Pierwszy od jakiegoś czasu pozytyw. Afera z biurkiem zakończona. Uffff.
To było tak. Czterdzieści cztery lata temu (może i więcej? Nie pamiętam, daaaawno) do mojego pokoju wprowadziło się jasne, mocno politurowane biurko. O blacie pół metra na metr, z trzema ciężko chodzącymi szufladkami od strony siedzenia i półeczką z przodu. Oraz półką-ciut mniejszym blatem pod blatem właściwym. Niewygodne dla mnie było jak cholera, bo docelowym wymarzonym użytkownikiem byłby nie przekraczający półtora metra wzrostu, silny jak nie wiem co leworęczny nastolatek. Lub nastolatka, też mocarna i leworęczna. Niemniej używałam, szarpiąc się z szufladkami, obijając sobie kolana (bo te dziesięć centymetrów wzrostu więcej) i żonglując światłem, ciężkim do zainstalowania, bo miejsce po niewłaściwej stronie pracującej ręki. Więc ślady po użytkowaniu były, narastające od mojej podstawówki do roku bieżącego, ale nie można powiedzieć by był to grat lub rupieć. A kilka miesięcy temu przydźwigałam wystawiony przy śmietniku brudny jak diabli i rozkręcony stół. Bo błysnęło mi, że może zastąpić niewygodne biurko. Wyższy blat bez obdzierającej kolana dolnej półki i nie wymagający garbienia się. Rozsuwany w razie potrzeby. Podniszczony zdrowo, ale kompletny. To że podniszczony, to w wypadku stołu roboczego nie wada a wręcz zaleta. Umyć się dał, skręcić też, no i stanął okrakiem nad biurkiem, nie wyprowadzonym od razu z powodu szufladek. Bo co zrobić z zawartością? Hmmm.
Proste. Kupić szafkę/szafki z szufladkami. Tak, by zmieściło się pod blatem stołu. OLX. A srajtfon zaczął szaleć, rany, i to jak. Wkurzająco bardzo. Ale uparłam się, całą posiadaną cierpliwość poświęcając na użeranie się z ustrojstwem. Akurat nie było w Cz-wie nic co by jako tako pasowało, no nic. W Dąbrowie Górniczej tak, dwie nieduże wymagające zmiany koloru. Bobuś poproszony o transport (paliwo ja. Nie wyszło tanio, ale taniej niż nowe szafki) i przeprowadzenie rozmów ze sprzedającym. Bo nie umiałam się dogadać z mamroczącym gościem, mówił niewyraźnie i trochę gwarą, a ja głuchawa. A termin musiał być dopasowany do możliwości Bobusia, no i gościa - więc lepiej żeby oni to uzgodnili. I uzgodnili, choć Bobuś stwierdził że gościu mu się nie widzi. I co ? Słusznie gościu mu się nie widział, trzeba było mi w tym momencie odpuścić.
Okazało się że szafki są w domu byłej partnerki, matki jego dzieci. Ona w szoku, okazuje się że nic nie wiedziała o działaniach gnoja. Owszem, szybko się otrzepała, ja w momencie chciałam zrobić zwrot w tył, ale ona stwierdziła że nie. Niech te szafki wylecą z jej domu, niech gnój nie ma pretekstu do nawiedzin, bo dzieci najwyraźniej nie są powodem i pretekstem. Dziecięce ciuszki wyciągane piorunem z szuflad, menel na ustawionym na głośno telefonie Bobusia wrzeszczący że on ma prawo, szafki jego. Mój krzyk że tak nie można, meble służą dzieciom, a on ojciec. Zimne i wredne stwierdzenie że to dzieci z kurwy. W końcu zabraliśmy cholerne szafki, bardziej by skończyć awanturę. Pod klatką komitet towarzyszący gnojowi, forsa w momencie popłynie, być może nawet któryś z tych młodych pijusów użyczył konta na OLX. Bo facet naprawdę nie wyglądał na władającego ortografią. Moje z furią wygłoszone bez żadnego sensu przemówienie że tak się nie robi, nie nazywa się matki dzieci kurwą, nie sprzedaje się nic z cudzego mieszkania bez uzgodnienia z właścicielem, nie ograbia się dzieci. Tatuś cholerny wygłaszał w tym czasie własną mowę, że jeszcze białe coś tam też sprzeda. Młoda dziewczyna (matka/kurwa) wyszła za nami i to ona była celem gadki gnoja. I dobrze. Bo pod wpływem raczej nie moim, a jednego z kumpli do którego coś dotarło, połowa zapłaty trafiła do jej rąk. Choć tyle.
Podłamka. Długo nie mogłam się po zdarzeniu pozbierać, podejrzewam że gdybym była sama, to zwiałabym. I chyba tak należało zrobić. Szafki rozmiarem pasują, ale patrzeć na nie nie mogłam i nie mogę. Niemożliwy pobyt mój i tych gratów w jednym pomieszaniu. No nie i już.
Następnego dnia, przy wystawianiu oceny na OLX (negatywnej, a jakże), pokazały mi się inne szafki. Rychło w czas, doprawdy. W Cz-wie, bukowe. I tanie. I to ostatecznie one stanęły pod stołem, dowiezione i wniesione przez normalnego człowieka, z lekka zdziwionego pytaniem czy na pewno są jego. Zdziwienie mu przeszło po usłyszeniu wytłumaczenia.
Tamte wylądowały na razie w poŁojcowym pokoju, będą przerabiane. Kiedyś. Może.
No i nadeszła chwila, że biurko wyleciało z mieszkania. Na korytarz. Tak by w żaden sposób nie zawadzało sąsiadce, ja się musiałam przemykać do własnych drzwi, ona pełen luz. Nie poprosiłam Bobusia o pomoc przy wyniesieniu. On akurat teraz ma sezon zlotów, wyjazdów, a między nimi gorączkowo albo tyra, albo stara się by móc tyrać, czyli lata za zleceniami. I musiałam się zastanowić czy naprawdę chcę by biurko wyleciało. Dziwnie jakoś, jakbym domownika wyganiała. Może wystawić na OLX w wersji darmo? Tylko że tam graty czekają długo. Najchętniej dałabym je komuś, komu się przyda. Może ogłoszenie? Niech stoi, pomyślę. Jeśli przeszkadza to tylko mnie. Tak mi się wydawało.
Źle mi się wydawało. Mojej szanownej sąsiadce naprawdę się nudzi. Telefon ze spółdzielni. Bo przeszkadza. Ze straży pożarnej też. Przemiły akurat telefon, niezwykle sympatyczny gościu. Bo zastawiam drogę ewakuacyjną. Będzie wizyta i może kara. Powiedziałam że proszę bardzo, zapraszam, pomogą przy wyniesieniu, bo stoi dlatego m.in., że ciężkie. Eeee niee, jak tylko sobie zastawiam i to nieskutecznie to nie.
Wiesz co Czytaczu? Interesującą mam sąsiadkę, nieprawdaż? Mogła powiedzieć mi coś w oczy, zostawić kartkę jeśli nie chciała rozmawiać.
Biurko wczoraj wieczorem wyniosłam z sąsiadem, dziś już mebla pod śmietnikiem nie ma. Ktoś sobie zabrał, uffff. Może mu się przyda.
Posta miały zdobić uwiecznione na cykankach wyczyny futerek, ale już musiałam po tych dwóch walczyć o kartę SIM. Może jutro coś dodam.
Pisała R.R. korzystająca z faktu, że Rysia przeprowadziła na srajtfonie kurację wstrząsową.