Alert przyszedł, ostrzeżenie że w nocy burze z gwałtownymi opadami, że silne wiatry. Już drugi, może tym razem coś ruszy.
Niebo szalone, nie widać na cykance jaskrawego pomarańczu, płonął tam, gdzie najjaśniejsza plama.
Strasznie było od soboty, jak ciężko zazdrościłam tym, których upały pożegnały bezboleśnie. Z upływem tygodnia zaczęłam zazdrościć i tym, co oberwali pogodowymi kataklizmami.Więc niech już będą te burze, deszcze, wiatry. Wobec podduszenia i podgotowania strach przed żywiołem jakby mniejszy.
Grzmi, ale grzmi od wczoraj. Wszystko mi jedno, niech coś się zmieni, bo nie da się żyć.
Ogólnie to nie ma dobrze. Wieści ze stron różnych niewesołe. I na tym poprzestanę, że niewesołe. Ogólnie dokładają się do okropności klimatycznych, gdzie tlenu mało, gorąco w sposób stosowny dla Afryki, ciśnienie nie takie jak lubię. Część wieści, owszem, daje nadzieję, tak jak ta, że siostra mojej klnącej Marzenki wylądowała w szpitalu w trybie nagłym. Może pomogą, długimi miesiącami siostra odsyłana od teleporady do teleporady, doczeka się porządnych badań i kuracji. W końcu. Już jest lepiej, wstępnie jak na razie najgorsza diagnoza odrzucona.. Ogólnie jednak wieści tak bardzo niezbyt, że stanowczo lepszy raport dodupności pogodowych. Ku pamięci, że był taki czas, kiedy wdychane powietrze dusiło i paliło, ruszał się człek jak mucha w smole, były zawroty głowy i spuchnięte nogi. Więc sprawozdajemy, niech się wstrętną zimową porą czknie, że łatwy dostęp do truskawek, że ogólna zieloność, też może nie cieszyć i że zawsze uwielbiana pora też.może dokopać..
Piekielna sobota, niedziela niedojdy.
Poniedziałek przeupalny. Bolą rwowo plecy. Wpływ klimy pociągowej, może niedzielnej wywrotki.
Wtorek wściekle gorący, słoneczny jak cholera, po odbębnieniu domowych niezbędnosci padłam. Pobudka w środę przed trzecią. Cholerne plecy dają o sobie znać przy każdym lekkim skręcie tułowia, przy zmianie pozycji z leżącej na siedząca, z siedzącej na pionową i odwrotnie. Promieniują na nogę. Ruch pomaga, po którymś tam poruszeniu mięśniem następne bezbolesne, więc to nie rwa.
Środa bardzo szara, bardzo duszna, gdzieś tam pada, ale ani w K ani w Cz-wie. Niby chłodniej, niby wieje, a nie ma czym oddychać, dusi.
Noc z środy na czwartek zupełnie nieprzespana. Bo plecy. Bo położenie się poskutkowało godzinną bezradną szamotaniną by wstać, a jak się jednak udało, to strach, że wstanie sukcesem jednorazowym i przy następnej próbie się nie uda. Więc bezsenność, próba spania na siedząco do kitu.
Jakoś przetrwałam czwartek. Słuszne było pójście do pracy, ból zelżał. Szaro, duszno. Niewielki deszczyk z rzadkimi kroplami deszczu, każda kropla duża jak laskowy orzech, takie deszcze podobno przy pustyniach.
Ogólnie to zmechacenie-ochwacenie, szarość dusząca nadal, i nic nie pomogło że w Cz-wie chyba troszkę polało.
Ooooo pada!!!! Żadne tam rzęsiste ulewy czy oberwania chmury, ale pada. Może będzie lepiej. Na cykankach nieudolnie kolorystycznie zcykane niebo sprzed deszczu, z godziny około dziewiątej. Tak naprawdę, to dawno nie było tak dzikich kombinacji kolorów, szary dzień się kończy kosmicznie jaskrawo, z jednej strony niebo zielone, z drugiej łososie, róże, karminy i fiolety. Z niezłapanym pomarańczem płonącym nad północnym horyzontem.
Wietrzna cisza, pokapywanie i ciurkanie ustało. Może koniec, może antrakt. Oho, grzmi. Antrakt.
Na piątek wzięłam wolne, nawet jeśli będę wstawać godzinę, bezradnie się miotając jak przewrócony chrabąszcz, to już bez stresu.
Ranek znów szary, małe szybko wysychające kałuże, chłodniej. Wstawanie też chrzaszczowe, ale jakby krótsze. Futerka żwawsze, a ja idę na rynek. Żwawo.
Pisała R.R.
Ps. Co za cudowny piątek! Jakie znaczenie ma pogoda, wszystko lepiej, nawet łatwiej znieść bólowe figielki. I dobrze jednak że przemogłam bezwład i popisałam. Jak można tyle razy wymieniać słówko "duszno"? Można, przesady nie ma, niezbyt dało się żyć. Dziwne stworzenie z ludzia, kilkanaście godzin po upale, i już niewiarygodne, że było aż tak. Przecież wydawało się, że wdychane powietrze pali. A teraz miły wiatr, ptaki świergolą a ja po raz pierwszy od "bardzo dawna" będę pichcić. Placki ziemniaczane z zieleniną i z sosem tzatziki. Mniam.