Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Czas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Czas. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 23 września 2024

Notatka 557 ogólnie miało być.



Ogólnie to dzieje się. Powódź co zmaltretowała m.in Kłodzko wypłukała na wierzch tyle syfu wszechstronnego że słabo się robi. Syf oczywiście że był i przed powodzią, przykurzony, wystający na wierzch w części niewielkiej,  z racji zajęcia codziennością postrzegany kątem oka jako mało znaczący i słabo szkodliwy. Błąd. Wystawał koniuszek góry lodowej, rzęsa brontozaura. Trzeba będzie gonić dziadostwo.......








W krasie, cholera wie czy pełnej, objawiły się zjawiska takie jak zapędy cenzorskie i restrykcyjno-wychowawcze, gupie jak nie wiem co. Trend w tym kierunku wcale nie ustał po pandemii, a wydawało by się że wraz z minięciem onej ich gupota w oczy wali. Zjawisko jest tak durne że nie zasługuje na prawidłowe określenie "głupie", jest poniżej tego co określamy mianem "głupie", czyli gupie i już. Co nie znaczy że nie jest niebezpieczne, wręcz przeciwnie, grozą powala, bo widać że robi się pospolite i coraz to nowym wpada do łbów że mogą.

.....

No nie, jednak nie będzie ogólnie, nie dam rady wymienić rodzajów ujawnionego syfu. Miałam ambicje, a jakże, ale za dużo go, a mnie już samo wymienienie tego co powyżej zbrzydziło. Z lekka odebrało apetyt na gotujacy się obiadek. A nadmienię pupulkowato że na to nie mogę już sobie pozwolić. Taba mimochodem stwierdziła że u niej odchudzanie nie było spektakularne, u mnie wręcz przeciwnie. Trzy lata i została mnie połowa, już bym nie chciała dalej tracić ciała. Bo kiedy ostatni raz byłam oficjalnie ważona waga była lekko powyżej stu kilo, potem jeszcze mnie przybyło, sądząc po rozmiarze nabywanych z tej okazji spodni było mnie wagowo ze sto dziesięć kilo. Teraz pięćdziesiąt pięć. Więc nie będzie zbrzydzania sobie obiadków, choć naprawdę jest czym. 

Dobre też jest, owszem, zwykli ludzie potrafią się zorganizować w obronie swojej i sąsiadów, być wściekle pracowici i ofiarni. Tak było, na szczęście nadal jest i miejmy nadzieję że będzie zawsze. W kontrze do hien ludzkich co też się pokazały. One niestety też wieczne. 

Ale skoro brudów nie będę opisywać to i dobrego niezbyt mogę. Pojawiło się w samoobronie i w kontrze do dziejącego się zła.  

Cholera, jednak szkoda. Ten notatnik to ku pamięci własnej miał być, dla zatrzymania tego co się działo. No ale ogół mnie przerasta. Przerasta pod każdym względem, widzę, owszem, i przyczyny dziadostwa i skutki jakie mogą dać, ale jasna dupa, nie mam na to siły i zdrowia oraz czasu. Więc jeśli będę je wymieniać to wtedy gdy choć trochę tych deficytowych dóbr się pojawi, a mnie nie będzie szkoda ich marnować. Tak chyba być u mnie będzie. Zobaczymy zresztą.

Dzieje się i u mnie. Nie wiem jak o tym pisać i czy pisać. To przecież nie jest tak że w blogach wywlekamy na światło dzienne wszystko z naszego życia, cząstki pokazujemy niektórych jego aspektów. I bardzo dobrze, nie mam ochoty wnikać np. w życie erotyczne blogujacych czy ich procesy trawienne. Pozostaję bez wiedzy w tych tematach, tak jak i wszystkich innych o których  z różnych przyczyn nie piszą. Miło że piszą tak, że ci co ich czytam to czytam z przyjemnością. 

A ja, no ja niezbyt ostatnio chętnie babram się w tym co u mnie niemiłe, bo analiza niemiłości wcale nie powoduje ich zniknięcia, przeciwnie jest. Rosną. Trudno, zdaje się że u mnie będzie pupulkowato......

Ale bez wnikania w przyczyny i motywacje napiszę za to że od dwóch tygodni mam ściśle zajęte godziny wczesne, do południa, przez cztery dni w tygodniu. Zajęte tak intensywnie że przez resztę dnia z lekka zdycham. Co robię? Ano pomagam w działalności charytatywnej, albowiem wystąpiła taka potrzeba, ja potrzebowałam ludzi, w placówce charytatywnej okazuje się że im się przydam. W punkcie nieopodal Jasnej Góry prowadzonym przez paulina. Paulina z dużej litery? Człowieka z tego co widzę przez duże C, to na pewno. Nie całkiem społecznie, obrywam dobrem dzielonym i drobnymi rupiami. Nie wszystko jeszcze kumam, nie chcę konfabulować, na razie wiem tyle że działalność polega na zbieraniu z różnych źródeł jedzonka i innych dóbr i rozdawaniu potrzebującym. Te źródła to w wypadku jedzenia np. piekarnie, znakomite zresztą, oddające to czego sklepy nie wzięły, sklepy to co jest jeszcze z terminem ważności - ale krótkim, do szybkiego spożycia. Przywóz i organizacja dostaw są ogarnięte, z lekka potrzebne były dodatkowe rączki przy rozdawaniu, segregacji jadła i dóbr nie spożywczych. W wypadku dóbr niejadalnych źródłem są ludzie. Odzież głównie, ale też wszystko inne. Przywożą, przynoszą, przywlekają. To dobro niejadalne jest segregowane, cześć  zarabia na jadalne rzeczy które placówka kupuje nie otrzymując ich ze sklepów. Ziemniaki np., podstawa jadłospisu dla większości rodaków, zawsze witane z zachłannością  przy podziale. Smalec też. Z niejadalnych rzeczy część trafia do sierocińców i schronisk, a ogromna cześć, niestety, do śmieci. Bo do wszystkich tych celów rzeczy muszą być dobre, czyste, nieznoszone, sprawne. Nawet te które idą do schroniska dla bezdomnych muszą być dobre, nie mogą poniżać  nikogo uplamione dziurawe ciuchy, przetarte i przepocone. Te rzeczy które zarabiają muszą być wręcz idealne. Nieidealne i niezbyt dobre bawełniane też zarabiają jako czyściwo, ale ogrom tego co przynoszone trafia w śmieci, tam gdzie trafić powinno od początku. Więc jeśli Czytaczu masz ochotę dzielić się dobrem którego nie potrzebujesz lub masz nadmiar, to nie ładuj do darów dziurawych i brudnych kalesonów, owszem, kalesony mogą się dołożyć do ziemniaków i opłat za góry śmieci, ale brudne nie trafią nawet do czyściwa, dziurawe mogą.

Kto korzysta z takiej formy pomocy?  Stałych bywalców około dwudziestu, drugie tyle to towarzystwo przygodne, takie które przy głodzie przypominało sobie o istnieniu placówki. Ci raczej nie chcą produktów wymagających gotowania. Stali to z tego co widzę mają za sobą i teraz wciąż w trakcie doświadczenia niełatwe. Nie mnie badać i oceniać, ani mi się śni. Potrzebują pomocy na tyle, żeby się do tego przyznać. Jak dla mnie to wystarczy. Szacun że się przyznają, to przecież niełatwe. 

Tyle na razie wiem.

Więc chodzę tam, segreguję przywiezione warzywa, rozdaję tak by każdy coś dostał. Co trafia do toreb? Chleb, odrobina nabiału, czasem coś mięsnego lub z produktów trwałych, no i te zieleniny warzywne i owocowe. Ubrania i dobra niejadalne też są rozdawane, dziś kobieta przywiozła świetny żyrandol czule zagarnięty natychmiast przez jedną z pań. Podobno od ponad roku chciała wymienić domowy, a ceny nowych ją powalały, sił zresztą nie ma by za nim chodzić. Fakt. Chodzi o kulach, aż dziwne że daje radę dopchnąć wózeczek z dobrem do domu, nic dziwnego że jej nie do sklepów.  A tu proszę, jest wymarzony rupieć, tak ładny jak chciała, kombinacje radosne jak go umocować by w całości do chałupy dopchać, kogo prosić by zamontował.... I dobrze że tak, że się żyrandol jeszcze przyda. No. 

W poniedziałki, w  środy i w piątki są ludzie. We wtorki lub czwartki segreguję niejadalne. Ogólnie to pomagam przy wszystkim przy czym trzeba, i zapowiada się że co którąś sobotę też będę potrzebna. A skąd, nie samam do tej roboty, dwie dziewczyny, jeden pomocniczy facet, ojciec organizator no i ja. Obyczaje na szczęście z lekka świeckie. To rozumiem. To jest dobre. 

No i tak to. 

Pocztówki z jasnogórskiego parku. Wiewiórro dla Kocurro.




Zwierzyna obficie występująca pod kasztanowcami i w drodze do nich. Moc dziatwy przedszkolnej, moc. Nic dziwnego że kasztanów maleńko.




I przy stawku.









I z Alei. 




Pisanie nie pomogło na zdychanie. Poniedziałek jest, przypominam, więc rączkami i nóżkami się namachałam, gębą ruszałam gadawczo, jak dla mnie odwykłej w nadmiarze się nagadałam. Trudno, trzeba odespać. Choć godzinkę. 

A jutro las, z Asią. 

Pisała R.R. 

I jeszcze wiewiórro.


sobota, 29 czerwca 2024

Notatka 551 Cykanki po mrozie..


Tekst to może później, tytuł może też będzie inny i ogólnie może będzie pisemniej. Bateria na wyczerpaniu, u mnie też - albowiem jestem padnięta i nietrzeźwa. Z buszem walczyłam, stąd padnięcie, Bobuś na prośbę o picie podstawiał drinki. W tym upale!!!!

Busz. 




















Nic na razie nie jestem w stanie, konieczny pad na wyro i odespanie. Jeszcze ogarnąć kotunie. 

Nara Czytaczu. Ja w wyro, strajtfon w ładowarkę.

🍀
No, teraz dam radę. 
Było dobrze. Sympatycznie i spokojnie. Szpice pierwotne, kosiary, tokarki/wiertarki i maszyny rolnicze trzymały pyski zamknięte, znaczy tym razem sobota była cicha. Jak rzadko. Gorąco oczywiście że było, ale ten stół długo w cieniu, a przy nim chłodniej.  


Morda z żeliwa, ta z góry posta, wisi na sąsiedniej ścianie i jest kołatką. Dużą,  rozmiar na bramę zamkową, a takiej brak, więc wisi na ogrodowej ścianie.

Od razu napiszę że byłam u Bobusiów po ponad dwumiesięcznej przerwie. Nie chciałam. Przyczyn było kilka. Pani d oczywiście przede wszystkim, ale trochę podbudowana tym co zrobił kwietniowy mróz i reakcją na mrozowe zniszczenia Bobusiowej Beatki. 
Wyglądało wszystko strasznie. Że nie ocaleje nic z posadzonego. Żadna z magnolii np., a sadziłam cztery, dwie które już cieszyły kwiatami i dwie do tej pory niekwitnące magnolie Siebolda. I żeby tylko magnolie, ale wszystko, dosłownie wszystko poza niektórymi chwastami było dotknięte mrozem, reszta ścięta. Co dziwne, cały pas zniszczeń obejmował zachodnią stronę Bobusiowa, na całej długości, a ono wąskie i długaśne i moje zielone akurat na zachodniej zmrożonej stronie. Od wschodu zniszczeń było mniej, słabsze, w sadku te jabłonie co rosną od wschodu będą miały owoce, mało, ale będą, po zachodniej stronie owoców zero, nawet aronii nie będzie. Nic dziwnego że zabolało.  

Prezentowany powyżej busz pokazuje że podłamka nie była słuszna, straty oczywiście że są, ale akurat nie tych roślin które prezentowały się najżałośniej. Magnolie, kielichowce żyją. Karczowanie potrzebne dla budlei (ale są młodziutkie odrosty od korzeni, na jednej z cykanek widać zmarzłą na amen budleję-matkę), bukszpanów co miały młode odbicia po ataku żertej ćmy, brzoskwini która i tak chorowała no i cholera jasna, dla róż też potrzebne. Połowa róż odleciała, reszta mocno oberwała, oberwała i moja ukochana Inka, ale ona odrasta, tak jak Lawender Circus Flower i Ślicznotka z Koblencji.  Byliny i cebulowe, tu nie wiem co będzie z liliami, kamasjami - były padłe, wymrożone ubiorki, w tym ten lawendowy, hakonechloe, są nieliczne pojedyncze źdźbła po jednej z czterech wielkich kęp, reszty nie ma. Floksy, połowy nie ma.  Ale zapowiadało się że będzie o wiele, wiele gorzej, choć że akurat aż tak rąbnie w róże to akurat niespodzianka, one nie wyglądały aż tak źle.  Pozytywne niespodzianki są, nie spodziewałam sie że ocaleje akant np., biedniuś był.

Minęło mi, nie od dziś wiem że Bobusiowa Beatka, kochana kobita, potrafi mieć jęzor wyjątkowo kolczasty. A wcale nie chce. Wtedy, to jej "oj tam, oj tam, posadzisz nowe", "popielisz, to ci przejdzie" wypłoszyło mnie z Bobusiowa natychmiast. I nie przeszło jednak mi na tyle żebym chciała "posadzić nowe".  Porozsadzać co się da, tak. Uratować co się da, tak. Popielić tak. Nowego nie. Nie będzie na razie żadnej Azuriki.  Przynajmniej do czasu aż zrobione zostaną karczunki. 

Ale bylo dobrze. Naprawdę.

Twarz była trzymana. Dlaczego trzymana? Bo Bobuś ostatnimi laty włącza licytację, bo fakt, sam miewa cholernie trudno. Bo nie jest bardzo super z jego zdrowiem. Np. dlatego trzymana. 

Ale u Bobusiów ogólnie ok. Dziecko opalone na miodowo po Majorce, Bobuś się trzyma, Beatka na nic nie narzeka, pies wydaje się że zdrowszy i na mój widok żwawy.  Czyli bardzo ok. I oby tak dalej.

Pisała R.R. 

Ps.  
Podczytałam o planach odchudzalniczych u Tabi. No cóż. Ja nie planowałam a schudłam. Ma to obok dobrych niemiłe strony. Jedna z nich to taka, że nie ma się w co ubrać, paski mają za mało dziurek, wszystko z człowieka leci, z majtkami w zestawie. Ale jak na razie niczego z tych  za wielkich łachów nie wyrzucałam. Koszulka nowa, spódniczka to bluzka w dawnym rozmiarze, tułów wsadzony w dekolt, rękawy robią za pasek, taki dookoła talii. Można i tak, o czym informuję. 
Jacuś zdziwiony. 


  

sobota, 9 marca 2024

Notatka 547 sobota po święcie samicy

Po święcie samicy jakiś dyzgust mam. Ogólnie to niezbyt dobrze się czuję jako samica i jako człowiek, nie podoba mi się ostatnio nic, w tym i ja sama. Ale na dzień dzisiejszy odwiesiłam na kołek samopoczucie i odczucie i zrobiłam co mogłam by nie być malkontentką. Ach, żeby tak ten kołek wytrzymał i nie puszczał dziadostwa........
 
W Bobusiowie byłam. Dziecko urodzinowo uczcić, po to głównie. Zrobione, dziecina uczczona, posiad rodzinny odstawiony, pogadane, posiedziane, popite i pojedzone, wszystko ok. Naprawdę. 

Bobuś był, choć poczatkowo go nie było, same samice świętowały. Miał być na targach motocyklowych we Wrocławiu, kolega J, harleyowiec-przyjaciel, wyciągnął go namawiając intensywnie, bardzo chciał i koniecznie z Bobusiem jako z wiecznie majstrujacym przy swoich motorowych rumakach. On pilnował i trasy i terminu, Bobusiowi to tym razem wisiało, jego harley już ma wymienione co miał mieć i na razie przynajmniej Bobuś jest zadowolony. 

Pierwszy motor co jest bez szaleństw, malowanych aniołów, wilków lub orłów, nie powiewa frędzlami i nie oślepia ilością niklu i chromu. Po prostu tym razem odpowiednik damskiej "małej czarnej", szyk prostoty, wyraźnie w tym modelu widać że niczym nie ozdobiony harley też jest potęgą. 

Ale pojechał.  I co? Zorientowali się po blisko dwustu kilometrach ze impreza za tydzień, stąd Bobuś pojawił się niespodzianie. Kolega J. Pocieszające, nie tylko ja miewam kiksy pamięci i ogólnie kiksy.

Tym razem nie rwałam sie do zielonego, ono jeszcze bardzo nieatrakcyjne. Bobusiowo tak ma, przedwiośnie w nim nieładne, długo wszystko w nim wygląda jak wyplute przez zimę.  Z kwiatkami na moim zielonym na razie kruchutko. Ciemierniki kwitną niewyjściowo, z kwiatami na takim poziomie ze nawet przy czołganiu się  efekt fotograficzny wątpliwy, choć ciemiernik od Tabaazy raczył zakwitnać czterema kwiatkami w kolorze łososia. Ranniki już na pewno wymeldowały sie z Bobusiowa w kierunku nieznanym, krokusów malutko, przebiśniegi zdaje się że albo już przekwitły albo podążyły za rannikami.  Wszystko jeszcze w blokach startowych - poza robotą do odwalenia, bo to, ach to to widać doskonale. 

Nic nie zrobiłam, nie miałam jakoś pałeru, chwiejnik karuzelowaty był, jak to na przedwiośniu.   W ramach kwietności wiosennej, bo w końcu wiosna jednak idzie, pokazuję efekt działań Beatki Bobusiowej, co przekroczyły zdaje się granice dzielącą hobby od profesjonalnych zajęć. Będzie chyba firma, wszystko na to wskazuje. 

Świeczki. Na cykankach próby udane i niezbyt udane, z surowców różnych, bo Beatka na poważnie podchodzi do eksperymentów, szukając takich co w miarę zdrowe, nie rozlewają się i nie kopcą. Miesza, sprawdza, testuje proporcje, barwniki, twardości i rozlewności oraz czas palenia.  Zadowolona jeszcze nie jest, prezentowane są wg. niej jeszcze nie takie jak powinny być, wizualnie niczego im zarzucić nie mogę, ale podobno to jeszcze nie to. Cześć ma knoty, część knotów niegodna. 
 


Skąd ja to znam....... Co do świeczek, to w masie robią wrażenie tak wiosenne że nie mogłam nie podzielić się tą wiosną. Dostałam zresztą mini wytłoczkę  pisanek-świeczek i cieszę się.  Lubię ogień, świece, tealighty w szkiełkach, lampy parafinowe, wszystko chętnie, choć ze świec to wolę proste kształty. Kule, tradycyjne długie stożki, walce.  Beatka przeciwnie, najpierw zbierała świecowe dziwactwa (oskubany kurczak pachnący olejkiem różanym!!!!, zielona świnia w czerwone biedronki pachnąca paczulą, niczym nie pachnący kotek syjamski, arcydzieło z barwionego wosku, głowa Lenina dziwnie ruda, Lenin czerwonoskóry!!!!),  teraz robi może nie dziwactwa ale dziwa. 

Pisała R.R.