Czytają

poniedziałek, 20 września 2021

Notatka 373 jeszcze i to.

Jeszcze się da zobaczyć Dzikie Pola i przy powrocie i przy wyjeździe. Rano bardzo mroczne ale widoczne, czerń nocy z tych wybrakowanych, przy powrocie jasno ale światła się palą w nielicznych i dalekich zabudowaniach, ciemny dzień trwać będzie z godzinę, może dwie. Melancholią zawiewa, zimnem i wilgocią. Nie ma złudzeń, idzie ta karwa zima. Będzie ciemno, zimno.  

Dobrze że mam futra.

Bez własnego futra, pięknie mruczącego i miauczącego (czasem wręcz drącego pyszczek) nie da się zimy przeżyć.

A tu wieści od Kocurka dopadły mnie dzisiaj i przymroziły zimowo, Jaguś Rudzielec pochorował się.  Dobrze to nie wygląda, zwierzaczki z takich poważnych zapaści wychodzą, ale to nie takie hop siup,  przeczołga choróbsko oboje, Rudego i pańciujacą Kocurro i na dodatek całą rodzinę.  Już czołga. Nigdy nie byłam kotem, ale jako ludź napiszę że ciężko znieść taki stan futerka - rozrywa serce, daje po łbie pod każdym względem. A tu trzeba trzymać fason, by kochajacemu nas stworkowi nie dowalać, bo przecież odbierają nasze emocje i uczucia jak radar, o ile kochają i chcą odbierać.  W słabości i chorobie odbierają jednak jak jasna cholera. 

Więc Czytaczu dobre myśli wzmacniające Rudego, fluidy i fale, co tam masz w zanadrzu. Potrzebne i Rudemu i rudej Kocurro. 

Finansowo też daje popalić, takie jazdy wszechstronnie walące. By nie brakło Jagusiowi - Rudemu na lecznicze  kroplówki, zastrzyki - będzie link. Cholera, on jest jednym z piekarskiego tuzina (trzynaście sztuk, bułek na ogół), w piekarskim tuzinie oprócz kotusi przepuszczających kasę od paszczy do kuwety w trybie normalnym, są i takie bułeczki co wymagają dodatkowych nakładów. Nieustająco,  więc link.

Rudy z piekarskiego tuzina 

Fluidy też proszę. Tak, one skuteczne. 

Pisałam po powrocie do domu, opędzając się od własnych zdrowych i stęsknionych futer, zmarznięta i otumaniona krajobrazem bardzo, bardzo smętnym. Żadnych kolorowych liścianych i kwietnych feerii, nawet nawłocie dziś smętne . Słońce świeciło wstydliwie zza szarych woali, a jak na błękicie to szarawym. A przecie nie padało. Mżyć mżyło, rozmywając smętności po całości. Śmieszne zdanie opisujące nieśmieszne zjawisko. Tak właśnie było.

Jedyny kolorowy akcent to ten z Daglezji, wizyta krótka i mało udana, tyle tylko że parę kolorowych plam w oku i na cykankach zostało. Alllle to nie dziś. Dziś biel piękna, w niczym nie podobna do zimowej, tak szybko uszarganej. Niemniej przypomina, że są i inne biele. Piękne krótko, szarzejące obrzydliwie . Niemiłe i koniecznie wymagające w domu futer. Jedno, małe i wymagające kolegi tu.

Malutka Dusia na obszernym tle

Tam też .. ach. 

Zapytasz może Czytaczu dlaczego mieć futra, skoro z nimi wiąże się zawsze ryzyko rozerwanego serca. Odpowiedź jedna. W szczęściu czy nieszczęściu chronią i impregnują  całe czy rozerwane serce przed brudnym zimowym lodem. Obojętności.  Więc mieć koniecznie, na dobre i na złe. Dobrego jednak zawsze więcej, choć  zawsze wydaje się, że go za mało. 

Na koniec najpiękniejsza spotkana biel, nieznana mi. Trzmielina? Drobny ostrokrzew? Co rodzi owocki jak białe perły i tak wygląda? Może wiesz Czytaczu?

Pisała R.R.

Ps. 21.09.2021.

Dramatyczna walka  Kocurka o Rudego trwa. Fluidy i nie tylko potrzebne......... 

Są duże szanse na wygraną, Rudy jest kotkiem kochanym, takim łatwiej, za to z chorującym kochanym o wiele trudniej.

Dusia znalazła dom, Tusio za bramą. O Psowych futerkach wiem z podglądactwa. Niechlubnego, a może i chlubnego.....

O roli kota w świecie śpiewa Mela Koteluk, skutecznie przełamując smętki. No. Prawie skutecznie. 

Eeee,  w świetle dopisku to sama nie wiem, co ta niemożliwa do zaśpiewania z Melą rzecz robi. Wstrząsająca piosneczka, takie było me zdanie i nadal jest.





niedziela, 19 września 2021

Notatka 372 szmaciak i inne łupy

Szmaciak będzie na obiad. Dziecko było na grzybach, zebrany bo rósł w lesie, z tego co zrozumiałam, oznaczonym do wycięcia. On już nie jest chroniony, konkursowe drzewa też. Ciężki szlag, takie piękne sosny, znam, podziwiałam i możliwe że już nie będę mała okazji. Szlag ognisty..,... 

Dziecko przytachało  uzbierany grupowo szmaciakowy łup, dużo tego, w życiu wcześniej na oczy nie widziałam takiej ilości. No cóż, Dziecko pojechało jako znawca z wynagrodzeniem w szmaciakach....

To nie całkiem żart, Rodzinne Dziecko od najmłodszych lat z grzybami za pan brat, uwielbia  zbierać, bo geny po długich szeregach przodków i wychowanie swoje zrobiły.

Ponadto z giełdy staroci przywlokłam łupy, bez sensu kompletnie, ale są. Jeden kubek, jedno ceramiczne dziwactwo i jedno szklane dziwactwo. Kubek dziwactwo, bo w kubkach nie piję (pijany, pukam- Gugieł, ty Chamydło! Dwa razy musiałam korygować korekty słówka "pijam", zostawiłam po walkach "piję").   Tu widać turkusowy kielich, szklane dziwactwo na litra z kawałkiem, niewyraźnie widać i dobrze, bo reszta przykurzona. Wbrew zamierzeniom kolekcja turkusowych szkiełek rośnie, nie do końca tak, jak by się chciało. To zupełnie tak jak z grzybami, nie da rady przewidzieć tego co trafi do koszyka i czy coś trafi.


Dzień mi coś zaczyna uciekać, ja tu pliszkuję (każda pliszka swój ogonek chwali), a on gna. Wybacz Czytaczu, muszę też.

Trzymaj się.

Pisała R.R.




No dobra, trochę nadgonilam. Umyłam kubeczkowy nabytek, pozostałe też. Klnąc ile wlezie na porcelanowe zawijaski i zakamarki. Dziwactwo jednak nie do używania, do patrzenia też nie, bo domyć je to trauma. I teraz nie wiem, który jest nowy.

Miał przykrywkę, ale ona pasuje do wszystkich.




piątek, 17 września 2021

Notatka 371 coś przegapiłam?

Po espadryle  na miasto wyszłam, a tu nie dość że same już zimowo-jesienne buty, to jeszcze takie coś. 







Coś przegapiłam, R.R. donosi

Ps.  To chyba coś poważniejszego. Fakt, rzeczą podejrzaną, że Onet mnie straszy we wrześniu śnieżycami, a w sklepie z badziewiem lecą Christmasem (także muzycznie). Ale całkiem blisko sklepu z oszałamiającą ofertą.....




czwartek, 16 września 2021

Notatka 370 jak śpiewa się Felusiowi..


Blog ma zasięg niewielki. Moich Czytaczy bardzo lubię, sympatyczni są. Wyrozumiali. I dlatego zamieszczam kompromitujące nagranie. Kociarze zrozumieją, Feluś lubi takie dopieszczanie. Śpiewanki, przytulanki, całuski i głaski. Pomyśleć, jako maluch znaleźny pozwalał na głaskanie tylko łebka. Teraz wiecznie mało i nigdy dość. 

Paskudnie śpiewała R.R.  

Ps. Wieczór już, a nadal dzień pod znakiem Felusia. Dzień spania na straży i pilnowania czynnego. Jak przylepiony. Ścisła obserwacja nawet smażenia naleśników. Hmmm. A Jacuś przesypia ulewny czas gdzieś w konspiracji z Gacusiem, albo się będzie w nocy działo, albo dośpią do jutra.... Oczywiście były przerwy na czynności niezbędne, ale szybko był powrót do konspiry. Pewnie się boją śpiewania........

sobota, 11 września 2021

Notatka 369 pliszkowanie wrześniowe - część 2

Miałam pokazać nabytki. Oto one. Pierwsza cykanka to cztery wyszywane krzyżykami  jaśki, "nowe" nabytki leżą na "starej" domowej hiszpańskiej kapie. Jaśki  różnią się ciut rozmiarami i stopniem nabicia nie wiadomo czym. Nie ma zamków, guzików czy zatrzasków, jak dla mnie rzecz nie do zaakceptowania, będzie prucie i przeróbka na większe poszewki, z praniem lub wyrzuceniem wkładu. I z haftowaniem nowych powiększających obrzeży, niech to jasna dupa.... Przeróbka na większe jaśkowe poszewki, bo posiadane jaśki mają rozmiar 45x45, te wyraźnie mniejsze a nie chcę zakładać kolonii w rozmiarach różnych, wystarczy kolonia w rozmiarze posiadanym.  Jeszcze jeden do wyszycia, rozmiar właściwy, serwetka. Pięć sztuk w jednej konwencji będzie. Jaśków domowych sześć, może jeszcze kiedyś coś dokupię. Hiszpańska kapa jest pamiątką po pobycie trzydzieści i parę lat temu na Costa Brava, dwustronna, wielka i bardzo lubiana, używana często. Niezniszczalna mimo jasnych barw jednej i drugiej strony, obie strony widać na cykance. 

Powyżej serwetka co stanie się jaśkiem,  na tle tym razem innej domowej narzuty, ta mniejsza, ale kanapę przykryje. Mam jeszcze dwie kapy w geometryczno-ludowe wariacje (jedna się stanie pokrowcem fotelików), podusie będą pasować, już pasują do każdej.  Serwetka ma wyszycia jasne, planuję dodać innych kolorów.

I już te pokazane sztuki dają pojęcie o czekającym mnie wyzwaniu. Odkładanym na zimę. 

A przecież jeszcze wersja czerwona poduszek i pokrowców, moc materiałów zgromadzonych, aksamity, welury, jedwabie i sztruksy. Tu będzie trzeba uszyć zasłony, pokombinować z kapą. Być może grafitową, być może nada się ta kiedyś się pojawiająca już na cykance..  Planowany styl tym razem może dyktować ta poszewka, też ostatni zakup i też rozmiar niewłaściwy, za duża, co łatwe do korekty.  A może ta czerwona poducha skończy u mnie na fotelu? Jej gładka siostra prezentuje róg na cykance. Też duża. Może kolekcja czerwonych poduch będzie gładka? Zobaczymy. To, że we łbie eksplodują mi pomysły i chciejstwo bierze władzę nad rozsądkiem, nie oznacza że mam polec z przepracowania......


Ponadto przy okazji pokazuję zaczętą wersję turystyczną. Były na blogu pocztówki z nieodbytych podróży, pewnie się jeszcze coś takiego pojawi. Niektórzy mają kolekcje turystycznych magnesów, inni kubków, z wyjazdów prawdziwych lub nie. U mnie zaczyna się raczej nietypowa, też rozmiar poszewek za mały, ciut za mały, ale przeróbka konieczna. Cholera, a może jednak kupić mniejsze jaśki? Przynajmniej dwa.....  Popielniczki nabyte kiedyś tam. Aż kusi by rozwijać kolekcję, i o ile fart i kasa będą, to będzie rozwój. Tło, to kolejna domowa kapa, ona robiła Łojcu całe lata z białymi zasłonami i zielonoróżowymi poduszkami wersję letnią, tak lubianą, że powłoczki poległy, podobnie białe pokrowce na fotele i lureksowe zasłony. Kapa się trzyma dobrze, poległe zasiliły śmieci. 

Przeznaczenie docelowe tkanin to duży pokój i Łojca pokój, bo lubię odmiany, wersje na różne pory roku i okazje. I jest ich trochę już w szafie, ale jak widać upodobanie się rozwija. Nie do wiary jak prostym szacher-macher szmatami da się odmienić wnętrze w bardzo krótkim czasie i minimalnym wysiłkiem. Dlatego lubię, i niewielką doprawdy uciążliwością konieczność przechowywania szmat i dbania o nie. Aktualnie odmianom podlega były Łojcowy pokój, teraz przejrzyste zasłony w  roślinny wzór i pokrowce na fotele, białobrązowe, brązowobiałe. Dywan z poprzedniego posta zostaje, on zmienia miejsce pobytu, raz duży pokój, raz Łojcowy, na zmianę z zielonym. A jeden dywan, stały kiedyś u Łojca wyleciał....  U mnie zmieniają się tylko kapy przykrywające pościel i pokrowiec na fotel.  Oraz pościele. Ostatnio nabyta, kombinowana oczywiście, to ta. Zygzakowa poszwa, geometryczne kwiaty poszewka, jedna z dwóch. 



I to wszystko przy okazji bytności w Sortexie w poszukiwaniu czerwonych osłonek. No, prawie wszystko, turystyczny zaczątek wcześniejszy. Rozumiesz Czytaczu dlaczego odpuściłam rudym kotusiom? Oraz na razie poszukiwaniu osłonek?

Post powstał bo nie było dziś bobusiowania.... Powinnam porządnie umocować kamole-ścieżkę, poprzesadzać to i owo, sprawdzić, czy rzeczywiście podlanie roztworem wody utlenionej róż im pomogło. A nie mam siły, odpuściłam, post wymagał znacznie mniej wysiłku. Dodatkowo dwa tygodnie temu złamałam po raz kolejny stylisko wideł - w ubiegłą sobotę zawiozłam nowo nabyte, ale Bobusia nie było, a bez niego nie ma dostępu do narzędzi, dobrze konieczne zadołował. Więc to co miałam przekopać i odchwaścić leży odłogiem, może Bobuś miłosiernie zamontował kija... Sprawdzę może za tydzień.  

Trudno. Muszą wystarczyć foty Tabaazowego ogrodu.  Pastelowe i tęskne. Przepiękne. 

Nie mam na nic siły, tu coś tajemniczego się dzieje. Być może przeforsowanie a może jeszcze wraca czkawką pocowidowe osłabienie. Już przecież było tak dobrze. To coś niemożliwie dołującego, zaraza pożegnana, teoretycznie bez trwałych uszczerbków, a skutki jednak są.  Doczytałam o łysieniu pocovidowym, zdaje się że na to świństwo żadne domowe sposoby nie działają. Może to tylko informacje sponsorowane przez gabinety mające aparaturę do naświetlań czerwonym laserem, może prawda. Jak na razie nie widzę skutków kuracji domowych, ale za wcześnie by coś było widać.  Więc odpływ sił też może być skutkiem, niech to szlag. Ale odpoczywam, może będzie i przypływ.

Nie ma obchodów i wychodów. Na nie też szlaban, ewentualnie w niedzielę giełda. 

Jest jak widać przebieranie prezentowanych zachciejów i przydasi nabytych przy okazji szukania osłonek. Jest rozglądanie się po zasobach. Jest leniwe mierzenie mebli bo tu też pomysłów moc. 

W aranżacji żadnej dożynkowe nabytki roślinne. Część kolcowa i sucholubna. Strach się bać, co się może dziać i jakie przydasie i zachcieje się jeszcze mogą w związku z nimi pojawić.



Pa Czytaczu. 

R.R. pisała. 

czwartek, 9 września 2021

Notatka 368 pliszkowanie wrześniowe - część 1

Taaaa. Zachciało mi się zielonego. W kuchni mi się zachciało. Dożynki były, na nich stoiska z domowym zielonym. Kupiłam, pewnie dlatego, że nie było tego co chciałam do Bobusiowa. 

Ale do kuchni żebym nie oszalała od dysonansu kolorystycznego, to muszą być mocno czerwone, bordowe, wiśniowe lub mocno niebieskie doniczki/osłonki. Nie ma. Nigdzie. Niechby mocny zielony lub żółty. Też nie ma. W domu są różowe osłonki, pamiątki po fiołkach. Absolutnie nie pasujące.

Na razie tak, tłem dywan.  




Miłośnik zieleni działa. Mniej go interesuje pierwiosnek, bardziej trzykrotka. Tajemnicze ciemne plamy gdzieniegdzie spotykane okazują się listkami. Ale nie tylko pojedyncze listki....


Taaaa. A była taka duża roślinka...
Nie wiem czy jest sens szukać osłonek.  Bo  nie ma takich jak chcę. Bo przy okazji szukania masa kasy wydana na rzeczy z gatunku "absolutnie konieczny przydaś i zachciej" oraz z gatunku "dowal se roboty, mało masz".  Dlatego też nie kupiona bardzo ruda zasłona w kotecki, to już by było za wiele, nawet dla mnie. Po za tym, czy roślinki wytrzymają miłość Felusia, to jest pytanie. Akurat całą gałązkę złamał Gacuś, ale już turlanie w wykonaniu Felusia doniczki z pierwiosnkiem odchodziło - Jacuś i Gacuś pilnie patrzyli..  Więc Czytaczu sam rozumiesz. 

Pierwiosnek i trzykrotka to tylko dwie roślinki, więcej ich, ale tu wyzwanie z oprawą większe,  może następnym razem, może coś wykombinuję. Innym razem będą kupione tekstylia, oj, dowaliłam ja sobie tymi szmatkami nie lubianej roboty, przynajmniej ich częścią. Bo szyć Czytaczu, to ja owszem szyję, ale to nie jest moje ulubione zajęcie. Jednak zdobycze na tyle ładne i tak silnie wyświetliło mi się w mózgu ich oblicze po tuningu, że kupione i poszyję. Ech. Nawet i bez tych nieplanowanych zakupów też były plany na szycie. 

Tak wychodzi, że po pracy wychodzę. Wrakiem wstaję od roboczego blatu i po prostu trzeba wyjść by był reset. 
Tylko że i z tym przesada, dowala roboty, umorduje fizycznie, o kosztach generujących się przy okazji szkoda gadać.  Są. Tupot małych nóżek.... Biegnących.


Były obchody miasta bo zawilce w Lidlu rzucone po torebce na sklep, a oczywiste że chciałam wiecej. Anemone blanda mix. Kupione trzy torebeczki po zwiedzeniu sześciu Lidli, starczy, ale prawie całe miasto  obleciane.  Bo do remontu i odmiany szafy potrzebne wzmocnienie spodu, drewniane palety jeszcze rozsiane przy tramwajowych torach, więc też sam rozumiesz Czytaczu. Owszem, przytachałam, kilka palet leżało rozbitych na elementy pierwsze, wybrałam stosowne. Ciężkie cholerstwo, nawet bardzo ciężkie i złośliwie kawał drogi dźwigałam, by prawie pod domem  wymienić na lepsze.  Czy wybrałam właściwie, się okaże przy przewróceniu szafy "na plecki", to najgorsza część planowanej akcji. Jak to zrobić, żeby mnie szafa nie zabiła, to nie wiem. 
 

Wyjścia nawet rekreacyjne jakoś męczące.

Wczoraj Asia wyciągnęła mnie do lasu, bo zielone zdrowe na oczy. Bo dawno nie było, a w tygodniu to mniej ludzi. I co? I to.




Stos obierany do drugiej. Takich jak powyżej było kilka. Jeden zdrowy, i chyba nie ten.  Nie do końca jeszcze szaleństwo opanowane.  Padam. 

Pa Czytaczu. R.R. pisała.


środa, 8 września 2021

Notatka 367 środa padnięta


Dopiero środa, a ja ledwo żywa. Coś nie teges ze mną od wczoraj, może ciśnienie, może zmęczenie. A tu, zanosi się że długo jeszcze nie pójdę spać, tyle rzeczy co to trzeba koniecznie, samo spisanie już męczy. Więc nie, nie będzie pisania. Choć kusi pokazanie łupów  na przykład, bo są . Ale to by trzeba, eeee pisanie co by trzeba też praco i czasochłonne. Łupy głównie tekstylne, nabyte na fali chcicy, przy okazji szukania czego innego i nie wiadomo po co. Fota niepościelowa kotek Małgosi trochę winna, a najbardziej winny sroczyzm. Leczę się, ze skutkiem różnym, falami idzie. Małgosia pokazała pod kiciami tkaniny roślinne, to podobno pokrowiec? Fajny.  A mnie w pościele poszło. 







Porobione częściowo cykanki roślin z dożynek, w oprawie tymczasowej i niewłaściwej. Może w następnym poście będą, nadal nie tak jak ma być.

Ten post, o padnięciu i sroczyźmie zdobi zasłona, jedna z kilku z Sortexu. Ach jak kusi, a ciucholand podniósł ceny. Nie kupuję też przecież kocich tkanin, to jeden z powodów obok drożyzny, że koteczki nie moje. Tkaniny kocie fajne, zaczęły się te zwierzątka kilka lat temu, sówki, liski, koniki, pieski, i bardzo to miłe szmatki.  Kilka kocich tkanin z netowych ofert zamieszczam, też raczej nie kupię, choć jak to u mnie - pomysłów od razu od cholery, zwłaszcza w zestawieniu z górną cykanką sorteksowej zasłony. Wszystkie pomysły pracochłonne i męczące, tym bardziej do odpuszczenia. Hmm. Najbardziej jednak pasowałyby czarno-białe pasy lub romby.  

Pisała R.R, niechętnie się biorąc do roboty. Może choć ciut się uda odwalić przed północą. Czwartek za pasem, on zawsze trudny.


niedziela, 5 września 2021

Notatka 366 DOŻYNKI


Tramwaje już jeżdżą Miasto ludne niemożliwie. Bo DOŻYNKI. 


Ja tam zawsze lubiłam. Z przyjemnością zawsze obchodziłam stragany niespożywcze. Spożywcze też, ale ze znacznie mniejszą. Wystawa kwiatowa zawsze była, kilkadziesiat wystawców własnych roślin, sadowników, byliniarzy, krzewiarzy i drzewiarzy. Rośliny domowe i balkonowe. Wystawcy materiału siewnego, nawozów, maszyn, środków ochrony roślin, utensyliów i narzędzi potrzebnych do upraw.  Więc dla mnie raj. Ale też bo przecież, ach. Kiedy jak nie w dożynki można było podziwiać stragany rekodzielnicze, zawsze było parę takich co to prowadzą je PRAWDZIWI ARTYŚCI. Ludowi i nie ludowi. Misterne wycinanki, koronki, hafty. Hafty, ach, obfitość, w tym takie koralikami... Plecionki z rzemieni, słomy, sznura, wikliny. Polewane i wypalane lub wypalane bez polewy na siwo lub rudo gliniane naczynia, drewniane ceberki, koryta, kadzie. Bywały stoiska kowali, rzeźbiarzy spawających kawałki metalu w rzeźby, małe straganiki-stoliki z ludową rzeźbą w drewnie. Masa drobiazgów wytwarzanych ręcznie, biżuteria, ozdoby, zabawki i ciuchy. Tym razem stoiska zaanektowane głównie nie przez artystów. Owszem, baardzo nieliczne i zagubione w masie niesztampowe. Wianki ze sztucznych kwiatków, jedna pani z haftowanymi obrusami, jeden pan z dłubanymi z karp drzew misami. Jedno stoisko ze skromnym wyborem ceramiki bolesławickiej nie jest w stanie zapełnić luki po kilkunastu wystawcach, dwa czy trzy z rodowodem z Nowego Targu nie zastąpią licznych kiedyś.  Jeden Peruwiańczyk z fletniową muzyką.  Zniknęły z alei maszyny rolnicze, i jakoś tak za skromnie i łyso. Miodziarze też nieliczni i rozproszeni, gdzie te czasy gdy gęsto okupowali plac za Cepelią? Stragany ogólnie zaczynają się dalej, od placu Biegańskiego, i na przemian jadalne i przemysłowe. Pojedynczą warstwą, a kiedyś były potrójną. Cała impreza jakby przejęta przez Jasną Górę, tak to wygląda i zdaje się że w ubiegłym roku też tak było. Może gdzieś w drugiej części parku te brakujące stoiska? Rolnicze i hodowlane i ogrodnicze za Jasną Górą, tak jak i upiornie ulokowana estrada dla występów zespołów ludowych. Upiornie, bo nie ma miejsca dla widowni, występy dla kogo?  I zaraz blisko megafon walący disco polo, akurat w wybieg futrzastych owiec, częściowo ogrodzony klatkami z rasowym drobiem, królikami. Czy zwierzaki to lubią? Cholera wie czy lubią, klatki, disco i tłum - tak dla mnie wygląda czyściec, może dla zwierzaków też.   Maszyny rolnicze bardzo nieliczne, totalny miszmasz, obok starego kieratu, archaicznego traktorka i zabytkowego motocykla nowoczesny ciagnik. Za to zaparkowanych autobusów, busów, aut osobowych przerażająca ilość. No, nie podobalo mi się.  Przeszłam całość zaglądając gdzie się da, bo wiadomo, że ja do roślin. Gdzie jak nie na stoiskach dożynkowych znalazłabym np. liriope w odmianie variegata? Z tą myślą parłam przez tłum, co najwyraźniej przypuścił szturm na Czw-ę  z okazji dożynek. Nie znalazłam liriope, ogólnie to było bardzo słabo z roślinami. Owszem, hortensje bukietowe, owszem hicior tegoroczny czyli kwitnąca kurkuma, owszem ketmie i trawy, ale to nie tak jak kiedyś. Dlatego krążyłam, nie mogąc uwierzyć że to już wszystko. Nie pojawił się tym razem pan z cebulkami z własnego chowu. A czaiłam się na kilka cebulek... Może już odpuścił dożynkowanie, może mu się co stało paskudnego, to nie był młodzieniaszek. Nie było też pary sprzedającej CD kunsztownie własnoręcznie nagranych i skompilowanych ptasich treli, zawsze sobie obiecywałam, że w tym roku kupię, nie wydam wszystkiego na inne cele, co niestety się nie udawało.... Ech, finansowo to ta impreza dla mnie zawsze była dorzynkami, od słowa "dorzynać". Nietypowe jak dla mnie te dożynki. 

Za to kulinarnie było, co mnie akurat mało cieszy, ale najwyraźniej dla tych przewalających się  tłumów to o to chodzi w dożynkach. Może i słusznie. Cykanki z targowej alejowej części imprezy. 



















Ten kaktus jest ruchomy. Wygina się jak zawodowa tancerka od tańców brzuchem. Być może i śpiewa, dzieci obok się bardzo darły.





















Dziewczynka kończy część alejową. Główne podejście pod klasztor zawalone tłumem. Trwają uroczystości, więc w bok, parkiem. Tu luźno. Mszę ze śpiewami słychać. Chór męski, chór żeński. Ładnie. 





























Masa, masa luda. Na placu przed klasztorem gęsto. Bardzo gęsto. Powyżej wyjście na tyły na teren Domu Pielgrzyma, tam tematy rolnicze, ludowe, sprzętowe. Ułamek placu parkingowego. Ładne jest to, że dom pielgrzyma dostosowany formą do wiekowej zabudowy, z odpowiednio modelowanym dachem. Nie razi. Przed pomnik dziękczynny rodziców naszego Papieża-Polaka. Hmm. 























Numer jeden na liście przebojów. Kurkuma. 







Durny tatuś małego Karolka. Za moment puści malucha, ten pobiegnie do koników, czego nie zauważy idąca z tyłu mamusia. Będzie potworny wrzask mamusi i prawie jej zawał, bo Karolek to naprawdę maluch, który za cholerę nie powinien być puszczony w tłum i do dużych koni. 



Msza się skończyła. Najpierw ci z krzesełeczkami, potem ci co święcili swoje plony. Tabliczki, sztandary, czasem tylko kotylion z nazwą miejscowości, uroczyste stroje, często ludowe lub inspirowane ludowością.  Potem wychodzą ci co niosą  wieńce żniwne mające nieraz tak dziwne formy. Korony, mini ołtarze, obrazy. Najkoszmarniejszy w kształcie dziwnie krótkiego popiersia, chyba kardynała Stefana Wyszyńskiego, nadnaturalnie duża głowa na po ludowemu mikrym kawałku korpusu. Tu moja zgroza, źle mi się kojarzy ten łeb, rewolucja francuska  się w pamięci odbiła czknięciem, ale dużo gorzej by było gdyby popiersie niesiono wyżej. Dużo konturów Polski, uroczyste stroje, dość często ludowe. Uroczysta asysta, taka mini, bo reszta wysłanników wcześniej se poszła, tak jak ta pojedyncza pani z tabliczką. Wieniec z jej miejscowości pewnie wyniesiony jako anonim.  








































I znów park. Tłumy ciągle idą w stronę klasztoru, ale i tłumy idą z klasztoru. Trochę spokoju za muzeum górnictwa, tu w końcu można usiąść.









Łupy tym razem domowe. Do pokazania jak dostaną godna siebie oprawę. 
Pisała i cykała R.R.