, by potem olać moczem co brzydsze panie. Lub chlustał cieczą w parterowe okna. W domu też nie mieli z nim za wesoło, pobudka gdy nad sobą młoda fryzjerka zobaczyła wuja z nożem wystarczyła by go skierować do leczenia zamkniętego. Zmartwienie wtedy z dziewczyny tryskało, wuj kończył terapię i dramat co robić, jak się zabezpieczyć w swojej połowie domu, bo wuj nieobliczalny i rozrywki zapewniał godne wielbicieli horroru, mimo tego że podobno nieagresywny. Rzeczywiście, wuj istniał, to nie bajeczka, widziałam tego wuja z puszką jakiś rok później, niezbyt prawdopodobne by istniał dubel. Wytworny chudy i niski pan w wieku późnym, dziarski i żwawy nadzwyczajnie, z puszką po ananasach zawieszoną na szyi na długaśnym sznurku. Przy mnie ruchem siewcy miotał puszką nad żywopłocikiem z berberysu, pryskając nań moczem. No miodzio spotkać takiego, może olać, a pobudki z nożem w rękach świra wolę sobie nie wyobrażać. Biedna rodzina.
Trudno, tajemnicza siła każe mistrzom nożyczek gadać ponure brednie i ponure prawdy pierwszy raz na oczy widzianej mojej osobie. Tylko fryzjerzy tak ze mną mają, ale i tak niefajnie. Ileż tych zakładów fryzjerskich zaliczyłam, zawsze to samo i nic nie pomaga że bardzo się staram nie wchodzić w dialog. W pamięci tkwią mi zawsze te opowieści długo, a już wuj-wariat zapisany na mur.
Pozostaje cięcie kudłów we własnym zakresie. I ratowanie, bo coraz mniej ich. Ach te włosy. Zmora. Jednak nie chcę być łysa, ale nie chcę też upierdliwości kuracyjnej. Na razie kupiona rycyna w ilości 10-ciu buteleczek i łypię na nią bardzo ponuro. No nie chce mi się. Bardzo mi się nie chce.
Posta zdobią foty z wizyty u Bobusiów i zielonego (upojnie pachnie liliami), oraz piosenka o niechceniu w innym temacie. Ale bliskim. Teledysk rewelacyjny wg. mnie, a muzyka łazi za ludziem długo.
R.R. pisała.