Mało było ostatnio aktywności, nie nadaję się do aktywności w upał. Owszem, jakoś się zawsze mobilizowałam, w tym roku tylko to co niezbędne. Rany. Czeka mnie orka gdy upały miną.
Niedziela się skończyła, ja z nocnym chłodkiem ciut odżyłam, więc piszę. W sobotę byłam w Bobusiowie, przegrzało mnie, przekołowało i niedziela była zdychająca, głowa pozwoliła sobie na ból. Nie ma co się nad zdychaniem rozwodzić, minęło jakby.
Z Bobusiowa wieści takie.
Dzieciątko obroniło licencjat, miało to nastąpić w przyszłym tygodniu, a znienacka jest po sprawie. Stres musiał być, bo na niewinne pytanie czy teraz magisterka, Dzieciątko stwierdziło że ma całkowicie dość i żadnych studiów. Na razie nigdy. Delikatne świętowanie było, jestem z niej dumna, dała radę choć nie lubi. Bo Dziecko nie kocha idei zaliczeń (nie było wypadku żeby nie zaliczyła czegoś za pierwszym podejściem, gra twardziela ale okropnie przeżywa przed) i więcej nie chce.
Bobuś jest tuż przed kolejną leczniczą jazdą. Kiedy jazda będzie to na razie się ustala.
Ogólnie raczej ok.
Było wściekle gorąco, słonecznie i dusznawo, nie bardzo się dało żyć nigdzie. Tylko siedzenie w cieniu miało sens i na tym właściwie powinnam poprzestać, tak jak reszta towarzystwa. Ale nie, zanim to do mnie dotarło, to sobie naszkudziłam.. Bo póki Dziecko było czczone to czciłam, jak pojechało na świętowanie grupowe to mnie jednak podniosło do zielonego, koniecznie coś chciałam, tak dużo do zrobienia. Na siedząco kołowrót mniej się dawał we znaki, to pewnie dlatego. Chociaż to co niechciane powyrywać zanim zrobi się duże nie do wyrwania lub rozsieje nasiona. Więc zataczając się troszkę powyrywałam i..... Uznałam w szale wyrywania pokrzyw i małych siewek klonów za niechciany klon liście kirengeszomy. Prawie zlikwidowałam sobie raryteta. A wyrywałam niechciane!!!!
Chyba karuzel wiedział dlaczego był. Albo to przez niego?
Z działań mniej szkodliwych, to po odsiedzeniu szkody, gdy prawie pewna strata rarytetu podniosła mi ciśnienie, wykopałam jedną kępę kamasji, cebulki wykopałam znaczy. Tu wydawało mi się że dam radę, chciałam wszystko, ale źle się kopało, niby takie nic, a więcej machania sprzętem groziło kalectwem lub udarem, dobrze że nie padłam przy tej odrobinie. Wykopana kępa jest młodsza o trzy lata od swojej też niebiesko kwitnącej siostry, sadziłam pięć cebul, takich w rozmiarze cebul tulipanów botanicznych, wykopałam szesnaście w rozmiarach różnych, ale wszystkie większe niż posadzone. Sekator nie jest olbrzymem, cykankę zamieszczam dla MP, co sadziła biedronkowe kamasjowe pipciumy. A wcale te cebulki nie miały super warunków, możliwe że gdyby miały, byłyby rozmiarów sporych ziemniaków.
Jeszcze starsza kępa do wykopania, pojedyncze białe też trzeba będzie wytropić, wykopać i zrobić z nich kępę na nowym miejscu. One lubią rosnąć w stadzie.
Znów cykanki niezbyt udane, tym razem rozmazanie kolorów. Problem jest po ostatniej aktualizacji aplikacji, barwy rozlewają się poza swoją formę. Najtragiczniej w tych przedstawiających czerwone róże, ciemne floksy i pomarańczowe lilie, wrrrrr, nie nadają się do pokazania. No dobra, najwyraźniejsze cykanki z nieudańców.
Nawet powycinać nie ma jak, jaka taka co dziesiąta, więc raczej opisówka będzie.
Jest bardzo sucho, po roślinkach nie widać tylko dlatego że mają poszycie, na ogół mnie denerwujące bo poddusza większe rośliny, ale przy upałach bezcenne.
Poniżej rozmazany łanek krwawnika kichawca, przy nim wydaje mi się że poskrzypek liliowy ciut hamuje wraże pożeranie liliowatych, koleżanka Basia twierdzi że tak działają wszystkie podśmierdujące astrowate z wrotyczem włącznie. No to testuję, lilie - tu niespodzianka, za niskie do tego krwawnika, kwiaty mają jeszcze zwinięte w pąkach i schowane w krwawniku. Tak sobie myślę, że może trzeba inne astrowate śmierdziuchy wprowadzić przy liliach, wrotycze i złocienie. Niższe.
Róże.
Część róż kończy lub skończyła kwitnienie, część dopiero teraz szaleje. Post otwiera cykanka ślicznotki z Koblencji i lawendowego kwietnego cyrku. Lubią się. Liva powyżej, niestety czerwone Piano i Karmazynowy cyrk kwietny mają cykanki rozmazane, wrrr.
Te różane cyrki to wynik fascynacji serią róż Flower Circus Kordesa, te co mam nie wszystkie są strzałem w dziesiątkę, Impala stanowczo nie. Mam cyrki: Impala, Escimo, Lawender, Parfum (mało pachnie), Crimson i Pompon Circus Flower. Ta ostatnia róża bardziej jest znana jako Pashmina, odradza się pomaleńku, a już myślałam że po niej. Przy robionych zbiorczych zakupach z koleżankami pracowymi wzięłam jako zamawiająca najsłabszą. Niby dawała radę, ale słabo, ta niszczycielska dla róż przedostatnia zima wydawało się że jest zimą ostatnią. W ubiegłym roku obok rudego kikuta Pashmina z łaski wypuściła bardzo późno wątlutki pędzik, taki wcale nie rokujący, w tym roku był jednak pęd mocniejszy, kwitnący. I super. Crimson Circus Flower był bonusem, świetną niespodzianką. Od popularniejszego Piano z hodowli Tantau różni się wyłącznie wzrostem, jest niższy o połowę.
Dobranoc.
Nie było mnie prawie całą sobotę, wracałyśmy z Asią ostatnim autobusem. Tak wyszło. Moje futerka bardzo źle zareagowały na całodzienną samotność. Opierniczyły, ze strony Rysi to był miauczacy bluzg, głośny jak na nią na poziomie ryku. No jak śmiałam. Zostawiłam, a jak raczyłam wrócić, to skrzywdziłam, bo nie dopiesciłam od razu (kleszcze!), jedzonko nie takie (nowa karma), i gdzie trawka?!!!. Tym razem nie przywiozłam. Przebaczyła mi dopiero w niedzielę, z popołudniowej drzemki obudziłam się z rudzizną u boku. Futerkowy chłopcy byli dla mnie bardziej wyrozumiali, przynajmniej takie robili wrażenie. Miauk był, ale raczej proszący o pieszczoty, co dostali. Tyle że nocą były ganianki, łomoty i rumory, skorupy miseczki i rozrzucone chrupki. W niedzielę znów koteczki Feluś i Jacuś to sama słodycz, ganianki i wojenki, naprawdę? Skąd. To jakiś obcy kot. Dwa obce koty, no, może trzy.
Ale już nie są słodziakami. Niby karma i kuweta są jak należy, ale pora na grupowe zaleganie, na pieszczoty. Rysia już nie da popisać, koledzy też, drobna na razie wojenka w ramach działań przywołujących mnie do porządku się szykuje. Drobna, ale rozwojowa, muszę działać.
Pisała R.R
Acha. Jacunio sika, nadziewanie na razie odstawiłam, obserwuję go bardzo pilnie. Tabletki trzymam z niepokojem pod ręką i kto wie czy nadziewania nie wznowię. Niby ok. ale wydaje mi się że trochę za często bezproduktywnie się zaczyna kręcić koło kuwety.
Ryki Rysi weszły jej w nałóg. Karcona przecież była krzykiem i uznała że to dobra metoda na karę i dla mnie. Zaczęło się od stłuczenia przeze mnie miseczki z której miała właśnie jeść. Oburzona Ryszarda w pozie odpowiadającej mojej (szerzej rozstawione sztywne łapki), z mordką otwartą jak krokodyl, idealnie przełożyła moje QRRRWO!!!! na miauk.