Czytają

środa, 30 czerwca 2021

Notatka 350 porąbane piosneczki


Jak widać rycerz na białym koniu to niezbyt. Może i koń na białym rycerzu lepszy.


Koń na białym rycerzu, czyli ilustracja muzyczna do dezinformującego wpisu informacyjnego na zaprzyjaźnionym blogu.


Cóś musiałam pokombinować ekspresowego. Moja kochana i klnąca M dziś w takiej formie, że nie da się przy niej nic zrobić, więc żeby jej nie uszkodzić, i zająć czymś innym rączki i główkę ten wpis. Jeszcze o cud urody dziewicy Adelajdzie.  I o Imogenie.





Niestety, o M nic nie znalazłam.

Pisała odreagowując czar osobowości M

zdołowana R.R.

⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐

niedziela, 27 czerwca 2021

Notatka 349 miało być do pól, wycieczka mało udana

Sama chciałam. Letnie dzikie ogrody przy uprawnych zbożowych polach tak kusiły. W drodze do Bobusiów widać przez okna busa cuda, krwawe łany maków, piankowo-koronkowe liczne kopuły rumianków, fiolety ostróżek i chabrów rozciągnięte w smugi, plamy, rozsypane kropkami.  Solo i w występach mieszanych, na tle traw i zielonych słupów nawłoci. Od czasu do czasu złoto dziurawców albo róż komonicy. Przepiękne, a wał chabrów podszyty liliową komonicą wywołał chcicę.  Juz nic nie piszę o stogach i kopach dzikich róż, o lipach, kwitnących, a jakże.  Rzadko, ale są, i muszą z daleka już dawać znak zapachem że są. 

Więc zamarzyła mi się drobna konserwa z tych cudów,  one lada moment znikną. Na pewno w Bobusiowych stronach są, pobocza dróg przy polach wystrojone rewelacyjnie, tak, że wszelkie kwietne dekoracje ludzkie wysiadają. 

Ale już nie marzyła mi się podróż w tamtym kierunku. Gdzieś bliżej, gdzie tu pola? Asia sobie przypomniała, że za ulicą na której mieszkała w młodości były. Miejski autobus jeździ i zawiezie.

I dupa. Pola zarosły drzewami, zmieniły się w dzikie nieużytki mało/wcale kwietne, lub w kwartały jednorodzinnych domków. Betonowe płoty, trawy po szyję, liczne chatki bogatki, busze nieprzebyte, a pół nie ma. Nie ma cykanek.

Była wędrówka, atrakcją były stawki, pozostałość po wyrobiskach gliny, piasku, wapienia i Buka wie co jeszcze. Drugą atrakcją obok pól miało być wyrobisko-kamieniołom. Niezalane i nieznalezione,  gdzieś są i kiedyś poszukamy, tym razem mocno zniechęcała rosnąca temperatura, brak ścieżek, betonowe płoty grodzące szczelnie olbrzymie połacie. Oraz brak strojów stosownych do włażenia w kleszczowe siedliska. 

W geologicznym i paleontologicznym światku słynne dwa wyrobiska, cegielni Anna i cegielni Sowa. Gdzieś tam są, niezalane chyba na pewno, a dające takie cuda:



Nie tylko takie. Zdjęcia podpisane, wiadomo skąd podebrane, a na stronie skąd pobrane o wiele więcej informacji. Polecam. 
Ogólnie okolice Cz-wy bogate w  dziurska wyryte ręką człowieka. Bo glina, wapień, piasek. Bo rudy żelaza. O żelaznej historii regionu powinno być więcej, kto wie, że do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku region częstochowski dawał 80% surowca do produkcji żelaza?  Liczne kopalnie, liczne wyrobiska. Znaczna część zalana, czego nikt specjalnie nie robił. Po prostu, w którymś momencie wydobycia było trafienie na źródło, często tak mocno bijące, że nie zdążano wyprowadzić maszyn, a ludzie ratowali się ekspresową ucieczką. W zbiorniku-zalewie przy dawno nie istniejącej cegielni "Michalina" ( i tak nazywanym - dokładnie to "na Michalinie"), tak właśnie było. Nikt nie wie ile dokładnie tego sprzętu w głębokiej żelazistej wodzie jest, zapadłego w gliniane dno. "Na Michalinie" jest z drugiej strony Cz-wy, gdzieś po muzeach walają się przecięte kamole z misternymi wtrętami w kolorze Yellow Bahama, Orange, czy Kiwi. Duża litera przy nazwach barw specjalnie, dla podkreślenia intensywności rysunków. Kolorowe komiksy w kamieniu, o treści zrozumiałej może dla kosmitów, wydobywane były z gliny z głębokości minimum osiem metrów, a pewniejsze że z  piętnastu.   Z wyrobisk Anny i Sowy muzealne cuda też są. W niektórych muzeach można zobaczyć, w Kołobrzegu widziałam kamol z  kleksiasto-pasiastym komiksem rysowanym głęboką żółcią na burgundowym tle. Prawdopodobnie opowiadał o samotności mikroba w tłumie mikrobów, lub był to może szkic strategiczny, przygotowania do bitwy o kopiec ludu Teda. Może.

W odwiedzanej okolicy, przynajmniej dwa wyrobiska nie zalane, ciągle dające cuda. Większość jednak wypełniona wodą, w końcu jura biała czy jura brunatna to tereny wodonośne. Pomyśleć, takie ogromne dziursko wyryte np. w Strzelinie i ciągle suche.... Ale my  na suche nie trafiłyśmy. Trafiłyśmy na dziury zalane, w tym na jedną wykorzystaną na kąpielisko. Ogromny teren ogrodzony szczelnie betonowym płotem, wyższym o segment od powszechnie stosowanych.  Pozostałe są zawsze otoczone wałami z wydobytej ziemi, przypominają kratery wulkanów wypełnione wodą. Dostęp nie zawsze łatwy.








Ogólnie, to wyprawa dla mnie na ziemię nieznaną. Niby bywałam po skrajach dzielnic Kawodrza, Lisiniec, Stradom, ale to nie moje okolice, nie mogę powiedzieć że je znam.  Powrót-wędrówka długaśny, mijane kopce z surowców niewykorzystanych w przemysłowych celach,  lub z żużlu już po wykorzystaniu, ich w okolicy Cz-wy sporo. W większości zarośnięte drzewnym misz-maszem, w tym misz-maszu naprawdę dużo orzechów włoskich. Piękne drzewa.

Pisała R.R.

Ps. Komonica okazała się wedlug netu cieciorką pstrą. Nie do końca jestem przekonana że net ma rację, kwiaty w budowie, rozmiarze identyczne, a widziana roślinka dywanowa. No cóż dobrze, że chabry chabrami. Proszę sobie poniższe roślinki zestawić razem, tak jak w opisie, zrywając sobie z chabrowego wału maczka do kapelusza. Słupów nawłoci nie zamieszczam.




sobota, 26 czerwca 2021

Notatka 348 aktualia kwietne

Stare przeboje:





Inka. W tym roku nie było nawożenia róż. Zero ochrony chemicznej i termicznej, ale u mnie to tylko tak groźnie brzmi. Roztwory sody w różnym stężeniu, w zależności od tego, czy pryskanie na owady czy na plamistość, cienka pojedyncza warstwa włókniny udrapowana wykałaczkami na kokon i już. Dziwny ubiegły rok nie pozwolił nawet na takie minimum.










Powyżej ostrogowiec. Poniżej róża 'Artemis', dopiero w roku różanej klęski raczyła ruszyć z kwitnieniem. 
To kliniczny przykład, jak to róże potrafią fikać, teoretycznie hit i pewniak ogrodowy, u mnie przez trzy lata miernota gasnąca przy 'Kronprincesse Mary'. To ta róża była gwiazdą.




Opłakani ocaleńcy, niespodzianki miłe i niemiłe. 

To tu powinny być czosnki Krzysztofa bo nowością. Są świetną niespodzianką, o wiele gorzej wychodzą na cykankach niż się prezentują. Czosnkowe, tęczowe banki mydlane, rozmiaru główki kilkuletniego dziecka. Kochają je trzmiele i pszczoły.



Poniżej odrost 'Old port'. Kwiat wyblakł, ale pachnie prześlicznie. Ocaleniec, opłakany ocaleniec.


Tu 'Impala Flower Circus', nie miałabym nic przeciw, gdyby zamiast niej dała znak życia każda inna pożegnana róża. Dlaczego? To pierwsze porządne kwiaty na niej, ładnie i subtelnie wybarwione, duże, przedtem pokazywała na pół dnia cherlaki, przypominające kolorem brudnawą ścierkę poplamioną owocowo. Jakoś wątpię, by nadal kwitła tak jak teraz. 


Niespodzianka negatywna. Po przesadzeniu tylko jeden kwiatowy pęd na cukrowej jadalnej. Obraziła się.


Friesia. 


Niespodzianka totalna. Bodziszek 'Rozanne'. Maciupeństwo, ślad po zaginionej solidnej kępce. Jednej z trzech zaginionych.


Zmartwychwstanie ukochanej, jednej z kilku ukochanych. 'Kronprinsesse Mary'. Nie wiem czy jest szansa na ponowny rozrost w ponad metrowe,  kwitnące obficie i ciągle krzaczysko.  Kontrastującej z nią niższej burgundowej róży o mniej licznych płatkach nie ma wcale.



Poniżej ocaleniec witany z mieszanymi uczuciami. 'Escimo Flower Circus'. Nie kwitnie jeszcze, ale zapowiada się, że będzie równie żywotny jak był, a był. Te mieszane uczucia jednak są, jak pokaże kwiaty, to stanie się jasne dlaczego.



Magnolia 'Genie' jednak postanowiła, że zakwitnie. Jeden jedyny pąk, te które miała wiosną zrzucone razem z pąkami 'Yellow River'. Ale drzewka wydają się bardzo zdrowe.

Pełnik sadzony jako pipcium i maleńtas zdecydował się na kwitnienie. 


Krzywa, przesadzona przez psa kępa dzwonków szerokolistnych. 



Niby radość, ale czy to na pewno dzwonki szerokolistne? Net przejrzany pod tym kątem, są i takie, ale ja kupowałam pod wpływem takich zdjęć.



Może jak "nabiorą ciała", to będą podobne. Niebieski chyba niejeden, on będzie przesadzany razem z niebieskimi kolegami. Niech reszta krzywulców zakwitnie, to się zobaczy ile ich..

Przyszli przesiedleńcy:


Podwiązany przetacznikowiec. On robi się potworem. Gdyby nie to, że przydusza jadalną różę, mógłby rosnąć jak rośnie, podoba mi się taki potworowaty.

Poniżej rutewka 'Elin'. Gigant posadzony od początku z myślą o późniejszej przeprowadzce, właściwa miejscówka była w przygotowaniach. W ubiegłym roku zrobił ten gigant numer pod tytułem "nie żyję", więc nie został przesadzony. A tu proszę, a kuku, jest. Jeśli nie on do przesadzenia, to na pewno rutewki żółte, cykanka pod gigantem, w naturze żółte za gigantem. Nikną. 



No tak. Do sprawdzenia, czy Blogger wkleił to co powinien. 


Opisy wstawiane po tyractwie, później niż cykanki, a Cykanki zamieszczone zaraz po zcykaniu, przy przyjemnym posilaniu się.




R.R.

 
Ps.  Ps. musi być oczywiście. Ktoś chce złotnicę ?

Za bardzo się rozrosła. Moc młodych. Dziwna roślina, ciągną do niej anafalisy usiłując ją pożreć i nie dają rady. Trzyma je w szachu, reszta rabatki zostawiona w spokoju. Z roku na rok coraz mniej anafalisów, czyżby truła? Nie ma jak sprawdzić, net na temat stosunków ślimaczo-złotnicowych milczy. Może działa na przebrzydłe skorupiaki jakiś inny czynnik. 

Ps.2. Plecy-są, bóle-też są, ale co znaczy maniactwo. Ono pomogło na pewno, tak jak i maść. Okazuje się, że decyzja o niezaleganiu słuszna, nawet jeśli początkowo było przemieszczanie się od rośliny do rośliny na czworakach.  Niedziela, chrabąszcz przy wstawaniu odwalony rutynowo już w czasie krótkim, prawie wszystko ok.  

piątek, 25 czerwca 2021

Notatka 347 marudnie, do odgrzebania w zimowy podły czas


Alert przyszedł, ostrzeżenie że w nocy burze z gwałtownymi opadami, że silne wiatry. Już drugi, może tym razem coś ruszy.

Niebo szalone, nie widać na cykance jaskrawego pomarańczu, płonął tam, gdzie najjaśniejsza plama. 

Strasznie było od soboty, jak ciężko zazdrościłam tym, których upały pożegnały bezboleśnie. Z upływem tygodnia zaczęłam zazdrościć i tym, co oberwali pogodowymi kataklizmami.Więc niech już będą te burze, deszcze, wiatry. Wobec podduszenia i podgotowania strach przed żywiołem jakby mniejszy. 

Grzmi, ale grzmi od wczoraj. Wszystko mi jedno, niech coś się zmieni, bo nie da się żyć. 

Ogólnie to nie ma dobrze. Wieści ze stron różnych niewesołe. I na tym poprzestanę, że niewesołe. Ogólnie dokładają się do okropności klimatycznych, gdzie tlenu mało, gorąco w sposób stosowny dla Afryki, ciśnienie nie takie jak lubię.    Część wieści, owszem, daje nadzieję, tak jak ta, że siostra mojej klnącej Marzenki wylądowała w szpitalu w trybie nagłym. Może pomogą, długimi miesiącami siostra odsyłana od teleporady do teleporady, doczeka się porządnych badań i kuracji. W końcu. Już jest lepiej, wstępnie jak na razie najgorsza diagnoza odrzucona..  Ogólnie jednak wieści tak bardzo niezbyt, że stanowczo lepszy raport dodupności pogodowych. Ku pamięci, że był taki czas, kiedy wdychane powietrze dusiło i paliło, ruszał się człek jak mucha w smole, były zawroty głowy i spuchnięte nogi. Więc sprawozdajemy, niech się wstrętną zimową porą czknie, że łatwy dostęp do truskawek, że ogólna zieloność, też może nie cieszyć i że zawsze uwielbiana pora też.może dokopać.. 

Piekielna sobota,  niedziela niedojdy.

Poniedziałek przeupalny. Bolą rwowo plecy. Wpływ klimy pociągowej, może niedzielnej wywrotki. 

Wtorek wściekle gorący, słoneczny jak cholera, po odbębnieniu domowych niezbędnosci padłam. Pobudka w środę przed trzecią. Cholerne plecy dają o sobie znać przy każdym lekkim skręcie tułowia, przy zmianie pozycji z leżącej na siedząca, z siedzącej na pionową i odwrotnie. Promieniują na nogę. Ruch pomaga, po którymś tam poruszeniu mięśniem następne bezbolesne, więc to nie rwa. 

Środa bardzo szara, bardzo duszna, gdzieś tam pada, ale ani w K ani w Cz-wie. Niby chłodniej, niby wieje, a nie ma czym oddychać, dusi.  

Noc z środy na czwartek zupełnie nieprzespana. Bo plecy. Bo położenie się poskutkowało godzinną bezradną szamotaniną by wstać, a jak się jednak udało, to strach, że wstanie sukcesem jednorazowym i przy następnej próbie się nie uda. Więc bezsenność, próba spania na siedząco do kitu. 

Jakoś przetrwałam czwartek. Słuszne było pójście do pracy, ból zelżał. Szaro, duszno. Niewielki deszczyk z rzadkimi kroplami deszczu, każda  kropla duża jak laskowy orzech, takie deszcze podobno przy pustyniach. 

Ogólnie to zmechacenie-ochwacenie, szarość dusząca nadal, i nic nie pomogło że w Cz-wie chyba troszkę polało. 

Ooooo pada!!!! Żadne tam rzęsiste ulewy czy oberwania chmury, ale pada. Może będzie lepiej.  Na cykankach nieudolnie kolorystycznie zcykane niebo sprzed deszczu, z godziny około dziewiątej.  Tak naprawdę, to dawno nie było tak dzikich kombinacji kolorów, szary dzień się kończy kosmicznie jaskrawo, z jednej strony niebo zielone, z drugiej łososie, róże, karminy i fiolety. Z niezłapanym pomarańczem płonącym nad północnym horyzontem. 

Wietrzna cisza, pokapywanie i ciurkanie ustało. Może koniec, może antrakt.  Oho, grzmi. Antrakt. 

Na piątek wzięłam wolne, nawet jeśli będę wstawać godzinę, bezradnie się miotając jak przewrócony chrabąszcz,  to już bez stresu. 

Ranek znów szary, małe szybko wysychające kałuże, chłodniej. Wstawanie też chrzaszczowe, ale jakby krótsze. Futerka żwawsze, a ja idę na rynek. Żwawo. 

Pisała R.R.

Ps. Co za cudowny piątek! Jakie znaczenie ma pogoda, wszystko lepiej, nawet łatwiej znieść bólowe figielki.  I dobrze jednak że przemogłam bezwład i popisałam. Jak można tyle razy wymieniać słówko "duszno"? Można, przesady nie ma, niezbyt dało się żyć.  Dziwne stworzenie z ludzia, kilkanaście godzin po upale, i już niewiarygodne, że było aż tak. Przecież wydawało się, że wdychane powietrze pali. A teraz miły wiatr, ptaki świergolą a ja po raz pierwszy od "bardzo dawna" będę pichcić. Placki ziemniaczane z zieleniną i z sosem tzatziki. Mniam.