Czytają

czwartek, 30 września 2021

Notatka 376 Mieszanka

Jaki tu dać tytuł? Może się wykluje w trakcie pisaniny, a może nie,  i zostaną kropki. 

Sam/a wiesz Czytaczu, na pewno i u Ciebie tak bywa. Mieszanka smutku i niespodziewanych radości, o właśnie! Mieszanka słodko-gorzka, słodycz skażona.

Smutki z tych podstawowych. O pozablogowych, których nie wyciągałam, sza - nadal nie wyciągam. Są, trują, nie ma łatwo, to jednak nie Arkadia, a ja nie kretyn szczęśliwy w każdych okolicznościach. Doceniam jednak bardzo fakt, że jeszcze się trzymam na fali, a nie pod. Zmartwienia pozablogowe skali różnej, blogowe to wiadomo. 

Nie czarujmy, to nie moje kochane futro odeszło. Ale zdarzenie rąbnęło skutecznie, tak jak Jacuś bezbłędnie skaczący z wysokości na splot słoneczny. Przyznaję, ufffnęłam sobie gdy przyszła pierwsza pooperacyjna wiadomość od Kocurro, wydawało się że będzie ok.  Ulga to była wielka, bo kibicowałam gorąco, no i masz, przedwczesna.  Odnowiły się rany po odejściach bliskich, można udawać że zaleczone, ale okazuje się że wcale nie bardzo.

Po raz trzeci napiszę, tłumacząc i sobie, że do cholery, niemożliwe, po prostu niemożliwe, byśmy składali się wyłącznie z ciała. My i nasze zwierzęta. W końcu i my też zwierzęta. To ta ulatująca iskra energii jest nami, bez niej to z nas tylko padlina i białkowy nonsens. I bezczelnie myślę, że nie przepadamy, ani my, ani futra. Tu następuje życzeniowy myślotok, bez sensu zupełnie Czytaczu, bo jak będzie i czy będzie to się każdy przekona. W końcu, co my tak właściwie wiemy, może smutek niepotrzebny, a za bramą czekają mleczne drogi, ostańce w Wenezueli lub bliscy przy stole w kwitnącym sadzie. Futerka, taaak, bardzo proszę. 

I może naprawdę to powinno być tak, jak w słodkiej radosnej piosneczce retro zapomnianego artysty. W muzycznym dodatku jest, nie wiem czy znasz. 

Pomaga średnio, czyli nie bardzo, bo tu i teraz zostały bolące wyrwy. Kocurkowi dostali cios w serce, to się ciężko goi, domownik odszedł, istota najblizsza. 

A przecież radości są. O nich napiszę, przecież tu i teraz zasypało mnie drobiazgami od których powinien się pojawić uśmiech na około głowy. Chronologicznie. 

Przesyłki dostałam. Kochany Kocurro przysłał kartki i zakładeczki dla miłośniczki pisaniny Anety Jadowskiej. Przed całą akcją z Jagusiem. Powinnam je porządnie zcykać, ale Jacuś czyha, śliczne drobiazgi są przecież wszystkie dla Jacusia. Fragment zcykany kiedyś musi starczyć, zakładeczki sprytnie schowane w nowych tomach szamańskiej serii. 

Potem jeszcze przyszły książki, dawno zamówiony i ociągający się z przybyciem Ćapek, nowiutka Tereska w "Efekcie pandy" Marty Kisiel. Ta przeczytana od ręki, znakomita, naprawdę bardzo dobra. A będzie jeszcze w tym roku kolejny tomik z serii "Małe licho i...". Tereska jest niezwykle rozrywkowa, nie wina znakomitej autorki, że nie cieszy aż tak jak powinna. Fragment ogrodniczy, zupełna duperelka luźno związana z główną treścią:

....na pergoli puści się coś pnącego, a tu takim szerokim pasem posadzimy...posadzimy... co my tu posadzimy?

-Liliowce - odparły chórem synowa i teściowa.

-Liliowce! Właśnie. Wiedziałem że coś z trzodą. 

Wygląda na to, że ja też będę sadzić, gdyż albowiem ponieważ dotarła paczusia od Tabaazelli. Czy liliowiec jest? Nie wiem na razie, rzuciłam się do pisania. Na pewno jest ciemna róża, liczne kłącza irysków, ciemiernik! Cały i zdrowy. Czerwone doniczusie na tymczasowej ustawce w towarzystwie niespodziewankowego Światowida i cukierków-krówków. Ha!

Prawda, że pięknie prezentują się doniczki? Roślinki w doniczkach mniej piękne, czuła opieka kotecków za czuła.  No dobra. Ciąg dalszy będzie po przerwie, trzeba zadbać o rośliny i futra. Jak nie zadbam o faunę, to coś mi się zdaje, że nie będę miała o co zadbać jeśli chodzi o florę. 

Przerwa techniczna, muzyczka zapowiadana, bez żadnych dodanych pseudo filozofii radosna.

Cd. jutro.

No i już widać, że piątek niełatwy. Zalogować się, to był problem na dzień dobry. Łącza szwankują, praca mocno niekomfortowa, kociszcza szaleją chcąc zwrócić na siebie uwagę. Tupot mustanga lub stada mustangów, demolka i biadolenie, że kiciunie takie samotne. Gruby mustang Feluś rozwalił ustawkę kaktusów, równie tłusty mustang Gacuś przebiegając mi po laptopie zablokował klawiaturę, owsikowato gibki  Jacuś, po jeździe na kolegach mustangach grzeczniutki, pewnie tak będzie jeszcze przez minutę. 

Taaa. Wykrakałam, mustanguje z Gackiem, drży podłoga. Sprawca pogromu kolczaków, Feluś, w chwili odpoczynku w mustangowaniu, oraz ofiary, jedna rozerwana i zagryziona. Sama nie wiem, to dlatego że w domu nie ma myszy?




Oraz ocaleniec ze śmietnika. Przesadzony, ale stan rośliny straszny, uwierz Czytaczu, nie chcesz widzieć go w całości. Kwitnie być może ostatnim tchnieniem. Szkoda, wyjątkowo żywy kolor kwiatów, w pączkach pomarańcz skażony różem, po rozwinięciu ich żarówiasty róż skażony pomarańczem.



W słońcu i bez słońca kolor przekłamany.

No dobrze, coś się ruszyło, wracam do pracy.  Aha. Liliowca nie ma, nawet dobrze, bo on też powinien być na słońcu, a z tym u mnie krucho. 

Późnym wieczorem trzeba mi będzie urządzić archaiczny seans trzepania dywanu. Nie pamiętam kiedy ktoś korzystał  z trzepaka.... a dywan wielki, ciężki i ładny. Tylko dzięki temu że ładny, odwalę ten seans .... a gdzie mam trzepaczkę, na litość!!! Była przecież...

Tyle nagryzmoliłam w trakcie przestojów pracowych. Bardziej dziś udawałam że pracuję niż pracowałam, a ponieważ nie nawykłam  (to dziwnie ale prawdziwe), padam na pysk półślepa od czekania na żwawszy ruch aplikacji, i od wypatrywania czy jest coś do roboty.  Z tego wszystkiego zeżarłam krówki prawie jednym kłapnięciem. Teraz do roboty prawdziwej. Reszta pisania wieczorem.  Bo jest o czym, pierdoły to są wobec wieczności, ale dla mnie miłe. 

Jacuś na chwilce dopieszczania. Lewy dolny róg to fragment mojej osoby. Jedyna wyraźna cykanka z całej serii cykanek owsika Jacusia.

Bardzo się starałam spełnić życzenie Kocurro, no ale sorry, złapać tę iskrę wyraźnie rzecz niemożliwa . Od razu zrozumiałe dlaczego u Kocurro tuzin (cholera, już nie piekarski), zalega. Tak wyszło. 



A po za tym to grzeczne kotki. Bardzo grzeczne, łącznie z tajnym agentem Gackiem.  Rany, kiedy on się w końcu przestanie bać!!!! 


Trudno, nie to nie, choć myślę że uparciuch to obecnie robi sobie zabawę z udawaniem strachu. Chyba i może, za kotem nie trafisz. 

Na oczyszczonym szczotką dywanie pozostałe książkowe radości, pierwsza cykanka zawiera książkę jeszcze nie odfoliowaną. W niedzielę będzie otwarcie. A w sobotę odkurzaczowa jazda zamiast trzepania. Nie znalazłam trzepaczki, może ona w piwnicy....




Nie byłoby tych radości, gdyby nie punkty za socjalne. Syfiasty system liczenia wypłat i progów od których socjalne się należy sprawia, że w życiu bym żywej kasy na oczy nie widziała, więc dobrze że są.

Drobnych radości niematerialnych też jest trochę. Nie wszystko idzie kulawo we właściwą  lub pędem w niewłaściwą stronę. Wyleczony sąsiedzki mopsik, zachwyt (brak cykanki, wybacz Czytaczu) nad nieprawdopodobnym bukietem przywleczonym przez koleżankę położną z pracy. Wdzięczny tatuś zadziałał bardzo kosztownie, doceniając. Bukiet orchidei mieszczący się łodygami w wiadrze, oczywiście nie w wiadrze, bo sprytnie skomponowany tak, że zwykły szeroki wazon starczył. Ze dwie średnie krajowe przepuszczone jak nic, pozostaje mieć nadzieję, że nie wziął na ten cel chwilówki w Providencie. Pomarańczowe wiedziałam że są, ale że żółte z bialo-czarnymi brzegami, falbankowe i lekkie to nie. Orchideowy odpowiednik pazia żeglarza, równie wdzięczny. Śliczności wielobarwne i bardzo radosne. W dziedzinie doznań estetycznych ciągle jeszcze zaskoczenia, te bardzo przyjemne też. 

Nie chcę zapeszać, ale coś mi się zdaje że Bobuś w końcu trafił na właściwego terapeutę, diagnozę i terapię. Nerki, kręgosłup i mięśniaki na nim, nie, nie mięśniaki,  tak mięśniaki, ale nie powinny aż tak, więc jeszcze coś. Nerki, nie przecie nerki badane, borelioza, tak, tak, to ona. Antybiotyki,  nie, nie działają, nic się nie zmienia, wersja odporna i zagnieżdżona, na szczęście nie w mózgu. Pan pójdzie tu i tu, tam pomogą. No i tak to od Iwana do pogana od początku kwietnia. Mamy październik i jest nadzieja, choć to gówno lubi być oporne i wracać. Ku rozpaczy Bobusia restrykcyjna dieta, ale rozpacz maleje bo skuteczna. 

I tu kończę. Jeszcze spróbuję cyknać duet w pościeli, wiem że śpią.  A chała, Gacek ma radar.


Dobranoc Czytaczu. 


niedziela, 26 września 2021

Notatka 375 AKTUALIZACJA cykanek i pisanek trochę

To, co pod gwiazdką to było pisane wczoraj-dzis, w nocy.  Dziś już wiadomo, że z Rudym ciężko, sytuacja niech to, zrobiła się dramatyczna. Szansę jeszcze ma. Kocurro siedzi obok Rudego na kroplówce.  Fluidy intensywnie proszę. 

Najwyższa pora w końcu iść spać. Ale najpierw ku pamięci i celom sprawozdawczym.










Tak Czytaczu, było ognisko, dalszy ciąg palenia pobutwiałych dech, belek, gałęzi i palet. Dużo jeszcze tego zostało, palenia nie było przez kilka lat więc uzbierało się. Te najstarsze i obrosłe zielskiem  zostają do wiosny, któż wie co już śpi pod stertą...  Tym razem ogień wykorzystany na pieczonki, pyszna rzecz. Zmachana ciężko robieniem czystki  na nowe miejsca pięknotek, nie cykałam za dnia roślin, choć są jakieś kwiaty.  Będzie przesadzanie jednej i dosadzanie dwóch.  Pięknotek.  W ciemności bliskiej ognisku lśniły nieliczne róże, trytoma -  nabytek daglezjowy. 




Nie ma co, jesień jest, ogniska i sadzenie krzaczorów to zajęcia już jesienne, po drodze widziałam wykopki.  







Znów oberwałam grzybami, tym razem dzikie boczniaki i znów (z czego się bardzo cieszę) szmaciak gałęzisty vel siedzun sosnowy vel kozia broda.  Po rodzinnemu "mózg".  Dodatkowo suszą się ścięte wsady do wazonów. 


Moje zaniedbane kiciusie dają mi ostatnio bardzo do zrozumienia że zaniedbane. O akcji z Gacusiem pisałam w komentarzu do poprzedniego posta i nie mam siły tego powtarzać, dał kotulek czadu. Jacuś przechodzi w niegrzeczności sam siebie, Feluś najchętniej wlazłby we mnie. Więc jutrzejszy-dzisiejszy dzień dla nich. 
Ponadto, co? 

Ano Kocurro szalony zrobił mi przyjemność przesyłką z bardzo miłym liścikiem i pocztówkami. Kocimi i niekocimi. 
Co do kocich, kocie  Jacuś potraktował jak konkurencję, na pokazanie niekocich nie dał żadnych szans. Więc kocie z kotem.


Dużo ich, tych niekocich, a całość mile grzejąca serce. 

No właśnie. Kocurro i Rudy Jaguś. 

W poniedziałek planowany zabieg operacyjny. O przebiegu takim, jaki będzie konieczny po otwarciu kota. Fluidy proszę nachalne i intensywne!!! Dobrze ma być!!!!
Wieści najbardziej aktualne z aktualnych tu. 

Link prowadzi do Pomagam.pl ze zbiórką. I nie, nie będę przepraszać że link do zbiórki. Nie czuj się zobowiązany Czytaczu, tu masz wieści najświeższe. Byłoby oczywiście dobrze, gdybyś nie tylko poczytał, ale zdaję sobie sprawę, że część moich Czytaczy (a choinka wie, może wszyscy lub większość? A może nieliczni?) dosypała grosza do zbiórki. 

Nie tak dawno temu, ja sama straciłam rudzielca, kochane futerko.  Za moją Lisiunią tęsknię. Wiem, wypadki chodzą po kotach, nikt z nas i żadne z naszych futer i bliskich nie jest nieśmiertelny..... ale jeśli można pomóc w ratowaniu rudzielca, to czemu nie? Udostępniać linka proszę, fluidować proszę. 

Po za tym co? Koty do wzięcia. Nie dla każdego, tu okoliczności sprawiły, że potrzebna miejscówka specjalna. 

Nie wątpię, że się taka znajdzie, może też się przyczynisz Czytaczu. 


Dobranoc. Pisała R.R.

Ps. Co to jest pięknotka? Krzak, callicarpa, u mnie w wersji bodinieri 'Profusion' , który w towarzystwie ma szansę tak ubarwić jesień. Pojedynczy krzak nie daje szans na takie efekty, sprawdzone, od lat rósł bez feerii. 





wtorek, 21 września 2021

Notatka 374 kolory na wzmocnienie.



Święto Holi powinno być w czas szarości i ciemności.  Kaprawości.

Takiej to pory jeszcze nie ma na zewnątrz. Na dworze co prawda szarawo i zimnawo, wilgocią jedzie, ale kolorowe plamy jeszcze widać. Wszędzie. Czy to miasto, czy spłowiałe łąki i ciągle zielone lasy, czy ogród.



Dla mnie mało. Szarości za dużo, ona spotykanym kolorom ujmuje jaskrawości.  To nie czas u mnie na subtelne i spłowiałe niuanse kolorystyczne. Tak, ja z tych, co to ich do furii estetycznej doprowadza różowy papier toaletowy, żrący się przeraźliwie z resztą łazienki. Co drażnić ich potrafią mało subtelne zestawienia kolorów. Ale nie teraz, teraz to ognia mi trzeba, bo coś serce zszarzałe, zmarznięte strachem,  a ten z kuchenki i świec jednak mało energetyczny. Powodów jest parę że potrzebuję doładowania. Futerka robią co mogą,  pomagają bardzo, nie mogę jednak ich zamęczyć. 



Bo wobec natarcia wieści choćby o trwającej walce o Rudego u Kocurro, ja kibic potrzebuję rac, flag, tiutni i wyjców wydających dźwięki zagrzewające. Bo kibicuję gorąco nie tylko Kocurkowi i Rudemu, zużycie energii jest. Ja-zmagacz z życiem własnym też potrzebuję, bo wyraźnie nie wyrabiam.




Czasu mi brak, sił też, o kasie nie wspomnę. Dodatkowo przydałby się zapasowy mózg, bo ten jeden coś zmęczony, ze trzy pary dodatkowych rączek i z jedna nóżek, oczka, uszka, ząbki i kręgosłup wymienny i jeszcze może....  Aaa. Serce zamienne koniecznie. Jedno boli, odstawiłabym, niech się wyboli.

Ciekawe, jak bym to składowała by było do użycia w nagłej potrzebie. Takiej jak teraz. 



Więc takie erzatze energii, by to co mamy starczyło przy doładowaniu... Tak popularne mandale mające nieść energię, szczęście, zdrowie, inteligencję i inne pożądane cechy. Tak pożądąne, że ich tworzeniem zajmują się wyspecjalizowane warsztaty i firmy malujące, haftujace, układające ze szkieł i kamieni, pokrywające barwnymi emaliami pracowicie poryty metal. Nazwy mają cudne, mandala zdrowia, szczęścia,  ogólnie koncert życzeń w nazwach, same też cudne. 

Ale.  

Nie dorównują w urodzie tym malowanym sypanymi proszkami, układanym z kwiatów w swej ojczyźnie. Tybecie, Nepalu, Indiach. One z założenia są proszalną i dziękczynną modlitwą co ją niesie do wszechświata rozwiewający je wiatr. Wysyłaną. Ulotną. Nie mieści się nam w głowach, tyle trudu w stworzenie kolorowego cudu i wiaterek?  Lub ogień. Ano.  Więc zatrzymujemy na stałe przy sobie, modlitwy co nigdy nie ulecą z wiatrem. Nam poprawiają samopoczucie, samym energetycznym zestawieniem barw, malowane jednak w nurcie New Age, a jeszcze te nazwy też New Age. Więc kupujemy. Niektórzy tworzą amatorsko, dorabiając się przy okazji (oprócz pogorszenia wzroku oczywiście) cierpliwości, precyzji, umiejętności skupienia się, coraz pewniejszej ręki.  Oraz umiejętności wyciszenia się. I zostaje niebanalna, własna urodność.



Znaczeń i tłumaczeń czym jest mandala jest więcej. Tak, te sypane grupowo przez mnichów, ogromne, złożone i ulotne są modlitwą, usypywane w imieniu wiernych. Sypane przez pojedyńczego ludzia odbiciem jego podswiadomości ujętym w geometrycznie uporządkowane kolory. Czy pojedynczy ludź też może sam wysłać sypaną mandalową modlitwę to nie wiem. Może może. Na pewno służą jako narzędzie terapeutyczne do wyrzucania emocji, mogą leczyć.  Takie też się niszczy, tym razem bez wiatru, by zniszczyć złe emocje zaklęte w dzieło. 

Na marginesie zaznaczę, że skoro są modlitwą, to krew w żyłach z lekka tężeje, że mogą być modlitwy do np. Kali. Nie do wykluczenia, ludzkość tak ma, obok błagań o szczęście i zdrowie życzenia złe o szlag co ma trafić sąsiada.  Wracamy. Ja nie z tych co do Kali, mam nadzieję, że Ty też nie do Kali Czytaczu.

Tworzone w niewielkich grupkach integrują lepiej niż spotkania aranżowane w korporacjach, możliwe że i tam zaczną sięgać do mandali. Znaczenie kolorów i wzorów, sens ich tworzenia w aspekcie religijnym, filozoficznym, społecznym, psychologicznym,  leczniczym i ogólnie kulturowym dorobiły się grubaśnych bibliotek we wszystkich językach świata. 

Ja jednak barbarzyńsko chłonę tylko kolory, to one mi dziś potrzebne. Owszem, doceniam aleee. 

Spotkane kolory w Lookah, zestawienia mniej subtelne, ostrzejsze, nie do pojęcia pracowicie wyszywane drobniutkimi krzyżykami. Na powłoczkach poduszkowych w sklepie orientalnym o nazwie już wymienionej. Takie. 





Cena studzi, choć jak za pracę włożoną w wyszycie żałosna. No ale ja niebogaty centuś jestem. Więc se tylko popatrzę.


Nie podejmuję się wytworzenia czegoś takiego własnoręcznie. Krzyżyki 1,5x1,5mm te droższe, 2x2mm te tańsze. Są też takie ściśle zapełnione haftem płaskim, to można maszynowo.  

I co? Dawka chaotycznej terapii kolorami wchłonięta? Może jeszcze dla utrwalenia.


























Te ostatnie dwie są mandalami "prawdziwie i jedyne słusznymi" przedstawicielami tysięcy starych tybetańskich wzorów. Chyba tylko te...  Reszta, to wybacz Czytaczu, podpinanie się pod mandale profanów, wariacje na temat bez zrozumienia pierwotnego znaczenia. Są na przykład mandale-łapacze snów, mieszające tradycje bardzo różne. Sedes w mandale, to już zgroza. A w poście biorą udział tkaniny, metale, szkło i ceramika, drewno, obrazy i grafiki. Jest narzuta i łazienkowy dywanik, guzik i witraż do zawieszenia w oknie...

Przewrotnie, zgryźliwie i wrednie stwierdzam, że trochę w tym temacie jesteśmy podobni do New Age-owskiego  gościa tatuujacego sobie chińskie "znaki mocy", które okazują się oznaczać kurczaka po syczuańsku, lub kaczkę w ostrym sosie.  

Nie zmienia to jednak faktu, że tak, mandale mają na nas wpływ, nie byłoby ich tyle, nie powstałyby biblioteki, ogromny rynek warsztatów tworzenia i wytwórni komercyjnych gdyby nie działały. Samymi kolorami już działają, co przecież mają na nas udowodniony wpływ. Są piękne, to też działa. 

Pisała nienasycona R.R.