Czytają

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą P. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą P. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 31 października 2023

Notatka 533 Trzeci dzień

z kolei pańcia zostawiła koteczki na długie godziny. Porzuciła. Od razu napiszę, że obrażone i to pisanie jest przetrzymywaniem obrazy. Zobaczymy kto pęknie pierwszy, ja czy futerka. 

Wyprawa była do P. 

Rodzinne Dziecko zawiozło swojego tatunia i jedną z ciotek (mnie) Kondziem. Tatunio (Bobuś) w roli pasażera bywa ciężkim dopustem, tym razem sobie odpuścił prawie zupełnie, więc obyło się bez moich warknięć.

Bo bywa że warczę "zakopać tego gościa natychmiast!!!!" na przykład.  To tak na marginesie, Bobuś bywa upierdliwy, nie dociera że Dziecko ma prawo do przesadnej ostrożności na drodze, że kierowcy się nie wnerwia i jeśli kierowca zechce zaczerpnąć wiedzy to zapyta. Tak jak o to czy po nierównym połatanym asfalcie lepiej jechać wolno czy szybko. Podobno lepiej szybko. No nie wiem. 

W P. to rodzinne groby były celem, zabraliśmy sprzęt do ich uprzątnięcia, ale wszystkie oporządzone konkursowo. Ozdobione. Tylko grób Bobusiowego taty i dziadka nie, ale on (obok grobów szalenie ważnych dla historii miasteczka i właśnie remontowanych i odszykowywanych) jakby niedostępny. Dwa solidne zbiorowe groby obok, wystawione za wspólną kasę mieszkańców, strzeżone honorowo przez ZBOWiDowców kiedyś walczących w AK, a teraz gdy weteranów nie ma to przez harcerzy.  Pomniki dostały stonowaną nową piaskowcową szatę znacznie zyskując na urodzie, jeden całkiem nową a drugi właśnie intensywnie wyczyszczony. Teraz kładzione granitowe kostki pomiędzy grobami, na obmurówce grobu wujka skrzynki z młotkami i dłutami, mechaniczny mini sprzęt obok, walec i jeszcze stojące coś do czyszczenia piaskowca. Ekipa ludzka kręcąca się wokół. Postawiłam na grobie niezapalony znicz, przyjęłam zapewnienie że wszystko posprzątają i w zamian zapewniłam, że spoko, wujek i jego tata lubili jak się działo.  Bo tak było, sama prawda. Niepozorny grób Bobusiowego dziadka obok grobów-pomników poległych podczas wojny bohaterów i wojowników jest na jak najbardziej właściwym miejscu. Kwatery zasłużonych. Dziadek Bobusia zasłużył, ginąc krótko po wojnie na milicyjnej służbie. Uratował małego chłopaka, albo przygłupiego albo nie zdającego sobie sprawy z tego co robi. Gnojek znalazł gdzieś granat i wyciągnął zawleczkę, biegnąc z odbezpieczonym do kolegów. Ojciec Bobusia wyrwał mu świństwo z głupich rączek i odrzucił, i tu historia niejasna. Wersji jest kilka, rzecz miała miejsce na moście nad Pilicą. Wg. jednej granat trafił w balustradę mostu i odbił się od niej wybuchając, wg drugiej granat wybuchł w locie. Nie umiem sobie tego wyobrazić, akcja trwała ułamki sekund, czy dzielny milicjant biegł z granatem, czy go odrzucił i zakrył gnojka własnym ciałem?Gówniarz przeżył, jego koledzy którym chwalił się zabawką również calutcy i zdrowi, tak by nie było gdyby nie dziadek Bobusia. Bohater i już. Za to mały tata Bobusia wychowywał się bez taty, co miało swoje konsekwencje i dla Bobusia. Bo wujka wychowywała babcia, rozpuszczając wnusia jak dziadowski bicz. W pewnym sensie tata Bobusia nigdy nie przestał być rozpuszczonym bachorem i mimo posiadanych jakichś tam zalet nie nadawał się ani na męża ani na ojca, aktualne "radość ulicy, smutek domu". Co do granatów, to w anegdocie już nie tak strasznej, zachowała się następująca historyjka.  Wnusia wychowywała babcia, czasem zapraszając jego kolegów na posiłek. No i mały wujek wybiegł z zaproszeniem do kolegów z entuzjazmem wrzeszcząc

- CHŁOPAKI, BABKA GRANATY GOTUJE!!!!

Ależ zwiewali!!!! A chodziło o kluchy z ziemniaków, takie gdzie łączy się rozgniecione gotowane ze startymi surowymi, podłużne i często nadziewane, gdzie indziej zwane kartaczami.  Babcia ugotowała. Ciągle jeszcze jednak zdarzały się wybuchy niewybuchów, znajdowano, ostrzegano, więc chłopcy woleli zwiać. 

Cmentarza nie pokazuję, bez drzew brzydki mimo że robi się coraz bardziej luksusowy.








Nie było tym razem spotkania z rodziną. Powinno niby być, ale jakoś nie. Za to był las, zawsze musi być. Nigdy dosyć. Tradycyjnie już o tej porze ciągle ten sam, tam od zawsze znajdowane zieleniatki, a nawet jeśli nie pora na zieleniatki to i tak nas tam ciągnie.  Całą rodzinę.  Mam nawet zdjęcie robione w nim, dokumentujące letnie wylegiwanie się na niebieskim kocyku naszych Mam, mojej i Bobusia, gdzieś blisko nich moja psinka Gafa.  Fota gdzieś jest, jak znajdę to wstawię. To nasz wspólny Dziadek, tata naszych Mam ten las pokazał rodzinie, w tych lasach między innymi był partyzantem, w leśniczówce pod którą podlegają się ukrywał, gdy Niemcy go namiętnie i wytrwale szukali. Są połacie gdzie ciągle rosną drzewa pamiętające wojnę, mało, ale są.   Lasy pod P trochę inne niż te co koło Częstochowy. Mniej zdeptane i eksploatowane, mniej ścieżek, inne trochę runo. Wiosną w wielu kwitną zawilce ginące latem bez śladu, białe i różowe. Dęby rosną bez wysiłku, mniej buków, mniej przedstawicieli gatunków obcych, mniej cieków wodnych ale wilgotniej. Część lasów rośnie na szczerym piachu, są takie co pod sobą mają piaskowiec, wszędzie spotyka się dziury po  wydobyciu, ten rośnie na piachu, dziury są.   I tak to.





I detale. 












Znów grzyby do obierania. Zieleniatki, podgrzybki, to ja, Bobuś i Dziecko mają o wiele więcej, znaleźli prawdziwki i dużo dużych co noszą nazwę sarna. Dokładniej to sarniak dachówkowaty. Pełne wiaderko.  




Już najwyższa pora zająć się koteckami. Odobraziły się. 

Pisała R.R.



wtorek, 1 listopada 2022

Notatka 464 Ł i dodatki.



Trochę w klimacie Ulicy Sezamkowej, sponsorem posta jest literka Ł. Zestawy tej literki z  samogłoskami wyrażają  różne uczucia, uznajmy, że prawidłowo przyporządkowałam. 

ŁAAA!!!!!

Halloween, święto znienawidzone przez co poniektórych. Z różnych przyczyn, bo obce naszej tradycji, co nie do końca prawdą. Bardziej ono zgodne z tradycją niż coś co dlań jest niby alternatywą, o chrystotekach mowa. Bo pogańskie, co prawdą. Bo kto to widział, bawić się strachem przed śmiercią, samą kostuchą, duchami, czarami, potworami. Hhhmmm. Jakoś trzeba strach rozładować, święto jest terapeutyczne. A ponadto. Kiedyś pisałam że to święto potworów, między innymi i tego potwora co w nas siedzi. Nadal tak myślę, jest dzień dziecka, matki, chłopaka, kobiet i mężczyzn, zakochanych, babci i dziadka i jeszcze całkiem sporo dni fetujących rozmaite zawodowe role które nam przyszło grać w życiu, to może być i potwora co w nas siedzi.  No  dlaczego ma nie być święta potwora? Nie mówię tu o potworach morderczych, ale o wrednej części nas, co trzymana ściśle pod kontrolą czasem wysunie pazur i drapnie, w obronie kogoś zasługującego lub w obronie naszej osoby. Czyli święto naszego osobistego jednak jakoś ucywilizowanego potwora. Bo zasługuje. 
No dobra, rodzina Bobusiowa święto lubi i czciliśmy je w ubiegłą sobotę. Dekoracjami, ucztą z łakoci i grillem jako ogniskiem. A co. Pierdoły były na tapecie, było uroczo w ten szybko zapadający ciepły wieczór. Cykanki dokumentujące. Jeszcze jasno.




I tylko dlatego że było jasno nie zadławiłam się mieszadełkiem w jedynym pitym drinkusiu. Bo jeszcze są leki przecież, więc jeden jedyny. I pierwszy od roku. Mieszadełko poniżej. 


A potem było tak. 









Czaszunia okropna. 

Z fleszem też okropna.

A Coco Czytaczu znasz? Link do filmu zapodaję. Prezent dla tego miłego potwora co w Tobie siedzi, choć raz w roku przyznaj Czytaczu że potwór potrzebny, bywa pożyteczny. Czy bez niego byłbyś jeszcze sobą? Nagroda za to że nie jest tak ostatecznie podły.
No. 



ŁEEE i ŁO jasna dupa!



Moja niemrawość spowodowana kaprysami organizmu dała dziwne efekty. Te przypomniane powyżej ciężary nie były rozpakowane od razu. Trzecie piętro powoduje że po zatachaniu  zakupów rzadko kiedy mam siłę by je z marszu rozpakować i umieścić gdzie trzeba, wtedy czynność była rozłożona  na mocno rozciągnięte w czasie tury. Futerka oczywiście zawsze penetrują jak mogą to nierozpakowane. Nie powiazałam faktu penetracji zakupów z strasznymi w obfitości rzadkimi kupskami walonymi przez wszystkie trzy. Przez ponad tydzień kuweta była terenem bardzo silnego skażenia biologicznego, klęska jakaś. Myślałam że po nadżarciu przywleczonych chabazi tak, bo i rzygania zielonym były. Przywleczone zielsko wieszałam poza zasięgiem kiciuni, co trochę zmieniając, bo jednak mam futerka pomysłowe, zwinne i uparte.  Myliłam się, obfitość rzadkiego nawozu nie przez zielsko.   Wywleczenie masła było, całej kostki. Wylizany papierek dziś znalazłam. Jakoś mi umknęło, że kupowałam i nie ma. Jak na litość wywlekły całą kostkę masła???? I jak sprytnie, wywleczone pod fotel w Łojca pokoju, ponad  trzy metry od miejsca gdzie stała torba. Obejrzałam wylizany papier, nie było śladów szarpania, ani jednej dziurki od pazura czy zęba, a tak wylizany, że tworzył sobą miseczkową półkulę, z czterema rogami sterczącymi ku górze. Zdolne bestie. 
Tu jedna zdolna bestia po  napchaniu bandziocha. 




ŁOO i ŁUU

Wianki. Czytaczu, wiłam nadal wianki na akcję znicz. Tu dwa ostatnie, wite z bolącym barkiem. 


Owszem nawet byłam zadowolona, podobały mi się na tyle że zaczęłam rozważać czy może by nie zająć się tym zarobkowo. 


Radykalnie mi przeszło. Dziś, czyli w poniedziałek  zawieźliźmy je do P. 
We wtorek, czyli dziś - bo stuknęła w międzyczasie północ, nie jedziemy. Tak wyszło, do P w czasie świąt nie da się dojechać komunikacją publiczną. Tydzień temu była impreza jubileuszowa, w poniedziałek Bobuś pojechał z samego rana po Santa Barbarę (druga żona Bobusiowgo taty, wdowa po nim), mieli umówionego prawnika. I po odbębnieniu prawniczych dyrdymałów odwiózł ją, a przy okazji zabrał do P  Dziecko i mnie, oraz ładunek zniczy i wianki. Trzy jazdy do P w tak krótkim czasie? Bobuś uznał że dosyć i nie ma się co dziwić. A ja, owszem pojechałabym, ale nie ma jak. Nic publicznego nie jeździ, gorzej niż w czasie komunikacyjnej posuchy w Bobusiowie. 





Zawieźliśmy te moje wianki, obeszliśmy rodzinne groby. Tura po cmentarzu i się podłamałam twórczo. Szczerze? Do dupy te moje wypociny, nie spełniają wymogów estetycznych, za nikłe, za skromne. W modzie masywności, obfitości, kosztowności. Kryzys nie dotknął tej dziedziny. Policzyłam sobie koszt "skromnej" wg. obowiązujących standardów dekoracji, dwie stówy najmarniej na grób licząc po cenach zapamiętanych z giełdy. W modzie kwiaty z masywnego foamiranu, widać je z daleka. A one nie tanie, zresztą jak wszystkie grobowe gadżety.   A ile tego idzie w śmietnik bo przecież nie może być stare. Góry. Popatrzyłam sobie przy wynoszeniu pustych zniczowych wkładów na wystające z przeładowanych kontenerów kwiaty dokładnie takie jak użyte w rudym wieńcu, na cudnej urody pęd sztucznego bluszczu przywalony brudnymi szkłami wyrzuconych kloszy zniczy i uznałam że nie pasuję przede wszystkim ja. Do obecnych czasów. Przecież pamiętam kwiaty z woskowanego papieru, klecone w domach. Dekoracje z zasuszonych suchołustek, plastikowe róże, cierpliwie myte rok po roku, aż do wyblaknięcia i rozpadu plastiku. Już nie porównuję lanych w szklane "musztardówki" i  gipsowe formy kopcących zniczy z obecnymi, kosmicznymi i wielkimi kloszami. Jakieś to obecne takie niefajne, gorszące mnie rozrzutnością. Owszem, to święto zawsze miało w sobie irracjonalny element pokazówy, ale przejawiał się on raczej w ciuchach żywych uczestników imprezy, najlepszych jakie były w szafach. Co wobec dymiących zniczy było ryzykowne. I często męczące, w oczach mi stoi pewna doktorowa wystrojona w futro. A pierwszy listopada trafił się akurat upalny, doktorowa upocona, w spływającym czarnymi strugami z potem makijażu, w futrze ufajdanym stearyną i kto wie czy gdzieś nie nadpalonym, wokół przecież pełno dziatwy z patykami moczonymi w wosku dymiących zniczy by utoczyć na końcu patyka jak największą kulkę i nie raz taka kulka kapała lub stawała w płomieniach. Same znicze kopciły jak diabli, zdarzało się że strzelały iskrami, pękały wylewając zawartość. .....  

Te kosztowne dekoracje grobów to taka doktorowa obecnych czasów.  Tak mi się wydaje. 

ŁUUU....

Pisała R.R.