Czytają

sobota, 17 sierpnia 2024

Notatka 555 pierdoły sobotnie


Niezbyt żywa wróciłam od Bobusiów. Niby bywało bardziej upalnie i duszno, ale tym razem ani nóżką ani rączką nie pomachałam jak należy, Dziecko zawiozła i przywiozła, a bardzo słabo żyję. Taka sobota.

Tam na szczęście nie ma widocznych ludzko-psich dramatów, jest jak było - i bardzo dobrze że tak. Zielone zarośnięte tylko jeszcze bardziej, tak jakby już jesiennie i zarośnięte tym czym nieplanowane - czyli chwastami. Chciane i planowane wyraźnie w odwrocie. 

Co widać. Po lewej stronie to głównie pokrzywy takie dorodne.





Na cały sadek do zbioru będzie jedno i to parchate jabłko, truskawki zostały wyżarte przez sarny do zera, nie ma ani jednego krzaczka, tak samo z grządkami za ogrodzeniem, były jadalne bardziej niż człek myślał i śladu po nich nie ma. Ubogo. Nawet jeżyn mało. Na moim, no ech.... Kwitnie mało co, głównie to jednak nawłoć.










To już mniej dobrze. Na ogrodzonym terenie jest placyk z dyniowatymi, no są, choć tu też bez sensacji. Ogrodzenie ma znaczenie dla niepożarcia, mniejsze dla jakości rośnięcia. 


Pierdoły były omawiane, a tym razem przebojem wśród nich był chłopiec z trąbką, mający  ścisłe powiązania z dyniowatymi. Co odnotowywuję. 

Proszę bardzo.

Nie raz zaznaczałam że mam uszkodzony słuch, dźwięki wysokie są dla mnie trudne do odbioru. Więc nie mogłam za bardzo pomóc gdy Bobuś zastanawiał się co to jest i skąd to słychać, dla mnie dźwięk  był za nikły.  Wątpiłabym czy coś w ogóle słychać, gdyby nie wiedza o ułomności. Bobuś pochodził, ponadstawiał uszu, niczego nie wykrył, nawet strony z której dobiegał dźwięk. Raz od sąsiada, raz od lasku, no nie wiadomo skąd. Ani co to jest. Jakby trochę elektroniczne, jakby takie trąbkowe, może zabawka jakaś? Podobno wkurzające. No no. Szpice pierwotne i sprzęt mechaniczny już bez reakcji, normalka, ale ten niesłyszalny dla mnie dźwięk wkurzający. No nic to, ucichło podobno, Bobuś usiadł. Za moment znów. I znów. Gdy do ogrodowego stołu przyszły Dziecko i Asia znów chodził i nasłuchiwał wysuwając nowe hipotezy co do dźwięku, co to i skąd. Do Dziecka:

- Słyszałaś? Kiedyś mówiłaś że coś dziwnego słychać, to było to?

- Ja też coś słyszałam, co to? - odezwała się Asia. - Jakby dziecko z trąbką. Upierdliwe.

- Acha. Tak. - dłuuuga chwila milczenia. - Wiesz, mama mi zabroniła mówić, ale jak przyjdzie to poproszę żeby sama powiedziała. O kimś.

- Znam? - odezwała się Asia. 

- Eeee. Nie mogę mówić, sama może powie. Tacie. Wam to nie wiem.

Po takim komunikacie ruszyła lawina komentarzy, z przerwą na kolejne nasłuchiwanie. Przyszła Beatka. Przydusiliśmy zbiorowo. Opowieść.

- Wiecie, też nie wiedziałyśmy co to. Wczoraj z Dzieckiem z dwie godziny zgadywałyśmy co i kto i dlaczego. Dziecko z autkiem? Może smarkacz chodzi gdzieś z czymś innym, może dmuchanym, ale nikogo nie widać. Sąsiad zostawił telefon z takim dziwnym dźwiękiem? I z którego to kierunku, bo każda z słyszała z innej strony. No i w końcu wpadłam na to co to jest. Jak prawie na tym stanęłam.  Od marca jest, ale dźwięk wydaje od może miesiąca.  Mówiłam ci. -  to było do Bobusia.

- Ale nie słyszałem. TO U NAS JEST?!

- No. Od marca. Solarny odstraszacz kretów, nornic i myszy. Ale dźwięk daje od miesiąca i to taki że się od wszystkiego odbija. Może się popsuł.

Poniżej portret chłopca z trąbką lub autkiem wyciągniętego z dyni i cukini. Skąd straszył.

Pisała R.R.

Ps. Od czapy i zupełnie nie na temat. Ale jeśli kiedyś będę chciała pamiętać (raczej nie będę chciała) kiedy sobie zrobiłam to szczególne ziaziu, to będzie do sprawdzenia. Dziś. 

Blat zajęły mi futerka, tak fajnie że nie znalazłam na nim miejsca na postawienie miseczki z zupą.  Mogłam zmienić miejsce posiłku, ale i tak byłaby okupacja powierzchni płaskich przy mnie, tak miewają po mojej dłuższej nieobecności. Zwłaszcza jak nie mam mocy żeby wystarczająco je wymiędolić. Jak dziś. Niby już lepiej, burza co nieco polepszyła mi samopoczucie wiec zaczęło mi być na życie i na jedzenie, ale do krakowiaków i hasania oraz innych ekscesów jeszcze mi daleko. Taka sobota. Więc  deseczka na kolana, miseczka na deseczkę i jem, z asystą futer sprawdzających czy dobrze jem. Żeby nie było, najedzonych futer. I tym razem pieścioch najbardziej wymagający co do międolenia, czyli Jacuś, nachalnie już stawiał łapki na deseczce. Niby ją trzymałam, ale niewystarczająco. Normalnie, to on reaguje na słówko NIE, ale usteczka zajęte zupką nie zdążyły wypowiedzieć słówka. Efekt? Do przewidzenia, strefa ciała zwana palnikiem lub świństwem z lekka przeparzona gorącą zupką. Jarzynową. Ała. Popaprane ciuchy i okolica. Zupki niet. Acha, i skorupy. Znów.

Jacuś cały. 

Już widać że nic mi nie będzie, choć boli, taka strefa.  Obejdzie się bez dziwnych kuracji. Na szczęście. Z pociech - pada. Cudownie pada. Tak jak dawno tego nie robiło, ulewnie, obficie, cudowny dźwięk od godziny. I od razu lepiej. 

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Notatka 554 na brylant





Nie mam coś serca do netu. Niby już net znów mam, ale jakoś mnie nie ciągnie. Z rozmaitych zdarzeń różnych napiszę o jednym, sobotnim. Duperela to zupełna, niech będzie opisana bo może komuś się przyda wiedza. Dziwo takie, kto wie, gdybym była przy finansach w troszkę złotych by mnie może użarło. Ponieważ nie byłam, to nie użarło. Zawsze coś. 

Szłam sobie z siatami wypełnionymi dosyć ciężkim i tak kosztownym że z portfelika nie wytuptało mi jedynie dwa złote i sześćdziesiąt sześć groszy. Osiedlową wewnętrzną uliczką co to nie ma nazwy, z jezdnią przeznaczoną dla blokersów. Jezdnią szłam, bo wąski i krzywy chodniczek zajęły parkujące samochody, bagaże spore, żywopłocik przed przycięciem, ciasno. Ale tak mi wypadło, że tak najwygodniej i najkrócej. W sobotę nie było już otępiającego mnie upału, to znaczy był upał, ale powiewał wiaterek, meteopatia odpuściła, bardziej mi szkodziło na mózg dźwiganie niż cokolwiek innego. Czy doniosę, to była zagwozdka. Dawałam radę, no ale jedna siatka groziła że uszy jej nie wytrzymają (ziemniaczki, kapusta, mięso), druga lżejsza, ale w tej samej ręce cholernie nieporęczna suszarka, ledwie trzymana. Taka rozkładana, to stąd na chodniczku mi było źle. 

I na tej osiedlowej jezdni przy mnie stanął wypasiony wóz trochę w typie niska żaba wyścigowa. Takie wozy to przy blokach nie parkują, takie wozy wymagają luksusowych zabudowań, idealnych dróg i przecierania ściereczką po każdym użyciu.... Sarniooki i śniady przystojny dryblas obficie ozłocony za kierownicą, z tyłu dwie dziewczyny w tym samym kolorycie, pulchne i zadowolone acz mniej połyskujące. 

Czy nie mogę pomóc?

Język pół polski, pół ogólnie słowiański, taki łamaniec ale zrozumiały. Bo tu ich karta nie działa, benzyny nie mogą kupić a jeszcze ich trochę jazdy czeka. Czy bym nie kupiła od niego za gotówkę złotej bransoletki? 

Nic nie pomyślałam wtedy, poza tym że nie mogę poratować, bardzo mi przykro, wszystko wydałam, a nawet gdybym nie wydała to mój porfel by nie pozwolił na żadne złote bransoletki kupowane na ulicy. Nie byłby  też zadowolony z napełniania przygodnie napotkanych baków. O czym powiedziałam. A ile masz? Prawie nic, nawet na litr benzyny nie starczy. 

No i pojechali. Zostawiając mnie w poczuciu że nie poratowałam. Żadne bransoletki, ale w czasie gdy było mi finansowo lepiej pewnie może by dostali na parę litrów paliwa..... 

Dopiero w domu, po odsapnięciu zaczęłam myśleć. 

W drodze byli a bagażu nie widziałam i dlaczego osiedlowa uliczka? Gdzie chcieli nią jechać??? Jej się nie da pomylić z jakąkolwiek prowadzącą z miejscowości A do miejscowości B. No nie i już.

Przecież jeśli nawet wyruszyli bez gotówki a tylko z kartą, która u nas nie działa, to co, GPS też im nie działa?

Dlaczego do mnie a nie do lombardu z tym złotem? Słowo "lombard" chyba międzynarodowe. 

Kłopot mają, ale dziewczyny pogodne....

No i poskładałam sobie do kupy.

He he. Lub che che. Jak kto woli. 

Moist von Lipwig wiecznie żywy mnie zaczepił. Toż to przecież jego popisowy numer z okazyjnym "prawdziwym brylantem" sprzedawanym za bezcen przy nagłej potrzebie. Znaczy klasyka, tak stara że niewiarygodna. Ale skoro metoda na brylant wciąż jest stosowana to znaczy że musi być w jakimś procencie skuteczna. 

Zdarzenie udowadnia że Pratchett w swym fantastycznym pisaniu nie tylko akademików obsmarował hiperrealistycznie.  Tak, tak Piesko, masz rację, Pratchett był realistą. Nawet hiper.

Moist von Lipwig to bohater trzech powieści Terryego Pratchetta "Piekło pocztowe","Świat finansjery" i "Para w ruch". Oszust i aferzysta, którego kreatywność, przedsiębiorczość i szczęście zostają wykorzystane dla dobra, oczywiście że nie całkiem zgodnie z wolą Moista. 



Dowód przedstawiła R.R.