Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chwilowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chwilowe. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Notatka 554 na brylant





Nie mam coś serca do netu. Niby już net znów mam, ale jakoś mnie nie ciągnie. Z rozmaitych zdarzeń różnych napiszę o jednym, sobotnim. Duperela to zupełna, niech będzie opisana bo może komuś się przyda wiedza. Dziwo takie, kto wie, gdybym była przy finansach w troszkę złotych by mnie może użarło. Ponieważ nie byłam, to nie użarło. Zawsze coś. 

Szłam sobie z siatami wypełnionymi dosyć ciężkim i tak kosztownym że z portfelika nie wytuptało mi jedynie dwa złote i sześćdziesiąt sześć groszy. Osiedlową wewnętrzną uliczką co to nie ma nazwy, z jezdnią przeznaczoną dla blokersów. Jezdnią szłam, bo wąski i krzywy chodniczek zajęły parkujące samochody, bagaże spore, żywopłocik przed przycięciem, ciasno. Ale tak mi wypadło, że tak najwygodniej i najkrócej. W sobotę nie było już otępiającego mnie upału, to znaczy był upał, ale powiewał wiaterek, meteopatia odpuściła, bardziej mi szkodziło na mózg dźwiganie niż cokolwiek innego. Czy doniosę, to była zagwozdka. Dawałam radę, no ale jedna siatka groziła że uszy jej nie wytrzymają (ziemniaczki, kapusta, mięso), druga lżejsza, ale w tej samej ręce cholernie nieporęczna suszarka, ledwie trzymana. Taka rozkładana, to stąd na chodniczku mi było źle. 

I na tej osiedlowej jezdni przy mnie stanął wypasiony wóz trochę w typie niska żaba wyścigowa. Takie wozy to przy blokach nie parkują, takie wozy wymagają luksusowych zabudowań, idealnych dróg i przecierania ściereczką po każdym użyciu.... Sarniooki i śniady przystojny dryblas obficie ozłocony za kierownicą, z tyłu dwie dziewczyny w tym samym kolorycie, pulchne i zadowolone acz mniej połyskujące. 

Czy nie mogę pomóc?

Język pół polski, pół ogólnie słowiański, taki łamaniec ale zrozumiały. Bo tu ich karta nie działa, benzyny nie mogą kupić a jeszcze ich trochę jazdy czeka. Czy bym nie kupiła od niego za gotówkę złotej bransoletki? 

Nic nie pomyślałam wtedy, poza tym że nie mogę poratować, bardzo mi przykro, wszystko wydałam, a nawet gdybym nie wydała to mój porfel by nie pozwolił na żadne złote bransoletki kupowane na ulicy. Nie byłby  też zadowolony z napełniania przygodnie napotkanych baków. O czym powiedziałam. A ile masz? Prawie nic, nawet na litr benzyny nie starczy. 

No i pojechali. Zostawiając mnie w poczuciu że nie poratowałam. Żadne bransoletki, ale w czasie gdy było mi finansowo lepiej pewnie może by dostali na parę litrów paliwa..... 

Dopiero w domu, po odsapnięciu zaczęłam myśleć. 

W drodze byli a bagażu nie widziałam i dlaczego osiedlowa uliczka? Gdzie chcieli nią jechać??? Jej się nie da pomylić z jakąkolwiek prowadzącą z miejscowości A do miejscowości B. No nie i już.

Przecież jeśli nawet wyruszyli bez gotówki a tylko z kartą, która u nas nie działa, to co, GPS też im nie działa?

Dlaczego do mnie a nie do lombardu z tym złotem? Słowo "lombard" chyba międzynarodowe. 

Kłopot mają, ale dziewczyny pogodne....

No i poskładałam sobie do kupy.

He he. Lub che che. Jak kto woli. 

Moist von Lipwig wiecznie żywy mnie zaczepił. Toż to przecież jego popisowy numer z okazyjnym "prawdziwym brylantem" sprzedawanym za bezcen przy nagłej potrzebie. Znaczy klasyka, tak stara że niewiarygodna. Ale skoro metoda na brylant wciąż jest stosowana to znaczy że musi być w jakimś procencie skuteczna. 

Zdarzenie udowadnia że Pratchett w swym fantastycznym pisaniu nie tylko akademików obsmarował hiperrealistycznie.  Tak, tak Piesko, masz rację, Pratchett był realistą. Nawet hiper.

Moist von Lipwig to bohater trzech powieści Terryego Pratchetta "Piekło pocztowe","Świat finansjery" i "Para w ruch". Oszust i aferzysta, którego kreatywność, przedsiębiorczość i szczęście zostają wykorzystane dla dobra, oczywiście że nie całkiem zgodnie z wolą Moista. 



Dowód przedstawiła R.R.



niedziela, 14 lipca 2024

Notatka 553 tak po czwartej. Ratalnie

Siedzę sobie, już bliżej niż dalej do chałupy, a nie mam siły, zupełnie. Więc siedzę. Już po garażówce, nie byla najgorsza, zarobione co nieco więcej niż na najsłabszej, dużo mniej niż na w miarę dobrych finansowo. 

Jak było niefinansowo?

Mało ludzi, wakacje. Mniej stoisk w związku z tym, ale o dziwo, łażących i oglądających troszkę więcej niż ostatnio, za to kupowali mniej - stąd słaby wynik finansowy. No i towaru tym razem nie miałam rewelacyjnego, to też miało znaczenie, z powrotem wiozę tylko jedną torbę mniej. Plusem jest to, że tym razem nie było żadnego niemilucha, zero złodziei, zero fachowych handlarzy wyłudzających na bezczela, zero marud. Miodzio, jak kupowali to sympatyczni, niemiluchy chyba trują ludzi po kurortach, he he.  Sama przyjemność. 

Drugim plusem to, że w końcu opchnęłam parę dla mnie kłopotliwych paskud, absolutnie nie wszystkich, skąd. Ale znalazły nabywcę sztancowe zmalowane pistoletem obrazki w plastikowych ramkach, to już duża ulga. Jedyną ich zaletą była ładna kolorystyka, nawet ramki pasowały. I bardzo złote sandałki po Dziecku, nigdy nie noszone i od dawna za małe dla Dziecka. Nie wyrzucone bo wykonane starannie, lekko a solidnie.  Tu szok, one wyglądały na Dziecku na kwintesencję kiczu, a kupiła je dzieweczka na której były samą elegancją i wdziękiem. Wiedziałam i wiem od dawna że taka rzecz jest normalna przy ciuchach, ale żeby sandałki.... Musiały trafić do właściwej osoby żeby zabłysnąć szykiem. I poszła do szczęśliwego od niej chłopczyka okazała silikonowa turkusowa żmijka, wreszcie. Oraz trzy miseczki, drażniące mnie wyjątkowo. Chińskie, z motywem jesiennym, niby bardzo cacy, a jednak dla mnie nie. Pająki wolę nie pod zupką, a tam były, czarne na rudych listkach, oraz jakieś puchowe nasienniki, też czarne i wyglądające na pierwszy rzut oka na plamy brudu. Na drugi rzut też.  Ale kupująca byla zachwycona, wzór na Chiny, mniam, rzadkość, mniam. Aż było miło posłuchać jak szczebiotała.  Mówiłam, sami mili klienci. 

Porąbaństwo jednak musiało być, wychodzi że u mnie to obowiązkowe, nie ma że nie ma, niestety. W związku z tym słabo żyję i jeszcze trochę odsiedzę zanim ruszę dalej do chałupy. Tam też może zobaczę co nacykałam, coś wstawię, na razie tekst na sucho. Prawie, bo jednak jedna brzydka cykanka już teraz. Ta.


I może ta.


One pokazują załadowany torbiszczami  środek transportu.  Inny od dotychczasowego. Niby wszystko ok, ten stelaż wózka pozwala na odrobinę pewniejsze zamocowanie bagażu, kółka ma mocniejsze. Ale jednak dał popalić załadowany, nie zrobiłam próby z załadunkiem. Prowadzi się cholernie ciężko, coś tak jak poprzedni po zaspach, skręca przestrasznie, prawie wcale nie da się nim pokonać krawężników. Rzecz wymaga siły kulturysty, a przy krawężnikach to taki pierwszy z brzegu by popękał. Wózek pierwszy i ostatni raz użyty, on nie na moje siły. Ale nie tylko przez wózek odzipuję w głębokim cieniu, nie mogąc się pozbierać do dalszego pchania klunkra. Bo nie wiem jak u Ciebie Czytaczu, ale u mnie słońce znów pali, kałuże po nocnych ulewach są, ale na gorąc ulewy pomogły średnio. Co udowadnia gołąb moczący kuper nieopodal mnie. Też bym pomoczyła.


To niby nic porąbanego, normalka. Ale już podejrzewam że nienormalka dla Cię Czytaczu  że oczywiście musiało wziąć udział w imprezie roztargnienie. No dobra. Dwukrotnie, a zastukało mi że cóś nie tak w połowie drogi do i z galerii. 

Pierwszy raz. 

Dało o sobie znać przy ładowaniu klunkra na imprezę. Wiązałam znoszone z chałupy torby, tu łatwiej niż z poprzednikiem ale inaczej. I z tego inaczej na przyblokowym żywopłociku został batik, przeznaczony na sprzedaż. Wielki. Odłożyłam na bok by przykryć nim stosidło i zapomniałam. Wydzwoniony młody sąsiad, nie ma go, ojciec sprawdzi czy ozdobna płachta jest. To się jeszcze okaże czy batik stracony. Jak wrócę do domu.

Drugi raz. 

W połowie drogi powrotnej, pokonywanej z trudem w samym słońcu, zachciało mi się pić. Mam, noszę. I przy okazji tego picia wyszło na jaw że srajtfona niet. Oczywiście, wpięty z ładowarką w pobliski stoisku kontakt, został w galerii.  Rany boskie. Nie przeżyję powrotu z syzyfowym wózkiem do. Nie ma takiej możliwości. 

Więc wózek zostawiony pod kubikiem ochrony ryneczku i pośpieszny powrót do galerii, bez obciążenia. Telefon z ładowarką był,  wiedziałam że będzie, ten kontakt nie rzuca się w oczy, ludzie prawie poszli. Ale impreza skończona, zamkną, a jutro ktoś może zajumać. Leciałam jak z pieprzem po telefon i z powrotem do wózka. Mniej ze względu na ewentualne złodziejstwo, tu zamknięcie budynku i pamięć jak to jest w K z zostawionymi tobołami miały znaczenie. Albowiem w K przy bezpańskich tobołach rozpętuje się coś w rodzaju piekła, zamykanie ulic szlabanami i bramkami, uzbrojona policja i antyterroryści, a zostawiony tobół po odstawieniu całego tanga z użyciem sterowanych z daleka automatów i odwózką na poligon jest detonowany. Bez wnikania czy w tobole jest bomba czy może bigos od cioci Jadzi. I biada ci o roztargniony człeku jeśli zgłodniejesz i się upomnisz o swój bigos, jeśli się wsypiesz że tobół twój - płacisz za tango z dodatkiem mandatów i grzywn. Więc leciałam jak z pieprzem. Udało się, srajtfon jest, syzyfowy stos tobołów jest, nikt chyba nie odnotował podejrzanej góry zielonych toreb. 

Adrenaliny starczyło mi na dopchanie się do przyzwoicie ocienionej ławki. I tak sobie siedzę i zdycham. 

No dobra, to teraz cykanki, jeszcze nie mam siły na dalszą drogę. 

Tu muszę nadmienić że i bez mojego roztargnienia impreza ma rys szaleństwa. 

Gdyż albowiem ponieważ galeria otwierana jest wszechstronnie, dla sprzedających i kupujacych punktualnie o godzinie dziesiątej. I zaczyna się wyścig, część leci z bagażami, tratując pozostałych. By zająć swoje miejsce, a jeśli nie swoje to chociaż przyzwoitej jakości. Mnie się dziś nie udało mimo tego że biegłam z samą płachtą i że ludzi wystawiających było dużo mniej, duch sportu zagrał. Oberwałam stojakiem, gość uznał że oni muszą koniecznie ze stojakiem być pierwsi, nic to że skręcił na piętrze w prawo a ja leciałam w lewo, kolejność na schodach też widać ważna.  A w efekcie wyścigu stałyśmy blisko naszego stoiska. Prawie dobrze, prawie, bo bez ławki, musiało starczyć porwane do podsiadywania kawiarniane krzesełko. Dobrze że dało się porwać.

Podziemia, widać część startujących z podziemnego parkingu.



Po wyścigu jest gorączkowe rozstawianie się z towarem, ludzie chodzą, rzecz też szalona. 

A na imprezie było tak.











Ostatnia cykanka pokazuje nasze stoisko. Asia siedzi pod słupem.

Drobny ułamek stoisk, było ich około stówy, zwykle jest o dwadzieścia-trzydzieści, zdarza się że o pięćdziesiąt więcej. Mniej tym razem mnie zajmowało oglądanie co na nich, dokumentacja jest z okazji szukania źródła sierściuszków. Bo widziałam jedno maleństwo biało-rudo-brudne, większe od wygrzebanych w irgach, podobno kupione na którymś stoisku. Nie wykryłam, puszczona na przeszpiegi Asia też nie.  Tropiłam by sprawdzić na jakich to zasadach sprzedaje ktoś kocięta, dlaczego takie brudne i chude. Ale nie wykryłam, podobno kotki były dwa. Jednak widać że koci desant wali wszechstronnie.  

Jeszcze tylko napiszę że Asia przypomniała mi, że równie nietypowy jak "mój" piątkowy koci desant był ten, w wyniku którego mam Rysię. Może to jednak typowe? Takie sploty słabo prawdopodobne. Gdzie człek pionkiem.



No. 

Pora ruszyć się z tej ławki zanim mi tyłek wytworzy stałe karby dopasowane do jej listew i zanim znów rozładuje się bateria. I sama sobie nie wierzę, zmarzłam, jak miło.

Pisała przez dwie godziny R.R. Odzipując.

Ps. Sąsiada nie ma, płachty chyba też nie. Szkoda. Bardzo. 

czwartek, 27 czerwca 2024

Notatka 550 Pegaz oraz pani d

Post powstał by mogły powstać następne. 

Matko jedyna o Jasnej Dupie i Choince Zielonej w Wielkim Borze!!! Tak przeklinam by nie użyć Qrw, bo cała metropolia ich byłaby potrzebna. Rozmiar tekstu złożonego z jednego słowa przekroczyłby encyklopedię.

Post powstał bo dzięki Kocurro trochę sił przybyło. 

Post powstał bo muszę się jednak poskarżyć. Sama zadbałam z głupiej dumy by nie było obok mnie nikogo komu bym mogła. Nigdy nie umiałam powiedzieć że coś mi jest,  nawet a niech to, u lekarza bywało że objawy choroby się cofały na czas wizyty. Owszem, jojczyłam na blogu, ale szczerze? Tylko na blogu. Niezwykle rzadko do ludzi i jeśli już to raczej na okoliczności zewnętrzne. Nawet na proste zaniepokojone pytania dławi i nie powala odpowiedzieć. Tabi przepraszam.... I dziękuję.

W efekcie od Bobusia usłyszałam że się o mnie nie martwi, bo ja twarda baba jestem i zawsze dam se radę. Taaaaa. Akurat.  

Od reszty zawsze najpierw muszę wysłuchać jak im źle więc odechciewa mi się wywnętrzeń. Zrozumiałe, a jakże, każdy ma własny bagaż, cudzych dźwigać nie chcemy, albo i gorzej, włącza się ludziom licytacja, bo my, bo ja. Fakt, potrafimy mieć cholernie trudno. W efekcie zamiast pociechy dostaje się cudzy bagaż i poczucie że nasz nieważny.  Toteż nie piszę po to by Ci Czytaczu dokładać, po prostu muszę coś upuścić żeby żyć i żeby cokolwiek mi się chciało. 

Bo coraz mniej mi się chce. 

Bo pani d ciora mną, ciora wszechstronnie.

Między innymi moim poczuciem wartości własnej ciora, miota nim na poziomie poniżej zera. Nic nie wiem, nie umiem, nie potrafię, do odstrzału jestem, tak wmawia. 

Pamiętasz Czytaczu tego symbolicznego mosiężnego malutkiego Pegaza-przywieszkę co wzion i mi zaginął w ostatnich dniach roboty? Znalazł się gdy już nie było to teoretycznie możliwe, znów się zgubił i odnalazł w sposób jeszcze bardziej dziwny.  O całej akcji tu. 

👾

Gdzieś położona cała bransoletka i od dawna jej na oczy nie widziałam. Czyli znów gdzieś poleciał, chociaż tym razem jest pewność że jednak jest, niedostępny, schowany ale jest gdzieś tam.    Symbol słuszny, jak najbardziej słuszny i nic do rzeczy nie ma że Pegaz maluśki - ja przecież nie Leonardo, temu patronował pewnie skrzydlaty perszeron rozmiaru słonia..... 

Chcę powiedzieć że wena mi wzięła i se poszła, tak jak i poczucie sprawczości. Dla mnie to katastrofa. Jedna z podstaw mojej egzystencji - jeśli nawet to poczucie sprawczości było niewykorzystane, to było, opoka o której na co dzień się nie myśli, ale jest.   A tu nie ma.....   

Podejrzewam że niektórzy tak nie mieli nigdy, ale ja miałam. Już nie mam. 

Efekt pani d, coś do rzeczy ma też obfitość wywalanego  dobra, w tym obrazów, bibelotów, narzędzi, sprzętu użytkowego i zabawowego. Po co robić cokolwiek skoro tak wywalane? Po co cokolwiek robić skoro Pinterest pokazuje że zrobione już wszystko? Bez sensu, zwłaszcza że ja nawet w najlepszym wydaniu to jednak nie Leonardo i nigdy nie popadłam w zachwyty nad wytworami własnymi. Zawsze niedoskonałe, ale cieszyły. Z perspektywą że następne będą nie gorsze a może nawet lepsze. Bo zawsze miały być. 

I co? To co zrobiłam w ostatnich dwóch latach to rozwaliłam, w przypływie pani d. Dupanda i jeszcze raz dupanda. 

Katastrofa powiadam. 

Której jednakowoż staram się zaradzić, nieporadnie, to też efekt pani d.  Gromadzone rozmaite śmieci, a to reszta fugi w kolorze wanilia, a to plastikowe kręgle, ramki rozmaite z planem gdzieś tam się klującym że może by tak..... Wszystko z planem, który jednakowoż się sypał i się sypie jak przyszło i przychodzi do wdrożenia, łapy spętane. A co powstaje to rozwalam. 

Ale gromadzone. Dużo. Stosik farb plakatowych, wkłady klejowe do pistoletu na gorąco, kleje ogólnie różne, gipsy, taśmy, rozmaite duperele. W tym dwie komody czekające na wenę. 

Bo może ten Pegaz jednak przygalopuje zwabiony możliwościami przy obfitości materiału.   

A mieszkanie przy okazji tej bezradnej próby zaradzeniu złu coraz bardziej zatkane.  Ruinacja, niekoniecznie spowodowana gromadzeniem, kotunie w niej biorą bardzo chętny udział, nagminnie rozwalając wszystko co da się rozwalić, niszcząc co się da i teoretycznie nie da. Firanek w pokoju połojcowym już nie wieszam, u siebie jeszcze tak..... Dowalają zadań dołujących. Kolejna biblioteczna książka do ratowania, tym razem podrapana, jakby mało było już ratowanych, jakby nie bylo czego drapać. A jest, książka to złośliwość wybitna, z odplamianiem daję radę, ale to poszarpanie.... Ciężko będzie.  Nie będę odkupywać, trudno, najwyżej mnie wywalą z biblioteki.  

I żeby nie było, akurat kotunie to jednak pozytyw w moim życiu. To one są sensem. To dla nich trzeba wstać, pani d spowodowała że dla mnie nie warto. Nic nie warto. Nawet łaknienie siadło i z osobnicy na granicy otyłości olbrzymiej zrobiła się taka co ma rozmiar 36. A bylo 52 lub nawet 54, w ciągu dwóch-trzech lat tak poooszło.  Z racji obwisłości jakoś mało cieszy zmiana rozmiarów.  

I tym wieksza dupa. Ścieżki życia coraz węższe. Wszystko trudne.

Świat zawsze mnie zachwycał, to się nie zmieniło. Tyle że przy pani d włączyło mi się poczucie że ja sama nieważna, nie zasługuję i nie pasuję. 

To że post napisałam, jednak, to jest jakiś plus. Kiedyś trzeba to było napisać. Ponuro, ale trzeba było. 

Skąd do cholery się ta pani d przyplątała? Zaczynam podejrzewać że to cholerny covid zmienił mi coś w chemii mózgu, nieodwracalnie. Jakoś się trzymałam wśród ludzi, ta głupia duma do czegoś się przydawała....., No ale też poooszło. Już tak było, bo to raz. Najwyraźniejszy przykład to z choroby Mamy, twarz trzymana w domu i w pracy, a pomiędzy potrzebne było rozrysowanie na papierku by trafić z domu do roboty i odwrotnie. Twarz odpuszczała, ot co. Skończyło się wraz ze śmiercią Mamy, krwawe wymioty po pogrzebie dały znać że twarz twardo trzymana wśród ludzi i przy Mamie zaszkodziła reszcie organizmu. No to teraz tak dziać się nie powinno. Choć tyle. 

Być może nieodwracalne z tą chemią. Nie chcę czegoś takiego, wierzgam, słabiutko ale wierzgam.

Post powstał by mogły powstać następne. Z trudem, bo raz że trzeba było pokonać własną psyche i wykrztusić co było do wykrztuszenia, dwa srajtfon nie ułatwiał. 

Pisała R.R.



 

sobota, 13 kwietnia 2024

Notatka 549 z soboty przed niedzielą

Jutro garażówka, a ja z pakowaniem i szykowaniem towaru w lesie. Miałam zabrać moje lolity, czyli wytwory mych rączek i móżdżku mego, ale jeszcze dam im spokój, niedopracowane są, tak myślę.  Tak myślę, zwłaszcza że jedną przy pakowaniu rozwaliłam, naciskając twardą jak skała Lolitę by się ugięła. I teraz bezradnie siedzę, zrezygnowana i zniechęcona. Skończy sie na tym że wstanę o piątej i spakuję co trza, dziś entuzjazm mi szczezł i zmęczenie bobusiowaniem każe mi się jak najszybciej walnąć lulu. Bo bylo bobusiowanie, po przerwie spowodowanej nogą, karuzelem ciśnieniowym połączonym z osłabieniem wiosennym i panią d. No, ledwo mi sił starczało na niemrawą egzystencję, gdzie mi tam bylo do jakichkolwiek wysiłków ciut ponad. Lolity powstały wcześniej, niedbale pomazane, co też winą osłabienia. Niby na oko nie jest tragicznie, ale może być lepiej, poprawię. A było się przyjrzeć wcześniej lolitom, nie byłoby zaskoczki że kruche i jednak nie tak fajne jak by mogły być..... Cholerny bezsił, no.... Miesiąc wegetacji, jedyny zysk że minął... Ogólnych bezsił spowodował też że umknęło mi sporo kwitnień na moim zielonym, a dziś ledwo żyję po nadrabianiu bezsiła. Nawiozłam i poprzycinałam róże, wyciełam suche trawy, zrobilam sadzonki z przetacznikowca, tego najwiekszego, byka kwitnącego dziwnymi trąbami-kłosami w kolorze obscenicznego lilaroze....

A teraz jest czas jabłoni.









Kwitnie jarzębina i dziwnie jest, że w mini sadku grzyby jako składnik poszycia obok mleczy, stokrotek i innych takich.









Reszta kwitnącego. 
Drobiazgi.

Oczywiście że nie wszystkie pierwiosnki, nie wszystkie tulipany, ogolnie nie wszystkie kwitnące. 














Wydaje mi się że cykałam o wiele więcej, i jak to tak, gdzie cykanki magnolii Genie!!! Na przykład, przy Gieni akurat jestem pewna że cykałam ich dużo, cudna jest a sesji nie ma... I akurat tak kiepska jedna jedyna.... 
No tak, piskało o aktualizację aplikacji, a przy takim piskaniu to złośliwości wpisane w srajtfona, albo jakość cykanek żadna, albo lecą z królikami....

Nieważne, ważne że na żywca niewielka Gienia to gwiazda, cud i wdzięk.


Cykanek Gienia miała tyle mniej więcej co Yellow River, czyli Żółta Rzeka, ta miała wiecej szczęścia, chyba sa wszystkie. Oto i ona. 







Na żywo kwiaty ma z trzy razy wieksze od Gieni, bardziej kremowe z żółtym cieniem, pachnące delikatnie i pięknie. Tak delikatnie, że trzeba stanąć  przy drzewku by się zachwycić. To może się zmienić, docelowo akurat ta magnolia powinna być jak na warunki ogrodowe solidnym drzewem, i wtedy zapach powinien przy intensywnym kwitnieniu być czuty z daleka. 

Dobranoc.
Pisała R.R.