Czytają

czwartek, 17 września 2020

Notatka dopełniająca poprzednią. Przypomnienie i uzupełnienie wiedzy o grzybach.

To uzupełnienie jednak na tyle ciekawe mi się wydaje, że jeszcze się dziś ze klunkrem pomorduję. Inna rzecz, że nie wymaga to ode mnie wysiłku fizycznego, choć ząbkami zgrzytam.

Czytaczu, czy Ty pamiętasz jeszcze ze szkoły o co z tymi grzybami chodzi? Te kurki i maślaki to nie jedyne przecież, świat nimi wypełniony. Nas żywią, i na nas się żywią, są mordercami i wybawcami. Dlatego ten film, wybacz reklamy.  Aaaa, nie ma reklam!

Grzyby, nie wiem czy wiesz, są bohaterem i przyczyną apokalipsy opisywanej w paru powieściach. Tak. Wojna atomowa, kosmici, wybuchy wulkanów, potop spowodowany topnieniem lodowców, meteoryt,  skażenie chemiczne wody powodujące śmierć całego życia na ziemi. To ostatnie  wydało mi się najbardziej wstrząsające, ale przecież jest jeszcze wyczerpanie źródeł energii i surowców, epidemie (he, he, koronawirus) i grzyby.  Ot, choćby i ostatnio czytany "Strażak" Joe Hilla, ten dał grzybami czadu. Choć był i miłosierny. To coś co atakuje mrówki... Brr. Ewa Białołęcka też popełniła po naszemu postapokaliptyczne opowiadanko, gdzie groteska miesza się z grozą, a przyczyną są grzyby. Czytam te powieści od gnojka, nasiąkłam nimi i na szybko Ci powiem, że jako przyczyna naszej zguby wcale nie są rzadko używane.  

Nie sądzę, żeby akurat one były dla nas tym czarnym charakterem, a mogłyby, oj mogły. Ale... co my właściwie o nich wiemy? Dlatego wydało mi się konieczne, by wiedzę sobie rozszerzyć, a jak sobie, to czemu nie Tobie, Czytaczu....   

No i tak jest właściwie z każdym tematem. Film przecież po łebkach omawia, a o co zakład że wiele z tego co pokazał jest nowością? A ile jeszcze nie wiemy, to jest dopiero ogrom. W niezwykłym świecie żyjemy i kopa w tyłek mam ochotę zasunąć każdemu kto z premedytacją go niszczy, oraz temu co marudzi że się nudzi. 

I jeszcze jedno.  Jeśli biedny Czytaczu nie widzisz filmu na srajtfonie - nie ma wyjścia przestaw bloga na wersję komputerową. Odkryłam to przypadkiem przed chwilką.

Ulepszenie, wersja mobilna, taaaa...

Notatka poza planem. Tak dobrze żarło

I zdechło. 

Nie mam już możliwości przejścia na starego Bloggera, a nowy... Jest wg. mnie ułomnym niedoróbstwem..  Nie chcę w nim pisać, żadna to dla mnie przyjemność.

Rzeczy nieprzyjemnych Czytaczu, mam w życiu po kokardę i jeszcze jedna robi  mi różnicę. Parę postów jeszcze czeka w kolejce, ale nie będę się z nimi śpieszyć, bo  i dlaczego się śpieszyć. Dzisiejszy jeszcze będzie. 

Dziś miało być na złapany cykankowy temat, bo rośnie, a widzę go drugi raz w życiu. Tym razem na robinii, która  z racji żółtego kolegi, niestety chyba pójdzie pod piłę. 






A w pełni rozwinięte cudo  wyglądać będzie tak jak poniżej (chyba, żeby to co przyuważyłam, nie było tym, czym myślę że jest - możliwe przecież).  W sieci pełno przepisów jak sobie z pięknotką radzić. Hasło "żółciak siarkowy"

I na temat jego kolegów, a zwłaszcza kolegi siedzuna. Znanego zewnętrznie i wewnętrznie, pochodzącego z terenów, gdzie drzewa mają jaskrawą opaskę z farby - to nie jest nigdy dobry tatuaż/makijaż dla drzew.  Jak spotkacie go w takim tatuowanym/malowanym lesie - zabierzcie bidulka z sobą, z innych terenów też można, ale bez przesady proszę - nie tak dawno i ten kolega był chroniony, mimo że szkódź i łobuz. Znajomość z nim wybitnie przyjemna dla żołądka, i kto raz się z siedzunem zakolegował będzie za łobuzem tęsknić.



I miało być o nigdy nie widzianych tych pięknościach. Chronionych, opisanych w pewnej tyjącej czerwonej księdze. Jadalnych, a jakże.  W wypadku rukolopodobnego dziwa jadalność jest jednym z powodów dla którego jest obecne w czerwonym tomiszczu.





A biała piękność zdaje się że zawsze była bardzo rzadka. O jej jadalności nie krążą opowieści smakoszów, choć podobno jest, bo znacznie ważniejsze jest jej znaczenie farmaceutyczne. Soplówki, w tym i ta pokazana powyżej jeżowata, badane są solidnie bo zdaje się że leczą i
regenerują układ nerwowy. Specyfików oczywiście już moc, zdaje się że cudotwórcy od suplementów już uznali że wiedzą o soplówkach wszystko. 

Uff. Tyle jeszcze do napisania o choćby i innych dziwnych jadalnych, ale pasuję. To naprawdę żadna przyjemność nie móc się dostać na koniec tekstu, nie móc go przesunąć zgodnie z własnymi upodobaniami do lewej strony. I nawet na srajtfonie nie odsłucham muzyczki, co ją zaraz wstawię. Jeszcze tylko adres bloga, co wydaje mi się skarbem. Może ktoś nie zna. No to niech pozna. O grzybach też tam jest, ciekawe czy przekieruje ten link na posta o powstaniu grzybów, gdzie go skopiowałam. I czy będzie działał dodany w tym niedorobie-brakorobie.  

https://smacznapyza.blogspot.com/2011/10/jak-sw-piotr-sia-grzyby.html?m=1

https://smacznapyza.blogspot.com/p/cos-z-niczego-czyli-zrob-to-sam.html?m=1


A co tam. Od rydza można woleć siedzuna. Serio. Był przez moment wierszyk. Nie najlepiej powiedziany.  Baardzo ciężką orka na ugorze z tym czymś. 

Dupanda totalna. Pa, Czytaczu. 


Ps. stan żółciaka na dzień 24.09.20. taki.


To wycięte jest. Może ktoś sobie zrobił pasztet? Może "zieleń miejska" wycięła?
Nie wiem. Na pewno jednak dla robinii nie ma ratunku. Żółć pojawiła się na pniu z przeciwnej strony. Na razie ma ok. 10 cm.



poniedziałek, 14 września 2020

Notatka122 Obrazy - Włodzimierz Kusz

Żaden Kusz i żaden Włodzimierz, ale tak mi jakoś łatwiej szukać, angielska pisownia w tym wypadku mnie się nie w trzyma.
Wziął mi się i w łeb wlazł z/przy okazji pocieszycielskiego oglądania ilustratorów rosyjskich i bliskorosyjskich. Naturalne skłonności plus obecność rusopodobnych artystów na lubianym blogu tu były motorem.   Chciałam sprawdzić sobie jak też oni przedstawiają w sztuce swej, mającej wszak ciut inne korzenie i inne tradycje, morze i morskie wszystko. Głębiny i bałwany bijące, sztormy i łagodne fale miękkimi wachlarzami omywajace brzeg. I tak jakoś mnie zniosło w stronę tegoż artysty..

Vladimir Kush

Mój rówieśnik, okazuje się znany i ceniony.
Urodzony w Moskwie, skończył tam szkoły i pojechał w świat na jego podbój pędzlem. Jak na razie mieszka sobie na Hawajach, na Maui konkretnie, i tam prowadzi własną galerię. Kilkanaście filmików na YouTube, cholera wie, czy zamieszczanych przez miłośników twórczości, czy może przez pracowników galerii. Wybrałam średniej długości z najmniej jak dla mnie drażniąca muzyczką.  Wrażenie te obrazy robią, choć niektóre jak dla mnie ciut przeładowane, ale Ty Czytaczu/Oglądaczu możesz odbierać je inaczej. Różni wszak jesteśmy, czyż nie?

Dwa z tych, co mi się podobają. Oczywiste że nie tylko te do mnie mówią, ale reszta playlisty niech już Ci w głowie nie mąci.
Zrobisz być może własną.



Na poniższej składance tego nie widać, ale to jeden z tych twórców którzy miewają tzw.  ciągi twórcze i furt na płótno pcha im się np. jabłko lub klucz. Przepiękne są to cykle, aż warto i pod tym kątem poprzeglądać obrazy. Miłość śrubek jakże romantyczna,  świat zapałek dramatyczny wielce, motyle wszechmocne i nachalnie obecne. I jak się dziwnie te obiekty  przenikają, to też można bez trudu wykryć.


Ciekawe, dlaczego to ci artyści, co surrealizmem lub bajkowością tknięci, tak silnie do mnie mówią. Czy chodzi tu o naiwną odkrywczość cudów świata i tworzenie z nich innych cudów? Tak trochę po bachorzemu, co jest bezcenne dla mnie przynajmniej. 

Na jakież to manowce mało starorosyjskie mnie zepchało, zamiast klimatów rodem z Konika Garbuska coś blisko raczej braci Strugackich.

R.R. pisała, zdziwiona i ucieszona manowcami.

Ps. Jutro posta nie planuję, ten jest na wtorek.
A ten gif, chyba robiony na temat.



Notatka 121 Rannie.

Noc. Noc głęboka. Jeszcze ptaki nie śpiewają, kto może śpi razem z nimi. A tu tak.







Jedziemy. Dziwne to. Jeszcze nie tak dawno, niecałe dziewięć miesięcy temu, niechętnie wpuścili by mnie zakwefioną do pociągu. Zapomniało mi się maseczki, i musiałam się poowijać na szczerą muzułmankę. W K. trzeba będzie kupić ścierwę. Awantury były we Francji o zamaskowanie, ucichły. Jaka szkoda.
To pisałam tuż przed porannym pociągowym zaśnięciem. Już Z. czyli Zawiercie.



Będzie znów ciężki tydzień, odebrana w pracy poczta nie daje złudzeń. Nie wiem jak przetrzymam te atrakcje - do środy jestem sama, zapowiada się naprawdę źle. Zaczynam..