Jaki tu dać tytuł? Może się wykluje w trakcie pisaniny, a może nie, i zostaną kropki.
Sam/a wiesz Czytaczu, na pewno i u Ciebie tak bywa. Mieszanka smutku i niespodziewanych radości, o właśnie! Mieszanka słodko-gorzka, słodycz skażona.
Smutki z tych podstawowych. O pozablogowych, których nie wyciągałam, sza - nadal nie wyciągam. Są, trują, nie ma łatwo, to jednak nie Arkadia, a ja nie kretyn szczęśliwy w każdych okolicznościach. Doceniam jednak bardzo fakt, że jeszcze się trzymam na fali, a nie pod. Zmartwienia pozablogowe skali różnej, blogowe to wiadomo.
Nie czarujmy, to nie moje kochane futro odeszło. Ale zdarzenie rąbnęło skutecznie, tak jak Jacuś bezbłędnie skaczący z wysokości na splot słoneczny. Przyznaję, ufffnęłam sobie gdy przyszła pierwsza pooperacyjna wiadomość od Kocurro, wydawało się że będzie ok. Ulga to była wielka, bo kibicowałam gorąco, no i masz, przedwczesna. Odnowiły się rany po odejściach bliskich, można udawać że zaleczone, ale okazuje się że wcale nie bardzo.
Po raz trzeci napiszę, tłumacząc i sobie, że do cholery, niemożliwe, po prostu niemożliwe, byśmy składali się wyłącznie z ciała. My i nasze zwierzęta. W końcu i my też zwierzęta. To ta ulatująca iskra energii jest nami, bez niej to z nas tylko padlina i białkowy nonsens. I bezczelnie myślę, że nie przepadamy, ani my, ani futra. Tu następuje życzeniowy myślotok, bez sensu zupełnie Czytaczu, bo jak będzie i czy będzie to się każdy przekona. W końcu, co my tak właściwie wiemy, może smutek niepotrzebny, a za bramą czekają mleczne drogi, ostańce w Wenezueli lub bliscy przy stole w kwitnącym sadzie. Futerka, taaak, bardzo proszę.
I może naprawdę to powinno być tak, jak w słodkiej radosnej piosneczce retro zapomnianego artysty. W muzycznym dodatku jest, nie wiem czy znasz.
Pomaga średnio, czyli nie bardzo, bo tu i teraz zostały bolące wyrwy. Kocurkowi dostali cios w serce, to się ciężko goi, domownik odszedł, istota najblizsza.
A przecież radości są. O nich napiszę, przecież tu i teraz zasypało mnie drobiazgami od których powinien się pojawić uśmiech na około głowy. Chronologicznie.
Przesyłki dostałam. Kochany Kocurro przysłał kartki i zakładeczki dla miłośniczki pisaniny Anety Jadowskiej. Przed całą akcją z Jagusiem. Powinnam je porządnie zcykać, ale Jacuś czyha, śliczne drobiazgi są przecież wszystkie dla Jacusia. Fragment zcykany kiedyś musi starczyć, zakładeczki sprytnie schowane w nowych tomach szamańskiej serii.
Potem jeszcze przyszły książki, dawno zamówiony i ociągający się z przybyciem Ćapek, nowiutka Tereska w "Efekcie pandy" Marty Kisiel. Ta przeczytana od ręki, znakomita, naprawdę bardzo dobra. A będzie jeszcze w tym roku kolejny tomik z serii "Małe licho i...". Tereska jest niezwykle rozrywkowa, nie wina znakomitej autorki, że nie cieszy aż tak jak powinna. Fragment ogrodniczy, zupełna duperelka luźno związana z główną treścią:
....na pergoli puści się coś pnącego, a tu takim szerokim pasem posadzimy...posadzimy... co my tu posadzimy?
-Liliowce - odparły chórem synowa i teściowa.
-Liliowce! Właśnie. Wiedziałem że coś z trzodą.
Wygląda na to, że ja też będę sadzić, gdyż albowiem ponieważ dotarła paczusia od Tabaazelli. Czy liliowiec jest? Nie wiem na razie, rzuciłam się do pisania. Na pewno jest ciemna róża, liczne kłącza irysków, ciemiernik! Cały i zdrowy. Czerwone doniczusie na tymczasowej ustawce w towarzystwie niespodziewankowego Światowida i cukierków-krówków. Ha!
Prawda, że pięknie prezentują się doniczki? Roślinki w doniczkach mniej piękne, czuła opieka kotecków za czuła. No dobra. Ciąg dalszy będzie po przerwie, trzeba zadbać o rośliny i futra. Jak nie zadbam o faunę, to coś mi się zdaje, że nie będę miała o co zadbać jeśli chodzi o florę.
Przerwa techniczna, muzyczka zapowiadana, bez żadnych dodanych pseudo filozofii radosna.
⭐
⭐
Cd. jutro.
No i już widać, że piątek niełatwy. Zalogować się, to był problem na dzień dobry. Łącza szwankują, praca mocno niekomfortowa, kociszcza szaleją chcąc zwrócić na siebie uwagę. Tupot mustanga lub stada mustangów, demolka i biadolenie, że kiciunie takie samotne. Gruby mustang Feluś rozwalił ustawkę kaktusów, równie tłusty mustang Gacuś przebiegając mi po laptopie zablokował klawiaturę, owsikowato gibki Jacuś, po jeździe na kolegach mustangach grzeczniutki, pewnie tak będzie jeszcze przez minutę.
Taaa. Wykrakałam, mustanguje z Gackiem, drży podłoga. Sprawca pogromu kolczaków, Feluś, w chwili odpoczynku w mustangowaniu, oraz ofiary, jedna rozerwana i zagryziona. Sama nie wiem, to dlatego że w domu nie ma myszy?
No dobrze, coś się ruszyło, wracam do pracy. Aha. Liliowca nie ma, nawet dobrze, bo on też powinien być na słońcu, a z tym u mnie krucho.
Późnym wieczorem trzeba mi będzie urządzić archaiczny seans trzepania dywanu. Nie pamiętam kiedy ktoś korzystał z trzepaka.... a dywan wielki, ciężki i ładny. Tylko dzięki temu że ładny, odwalę ten seans .... a gdzie mam trzepaczkę, na litość!!! Była przecież...
Tyle nagryzmoliłam w trakcie przestojów pracowych. Bardziej dziś udawałam że pracuję niż pracowałam, a ponieważ nie nawykłam (to dziwnie ale prawdziwe), padam na pysk półślepa od czekania na żwawszy ruch aplikacji, i od wypatrywania czy jest coś do roboty. Z tego wszystkiego zeżarłam krówki prawie jednym kłapnięciem. Teraz do roboty prawdziwej. Reszta pisania wieczorem. Bo jest o czym, pierdoły to są wobec wieczności, ale dla mnie miłe.
Jacuś na chwilce dopieszczania. Lewy dolny róg to fragment mojej osoby. Jedyna wyraźna cykanka z całej serii cykanek owsika Jacusia.
Bardzo się starałam spełnić życzenie Kocurro, no ale sorry, złapać tę iskrę wyraźnie rzecz niemożliwa . Od razu zrozumiałe dlaczego u Kocurro tuzin (cholera, już nie piekarski), zalega. Tak wyszło.
A po za tym to grzeczne kotki. Bardzo grzeczne, łącznie z tajnym agentem Gackiem. Rany, kiedy on się w końcu przestanie bać!!!!
Trudno, nie to nie, choć myślę że uparciuch to obecnie robi sobie zabawę z udawaniem strachu. Chyba i może, za kotem nie trafisz.
Na oczyszczonym szczotką dywanie pozostałe książkowe radości, pierwsza cykanka zawiera książkę jeszcze nie odfoliowaną. W niedzielę będzie otwarcie. A w sobotę odkurzaczowa jazda zamiast trzepania. Nie znalazłam trzepaczki, może ona w piwnicy....
Nie byłoby tych radości, gdyby nie punkty za socjalne. Syfiasty system liczenia wypłat i progów od których socjalne się należy sprawia, że w życiu bym żywej kasy na oczy nie widziała, więc dobrze że są.
Drobnych radości niematerialnych też jest trochę. Nie wszystko idzie kulawo we właściwą lub pędem w niewłaściwą stronę. Wyleczony sąsiedzki mopsik, zachwyt (brak cykanki, wybacz Czytaczu) nad nieprawdopodobnym bukietem przywleczonym przez koleżankę położną z pracy. Wdzięczny tatuś zadziałał bardzo kosztownie, doceniając. Bukiet orchidei mieszczący się łodygami w wiadrze, oczywiście nie w wiadrze, bo sprytnie skomponowany tak, że zwykły szeroki wazon starczył. Ze dwie średnie krajowe przepuszczone jak nic, pozostaje mieć nadzieję, że nie wziął na ten cel chwilówki w Providencie. Pomarańczowe wiedziałam że są, ale że żółte z bialo-czarnymi brzegami, falbankowe i lekkie to nie. Orchideowy odpowiednik pazia żeglarza, równie wdzięczny. Śliczności wielobarwne i bardzo radosne. W dziedzinie doznań estetycznych ciągle jeszcze zaskoczenia, te bardzo przyjemne też.
Nie chcę zapeszać, ale coś mi się zdaje że Bobuś w końcu trafił na właściwego terapeutę, diagnozę i terapię. Nerki, kręgosłup i mięśniaki na nim, nie, nie mięśniaki, tak mięśniaki, ale nie powinny aż tak, więc jeszcze coś. Nerki, nie przecie nerki badane, borelioza, tak, tak, to ona. Antybiotyki, nie, nie działają, nic się nie zmienia, wersja odporna i zagnieżdżona, na szczęście nie w mózgu. Pan pójdzie tu i tu, tam pomogą. No i tak to od Iwana do pogana od początku kwietnia. Mamy październik i jest nadzieja, choć to gówno lubi być oporne i wracać. Ku rozpaczy Bobusia restrykcyjna dieta, ale rozpacz maleje bo skuteczna.
I tu kończę. Jeszcze spróbuję cyknać duet w pościeli, wiem że śpią. A chała, Gacek ma radar.
Dobranoc Czytaczu.